Rozdział szesnasty


Skończywszy, powróciłam do salonu, gdzie już na mnie czekano. Starożytna otworzyła przejście i po chwili znalazłam się na dziedzińcu klasztoru. Była noc i wszyscy już spali. Kobieta pokazała mi mój pokój i życzyła dobrej nocy. Był mały i skromny, ale było wszystko czego potrzebowałam. Przebrałam się i wyszłam na spacer po klasztorze. Było tu pięknie, szczególnie w nocy. Nogi poniosły mnie do biblioteki, gdzie dyżurował strażnik ksiąg. Nie był to Wong, jeszcze nie. Wzięłam jedną z książek, podeszłam i wypożyczyłam ją. Po tym wróciłam do siebie, poczytałam i poszłam spać.

Dni mijały, a ja z zapałem uczyłam się posługiwać pierścieniami teleportacji, wytworzeniem broni z własnych sił, wychodzenia duchem z własnego ciała. Zgłębiałam również przeróżną wiedzę z biblioteki. Bibliotekarz pozwolił mi korzystać nawet z ksiąg najważniejszych. Było to bardzo ciekawe. W sumie z nikim się nie zadawałam, bo wszyscy uczniowie mieli mnie za ulubienicę Starożytnej. Nie byłam nią! Po prostu często rozmawiałyśmy, a swoje sukcesy osiągnęłam sama i jestem tego absolutnie pewna. Jestem już tu kwartał, więc jest wiadomym, że już dużo potrafię. Nie moja wina, że oni idą za rączkę, a ja se czytam i ćwiczę. Zawiść zawita nawet w takie miejsca. Wróciłam właśnie z jednego z treningów, w którym pokonałam „najlepszego", no i się obraził i już w ogóle się nikt do mnie nie odzywał. Zostali mi sami uczeni i Starożytna. A i jeszcze bibliotekarz. Zrezygnowana usiadłam sobie pod samotnym drzewem i rozmyślałam o moim byłym przyjacielu. Nie mam pojęcia jak się czuje, co robi... Wiedziałam tylko, że żyje i jest pod skrzydłem Thanosa. Tęskniłam za nim, ale czy on tęsknił za mną? Za dziewczyną, która go zdradziła na polecenie jego starszego ja? Laufeyson z przeszłości już mnie nie odwiedzał. Byłam zdana sama na siebie. W sumie naszła mnie myśl, czy... Loki w ogóle wie, że żyję. Umarłam w jego objęciach, kiedy możliwe że znowu mnie oszukiwał swoją troskliwością. Nie wiem sama, ale jestem ciekawa, czy mnie wtedy zobaczył, czy zdążył...

- Nad czym tak rozmyślasz? - Dosiadła się do mnie Starożytna.

- Zastanawiam się, czy przyjaciel, który mnie nienawidzi, wie, że żyję.

- Tego możemy się tylko domyślać. Aido, mam pytanie... - Zaczęła pewnie. - Widzisz przyszłość, prawda?

- Skąd taki wniosek? - Podniosłam brew, zwracając się w jej stronę.

- Wiedziałaś, kim jestem i wiem, co się stało, tam gdzie byłaś. Widziałam cię w wizjach w bardzo świetlistej krainie. - Uśmiechnęła się.

- Nie widzę przyszłości... Znam ją do pewnego momentu. Wiem, że ty też tak masz. - Mrugnęłam do niej.

- Wiedziałaś, co zrobi, a i tak go kryłaś i wierzyłaś w niego.

- Takie jest moje zadanie. Mam być jego powodem do życia, a... boję się, że wszystko zepsułam.

- Tego nie wiemy, ale - spojrzałam na nią zbolała - możesz dalej próbować. - Uśmiechnęła się szczerze. - Wiesz... Znaczy pewnie wiesz, że miałam ucznia. Był bardzo zdolny jak ty, ale... nie pozostał wierny zakonowi. Odszedł i kiedyś powróci. Dlatego teraz dokładnie patrzę, kogo uczę, ponieważ...

- Nie chcesz popełnić błędu.

- Tak. Moja droga, czy popełniłam już kolejny taki błąd? - Spojrzała zamyślona w niebo.

- Dobrze wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć.

- Ale jakoś chciałam zadać to pytanie, bo mnie aż za często oto pytają! - Zaśmiałyśmy się. - Moja droga... Więcej cię już nie nauczymy. Jutro czeka cię egzamin, po którym nas opuścisz, jeśli będziesz chciała.

- Na czym będzie polegał? - Kobieta wstała i przybrała łagodny uśmiech.

- Sprawdzimy twoją sprawność w walce ze mną - oznajmiła i odeszła. Siedziałam jak wryta. Miałam walczyć ze Starożytną. No ładnie, ładnie...

Czytałam do późnej nocy, a następnie umywszy się, poszłam spać. Chciałam się wyspać przed egzaminem, który, jak się spodziewam, będzie bardzo trudny. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top