Rozdział 21
Ostatnie minuty pracy ciągną mi się niemiłosiernie.
A może to ja specjalnie wydłużam czynności które zwykle zajmują mi o polowe mniej czasu...
Nie wiem, cieżko mi powiedzieć.
Martwię się tym, że on tam na mnie czeka. Szczerze ?
Jestem przerażona, nie wiem czy drugi raz wytrzyma jeśli znowu zacznie mi mówić te okropne rzeczy. Zabieram swoje rzeczy i wychodzę przed kafejkę.
Stoi. Czeka. Patrzy się.
Za dużo tego wszystkiego, za dużo.
- Saro
Odwracam się w odwrotnym kierunku i ruszam przed siebie. Przecież nie musze go słuchać, w ogóle.
- Poczekaj... - ruszył za mną - proszę Saro.
Zatrzymuje się gwałtownie i odwracam w jego stronę.
- Czego ty jeszcze chcesz co ?
Słowa te wypowiadam z mocą tak wielką, że juz na sama myśl jestem dumna z siebie. Potrafisz Saro.
- Ja.. Przepraszam za to co powiedziałem, poniosło mnie.
- Poniosło? A co niby było tego powodem co ?
- Ty.
Przymykam oczy i wciągam powoli powietrze aby się uspokoić. Naprawdę juz dawno nie byłam w takim stanie.
- Zraniłeś mnie Adamie. Nie chce miec z tobą nic wspólnego.
Krzywi się na moje słowa. A czego niby się spodziewał ?
Myślał, że powie te swoje „przepraszam" i sprawa załatwiona ?
Nie tym razem.
- Sarenko... Daj mi jeszcze jedna szanse, proszę.
Prycham na jego słowa.
- Szanse ? Jaka znowu szanse.
- Szanse dla nas. Może....
- Przestań. Nie chce cie znac rozumiesz ?
Jestem mała ladacznicą która manipuluje innymi. Na tym pozostańmy.
Słowa wychodzą ze mnie pospiesznie. Czuje ból, wielki ból. Jedyna osoba do której czuje cos więcej powiedziała ze straszne słowa...
- Nie mów tak.
- A jak mam mówić ?!
- Chce się tobą zaopiekować. Po prostu jak zobaczyłem cię z tym kolesiem to myślałem, że krew mnie zaleje. To było nie do zniesienia, rozumiesz ?
A ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić, nie mogłem nad tym zapanować. Pierwszy raz czuje coś takiego. To mnie przerasta Saro.
- Jestem zmęczona naprawdę zmęczona. Wracam do domu.
Kończę tą rozmowę bo nie wiem co mu na to odpowiedzieć. Boje się, że jak dalej będziemy dyskutować o tym, to ulegnę. Poddam się.
- Dobrze, odprowadzę cie.
Nic nie mówię tylko ruszam w stronę domu. Słyszę jego kroki za sobą, po chwili wyrównuje się ze mną. Idziemy tak w ciszy cała moja trasę do domu.
Kiedy jestem juz parę metrów od domu, on zatrzymuje się. Delikatnie chwyta mnie za rękę i odwraca w swoją stronę.
- Nie zostawię tak tego Saro.
Nie odpowiadam.
Odchodzę od niego i uciekam do domu. Nie chce o tym myślec.
ADAM
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Co ja najlepszego zrobiłem ?
Nie mogę sobie tego wybaczyć, jak mogłem?
Jak tylko zobaczyłem ją z tym frajerem to myślałem, że oszaleje. Dosłownie. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Ja, Adam który ma wszystko w domu. Totalnie w dupie. Nigdy mnie nic nie interesowało. Żyłem sobie z dnia na dzień, ciagle imprezy, panienki....
A teraz pojawiła się ona i wywraca mój świat do góry nogami. Jak to możliwe, że tak mała, niewinna istota potrafi tak namieszać mi w życiu.
Nie rozumiem.
Naprawdę kurwa nie rozumiem. I totalnie nie wiem co robić dalej. Z jednej strony chciałbym nadal mnie ta to wywalone i robić to co robiłeś dotychczas.
Jednak z drugiej strony....
Ja chyba juz nie potrafię bez niej funkcjonować.
Jej zapach, jej piękne oczy, ona cała...
To wszystko jest tak piękne, tak kurwa piękne że zapiera mi dech.
Nie wiem co robić. Co ja mam kurwa robić !
Odprowadziłem ją do domu, wcześniej przeprosiłem a teraz dam jej trochę czasu. Jednak pózniej, pózniej uderzę z mocą i już się mnie nie pozbędzie.
Nie mam pojęcia w co brnę, ale będę walczył.
Tak podpowiada mi serce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top