Rozdział XVII
Obudziłam się z samego rana. Około szóstej, więc każdy jeszcze spał. Słońce wyłaniało się zza budynków. To był ten dzień: dzień w którym uratuje Jamesa. Naszego Jamesa. Mojego Jamesa. ~Całowałaś się z jego najlepszym przyjacielem! ~...
Ubrałam się szybko w wygodne ciuchy i zgarnęłam plecak, który przygotowałam dzień po tym jak dowiedziałam się o Buckym. Od tamtego zdarzenia minęły dwa dni.
Zrobiłam sobie kanapki i część z nich schowałam. W pokoju zostawiłam jeszcze karteczkę o tym gdzie jestem i dlaczego. Wczoraj dzwoniłam do starej znajomej: Quake. Poprosiłam ją o wypożyczenie mi jednego z tych ich szybkich shieldowskich motocykli. Powiedziałam, że to ważne i że oddam ścigacza. Do bazy Tarczy poszłam pieszo. Zajęło mi to około pół godziny. Z tego co się dowiedziałam Steve z Taszą i z ich kumplem Samem mieli wyjechać o 8, więc miałam jeszcze godzinę. Podeszłam pod halę gdzie trzymali sprzęt.
-Daisy? Jesteś tu? -zapytałam cicho.
-Tak, chodź. -usłyszałam zza rogu. Poszłam w tamtą stronę. Zobaczyłam ją i zapewne mój pojazd, przykryty plandeką.- Wypożyczam ci jeden z nowszych modeli, a do tego jeden z tych szybszych. Nie zabij się i przy okazji nikogo innego. No i oddaj, aby nie zabili mnie.
-Umowa stoi. Pokarz go!
-Gotowa? Raz, dwa, trzy... -jednym ruchem zdjęła plandekę. Moim oczom ukazał się piękny, czarny motocykl.
-Wow... Dzięki!
-Powodzenia.
Odpaliłam to cudo, założyłam czarny kask i ruszyłam. Po drodze zajechałam jeszcze po kawę do mojej starej pracy. Juli nie było. Może też się zwolniła? No nic! Wypiłam napój i spojrzałam na zegar: 7.50! Pora się zbierać! Ruszyłam pod Stark Tower i ukryłam się za budynkiem. Czekałam aż Sam przyjedzie autem, tamci wsiądą i odjadą kawałek.
Był równo o 8.00. Poszedł po nich na górę, a ja w międzyczasie podpięłam mu lokalizator, tak na wszelki wypadek. Gdy zeszli na dół, ja siedziałam już na motocyklu gotowa do drogi. Zaczekałam aż odjadą troszkę i ruszyłam za nimi.
Jechaliśmy już jakieś 3 godziny i nadal nic się nie działo! Czy oni w ogóle wiedzą dokąd jechać?! Właśnie wyminęły mnie 3 czarne Jeepy. Były opancerzone. Czyżby coś się zaczęło dziać? Przyśpieszyłam nieznacznie by dogonić Steva i resztę. W pewnym momencie z jednego samochodu wychylił się on... Zimowy Żołnierz. Strzelił w nich tak, że tamci złapali flaka. Bucky wszedł na dach swojego pojazdu i ciężarówka przyśpieszyła. Wszystko było niesamowicie zgrane. Tak właśnie działała Hydra. I ja to wiedziałam. Ta trójka nie miała z nimi szans. Chyba, że...
Bucky właśnie wskoczył na dach auta Sama. Steve wyważył drzwi i użył ich jak tarczy. Przejechali na nich spory kawałek. Potem zaczęła się walka. Sam i Natasza zajęli się żołnierzami Hydry a Steve walczył z Buckym. Jeepy zablokowały przejazd, ale jakoś specjalnie się tym nie przejęłam. Przyśpieszyłam trochę, w w ostatnim momencie ustałam na motocyklu i wyskoczyłam. Ten wywalił się i zapewne poważnie poturbował. ~Daisy nie będzie zadowolona... ~Zrobiłam salto nad samochodami i powaliłam dwóch najemników. Przebiegłam obok Wdowy, by pomóc Stevowi.
-Kate? Co ty tu...
-To nie ja! -krzyknęłam pośpiesznie nie zatrzymując się.
Drogę zagrodziło mi jeszcze trzech zbirów. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam jak trenuje Hydra. Na co stawia i czego uczy. Byłam przygotowana. Pierwszego podcięłam, drugiemu wykręciłam rękę i złamałam nogę, a trzeciego zrzuciłam z mostu, na którym aktualnie się znajdowaliśmy. ~Mam nadzieję, że nic mu nie jest... ~Nie martw się, nie rzuciłam nim tak by go zabić. ~Jaka ulga! ~Wróciłam do pierwszego, gdyż wstał z zamiarem skopania mi dupska. Podniosłam go dzięki mojej mocy i przybliżyłam.
-Powiedz szefowi, że Seven wróciła z zamiarem zemsty. -rzuciłam nim o samochód. ~Seven? Zemsta? To do ciebie nie podobne! ~Potem o tym porozmawiamy. Uśmiechnęłam się w duchu.
Podbiegłam do Jamesa, który właśnie trzymał Steva za gardło i chyba go dusił. ~Chyba...
-Bucky! -ten odwrócił się w moją stronę i rzucił Rogersem o ziemię. Zaczął do mnie podchodzić.- To ja, Kate!
Wymierzył mi cios, ale go uniknęłam.
-Nie będę z tobą walczyć! -powiedziałam. ~Jeszcze byś go skrzywdziła...
"Biliśmy się" jeszcze chwilę, po czym chyba znudzony zabawą w kotka i myszkę złapał mnie za gardło.
-To... ja... Przypomnij sobie! -czułam że się duszę- James... proszę...
-Zostaw ją! -krzyknął Steve biegnący w naszą stronę, ale Zimowy wyją pistolet i strzelił w jego stronę. Na szczęście Kapitan zdążył uskoczyć.
-Kto to Bucky? -zwolnił odrobinę uścisk. Chciał sobie przypomnieć. Chciał wiedzieć. To była moja szansa!
-To ty... nie pamiętasz? Uratowałeś mnie tamtego dnia. Chciałam uciec, ale mnie złapali. Wstawiłeś się za mną. Przypomnij sobie! Tak się poznaliśmy! To dzięki tobie jeszcze żyje! Za taką niesubordynację groziła mi śmierć. Bucky proszę, musisz sobie przypomnieć!
-Ja... -nagle wyczułam dziwny impuls przechodzący przez jego ciało.- Fate?
-Bucky! -jego oczy zmieniły się. Nie były już tak zimne jak wcześniej, teraz było w nich dawne życie. Powoli mnie puszczał.
I wtedy stało się coś czego chyba nikt się nie spodziewał, a mianowicie: Barnes poleciał jakieś siedem metrów dalej!
Poczułam uścisk w talii i łzy w oczach.Potem tylko pustkę. Dlaczego? Znów go straciłam. Dlaczego? Tego zaraz się dowiem!
-Nic ci nie jest? -usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się. Nie byłam już na ulicy, a w starej komnacie razem z nim za plecami. Za mną stał uradowany Loki.
-Czy coś ci zrobił? -powtórzył pytanie.
Byłam tak wściekła! W tym momencie pierwszy raz w swoim życiu chciałam kogoś zabić z własnej woli!
-Czy ty wiesz co uczyniłeś?! -krzyknęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top