[3]
Tom wkroczył do kuchni. Była ona dosyć skromna. Ściany koloru niebieskiego, podłoga wyłożona panelami, niezbędne do życia urządzenia i wysłużone meble ustawione w kącie, który miał służyć za jadalnię. Chłopak pokierował się do swojego pokoju, zwracając chwilowo uwagę na migające światło lampy.
Gdy był już u siebie, zauważył znajomy plecak na swoim fotelu. Na ekranie monitora widniało kilka rozbieranych zdjęć z jego głęboko ukrytego folderu. Poczuł ogromny, ściskający jego serce wstyd. Wiedział, że ona je widziała. Spodziewał się najgorszego, jednak nie był na to ani trochę gotowy - nie mógł być. Chciał uciec najdalej jak tylko mógł, ale coś powstrzymywało nogi, ręce... Może poczucie winy, a wraz z nim skrucha? Dziwnym trafem, nie potrafił zmusić swojego ciała do posłuszeństwa nawet i to w tak żenującej sytuacji. Czuł swój silny rumieniec na twarzy. Domyślał się, iż jest mocno widoczny i nie ma jak go ukryć. Wtedy usłyszał znajomy głos:
- Więc tak się bawisz, gdy mnie nie ma? - w tych słowach dało się wyczuć delikatne "mówienie przez nos", dosyć typowe dla Karoliny.
- Skarbie, to nie... to... Ugh! - Chłopak położył obie dłonie na twarzy i przejechał nimi wzdłuż, naciągając lekko skórę. Wtedy też poczuł drobną dziewczynę, która objęła jego szyję rękami. Od piersi do podbrzusza czuł silny nacisk guzików czerwonej koszuli w białą kratę. Piegowata Polka znów przemówiła, lecz tym razem odrobinę ciszej i bardziej zrezygnowanym tonem... takim, którego on nie znosił najbardziej:
- I co ja mam z tobą począć... - Wtedy spostrzegła wiszący na jednej ze ścian obraz Matki Boskiej. Poczęła dalej - Tom, przecież dla ciebie to bałwochwalstwo.
- Powiesiłem go, abyś czuła się jak u siebie.
- Kotku - mówiąc to, całkowicie wtuliła twarz w jego ciało - ja chcę tylko, żeby między nami było dobrze. Gdybyś tylko chciał mnie informować o swoich problemach...
- Masz wystarczająco dużo własnych - gdy te słowa wydobyły się z ust bruneta, odszedł kilka kroków od dziewczyny, a następnie usiadł na łóżko, załamując ręce i wpatrując się w monitor. Gdyby mógł, wyłączyłby go pewnie teraz siłą woli.
- Nie mów tak, proszę. Chodź, odmówimy modlitwę i coś ci pokażę. Chcesz? - to pytanie było zupełnie zbędne. Chłopak nie potrafił odmówić. Klęknął więc, a ona wraz z nim i szepnęła - Tom, tym razem ty zacznij.
- Kiedy ufam Bogu, nie zachwieję się - recytował powoli i dosyć głośno, spoglądając na towarzyszkę. Ta jedynie się uśmiechnęła i zbliżyła dłoń do twarzy. Wydawało mu się przez chwilę, że tym gestem wyciera spływającą łzę, jednak nic nie było widać z jego pozycji. Posłuchał więc w spokoju kolejnego fragmentu:
- Kiedy czytam Biblię, nie zachwieję się. - Karolina lekko przeczesała swoje rude włosy i poprawiła spódniczkę.
- Gdy mnie Pan prowadzi, nie zachwieję się. - Tom wstał, a następnie pomógł swej wybrance zrobić to samo. Położył na stoliku katanę, której dziewczyna dotknęła chwilę później palcami.
- Skąd to masz? - zapytała wyraźnie zaniepokojona, lecz z jej twarzy nie schodził uśmiech... który z każdą chwilą wydawał się być bardziej fałszywy.
- Kupiłem w tym chińskim sklepie za rogiem. No wiesz, mają tam sporo takich gadżetów.
- No... no dobra - odpowiedziała już odrobinę spokojniej - to ty ją gdzieś sobie zawieś, a ja "skoczę" do łazienki.
Młodociany wandal odprowadził dziewczynę wzrokiem do drzwi, a gdy ta zniknęła, przejrzał komputer. Znalazł tam otwarte ogłoszenie na temat zbliżającej się imprezy, którą miejscowi okrzyknęli "Świętem Dewina". Chłopak dobrze znał historyjkę tych ziem, którą straszyło się go w przedszkolu. Opowieść o niemoralnym alchemiku, który zaprzedał duszę diabłu, skazując się na klątwę, zwaną Czarną Krwią. Ostatecznie, zapłacił za swe występki najwyższą cenę, ginąc z ręki bliżej nieznanego Bywyda.
Co roku, mieszkańcy Gröllendarf wyprawiali drobną uroczystość, podczas której wykonywano kukłę przedstawiającą zbrodniarza, a następnie pakowano ją do świerkowej trumny. Trumnę zanoszono do grobowca i podpalano. Następnie, przez kratę, która dostarczała do wnętrza krypty powietrze, wydostawał się gęsty dym. Całość wydawała się chłopcu brakiem szacunku dla zmarłych i zwykłym pretekstem do sprzedawania dzieciakom łakoci oraz zabawek podczas trwania całego tego zamieszania. A gdyby tak...
Tom wpadł na pomysł, co zrobić, by ich "gang" wreszcie ukazał światu swój głośny sprzeciw. Żaden z jego członków nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż nie są nikim więcej, niż bandą rozrabiających smarkaczy, którzy nie wiedzą jeszcze nic o życiu... ale to przecież nie mogło stać im na przeszkodzie w dobrej zabawie podczas "walki o wolność". Czym prędzej, zadzwonił do Zero, wcześniej upewniając się, że Karolina nadal siedzi w łazience. Było dopiero południe, a Święto Dewina miało odbyć się następnego dnia, wieczorem. Szykowała się niezła zabawa... ale tylko dla anarchistów z Fali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top