1

Wchodzę do nie znanej mi sali.Jest ciemno bo zasłoniono rolety.Niepewnie stawiam kolejne kroki wgłąb pomieszczenia.

-Uważaj -.kolejny krok.

-Nie pokazuj tam nikomu tego co dzieje się tutaj.- Przygryzam język i przejeżdżam palcem po swojej szyi gdzie nie mam pulsu.W oczy rzuca mi się dużo kolorowych teczek z nutami.

-Oni są bardzo niebezpieczni.Jesteś inny niż oni.-Dotykam zakurzonych klawiszy fortepianu.Naciskam na biały prostokąt.

-Nie jesteś człowiekiem,jesteś rośliną!-Palcami przyciskam kolejny klawisz i zaczynam nucic pieśń rytuału zaręczynowego. Grano ją mi i Sebastianowi.Lekko się uśmiecham na wspomnienie tamtych chwil.

-Uważaj na siebie Pii, pamiętaj Ko-cham Cię-To były ostatnie słowa mego ukochanego ,nieżyjącego ukochanego.W rogu sali stała lekko lśniąca harfa.Podciągnąłem rurki i usiadłem ,ułożyłem dłonie na strunach i szarpnąłem.Z uchylonego okna wleciało orzeźwiające powietrze.Zamknąłem oczy i pozwoliłem wspomnieniom wrocic na dobre.Uśmiech Sebastiana przy zbieraniu kwiatów,mamy przy robieniu nektaru,taty gdy wymyślił nową melodię do czegoś magicznego,siostry jak czesałem jej włosy.Czułem przeciąg i muskające moją twarz zimne ,delikatne płateczki Ektanu*.Jak one pięknie pachną!Wygrywałem moją pierszą pieśń,której nauczył mnie tato.Pomagała ona kwiatom kwitnąc ,nie ma u nas czegoś takiego jak owady,jesteśmy my.Zawsze mówili mi ,że gdy ja to robię wszystkie Ektany budzą się do życia by służyc swym pięknem mi.Ale to nie wróci...

-EEE!Wypierdku przeciąg robisz i przez to zrobił się syf,teraz mam wiecej roboty !!-Otwieram oczy.Wstaję a lewitujące pączki kwiatków opadają na podłogę i schną zmieniając się w pył.

-Jak ty to zrobiłeś?!-Zaskoczony zawołał czarnowłosy kapitan drużyny koszykówki.Zawstydzony wzdrygnąłem ramionami.

-Miłego sprzątania wielkoludzie.-Wypowiedziałem lekko przestraszony moim piskliwym głosem.Na koniec chuchnąłem tak by nie widział i rozwiałem popiół na zewnątrz tak ,że zakasłał.Szybko wyszedłem i mam nadzieję,że o tym zapomni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top