[4]

Niebo stawało się regularnie ciemniejsze z każdą kolejną chwilą zwłoki. Dzieci biegały między nagrobkami i bawiły się wesoło. Starsi goście wznosili toasty za tegoroczne sukcesy swoje oraz sąsiadów. Wszyscy jednak, bez względu na wiek, ciekawi byli, jaką w tym roku szkolne koło plastyczne przygotowało kukłę... no, prawie wszyscy - oprócz Briana i Andreasa, którzy dobrze wiedzieli, co zdążyło zastąpić rzekomą imitację alchemika podczas transportu.

*

Wszyscy trzej zbliżyli się do okna, z którego roznosił się widok na szkolną stołówkę. Tom zawahał się chwilę i szepnął unosząc maskę hokejową:

- Zero, jesteś pewien, że wyłączyłeś WSZYSTKIE zabezpieczenia? Kamery, czujniki, alarmy?

- Spokojna twoja ośmiobitowa. Zanim cokolwiek będzie możliwe do wychwycenia, my już dawno wyniesiemy kukłę. No, a teraz podnoś szybę.

Tom nie był pewien, czy ich "mały skok" powiedzie się. Nie myśleli nad tym zbyt długo, więc każdy element planu mógł pójść nie po ich myśli. Po chwili rozterek, czuł już na sobie przytłaczający wzrok pozostałych. Zrobił to, co musiał. Zanim zdążył wymyślić opcjonalne wytłumaczenie na komisariacie, był już wewnątrz budynku. To był właśnie ten czas, czas działania. Chłopak zaczął przemykać się korytarzem niczym ninja, zupełnie jakby ktoś miał w dowolnej chwili chwycić go za fraki i wtrącić do piekła. Szklisty pot spłynął po jego skroni. Dziwne... w końcu, był tylko on jeden.

Po drodze mijał wiele, między innymi - okna, przez które ochoczo wpadała księżycowa poświata. Ta noc była wyjątkowo jasna, całkowicie bezchmurna. Tom przyspieszył, jakby ktoś rozpoczął za nim pogoń. Chciał jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do kumpli z mianem bohatera. Było już blisko - sala gimnastyczna, matematyczna, biblioteka... Gdy dotarł do artystycznej, złapał już lekką zadyszkę. Dlaczego? Dlaczego stracił ostatnio kondycję? Może to z nerwów, pomyślał. W końcu, ostatnio dużo zastanawiał się nad przyszłością, szczególnie tą związaną z Karoliną. Zdawało mu się nawet przez chwilę, że cień padający na drzwi przed nim przybiera kształt właśnie tej skromnej, polskiej dziewczyny... ale to nie było możliwe. Wiedział o tym. Kilka minut później, już był wewnątrz kolorowej trumny, którą wypełnił zapach kanapek z indykiem. Kanapek przygotowanych na dwadzieścia godzin czekania. Postanowił rozpakować jedną właśnie teraz, w charakterze drobnej kolacji. Następnie, nastało kilkanaście długich obrotów średniej wskazówki zegara, czasu przeznaczonego na długi sen. Zbyt długi, wręcz wyczerpujący jak na ironię.

  Zbudziło go dopiero podnoszenie drewnianej makiety, w której aktualnie znajdował się Tom... a raczej nieudana próba, zakończona upuszczeniem jej na ziemię.

- Jakie to ciężkie! - głos młodej Luizy przywołał u kryjącego się anarchisty nerwowe drgawki.

  Zaczął w myślach składać modły o to, by za wszelkie skarby nie otwierali tej trumny. Dopiero teraz uświadomił sobie, w jak beznadziejnej sytuacji umiejscowili go kumple... nie, nie oni. On sam wpakował się w kłopoty i za moment przyjdzie mu ponieść wszelkie konsekwencje. Nawet, gdyby pijany Kunze miał zabrać Toma na tortury, ten i tak weźmie całą winę na siebie. To był jego pomysł i wiedział, z czym przyjdzie się liczyć wybranemu do tej akcji członkowi Fali.

- Otwórz to. Może grupa malarska znów upchała tam swoje pędzle i farby - słowa Marka przypieczętowały wyrok, którego Tom nigdy wcześniej się nie obawiał. Prawdopodobnie dlatego, że pierwszy raz nie był beztwarzowym "chłopakiem z bandy". Zamknął oczy i czekał na najgorsze.

- Dzieci, szybciej! Nie ma czasu na zwłokę, przecież musimy jeszcze tę kukłę przewieźć - słowa zaklęte w gardłowym głosie nauczycielki dał chłopcu większą ulgę, niż cokolwiek innego w jego krótkim życiu. Zaczął znów jeść, czekając na następny etap planu.

*

  Stało się, trumna została spuszczona do grobowca. Gdy Kunze zaczął przemawiać do ludzi na powierzchni, Tom wyszedł ze swej kryjówki. Wyciągnął z plecaka fajerwerki, ustawił tuż nad dziurą w sklepieniu, ukazującą księżyc... i podpalił lont. Nagle, poczuł nacisk między łopatkami. Spojrzał się przez ramię i już poznał te niebieskie oczy i blond czuprynę - Lammerding. Każdy wiedział, że przeszłość policjanta była dosyć wątpliwa oraz przejawiał przy herbacie zamiłowania do faszyzmu, więc młody anarchista wolał grać wedle jego zasad.

- Na ziemię - rzucił chłodno aryjczyk, mocniej zaciskając w dłoniach pistolet.

  Żaden z nich nie spodziewał się, że właśnie w tym momencie wystrzeli przygotowany przez Falę psikus, wylatując przez otwór i eksplodując tuż za plecami szeryfa. Śmieszyłoby to Toma... gdyby nie huk i nagły ból. Poczuł momentalnie, jak coś niewielkiego wdarło się przez plecy i wyrwane zostało na powierzchnię przez lewą pierś. Padł na ziemię, a obok niego - łuska pocisku. Krew przemoczyła podkoszulek i skleiła go ze skórą, powodując dyskomfort, który był jednak niczym w porównaniu ze straszliwym bólem. Nagle, wszystko zaczęło słabnąć... a świat stracił swe barwy. Zanim zamknął oczy, widział jeszcze zbliżającego się do niego Heinricha. Chwilę później, mężczyzną rzuciło coś o ścianę. Jakiś niewyraźny kształt, złudnie materialny... złudnie. Chłopiec czuł, że dłużej nie powstrzyma snu. Nastąpił koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top