Prolog



- Witajcie na szlaku Pacific Trail Crest - przywitał nas wysoki blondyn.

- Zapewne wybraliście tę drogę, by udowodnić swoją odwagę - kontynuował - ale właśnie dla takich kaskaderów nasza przygoda zazwyczaj kończy się śmiercią.

- Będę waszym przewodnikiem podczas tej długiej wędrówki - zaczesał ręką swoje długie włosy i uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów, na co parę towarzyszek naszej podróży westchnęło.

- Zasady są proste, nasz szlak posiada parę miejsc, które zaznaczone są czerwonym "x" na mapie. Te "x" to nasze punkty docelowe, do których musimy się dostać pod koniec każdego dnia. W miejscu, gdzie widnieje znaczek, znajdują się miejsca na obozowisko. Osobiście będę towarzyszył wam podczas trzech dni, następne siedem spędzicie sami. Każdy z was ma do wybrania drogę, którą chce się przemieszczać. Podczas podróży możecie zawrzeć sojusz, z którymś z uczestników, lub zdobyć wrogów. Osoba, która dotrze pierwsza do mety, czyli punktu oznaczonego na niebiesko, wygra sześćdziesiąt tysięcy. Życzę wam powodzenia.

Po krótkim wyjaśnieniu zasad i słuchaniu przewodnika flirtującego z pozostałymi uczestniczkami, przyszła pora na rozpoczęcie przygody. Trzy wspólne dni, cholernie długie dni, miały na celu pomóc nam w poznaniu innych uczestników. Mi nie było to potrzebne, zamierzałam całą wyprawę przetrwać sama, potrzebowałam tego. Pragnęłam niebezpiecznej samotności. Nie zależało mi na kwocie, którą mogę zdobyć. Chciałam po prostu przeżyć coś, co mnie wzmocni i pozbawi wszelkich uczuć. Jedenastu uczestników maszerowało równym tempem pokonując coraz wyższe tereny, każdy z nich był tutaj z jakiegoś powodu, w jakimś celu. Większości zależało na nowym jeepie, pewnie dlatego, że wszyscy należeli do teksańskich pogromców niebezpieczeństwa. Wszyscy oprócz pewnej Sam odpędzającej od siebie latające robaki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top