21. Connor
ROZMOWA:
- No tak, udało się! Wydajemy ją, Connor!
- Super, mega się cieszę. Chyba trzeba to uczcić. Może wpadniesz do mnie wieczorem na drinka?
- Bardzo chętnie, ale umówiłam się z Drew. Przykro mi.
- Ach, pewnie rozumiem. To innym razem.
- Oczywiście. Dobra muszę kończyć, ucałuj ode mnie dziewczynki, paaa. - rzuca po czym się rozłącza.
Sprawdzam godzinę. Mam jeszcze pół godziny zanim pojadę do szkoły po Kelly. Postanawiam wziąć prysznic. Zdejmuję koszulkę, spodenki i bokserki, a następnie wchodzę pod prysznic. Odkręcam ciepłą wodę. Na moje ciało spływa fala ciepłego, kojącego strumienia, który zaraz zmieniam na zimny, bardziej orzeźwiający. Nadal mokry, owinięty jedynie ręcznikiem wokół pasa, wychodzę z łazienki. Wspinam się po schodach do swojej sypialni. Zrzucam ręcznik i wkładam bokserki. Wciągam przez głowę czarną obcisłą koszulkę oraz beżowe spodenki przed kolano. Zabieram kluczyki do auta oraz okulary przeciwsłoneczne. Jadę do szkoły słuchając jedynie popołudniowych nowojorskich wiadomości. Parkuję na parkingu, po czym wysiadam i kieruję się do budynku. Na korytarzu spotykam kilka matek dzieci, które chodzą z Kel do klasy.
- Och, Connor. - zaczyna jedna z nich. - Dawno cię nie widziałam, co u ciebie? - pyta Jennifer.
- W porządku, a u ciebie?
- Wyśmienicie. Rozwód chyba mi sprzyja. Czuję taką... dobrą energię, która przebiega w mym ciele.
- To dobrze. - zamierzam już skończyć tę żenującą konwersację, kiedy dodaje:
- Nie wiem czy Kelly ci mówiła, ale Rose ma urodziny w tę sobotę. Kelly obiecała, że będzie, ale byłoby mi miło gdybyś i ty wpadł. Możesz wziąć ze sobą młodszą córkę.
Dzwoni ogłuszający dzwonek oznaczający dla niektórych dzieci koniec zajęć. Kelly przytula mnie mocno. Zbliżam się do Jennifer.
- Wiesz, nasze córki są najlepszymi przyjaciółkami. Chciałabym jeszcze bliżej poznać tatę Kelly.
- Hmmm... Postaramy się być, ale muszę zapytać też mojej dziewczyny czy ma czas. Wiesz na okrągło pracuje, ale dla dziewczynek zrobi wszystko, więc myślę, że przyjdziemy we czwórkę. - pochmurnieje, a na jej twarzy pojawia się grymas. Szach mat Jennifer!
- Dobrze. - odsuwa się. - A więc do soboty.
- Do soboty! - rzucam za nią.
- Masz dziewczynę?! - dziwi się moja córka.
- Ćśśś... Pogadamy w aucie. - szybkim krokiem wychodzimy na parking, chowamy się w samochodzie, a wtedy ja oddycham z ulgą. - Powiedziałem mamie Rose, że mam dziewczynę, bo ta kobieta mnie podrywa. - Kelly zaczyna chichotać.- Córcia, to wcale nie jest śmieszne. To przerażające!
- Mama Rosie jest przerażająca. - śmieje się. - Jak byłam u nich ostatnio na obiad podała nam trzy marchewki, bo stwierdziła, że powinnyśmy trzymać dietę od najmłodszych lat.
- Mmmmm... Pyszny obiad.
- To co teraz zrobisz, tato?
- Nie mam zielonego pojęcia.
***
- Hej, hej. Jest tu ktoś? - słyszę dobrze znany mi kobiecy głos.
- Tylko ani słowa przy cioci. - szepczę do dziewczynek.
- Dobze. Cioooocia!
- Hej, słońce. - Alice przytula Jane do siebie, potem Kelly. Mnie całuje w policzek po czym kładzie na stole jakieś pudełka. - Przepraszam, że wczoraj odmówiłam, postanowiłam wpaść dziś z... Uwaga, uwaga... Szarlotką, bitą śmietaną oraz... lodami! Brzmi świetnie co?!
- Tak.
Po godzinie Alice zadaje pytanie, którego się obawiałem.
- Wszystko w porządku, wydajesz się jakiś nieswój.
- Tata się martwi, bo Rose ma w sobotę urodziny, tata powiedział mamie Rose, ze przyjdzie z dziewczyną, a tata nie ma dziewczyny. Moze ciociu chciałabyś pójść z nami. Tato, ale zawse mi mówiłes, ze nie mozna kłamać, a ty telaz skłamałeś. Cy to znacy, ze Mikołaj w tym loku do nas nie psyjdzie pses ciebie. - Jane mówi szybko, potem krzyżuje ręce na piersi. - Ehhh... wiedziałam, ze tak będzie. - dąsa się.
- Jane! - rzuca Kelly.
- Kel spokojnie. - mówię.
- Ale może Jane ma racje, może mogłabyś pójść z nami? - pyta Kelly.
- Dziewczyny to nie jest dobry pomysł, ciocia ma chłopaka i mógłby się zdenerwować gdyby się dowiedział, co planujemy. To względem niego nie fair.
- Niestety, muszę odmówić. Drew mógłby się na mnie obrazić. Przepraszam, ale nie mogę tego zrobić.
- Jasne, coś wymyślę. - Connor uśmiecha się blado.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top