[2]

  Gdy wstał blady świt, komendant Kunze jeszcze spał na postrzępionym, czarnym fotelu ze skóry, który pamiętał jeszcze jego ojca. Otaczały go nadkruszone ściany o barwie pożółkłej bieli, na których znajdowały się korkowe tablice oraz cisowa półka. Na niej zaś, leżał stary i zardzewiały order, a obok niego - rewolwer z bębnem na sześć naboi. Nie obudziły go nawet promienie słoneczne, wpadające przez okno. Radio przygrywało cicho muzykę klasyczną, zaś włączony telewizor emitował wiadomości.

  Stróż prawa nadal spał niewzruszony... do chwili, gdy rozległa się kakofonia alarmu samochodowego. W ułamku sekundy zerwał się z siedzenia, wybiegł na ulicę i zobaczył coś, czego zobaczyć z pewnością nie chciał: jego radiowióz był cały w napisach "Jebać Kunze". Jeden na dachu, dwa po obydwu bokach, pięć na masce...

  Nagle przed jego twarzą przejechała rozpędzona, czarna furgonetka z białym napisem "FALA" na masce i dziwnym symbolem, który miał pewnie przypominać tsunami. Kierowca zdążył jeszcze pokazać środkowy palec, nim anarchiści zniknęli za zakrętem. Wtedy policjant nie wytrzymał - wrzasnął groźnie:

- Ja was jeszcze dopadnę, gnoje! - Sięgnął po kluczyki, lecz po chwili załamał się... gdy zobaczył, że cała aleja: sklep mięsny, apteka, supermarket, hala sportowa, ratusz... wszystko było naznaczone identycznymi symbolami, jak ten na pojeździe wandali. Na dodatek kilka szyb było wybite, a przystanek roztrzaskany.

  Dzień dopiero się zaczynał, a już trzeba było się tłumaczyć rozjuszonym mieszkańcom Schmeisser Straße, dlaczego nie patrolował tej nocy miasteczka. Przecież nie mógł im powiedzieć prawdy. Przez gardło by mu nie przeszło przy sąsiadach, że nie obchodzi go los innych ludzi i martwi się tylko o własny portfel.

Słońce raziło go w oczy, a głowa była cholernie ciężka. Nie miał siły zbyt intensywnie myśleć na kacu, więc wrócił na komisariat. Tam mógł w spokoju odpocząć po wczorajszej popijawie wraz z kumplami, którzy codziennie wykonywali tę samą pracę, co on... jednak bardziej rzetelnie.

  Komendant przypomniał sobie, jak było wcześniej, kilka lat wstecz. Był wtedy właścicielem tutejszego warsztatu samochodowego i uczył swoje dzieci fachu. Jednak potem, pojawiły się problemy, a Kunze skończył jak skończył. Prawda, może i zarabiał więcej, ale nie robił tego, co kochał. Jego życie zrobiło się nudne i ponure. Żona odeszła wraz z synem do kochanka, a córka uciekła z domu dwa miesiące później.

  Nagle, do jego gabinetu wkroczył Heinrich Lammerding, młody aryjczyk, który starał się być tak męski, jakby spłodziło go dwóch facetów. Kunze, nie wiedzieć czemu, nigdy nie okazywał mu głęboko skrywanej niechęci. Tak było i tym razem. Przywitali się jak bliscy sobie przyjaciele - uściskiem, a następnie komendant wysłuchał tego "nieudacznika" jak zwykł nazywać rzekomego kolegę z pracy:

- Nie uwierzysz, kolego, na jaki genialny pomysł wpadłem - mówił nadzwyczaj śpiesznie, wyraźnie podekscytowany. Cierpliwy słuchacz dał mu sygnał do dalszego monologu symbolicznym, przesadnie leniwym i ociężałym skinieniem głowy. Począł więc dalej prowadzić przemówienie i wykonywać gesty niemal naśladujące najbardziej komiczne pozy Adolfa Hitlera. W pewnym momencie jednak, gdy ospały odbiorca obrócił się drugim, dotychczas niewidocznym profilem twarzy, Lammerding zaniemówił i mimowolnie parsknął śmiechem.

- Co cię tak bawi?! - Kunze zawołał tak donośnie, że młodzik aż cały podskoczył.

- P... p-paa-a... policzek, komendancie - odpowiedział wyraźnie zaniepokojony.

  W tym momencie komendant stanął przed lustrem, by zorientować się, że ktoś namalował mu na policzku wielkiego, czarnego penisa, którego koniuszek stykał się z kącikiem ust.

*

Głośny wrzask Kunze było słychać nawet dwa budynki dalej, gdzie Zero, autor dziecinnego dowcipu, niemal nie pękł ze śmiechu. Tom siedział obok niego, na drewnianej skrzyni. Oglądał otrzymaną ostatniej nocy katanę i zaczął zastanawiać się, jak mógłby oszukać Karolinę, swoją dziewczynę ze wschodu.

  Prezent od wujka? Nie, nie byłoby go na coś takiego stać. Przecież nie mogę jej powiedzieć, że dostałem taki gadżet od kumpla, bo zaraz zacznie się chorobliwie martwić - walczył sam ze sobą, we własnej głowie. Postanowił więc oddać broń na przetrzymanie swojemu czarnoskóremu kumplowi, który spojrzał pytająco na Toma i zapytał:

- Ziom, ale dokąd idziesz? Bokser czeka na nas obu w pobliżu szkoły.

- Muszę jeszcze coś załatwić. Dołączę potem! - zapewniał tak przez chwilę, zanim zniknął za zakrętem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top