Rozdział jedenasty
Nim zdążyliśmy cokolwiek odpowiedzieć, polecieliśmy już do ojczyzny lodowych olbrzymów. Stanęłam na lodowatym podłożu i rozejrzałam się dookoła. Było tu ciemno, a otaczały nas strzeliste góry pokryte grubą warstwą śniegu i lodu. Powietrze z naszych ust natychmiast się skraplało, silny i mroźny wiatr targał naszymi włosami. a śnieg już przykrywał nasze ubrania czy włosy. Za Thorem udaliśmy się do głównej siedziby (o ile miejsce otoczone czterema skałami z kamiennym tronem na środku można nazwać siedzibą), gdzie na tronie siedział Laufey, władca lodowych olbrzymów i pan tej ziemi. Zmierzył wszystkich wzrokiem. Miałam wrażenie, że wierci w mojej duszy dziurę.
- Co was sprowadza? - zapytał grubym głosem.
- Jak wtargnęliście do Asgardu?! - podniósł głos Thor.
- Opanuj się, Thorze - syknęłam.
- Nie mów...
- Dziewczyna ma rację. Jeden głupi błąd i możesz doprowadzić do wojny. - Zauważył władca olbrzymów.
- Do wojny?! To wy wtargnęliście na nasze ziemie!
- Zaproszono nas. - Spojrzał na zdezorientowane miny wszystkich. Tylko ja i Loki byliśmy obojętni. - W Asgardzie nie brakuje zdolnych zdrajców. - Thor już chciał coś powiedzieć, ale brat mu w porę przerwał.
- Przepraszamy za najście. Wrócimy już do ojczyzny - wyznał pokornie, a olbrzym przytaknął na to. Szłam z przyjacielem ramię w ramię, ale niestety długo nie dane nam było to robić.
- Żegnaj, księżniczko - pożegnał się władca z Thorem.
- No i koniec pokoju - mruknęłam i spojrzałam z obolałą miną na blondyna. Uśmiechał się kpiąco i powalił olbrzyma młotem.
I tak to się zaczęło. Wszyscy walczyliśmy z lodowymi olbrzymami, cała horda się na nas rzuciła. Byli silni, ale nie sprytni, więc mieliśmy szansę. W duchu byłam zawiedziona zachowaniem księcia, choć wiedziałam doskonale, że tak zareaguje. Podczas walki syknęłam do niego: "Zachowujesz się jak dziecko!", na co się tylko zaśmiał i "bawił" się dalej, bałwan jeden nie wyżyty. Powoli zbliżał się koniec walki, a Laufey obudził lodowego stwora. Inni nie mogli się nim zająć, bo przybyła odsiecz ze strony Jotunów, więc sama postanowiłam sobie z nim poradzić. Teleportowałam się tuż przed niego i zaczęłam biec w stronę zbocza. Reszta zbliżała się do nas, bo przeciwników było zbyt wiele, nie radzili sobie. Kiedy od przepaści dzielił mnie metr, wybiłam się mocno i skoczyłam w dół, a za mną potwór.
- AIDA!!! - Usłyszałam krzyk załamanego Lokiego. Byli już tuż przy krawędzi, więc zaraz powinien się pojawić Odyn. Teleportowałam się do nich, gdy byłam pewna, że stwór spadnie i akurat byłam tuż przed zielonookim. Przerażony objął mnie mocno ramieniem i przycisnął do siebie. Przylgnęłam głową do jego torsu i myślałam, że serce mu zaraz wyskoczy z piersi.
- Spokojnie, będzie dobrze - powiedziałam pewna swego i w tej samej chwili pojawił się Odyn. Uciął sobie pogawędkę z Laufey'em o tym, że rozpęta się wojna przez Thora, itd. Następnie wróciliśmy do Asgardu. Odyn był wściekły.
- Zanieście go do szpitala - chodziło o rannego Fandrala, który został ranny - a moi synowie zostają.
Skłoniliśmy się i na koniach udaliśmy się do pałacu. Już w moim pokoju, przebrałam się w coś wygodniejszego i poszłam usiąść pod moim ulubionym drzewem, wierzbą płaczącą. Siedziałam tak bez celu jakiś czas, aż nagle przybył Loki i się dosiadł.
- Wiesz, co? - zagadnął.
- Nie mam pojęcia - odparłam zamyślona.
- Thor został wygnany. Na Midgard! Został Midgarczykiem!
- A to ci heca - mruknęłam.
- Co jest? - zapytał zmartwiony.
- Nic, tylko przeczuwam coś złego - odparłam.
- Ja natomiast przeczuwam coś dobrego. Jestem jedynym następcą tronu! - Wyszczerzył się jak głupi.
- No właśnie... - Westchnęłam smutno.
- Nie cieszysz się? Wolałabyś, żeby ten błazen był królem? Uważasz, że będę gorszy?!
- Oj, Loki nie oto chodzi... - Faktycznie, źle na to zareagowałam.
- Właśnie o to! Wiedziałem, że jednak jesteś z nim...
- Słucham? Jakim nim, o co ci chodzi?!
- Jesteś jak wszyscy! Tak na prawdę nigdy nie byłaś moją przyjaciółką, udawałaś! Moja matka cię o to prosiła, na pewno! A tak na prawdę nie mogłaś pewnie wytrzymać i chętnie byś poleciała do przyjaciół!
- Nieprawda! Loki jesteś mi jak brat, naprawdę i jestem z tobą tylko... - Chciałam mu wszystko powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Gdyby się dowiedział...
- No co?
Zamilkłam. Przecież nie mogłam mu powiedzieć. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i łzami w oczach. Ja i tak już płakałam. Nie chciałam go stracić, ale przez tę durną tajemnicę...
- No właśnie. Nigdy mnie nie lubiłaś, a ja jak głupi... Nie! - ryknął nagle, przez co się przestraszyłam.
- Co nie?!
- Kłamałem! Nigdy nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz moim szczerym uśmiechem! Teraz już szczerość się nie liczy, a zwłaszcza twoja - wycedził i odwrócił się. Widziałam jednak, że idąc do środka pałacu, ociera łzę.
- Loki! Jesteś idiotą! - krzyknęłam na odchodne, czemu we mnie nie wierzył, czemu to wszystko sobie ubzdurał?!
- Tak?! I w ogóle jak śmiesz się do mnie odzywać, ty nędzna, głupia Midgardko?! - ryknął tak, że aż skuliłam się w sobie.
- Jesteś nim skoro tak myślisz! - wykrzyczałam po chwili ciszy i pobiegłam do swojego pokoju, a jak już tam dotarłam to walnęłam się na łóżko i płakałam długo, do póty nie zasnęłam.
Jak otworzyłam oczy, leżałam wciąż na swoim łożu, jednak nie byłam sama. Obok mnie w fotelu siedział starzec z tamtego snu i pocierał pocieszająco moją głowę, jak małej dziewczynce, której odleciał balonik.
- Spokojnie, on tak nie myśli - zapewnił mnie.
- Nie możesz tego wiedzieć.
- Mogę - powiedział i znów zasnęłam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top