5. Connor

- Kelly! Kelly, wstawaj! - biegnę po schodach, a potem do drzwi starszej córki. - Kel wycho... Gdzie ona jest?! - nerwowo rozglądam się po pomieszczeniu. - Kelly! - wchodzę do łazienki, a dziewczynka stoi przy umywalce i szczotkuje zęby. - Chcesz, żebym dostał zawału?

- Tato?! Nie widzis ze cos robie?! - mówi choć jej słowa nie są aż tak wyraźne, poprzez szczoteczkę umieszczoną nadal w ustach.

- No dobrze. Pięć minut i jedziemy do szkoły. - wyjmuje ją z buzi, po czym unosi delikatnie głowę do góry i dodaje :

- Jestem kobietą, potrzebuję więcej czasu.

- Sześć minut.

Zamykam drzwi i zanoszę się śmiechem. Czasem moja ośmioletnia córka zachowywała się jak dorosła kobieta. Bardzo często się z tego śmiałem. Choć jestem z niej ogromnie dumny, ponieważ jest idealną starszą siostrą dla Jane. Gdyby nie Kelly i Jane chyba dawno bym odpuścił.  Dawno bym się poddał.

Sadzam Jane w foteliku. Kelly siada z przodu. Od razu włącza radio. Cofam z podjazdu, po czym włączam się do ruchu. Zawożę starszą córkę do szkoły, młodszą zaraz potem do przedszkola. Sam jadę do pracy. Na ogół pracuję w domu. Prowadzę własną firmę, więc mam możliwość pracy w domu, gdzie mam ciszę i spokój. Zazwyczaj przed południem jadę po Kelly, zawożę ją od razu na francuski. Robię zakupy, odbieram ją, jedziemy po Jane i wracamy do domu. Gotuję obiad, jemy razem, a zaraz po nim dziewczyny mają lekcje baletu. Wieczorem odrabiamy lekcje i siadamy przed telewizorem uprzednio robiąc kolację. Przed dziewiątą wieczorem idą się wykąpać i potem kładę je spać. Gdy już zasną długo się w nie wpatruję. Bardzo przypominają mi moją żonę, szczególnie Kelly. Jest do niej bardzo podobna, jak i z wyglądu jak z charakteru.

Wszystko jak w schemacie. Robię to co zawsze, a gdy dziewczynki już śpią siadam przed laptopem. Potem biorę szybki prysznic, kładę się w sypialni na ogromnym łóżku i jak co wieczór czuję pustkę.

Zakładam kremowe spodenki i błękitną koszulkę. Na śniadanie robię naleśniki. Kelly z roztrzepanymi włosami schodzi do kuchni, gdzie od razu zabiera się za jedzenie. Jane jeszcze trochę śpi, a potem mnie woła. Pomagam się jej ubrać. Biorę na ręce i prowadzę do kuchni. Sadzam ją na jednym z krzeseł, podaję naleśnika z dużą ilością dżemu porzeczkowego mojej mamy i bitej śmietany. Brudzi sobie pół twarzy, ale nie przejmuje się tym. Gdy zjada wycieram jej buzię i czeszę dwa kucyki. Kelly zaplatam dwa warkocze.

- Jedziemy dzisiaj do prababci. - mówię.

- Fajnieeeee! - rzuca pełna zadowolenia Kel.

- Musimy kupić jej coś słodkiego.

- Mogliśmy upiec jej ciasteczka. - mówi zawiedziona.

- No teraz to już trudno. Nie mamy już na to czasu, ale następnym razem tak zrobimy. No to już wstawać i do samochodu. Raz, raz.

Sadzam Jane w foteliku, Kelly zaś gramoli się na przednie siedzenie. Gdy już tam jest, włącza radio. Jak zawsze. Głośna muzyka wypełnia całe auto. Po drodze do domu opieki kupujemy babci dużą czekoladę, którą tak bardzo uwielbia. Prababcia ma 74 lata. Niechętnie umieściliśmy ja w domu opieki, ponieważ nie dalibyśmy rady z jej opieką. Ja zajmowałem się dziewczynkami, moja siostra miała też dosyć liczną rodzinę, mama nie miała już na to tyle siły i energii. Babcia nie protestowała, a nawet sama to zaproponowała. Z tego co widać jest w sumie zadowolona z pobytu tam. 

Idziemy do pokoju babci. Jest to mały pokoik z łazienką. Na ścianie na tablicy korkowej wiszą rysunki dzieci naszej rodziny. Nasza babcia pomimo wieku jest nad wyraz ruchliwa. Sama sprzątała swój pokój, pomagała innym. Uczestniczyła w różnych organizacjach i podawała pomysły na zajęcia dla seniorów. Ostatnio wymyśliła malowanie przyjaciół. Cała babcia Cecelia.

- Och, dziękuję, kochanieńkie. - mówi babcia, przytula dziewczynki i całuje je w głowę.

- Co tam u ciebie, babciu? - pytam.

- Connor, nic u mnie się nie dzieje. Wymyśliłam jedynie wieczór z poezją. Kilka osób jest tym zachwyconych. Alice też podoba się ten pomysł.

- To może być naprawdę fajne. Czekaj, kim jest ta Alice? Cały czas mi o niej mówisz, a ja nadal nie wiem kim jest. Chyba tutaj nie pracuje?

- To taka przemiła osoba, która jest tu wolontariuszką. Dałam ci jej książkę na święta.

- Alice Santh?

- Smith, skarbie. - babcia się śmieje. - Gdzie Jane i Kelly?

- Jane! Kelly!

Biegnę przez korytarz potem szaleńczo rozglądam się w drugim korytarzu. Nigdzie ich nie ma, a ja czuję jak ogarnia mnie strach. Nagle na kogoś wpadam. Łapię ją w pasie, by nie upadła. Gdy jej się przyglądam jest naprawdę piękna. Ma długie blond włosy, które ma spięte w kucyk. Smukłą twarz, lekko zarumienione policzki. Jednak nic tak nie przyciąga uwagi jak jej oczy. Są koloru niebiesko-zielonego. Początkowo nie mogę odwrócić od niej wzroku, ale gdy już wracam do rzeczywistości mruczę tylko:

- Przepraszam.

- Nic się nie stało. - odpowiada, posyła mi uśmiech, a w jej policzkach pojawiają się dołeczki. Wygląda z nimi uroczo.

- Przy okazji nie widziała pani może dwóch małych dziewczynek?

- Widziałam, tam siedzą. Poprosiłam, żeby usiadły i poczekały, aż wrócę, a wtedy miałam je zaprowadzić. Mówiły, że przyjechały do pani Cecelii.

- Dziękuję bardzo. Dziewczyny, tyle razy prosiłem, żebyście mi nie uciekały, tak?

- Ale tato...

- Kelly, nie ma ale tato.

- Alice, kochanie. - słyszę głos babci. - Connor, skarbie to właśnie jest Alice, o której ci mówiłam. Jest cudowną osobą. Taką życzliwą i pomocną. Poznałaś złotko już moje prawnusie. - śmieje się. - Urwisy po tacie. - puszcza mi oczko.

- Miło mi panią wreszcie poznać. Babcia mi trochę o pani opowiadała.

- Pana również. Teraz muszę już iść, obiecałam Gregowi... A zresztą nie ważne. - śmieje się. - Do widzenia. - mówi i odchodzi.

- Jest śliczną kobietą, a w dodatku jest sama.

- Babciu...

- Czas wreszcie kogoś sobie znaleźć, słońce. Myślę, że Al to bardzo dobra kandydatka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top