Chapter 13
Byłam szczęśliwa. Pierwszy raz od kilku lat, mogę naprawdę przyznać, że jestem szczęśliwa.
Woda.
Dalej stałam przed strumykiem i uśmiechałam się do siebie jak głupia. Podniosłam dwie ręce, a woda podniosła się do góry. Tuż nad moją głową. Kręciłam się w kółko, śmiejąc w niebogłosy. Woda obracała się nade-mną tworząc przepiękne kształty i połyskując w blasku słońca. Nie mogę uwierzyć, że mam tak piękną moc.
Tak piękne moce.
Opuściłam ręce, a woda znów znalazła się na swoim miejscu.
Ziemia.
Obróciłam się o 180 stopni i stanęłam na przeciw wyschniętego drzewa. Intensywnie myśląc o nim wyciągnęłam rękę i zatoczyłam nią koło. Drzewo, które przed chwilą było obumarłe, teraz można powiedzieć, że tętniło życiem. Miało piękne i zdrowe, zielone liście, oraz korę w odcieniu ciemnego brązu. Zauważyłam jak wiewiórka wychodzi ze swojej małej norki. Zapiszczała. Mam nadzieję, że radośnie.
Powietrze.
Kręciłam małe kółka palcem, aż pojawiła się nad nim malutka trąba powietrzna. Nie mogłam się na nia napatrzeć. Coś niesamowitego. Nierealnego. Pięknego.
Ogień.
Zaprzestałam ruch palcem i trąba zniknęła. Pstryknęłam. Na jej miejscu pojawił się płomień. Czerwony. Cudowny.
***
Wróciłam do domu w wyśmienitym humorze. Nie mogę uwierzyć w to wszystko. W to kim jestem. W to co mam. Jednak dalej większość rzeczy nie rozumiem. Nie wiem czemu mama ukrywała mnie przed ojcem. Nie wiem czemu zabroniła chodzić mi do lasu.
Niebezpieczeństwo.
Naprawdę dużo mi to mówi.
Chciałabym podzielić się tym wszystkim z Luke'iem. Ale nie mogę. Boję się, jego reakcji na wieść o tym kim naprawdę jestem. Zawsze, jest jednak możliwość, że on zdaje sobie z tego sprawę. Może on o wszystkim wie, ale tak jak ja boi się zrobić pierwszy krok.
I ten sztylet. Służy do zabijania demonów. Przynajmniej to pisze w liście. Tylko, że teraz już nie wiem komu wierzyć. Mamie, która okłamywała mnie przez całe życie, czy tacie, który odezwał się po dwunastu latach.
Lecz z drugiej strony to nie jego wina. Mama mnie przed nim ukrywała. Ale dlaczego? Dlaczego ukrywała mnie przed własnym ojcem ? To niedorzeczne.
***
Luke czekał na mnie przed szkołą. Już jest poniedziałek. I znów całe pięć dni męczarni. A potem mamy tydzień przerwy. Podobno jest jakieś święto, o którym nawet nie miałam pojęcia. To i lepiej dla mnie. Dla wszystkich uczniów.
- Cześć.
Chłopak przytulił mnie na powitanie, ale nie mocno, żeby mnie jeszcze bardziej nie uszkodzić.
- Hej, Luke. Idziemy na spotkanie z diabłem? A raczej diabłami?
Próbowałam zażartować i chyba mi wyszło, bo na jego twarzy zobaczyłam prawie niewidoczny cień uśmiechu.
- Tak, idziemy.
Wziął mnie za rękę i weszliśmy ramię w ramię do szkoły. Miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. Na mnie i na Luke'a. Mam wrażenie, że wiedzą co zrobił mi Matt.
- Nie przejmuj się tym. - Brunet szepnął mi do ucha. Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem.
Jednak to nie było takie proste jak się wydawało. Nie jest łatwo ignorować dziesiątki spojrzeń wbitych w twoją osobę.
Weszliśmy do klasy i usiedliśmy w ostatniej ławce. Mamy teraz biologię. Łatwiej mówiąc możemy robić co chcemy.
Luke wyciągnął słuchawki i podłączył je do telefonu. Chwilę zastanawiałam się co robić, aż w końcu wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam rysować.
Zdawałam sobie sprawę, że każdy może zobaczyć moje rysunki, ale nie przejmowałam się tym. Poza tym będę rysować coś nieszkodliwego. Nikt się nie domyśli co naprawdę kryje się w tym zeszycie.
Tak naprawdę, to nie wiedziałam zbytnio co rysuję. Ręka jakby sama prowadziła ołówek. Jednak nie zamierzałam tego przerywać. Czułam, że to co powstanie na kartce będzie dla mnie bardzo ważne.
Zadzwonił dzwonek. Okazało się, że całej paczki Matt'a nie ma dzisiaj w szkole. Szczerze mówiąc poczułam ulgę. Cieszyłam się, że dzisiaj obędzie się od wyzwisk.
Nauczycielka weszła do klasy i zaczęła prowadzić, jak zwykle, nudną lekcję. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Czasami nawet jest mi jej odrobinę żal. Ale cóż to poradzić.
Powoli na kartce było widać rysunek. Koło. Podzielone na cztery osobne kółka. W środku każdego znajdowało się coś innego.
Powietrze.
Mała kulka rysowana leciutkimi pociągnięciami ołówka.
Ogień.
Mały płomień, bardzo wyraźny.
Woda.
Jedna kropelka, wyglądająca jak pojedyncza łza.
Ziemia.
Kwiatek, stokrotka.
Skończyłam. Odłożyłam ołówek i dokładnie obejrzałam rysunek. Trzeba przyznać, że był piękny. Wszystko stanowiło wspólną całość. Brakuje mi tylko jednego. Tła. Czuję, że coś tam musi być. Coś o czym jeszcze nie wiem. Coś czego nie odkryłam.
- Ładne. - Wzdrygnęłam się i spojrzałam na bruneta. Jego oczy były utkwione w moim szkicowniku, ale zaraz przeniosły się na mnie. Zarumieniłam się i odwróciłam wzrok - Długo rysujesz?
- Nie. Zaczęłam jakieś dwa lata temu. Zazwyczaj rysuje to co mi się przyśni, lub cokolwiek innego. Wszystko.
- Mogę? - Spytał, na co od razu znów na niego spojrzałam.
Nie chce żeby ktoś się o tym wiedział. Nie chcę, żeby on o tym wiedział. Mógłby mnie uznać za jakąś wariatkę, lub coś w tym stylu. Nie chcę tego. Przynajmniej narazie.
- Wolałabym nie. - Powiedziałam.
Schowałam szkicownik do plecaka. W tym samym czasie zadzwonił dzwonek, dlatego wyszłam z klasy i udałam się do swojej szafki nie czekając na Luke'a.
- Ana. - Luke stanął przede mną, zagradzając mi drogę. - Wiem, że jest coś o czym mi nie mówisz. Widzę to. Widzę to każdego dnia. Wiem, że muszę sobie zarobić na twoje zaufanie. Wiem, że minie jeszcze dużo czasu zanim się przede mną otworzysz, ale wiedz, że ja poczekam. Mam nadzieję, że kiedy ty wyznasz mi swój sekret to ja wyznam ci swój. Bo ja też taki mam.
+!+
Straaaaaaasznego Halloween !!!
Wreszcie się coś dzieje, ale akcja się dopiero rozkręca !
Już 1,2k wyświetleń ! Omg dziękuję wam i kocham <3
Do kolejnego ! xxx
Ewoxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top