Rozdział VII
Obudził mnie budzika. Zapomniałam go wyłączyć. Zdenerwowana na samą siebie usiadłam na łóżku i od razu tego pożałowałam. Bolała mnie każda komórka ciała. Swoją drogą: jak można tak wcześnie wstawać do pracy? Nie wierze, że kiedyś tak żyłam. Na szczęście już nie musiałam. Rozejrzałam się po pokoju. Na drzwiach zauważyłam coś w rodzaju tabletu. Mimowolnie wstałam i przeczytałam:
12.7.2016 6.00 niedziela
Katherine Fate
Plan dnia:
8.00 - śniadanie (2 piętro, sala 331)
Wolne
Nieźle, pierwszy dzień i mam wolne. Tylko czemu? Jest niedziela? Źle się wczoraj spisałam? Coś się stało? ~Czemu się tym zamartwiasz?! Wole! Jej! ~Skoro tak... Może odwiedzę Julię. Dawno jej nie widziałam. Przy okazji może spotkam Steva... Poszłam wziąć zimny prysznic na bolące mięśnie. Ubrałam się w mój mundur, nałożyłam delikatny make-up i zeszłam na śniadanie.
Stołówka była samoobsługowa, więc wzięłam tacę, sztućce oraz talerz i poszłam nałożyć sobie jedzenia. Wzięłam jajecznicę. Nie byłam zbyt głodna, a poza tym zjem na mieście. Może powinnam zapytać się Furego o zgodę? Lepiej nie będę ryzykować i tak zrobię. Zjadłam szybko śniadanie i od razu popędziłam do biura dyrektora. Zapukałam i weszłam. Mam nadzieję, że usłyszał pukanie w metalowe drzwi...
-Dzień dobry dyrektorze Fury.
-Witam agentkę na szkoleniu. Co cię do mnie sprowadza?
-Chciałabym poprosić o pozwolenie na opuszczenie bazy w celach osobistych na trzy godziny. -wyrecytowałam.
-Niestety przyszli agenci nie mogą opuszczać bazy bez "opiekuna", a z tego co wiem agentka May jest zajęta, więc...
-Rogers ze mną będzie. -wyrwało mi się. Może rzeczywiście szłam tam w nadziei, że go spotkam...
-Skoro tak... udzielam zgody. Masz trzy godziny.
-Dziękuję dyrektorze.
Pobiegłam do pokoju przebrać się jak najszybciej.
Wzięłam portfel i kartę od Furego. Spojrzałam na moją wciąż nierozpakowaną torbę, sięgnęłam do niej i wyjęłam broń krótką. Nigdy nie wiesz kiedy może się przydać. Wsadziłam ją za pas i wyszłam. Oczywiście przy wyjściu musiałam zeskanować moją kartę. Gdy się trochę oddaliłam wzięłam taksówkę i podałam adres restauracji, w której niegdyś pracowałam. Dojechałam tam w niecałe dwadzieścia minut. Zapłaciłam za dojazd i wysiadłam. Do kawiarni weszłam żwawym krokiem. Przy okazji chciałam odejść z pracy. ~Oj jak przykro... hehehe ~Rozejrzałam się po sali i przy jednym ze stolików zobaczyłam moją przyjaciółkę. Ustałam przy ladzie. Gdy tylko mnie zobaczyła podbiegła do mnie i przytuliła.
-Gdzie tyle byłaś? Martwiłam się o ciebie!
-Znalazłam nową pracę i przyszłam się pożegnać z tobą, z filiżankami, z ekspresem do kawy i... -rozejrzałam się po kawiarni. Przy stoliku numer cztery jak zwykle siedział Steve. Delikatnie się uśmiechnęłam. Julia podążyła za moim wzrokiem.
-Aha, jasne... "Pożegnać".
-Tak! Tylko ja...
-Yhy... oczywiście ci wierzę...
-Przestań! To jest tylko jeden z kilku powodów dla których tu jestem. -delikatnie zerknęłam w jego stronę.
-No idź do niego! Nie pogniewam się przecież! -zaśmiała się, a ja podeszłam do Rogersa.
-Mogę się przysiąść? -uśmiechnęłam się. Spojrzał w górę i także się uśmiechnął.
-Pewnie! -usiadłam naprzeciwko- Słyszałem, że teraz jesteś w Tarczy. Gratuluję!
-Heh, no cóż... tak. To dość... hmm... "specyficzne miejsce" w którym są "specyficzne osoby".
-Specyficzne?
-No wiesz... Nie to żebym narzekała na brak rozrywki, ale są trochę drętwi.
-Za dużo Starka...
-To właśnie jedna ze specyficznych osób.
-Następnym razem u niego nie nocujesz...
-Skąd wiesz?
-Chwalił się chyba wszystkim w wierzy! Od dzisiejszego ranka tam mieszkam. Na razie tylko ja, Czarna Wdowa i Hawkeye. Jutro dołączy do nas Hulk i Thor.
-Fajnie. -rzuciłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie to żebym była zazdrosna, ale... Może jestem bardziej smutna? On świetnie dogaduje się ze swoją drużyną, a ja? Nawet z moją trenerką nie mogę normalnie pogadać!
Steve chyba zauważył, że nad czymś myślę bo zapytał:
-Kate? Coś się stało?
-Steve... pamiętasz jak rozmawialiśmy wtedy po wypadku? W bazie Tarczy?
-Tak...
-Spytałam się wtedy ciebie co się stało z Buckym. Nie odpowiedziałeś za pierwszym razem, a za drugim przerwał nam Tony. Mógłbyś mi powiedzieć?
-Ja... Kate... Posłuchaj. To co z nim zrobili... on... To nie ten Bucky, którego znałaś: miły i opiekuńczy. Teraz to Zimowy Żołnierz... Hydra zmieniła go w maszynę do zabijania. Nie pamięta mnie. Ciebie pewnie też... Przykro mi... Kate... Kate? Kate, proszę. Nie płacz. -usiadł obok mnie i objął.
Co teraz? Czułam się bezsilna. Obiecałam, że się dowiem co się z nim stało, teraz obiecuję że go odnajdę i zwrócę pamięć. Muszę... Ale nie teraz. Teraz czułam się słaba. Siedziałam zapłakana w ramionach najlepszego przyjaciela mojej dawnej miłości. Nie powinnam teraz tak myśleć, ale czułam się bezpiecznie. To była siła w bezsilności. To było moje oparcie. On nim był. Steve. Dopiero teraz to zauważyłam. Był przy mnie gdy James zginął i jest przy mnie teraz.
W pewnym momencie poczułam jak jego uścisk zwalnia. Popatrzyłam na niego. Chciałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam...
-Już dobrze. Jestem tu. -znów mnie przytulił i poczułam jak całuje mnie w czubek głowy.
-Kati! Co to ma znaczyć?! -Zajebiście! Tylko Darvina tu brakowało... Podszedł do nas.
-Szefie... -wstałam i chciałam powiedzieć, że odchodzę ale mnie powstrzymał.
-Jak śmiesz! -zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Zatoczyłam się do tyłu i wpadłam w ramiona Steva. ~Będzie się działo! Czekaj! Tylko wezmę popcorn! Darvin, masz przesrane!
-Ładnie to tak traktować damy?! -czułam jego gniew. Większy od tego podczas drugiego spotkania, gdy miałam "wynagrodzić" spóźnienie.
-Steve... nie...
-Przepraszam Kate, ale tak tego nie zostawię. Wybaczysz mi? -chwycił mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
-Skoro musisz... -lekko się uśmiechnęłam. Wiem, że nie powinnam ale zasłużył sobie.
Steve zamachnął się i także go uderzył. Ten nie zatrzymał się na super-żołnierzu i uderzył w blat przy okazji strącając kilka filiżanek. Wstał wziął rozbieg i... znów leżał na podłodze. Rogers chwycił mnie za rękę i delikatnie pociągną do mojego leżącego byłego szefa.
-Przeproś ją! -warknął. W tej chwili byłam pewna, że gdyby miał moją broń to by z niej celował.
-Kati... ja... przepraszam... -wyzipał.
-Mam na imię Kate. Dla ciebie Katherine. Chciałam tylko dodać, że rzucam tą pracę!
-Chodźmy już. -Steve wyciągną mnie z lokalu.
-Wow! To było... niesamowite! Dziękuję! -rzuciłam mu się na szyję, gdy już wyszliśmy.- Nikt za mną nigdy nie obstał. No... -nie dokończyłam. Bucky kiedyś to zrobił. Wstawił się za mną i tak się poznaliśmy.- Jeszcze raz dziękuję.
-Nie ma za co. Przecież tak robią przyjaciele, nie? -uśmiechnął się promiennie. Zaczynałam lubić jego uśmiech.
-Tak... przyjaciele. -nie miałam ich zbyt wielu i wiedziałam, że nie będę miała. Czułam jednak, że Rogers jest prawdziwym przyjacielem. Nie miał w tym swojego interesu. Zrobił tak bo uważa to za słuszne i dla tego że mnie lubi. ~Może nawet bardziej niż przypuszczasz... hihihihihihih... ~To miłe.- Steve. Muszę już iść. Wiesz mam ograniczony czas.
-Spoko. Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy... -uśmiechnął się i potargał mi włosy.- Miłego dnia!
-Dzięki! Nawzajem! -Rozeszliśmy się. Ja poszłam w swoją stronę, on w swoją.
Szybko dotarłam do bazy dzięki taksówce. Zameldowałam się u Furego. Ten poprosił mnie o bycie za 10 minut na sali 43 na 3 piętrze. Przebrałam się w mundur i poszłam na wyznaczone miejsce.
-Fate, wraz z agentką May postanowiliśmy wypróbować twoje umiejętności. Jeżeli się dobrze spiszesz dodamy to do twojego "toku nauczania". Będziesz miała także kilku nowych "nauczycieli".
-Więc tak, pierwsze zdanie. Mam nadzieję, że nie będziesz miała z nim większych problemów. Widzisz te tarcze, o tam. -kobieta wskazała palcem na trzy okręgi stojące pod ścianą.- Powinnaś trafić w sam środek, albo chociaż w tarcze...
Skupiłam się. W moich dłoniach pojawiły się zielone kule. Wycelowałam i strzeliłam w sam środek. Potem w drugą i jeszcze jedną. ~Nic dziwnego, że idealnie trafiłam, w końcu byłam agentką Hydry! ~Byłam tylko przez nich wyszkolona. Ale to prawda. Celność zawdzięczam Hydrze.
-Nieźle! Spróbuj teraz jak najszybciej strzelać do tej tarczy. Musisz sprawić, by przesunęła się do końca w jak najkrótszym czasie.
Co do szybkości w strzelaniu pociskami nie jestem zbyt dobra. Przesunięcie tarczy na około 5 metrów zajęło mi aż 10 sekund!
-Okey. Teraz spróbuj strzelić do tej. Mogłabyś uderzyć w nią tak, aby przesunęła się jak najdalej?
W tym mogłam sobie poradzić. Wzięłam głęboki oddech i skumulowałam energię w jednej kuli.
Uderzyłam z całą mocą, a tarcza odsunęła się do samego końca. Nieźle! Jak na osobę, która nie ćwiczyła i ukrywała swoją moc. ~Moc? To dar. ~Babcia mówi, że przekleństwo... ~No właśnie, gdzie babcia?
-Coś oprócz miotania kulami potrafisz? -spytała agentka.
-Umiem tworzyć tarczę, przesuwać przedmioty i... -zawahałam się. Powiedzieć im o czytaniu w myślach? Co prawda, to niedopracowana umiejętność i wymaga ode mnie wielkiego zużycia mocy. Skoro tu wstąpiłam to powinnam im powiedzieć.- czytać w myślach.
-Yhym... ciekawe... Przesuń ten manekin.
Spojrzałam na przedmiot. Jest stosunkowo lekki. Znaczy, w porównaniu do tego gruzu. Wyciągnęłam przed siebie ręce i machnęłam w stronę stosu materaców. Człeko-podobna rzecz poleciała na stertę.
-Świetnie! Czy mogłabyś zrobić tarczę? Agentko May... -Fury kiwnął do niej porozumiewawczo.
Rozłożyłam palce i machnęłam przed sobą. Pojawiła się zielona bariera ochronna. Lubiłam ją robić. Pojedyncze witki many przenikały siebie nawzajem. Wyglądało to pięknie. Czasem robiłam tak w nocy.
Usłyszałam strzał, a u moich stóp wylądował nabój. Nic mi nie było. Bariera zadziałała. Zrobiłam ruch rękami w odwrotną stronę i tarcza zniknęła.
-O czym myślę? -wystrzelił Fury
-Moja moc jest darem, ale macie już ułożony plan aby w razie mojego zbuntowania, użyć i mnie unieszkodliwić. Plan ten jednak wymaga dopracowania. Dlatego chcieliście sprawdzić co potrafię. Pani jednak uważa, że mój dar trzeba rozwijać, bo może się jeszcze przydać. -zamrugałam. Moje oczy świeciły. Także na zielono.- A teraz przepraszam, czy mogła bym iść odpocząć? Po siedzeniu w kogoś głowie jestem wyczerpana.
-Tak, oczywiście. Jutro trening pamiętaj! A i jeszcze jedno, nie musisz przychodzić za każdym razem gdy wychodzisz. Użyj karty, od razu będę powiadamiany. Pamiętaj tylko o towarzyszu.
-Pewnie dyrektorze, dziękuję! Agentko May. -skinęłam głową i poszłam się zdrzemnąć.
Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Nie mogłam jednak zasnąć. Jestem nie dość zmęczona? ~Szybko się zregenerowałaś. ~Mam dziwne przeczucie, że powinnam gdzieś teraz być...
Przebrałam się i poszłam na naszą siłownię. Było tam pełno agentów, pomimo tego że była szesnasta. Powinni coś teraz robić. Osobiście nie zamierzałam tam z nimi siedzieć, więc wybrałam się na miejską siłownię. Użyłam karty tak jak mówił Fury. Tylko co z opiekunem? Trudno! Powiem, że byłam z Rogersem. Może nie będę musiała kłamać?
Boksowałam worek, gdy nagle ktoś chwycił mnie za ramię i powiedział:
-Cios wyprowadzaj bardziej z barku. Będzie mocniejszy. -przysunął się bliżej i szepną do ucha- Ciężki dzień w pracy?
-Nawet nie pytaj Rogers. Kazali mi pokazać co potrafię, żeby udoskonalić plan mojej śmierci.
-Co? -odwróciłam się w jego stronę.
-W razie jakbym przeszła na ciemną stronę mocy.
-Chyba nie zamierzasz? -podniósł brew i skrzyżował ręce.
-Oczywiście, że nie! -krzyknęłam a echo odbiło się od pustej siłowni. Byliśmy sami.
-Może mały sparing na rozluźnienie? Spokojnie dam ci fory. -uśmiechnął się łobuziersko.
-Trenowałam z Agentką 7 poziomu. Nie pokonasz mnie.
-Walczyłem z Nazistami.
-Ja też!
-No tak... Zaczynajmy już!
-Widzę, ze nie możesz doczekać się swojego upadku.
-To się jeszcze okaże!
Staliśmy po przeciwnych stronach ringu. Nagle uderzyło we mnie wszystko czego zostałam nauczona. Byłam gotowa na zwycięstwo. Zaczęliśmy chodzić dookoła, żadnemu z nas się nie śpieszyło. Jednak jako, że jestem dość niecierpliwą osobą postanowiłam pierwsza wyprowadzić atak. Szybki prawy prosty powinien załatwić sprawę ze zwykłym człowiekiem, ale on miał serum i był jeszcze szybszy. Odsunął się i mnie podciął. Przeturlałam się i kopnęłam go prawą nogą w tył uda. Zachwiał się, ale zaraz się opanował i wyprowadził cios lewą ręką, potem próbował mnie uderzyć z łokcia u prawej ręku. Ten ostatni zablokowałam ręką. Skoczyłam na niego i przewaliłam mocnym kopniakiem w klatkę. Zablokowałam mu nogi i przygwoździłam nadgarstki. Bez problemu mógł mi się wyrwać, ale tego nie zrobił. Wiedziałam, ze dał mi fory. W normalnych okolicznościach dawno bym leżała ze złamaną ręką, nogą lub krwotokiem z nosa. Znajdowaliśmy się w dość niekomfortowej pozycji. Przybliżyłam swoje usta do jego ucha i szepnęłam:
-Wychowałam się w Hydrze żołnierzyku. -uśmiechnęłam się.
-Wiem i to zawsze mnie w tobie intrygowało. -odwzajemnił uśmiech ukazując białe zęby. W jednej chwili jego usta dotknęły moich ust. Nim się obejrzałam, to ja leżałam na ziemi... Zszokowana. ~No tego to się po nim nie spodziewałam! ~Ja też...
------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za spóźniony rozdział, tym razem mam usprawiedliwienie! W czwartek nie było mnie w mieście, a wczoraj miałam galę. Mistrz wymówek B)
Uświadomiłam sobie przed chwilę, ze dość często was przepraszam XD za co przepraszam XDD
Jak zakończenie? Nie spodziewaliście się? Ja też nie :D Coś tam było w Planie, ale miałam jeszcze jedno alternatywne zakończenie. Te wydawało mi się lepsze. Długi rozdział mam nadzieję, że wynagrodził moje spóźnienie :)
Dziś robię projekt, więc będę musiała siedzieć w nocy z pisaniem. Zapewne tak zrobię, więc rozdział -OBIECUJĘ- będzie jutro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top