10. Alice

Jadę do domu wściekła na siebie. Co mi strzeliło do głowy, żeby proponować Connorowi książkę? Kiedy wchodzę do domu przypomina mi się, że dziś moja kolej na zrobienie zakupów. Cicho przeklinam. Rzuca telefon na stół.

- Coś ty taka zła? - pyta mój brat i popija piwo.

- Zapomniałam o zakupach, zaraz pojadę i je zrobię.

- Kupiłem wszystko co potrzebne, gdy wracałem z pracy. Do salonu, szybko. - śmieje się i mnie popędza. - Przyniosę ci piwo, napijemy się, a ty opowiesz mi co się stało. - otwiera je i podaje mi. - A więc o co chodzi?

- Jestem totalną idiotką! - piję duży łyk. - Zaproponowałam takiemu facetowi napisanie książki o jego zmarłej żonie. Co ja sobie myślałam! To zły pomysł. Jestem żałosna!- jęczę i kładę głowę na ramieniu Jordana.

- Czemu? Twój pomysł był świetny. Co na to ten facet?

- Wkurzył się. Nieźle się wkurzył.

- Aj, no to nie fajnie. Ale wiesz co, może powinnaś pogadać jeszcze raz z tym gościem. Może zmieni zdanie.

Słyszę przychodzącą wiadomość. Wyjmuję go i sprawdzam kto to. Wcześniej pisał Drew, a teraz Max - mój młodszy brat. Tego pierwszego ignoruję.

Max ;)

"Skype?"

Ja

"Oki"

Jordan nie może się powstrzymać przed opowiedzeniem mojej dzisiejszej wpadki. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Max i jego żona Daisy sądzą tak jak Jordan. Powinnam spróbować jeszcze raz. Kiedy kończymy rozmowę idę do siebie kładę się na łóżku i po prostu zasypiam.

***

Rano szybko jem śniadanie i wychodzę do pracy na pierwszą zmianę. Witam się z Patrickiem. Zostawiam na zapleczu torebkę, przewiązuję sobie biały fartuch wokół talii, wkładam do kieszonki notes oraz długopis. Włosy spinam w wysoki kucyk. Bez energii wkraczam do pomieszczenia, gdy pojawiają się pierwsi goście. Zapisuję zamówienie, zanoszę je Patrickowi i wracam, by obsłużyć kolejnych gości. Odliczam czas do czternastej, aż wreszcie skończy się moja zmiana. Żegnam uśmiecham ostatnich moich gości, po czym zabieram torebkę, zdejmuję fartuch. Rzucam krótkie pożegnanie szefowi kuchni, a potem na kogoś wpadam. Connor. Czuję jak moje policzki wręcz płoną.

- Prze... przepraszam. - jąkam się.

- To ja przepraszam. Wszystko ok? - dopytuje i dotyka moje ramienia.

- Tak.

- Skończyłaś pracę? - pyta.

- Właściwie tak. Connor, ja... Chciałam cię przeprosić za ten pomysł. Nie wiem co we mnie wystąpiło. Ja... Pomyślałam, że to dobry pomysł, ale chyba się trochę zagalopowałam, no bo jak można proponować coś takiego. To beznadziejne, przepraszam. Zapomnijmy o tym.

- Zastanawiałem się czy wreszcie dasz mi dojść do głosu. - śmieje się. - Myślałem o tym. Alice, chcę żebyś to zrobiła. Napisz o nas książkę.

- Żartujesz?

- Nie, chcę tego. Dobrze nam to zrobi. Wszystkim. Być może pomoże innym.

Uśmiecham się delikatnie, bo wiem, że ten człowiek ma ogromnie dobre serce. To piękne, że zrozumiał, że może pomóc nie tylko sobie, ale także innym. Wiem, że opowiedzenie mi całej historii będzie go wiele kosztowało, ale zdecydował się na to.

- Masz czas wieczorem? - pyta nagle.

- Tak, pewnie.

- W takim razie może już byśmy zaczęli?

- Super. Im szybciej tym lepiej.

- To moja wizytówka, napisz o której mogłabyś przyjechać, a ja wyślę ci adres.

- Świetnie, więc do później.

- Tak, to... Do zobaczenia.

Wsiadam do auta i niedowierzam. Mam pozwolenie na książkę, w sumie to w połowie. Jeszcze wydawnictwo ją musi zatwierdzić, ale moim zdaniem to już połowa sukcesu. Z auta dzwonię do Molly - mojego anioła stróża w wydawnictwie. Mówię jej o pomyśle, ale nie że to będzie prawdziwa historia. Dodaję także, że za kilka tygodni dostanie pierwsze rozdziały. Jest zadowolona. Ja również.

Kiedy wracam Jordana nie ma. Piszę Maxowi, że się udało i biorę szybki prysznic. Owinięta ręcznikiem wchodzę do kuchni, przepisuję numer z wizytówki po czym piszę krótką wiadomość. Mężczyzna przesyła mi adres.Przeczesuję włosy, delikatnie się maluję. Ubieram obcisłe dżinsy i luźną koszulkę. Do tego wkładam trampki. Zabieram torebkę oraz kluczyki do samochodu, a do tylnej kieszeni spodni wkładam telefon. Jadę. Na miejsce docieram po dwudziestu minutach. Parkuję obok innego auta, po czym wchodzę na werandę, gdzie stoją stolik i krzesła. Nie zdążam nawet zadzwonić dzwonkiem, gdy otwierają się frontowej drzwi. Wybiegają z domu najpierw dzieci, a potem za nimi ich ojciec. Witają się ze mną po czym biegną za dom. Wchodzimy do domu, który jest naprawdę piękny. Przyglądam się niebanalnemu połączeniu kolorów.

- Te kolory. To pomysł Anne. Lubiła granatowy.

- Wygląda to cudownie. Może wyjdziemy na zewnątrz? Jest ładna pogoda.

- Tak, jasne.

Siadam na przeciwko niego. Wyjmuję telefon oraz notes. Spoglądam na Connora.

- Na początku chciałabym omówić szczegóły. Musimy zawrzeć umowę, którą będziesz mógł się bronić kiedy bym złamała jakąś zasadę. Masz jakieś uwagi?

- Tak. Chciałbym abyś nie podawała naszych prawdziwych imion ani nazwisk. Nie chcę też abyś pytała dziewczynki o szczegóły, wiesz o Anne. Nie chcę, żeby obie znów to przeżywały.

- Dobra. Coś jeszcze?

- Nie, to wszystko.

- Zyski z promocji i sprzedaży książek... Emmm... Co powiesz na 20%?

- Nie mogę wziąć aż tyle.

- A właśnie, że możesz. To było twoje życie i należy ci się rekompensata za opowiedzenie mi tego wszystkiego.

- Uwierz mi nie robię tego dla pieniędzy.

- Wiem, ale chcę dać ci chociaż 20%, w końcu będziesz ze mną pracował a ja muszę Ci za to zapłacić. - szczerzę się. - Będę mogła też porozmawiać z resztą rodziny?

- Tak, nie mam nic do ukrycia.

- Fajnie. Możesz podać mi adresy?

- Matka jest teraz u siostry, ale mogę je ściągnąć. Rodzice Anne mieszkają w Ohio. Pojadę tam z tobą, nie wiem jak zareagują.

- A dziewczynki?

- Odwiedzą dziadków.

- No dobrze. Kiedy moglibyśmy tam pojechać?

- W następnym tygodniu? W tym muszę być w pracy.

- Mnie odpowiada wezmę wolne w pracy.

- W takim razie jutro będziesz mogła porozmawiać z mamą i Stellą.

- Super, przyjadę jutro z umową i opowiesz mi o wszystkim, hm? - włączam dyktafon. - Dziś chciałabym wiedzieć takie szczegóły Anne. Wygląd, wiek, co lubiła, gdzie pracowała i tak dalej.

- Kelly ją bardzo przypomina... Ma takie same włosy, oczy, nos. Obie mają te same długie, kręcone, czarne włosy, duże niebieskie oczy, mały nosek. Kelly jest tak samo zwariowana jak Anne. Łatwo było ją zranić, była ogromnie wrażliwa na krzywdę innych. Czasem nie ukrywam doprowadzała mnie do szału tymi swoimi wywodami na różne tematy, ale kochałem ją całym sercem. Zawsze potrafiła zrobić coś , co nadawało temu domu i nam pewnego uroku. Zawsze uwielbiała nosić jasne ubrania i kochała sukienki. Miała jedną ulubioną. Różową. Pochowaliśmy ją w niej. - widzę, że w jego oczach zbierają się łzy.

- Chcesz chwilę odetchnąć? - pytam z troski.

- Nie. Będę mówił dalej.

- Dobrze, a więc kontynuuj.

- Na drugą rocznicę ślubu ją jej kupiłem. Pamiętam jak się cieszyła. Teraz miałabym trzydzieści jeden lat. Wzięliśmy wcześnie ślub, miałem zaledwie dwadzieścia lat. Moja mama się spierała, że to jeszcze nie czas, ale się uparłem. Zaszła w ciążę z Kelly, gdy miała dwadzieścia dwa lat, pamiętam sposób w jaki mi powiedziała. Mieliśmy wtedy lecieć na Florydę. Powiedziała, że kupiła bilety i pokazała mi je. Potem powiedziała, że lecimy tylko we troje. Zacząłem się z nią kłócić, że mamy dwa bilety, bo lecimy we dwoje, a ona po prostu dotknęła swojego brzucha, a ja... Ja wiedziałem, że będę miał córkę.

- Jak dowiedziałeś się o drugiej córce?

- Cztery lata później wywinęła ten sam numer, dasz wiarę? - śmieję się. - Dalsza część jutro. Lubiła czystość. W domu zawsze w weekendy dokładnie sprzątała. Wieczorem zanim położyła się do łóżka, prasowała nasze ubrania na kolejny dzień. Zawsze wisiały w łazience na wieszakach. Lubiła dzieci. Lubiła horrory. Nienawidziła gotować. - uśmiecha się. - Pracowała w banku, a ja założyłem własną firmę.

***

Wracam do domu. Okazuje się, że jest u nas Drew. Chwalę się tym co się stało, ale nie do końca.

- Pamiętasz, że jutro robisz zakupy?

- Tak, ale późno wrócę.

- Ja też, jestem umówiona z Connorem.

- Kim? - dopytuje Drew.

- Tym facetem, który pomaga Al przy książce. - wyjaśnia Jordan.

- Aaa... wybacz jestem dziś trochę rozkojarzony.

- Ok, rozumiem. - uśmiecham się do niego.

- W sumie to może wyskoczylibyśmy gdzieś w środę? Odebrałbym cię z pracy, hm?

- Ok. Mi odpowiada.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top