Rozdział 6
-Wyjeżdżam cukiereczku.
Siedzimy na naszym małym mostku za domem Aleca. To moja ulubiona chwila, jestem wtedy swobodna i nie mam jakiś chorych leków. W pierwszym momencie nie docierają do mnie jego słowa. Dopiero po chwili uświadamiam sobie co on właśnie do mnie powiedział.
-Co masz na myśli?-pytam osłupiała.
-Muszę go znaleźć- odpowiada ze zbolałą miną.
Momentalnie robi mi się smutno. Alec bardzo tęskni za swoim starszym bratem. Nie widział go już dwa lata. Matt nie dogadywał się z rodzicami, mówiąc delikatnie.
Przez pierwszych pare miesięcy regularnie kontaktował się z bratem, jednak z czasem kontakt się urwał. Alec uważa, że coś musiało się stać inaczej nie przestałby się do niego odzywać. Uważam tak samo, jednak Matt zawsze szybko pakował się w kłopoty.
Boję się, że narazi to mojego przyjaciela na jakieś niebezpieczeństwo.
-Wiem i rozumiem, ale boje się.
Alec przytula mnie delikatnie.
-Nic mi nie będzie, obiecuje.
Troszkę mnie uspokaja jego pewny ton głosu ale i tak cały czas będę się niepokoić.
-Na jak długo ?
-Trudno powiedzieć, ale myśle ze kilka tygodni.
W końcu udało mi się odłożyć wystarczającą ilość pieniędzy i mogę ruszyć za bratem.
No tak, najpierw musiał zdobyć pieniądze, dopiero pózniej mógł coś działać. Jego rodzice nie są złymi ludźmi, jednak bardzo dumnymi i upartymi. Nie chcą już znać swojego najstarszego syna.
-Będę tęsknić.
-Ja też cukiereczku.
***
Od wyjazdu mojego przyjaciela minął już tydzień. Codziennie wysyła mi wiadomość, aby dać znać, że z nim wszystko w porządku. Obiecał, że jak zdobędzie jakieś informacje to zadzwoni.
Rozumiem to,że musiał wyjechać ale bardzo tęsknie za nim. Bez niego jestem bardzo samotna.
Właśnie kończę popołudniowa zmianę, razem z Jenny zamykamy lokal i rozchodzimy się do domów.
Gdy wychodzę zza rogu budynku wpadam na coś twardego.
Odskakuje wystraszona i mamrocze przeprosiny.
-Najmocniej przepraszam, nie widziałam...
-To ty.
Przerywa mi zachrypnięty, męski głos.
Nieśmiało unoszę wzrok na człowieka, o którym chyba nigdy nie zapomnę.
Nic nie odpowiadam tylko spoglądam na niego. Jak zawsze jestem zawstydzona i jednocześnie wystraszona.
Nagle mężczyzna pochyla się nade mną i uważnie patrzy mi w oczy.
-Skąd ja znam te sarnie oczy....
Zastanawia się jednocześnie stanowczo unosząc moją twarz ku sobie.
Sapie zaskoczona i próbuje się wyrwać.
-Kim ty jesteś dziewczyno ?
-Puszczaj...
Dukam i odsuwam się o kilka kroków w tył.
Juz chcę go wyminąć kiedy chwyta za moje przedramię.
-Nie tak szybko, moja piękna niewiasto.
-Czego pan ode mnie chce ?
-Myśle, że chciałbym cię bliżej poznać.
Ze co ?
-Twoje oczy prześladują mnie od dłuższego czasu a to znak, że się tobą zainteresowałem maleńka.
Co on do mnie mówi? Jest bardzo pewny siebie i zachowuje się tak, jakby robił mi przysługę, że chce mnie poznać.
Ma problem, bo ja nie chce poznać jego.
-Muszę już iść.
Wyrywam się z jego uścisku i pospiesznym krokiem idę w stronę domu.
-Jeszcze się spotkamy malutka sarenko.
Krzyczy za mną kpiącym głosem a ja wzdrygam się przerażona.
To nie było pytanie....
To była obietnica.
Co ten Adam sobie wymyślił, jak myślicie ?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top