32. Alice
Molly postanowiła, że powinnam uczcić mój sukces, który jak się okazało jest ogromny. Wręcz na skalę światową! Dzisiaj mam rozmowę z rodziną o podobnym przypadku z Polski. To miłe, że ludzie do mnie piszą, dzielą się kawałkiem swojej historii. Pokazują mi pewien rozdział swojego życia, który być może chcą zamknąć. Tak więc Molly zabiera mnie do portu, gdzie jej siostra i jej mąż wydają przyjęcie. Pomaga spakować kilka potrzebnych mi rzeczy i ruszamy w drogę. Podróż nie zajmuje nam aż tak dużo czasu jak przypuszczałyśmy. Po kilku godzinach jesteśmy już w Long Beach. Obie zajmujemy miejsce w hotelu. Kiedy wreszcie stawiam walizkę na podłodze, siadam na ogromnym łóżku. Oddycham z ulgą. Mimo to czuję się dziwnie, chciałabym, żeby był tu ze mną Max, Jordan i Connor z dziewczynkami. Brakuje mi ich tutaj. Dostaję wiadomość od Molly, że za dwie godziny wyjdziemy popływać. Postanawiam się zdrzemnąć. Kładę się na ogromnym łóżku, zasuwam pilotem rolety i pozwalam sobie na sen. Kiedy się budzę, biorę prysznic. Nakładam krem z filtrem, ubieram strój kąpielowy oraz przewiewną sukienkę.
Dzień jest upalny. Może to nawet mało powiedziane, ale bardzo przyjemnie jest być tutaj, pomimo gorąca. Mamy do dyspozycji basen, co jest cudowną opcją w tym hotelu. Szybkim ruchem zdejmuję sukienkę i idę w stronę wody. To cudowne uczucie móc choć na chwilę się zanurzyć. Wracam z powrotem i kładę się w pełnym słońcu.
Do hotelu wracamy po dwóch godzinach. Potem mamy czas na odpoczynek, regenerację i na szykowanie się do wyjścia. Podobno będę główną atrakcją dla osób, które wyczekiwały mojej kolejnej książki. Bardzo mnie to cieszy. Nakładam na twarz maseczkę, napuszczam do wanny wody, nalewam sobie trochę wina do kieliszka. Wchodzę do pełnej wanny. Relaksuję się. Przypominam sobie co ostatnio wydarzyło się w moim życiu. Wszystko działo się tak szybko. Książka o Anne, Connor z dziewczynkami, mój brat Jordan i jego metamorfoza, Drew, a właściwie Robert, hotel, przyjęcie w porcie. Chociaż Robert mnie zranił to jestem mu wdzięczna za wszystkie chwile, które razem spędziliśmy. Mam tylko nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam. Lepiej mi będzie bez niego. Patrzę na swoje nagie odbicie w lustrze. Jestem dumna z tej kobiety, którą widzę.
Zakładam czerwoną bieliznę. Na twarz nakładam podkład, puder, bronzer, trochę cieni i tusz do rzęs. To dzisiejsze opalanie nie wyszło mi na dobre, ponieważ moja twarz jest lekko zaczerwieniona, ale wszystko zakryję makijażem. Suszę włosy. Uniesione u nasady nadają mi elegancji, a same wyglądają na lekkie. Wkładam sukienkę w kolorze czerwonym, jest długa, rozkloszowana i zwiewna, nie ma w niej głębokiego dekoltu ani odkrytych pleców i może nie wyglądam ani olśniewająco ani seksownie, ale mnie się podoba. Mam problem co do doboru butów, ale gdy Molly zjawia się u mnie rozwiewa moje wszelkie wątpliwości i każe założyć złote sandałki na obcasie. Jedziemy do portu. Okazuje się, że to nie koniec atrakcji, jesteśmy za wcześnie, o czym Molly wiedziała. Kim - siostra Molly proponuje nam rejs jachtem. Nie jestem w stanie odmówić. Ciszę się jak mała dziewczynka. Siadam obok Molly, a ta uśmiecha się do mnie.
- Przyjaźnisz się z Connorem? - pyta nagle.
- Tak.
- To świetny facet. Rozmawiałam z nim trochę i jest naprawdę fajny. Taki miły, uprzejmy i widać, że kocha córki. Świata poza nimi nie widzi.
- Tak, to prawda.
- Spotyka się z kimś?
- Nie. A co ty tak o niego wypytujesz?
- Tak tylko. Nie ważne. Pięknie tu prawda?
- Taaa...
***
Kiedy wracamy zauważam grupę ludzi. Okazuje się, że to osoby, których mi tu brakowało. Macham im, czuję jak ten dzień trafia do tych najlepszych. Mam ochotę skakać z radości. Jestem taka szczęśliwa, podekscytowana. Odpinam szpilki, gdy tylko jacht staje w miejscu i możemy z niego wyjść, biegnę do nich. Gdy jestem od nich jak na wyciągnięcie ręki puszczam buty by mogły zanurzyć się w piasku i wtulam się w Connora. Początkowo wydaje się zaskoczony, ale to nie ważne w tej chwili.
- Hej. - śmieje się w moje włosy i otacza ramionami.
Potem witam się z resztą. Są tu wszyscy, których potrzebowałam.
***
- Pięknie tu, nie? - słyszę za sobą głos Jordana.
- Tak, ślicznie. Czuję się tak, jakby zatrzymał się czas.
- Jesteś szczęśliwa?
- Bardzo. W końcu wreszcie trafiłeś na dobrą drogę! - śmieję się. - Cieszę się, że się zmieniłeś. Zostaliście mi tylko ty i rodzina Maxa.
- Nie zapominaj o Connorze. To fajny facet i coś mi się zdaje, że na ciebie leci. - podnosi kieliszek z szampanem do góry i odchodzi.
- No chyba nie na mnie, Jordanku.
Uśmiecham się i wracam do podziwiania widoków. Słońce już zdążyło zajść, na niebie pokazał się piękny księżyc w pełni.
- Malcolm zrozum, starałam się uratować nasz związek, ale to nie ma sensu! Przepraszam.
- Nie masz za co... Odpuśćmy. Weźmy rozwód. I ja się duszę.
- Wszystko w porządku? - słyszę głos Jordana, odwracam się i widzę jak stoi przy dwójce, która przed chwilą się kłóciła.
- Tak, wszystko dobrze. - odpowiada wysoka blondynka, uśmiechając się do mojego brata. Jest piękna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top