Rozdział IX

~...potworem. Twoją podświadomością, mścicielem, tą ciemną stroną, tym co chowasz, tłumisz, nie chcesz żeby istniało. Dzięki mnie żyjemy! Tak wiele razy ratowałam ci życie! ~Ale czym jesteś? Osobą? Oprogramowaniem? Nic nie pamiętam! ~Nie dziwię ci się! Byłam mała, wątła, nie warto było o mnie pamiętać! ~Ale ja chcę! Chcę pamiętać! Łza zleciała mi po policzku. ~Mogę ci przywrócić pamięć. Ale to będzie boleć. ~Zrób to. ~Ale pamiętaj, że... ~Zrób!

Obrazy zaczęły przelatywać mi przed oczami z prędkością światła. Zobaczyłam moje narodziny. Dzień, w którym zginęła Julia. To był także dzień, w którym skończyło się moje dzieciństwo. Mój pierwszy trening. Pierwsza koleżanka od tamtego dnia. Chwila! Czekaj! Cofnij! ~Jak sobie chcesz. To dzień, w którym się poznałyśmy. Pamiętasz? ~Podeszłam do obrazu. Dotknęłam i wspomnienia zalały mnie wielką falą. Pamiętałam!

-Cześć. Jestem Katherine.

-Seven Moon.

-Jestem córką szefowej. A ty?

-Wiem kim jesteś i... -westchnęła i spuściła głowę- zazdroszczę ci...

-Jak to? Nie masz czego... Naprawdę.

-Przestań! Moi rodzice byli słabi, strachliwi i głupi! Cieszę się, ze zginęli! -uśmiechnęła się i spojrzała na mnie psychopatycznym wzrokiem- Cieszę się, że ich zabiłam.

-Co? Nie! Nie mogłaś!

-Mogłam i chciałam. To było mi przeznaczone. Udało mi się tylko dzięki twojej matce. Jestem jej dłużniczką.

-Dziewczynki! Podejdźcie tu na chwilę!

-Idziemy! -pomaszerowałam.

-Spójrzcie! -W skrzyni przed sobą zobaczyłam niebieski sześcian. Był piękny, lecz jednocześnie straszny.

-Co to?

-To moja córko jest Tesseract. Potęga dzięki, której wygramy wojnę!

-A jak działa?

-O to już się nie martw! -popatrzyła na mnie z dziwnym uśmiechem. Nie wiedziałam co oznacza. A przynajmniej nie wtedy.

Teraz leżałam na wózku. Wieźli mnie. Nie widziałam dokąd. Wiedziałam tylko, że obok jedzie Moon. Nie lubiłam jej. Minęły dwa tygodnie odkąd przyjechała tutaj. Wydawało mi się, że matka darzy ją większą miłością. Bo co? Bo lubi zabijać? Bo lepiej walczy? Ma lepsze oko? Jest lepsza? Była wątła, ale miała zacięcie. Ja natomiast byłam wysportowana, ale nie zamierzałam z nią walczyć. Czasami za to nieźle dostawałam. Od mamy, Seven czy od kogoś innego. Wjechaliśmy do dziwnego pokoju. Nigdy go nie widziałam mimo, iż byłam tutaj już dwa lata. Położyli mnie na łóżku i podpięli pasami. Mocno. Bolało. Zobaczyłam Seven obok. Miała psychopatyczny uśmiech na twarzy. Cieszyła się. Z czego? Nie wiem. Ja byłam przerażona. Podszedł do nas Zola. Znałam typa i nigdy nie kojarzył mi się z niczym przyjemnym.

-Uspokój się Kati. Będziesz w końcu najlepsza. Niepokonana. Idealna. -musną mój policzek dłonią i wetkną szmatę w usta.- A ty Seven, co mi powiesz?

-To zaszczyt.

-Cieszę się, że tak sądzisz. -uśmiechnął się i ją także związał.- Czeka nas długa i trudna operacja dziewczynki, więc odprężcie się.

Na salę wjechał Tesseract. A ten tu czego?

-Ach tak! Sześcian. Taki mały bonus ode mnie.

Zamknęłam oczy. Czułam tylko ból. Kilka razy nawet zemdlałam. Przestałam liczyć po siódmym. Byłam zmęczona. Miałam mokry podkoszulek od łez i potu. Nie wiem ile to trwało, ale 30 godzin na pewno! A może więcej? Pewnie tak. Za którymś przebudzeniem poczułam mocniejszy niż do tej pory ból w głowie. Rozejrzałam się dookoła. Na stoliku obok leżała Moon. Nie przytomna? Nie! Była nieżywa! O mój Boże! Ona nie żyje! I wtedy usłyszałam JEJ głos. Co gorsze w środku.

~I czego się wydzierasz? ~Kim jesteś? Pomocy! ~Cicho! Jestem Moon! Nie poznajesz? ~Ale... skoro ty jesteś tu, to kim jest ona? I co w ogóle tu robisz? ~Ehhhh... Nie zapoznali cię z aktami. Już od dawna mieli stworzyć kogoś takiego. Idealnego zabójcę. Ciało żołnierza i umysł szpiega. Idealne połączenie. ~Więc teraz jesteśmy jednością? ~Można tak to ująć. ~A Sześcian? ~Bonusik. Zola ulepszył plany. Można powiedzieć, że dał nam... jak on to określił? "Umiejętności specjalne"? Chyba tak to szło.

~Już ci się przypomniało? ~Tak... ja... Czemu ja? Nie odpowiadaj! Zamknij się choć na chwilę! nie jestem taka potężna na jaką wyglądam... ~Jesteś potężniejsza niż sądzisz... ~Znowu ty? Seven, wiesz czy ktoś jeszcze zamieszkuje moją głowę? ~Nie. Tylko ja. ~Więc kto to? Co tu się dzieje?! Zasnęłam miałam dość tego wszystkiego!

Obudził mnie budzik. Oczywiście za wcześnie. Znowu... Wyjrzałam za okno. Była ładna pogoda. Ubrałam się w krótki spodenki oraz sportowy top i poszłam pobiegać. Zaczęłam robić kółka dookoła bazy. Dość śmiesznie to wyglądało ale cóż... Po czterdziestu minutach wróciłam zmachana do bazy. Przebrałam się i spojrzałam na plan dnia:

9.00 sztuki walki (1 piętro sala 21)

12.00 obiad

15.00 strzelanie z łuku (3 piętro sala 86)

Spojrzałam na zegarek. Była 8.50. Lepiej się pośpieszę!

Poszłam na salę ćwiczeń, zastałam tam oczywiście Agentkę May. Teraz gdy pamiętałam wszystko ~a przynajmniej większość ~byłam prawie pewna, że ją pokonam.

-Gotowa na wycisk? -spytała zaczepnie.

-To się jeszcze okaże.

-Z tego co widziałam, nie miałaś aż takich zakwasów, albo to ukrywałaś. Wiesz, większość nie wstaje z łóżka w wolne dni. A ty? Nie próżnowałaś. To mi imponuje. Jednak nie myśl, że dam ci fory.

-Nie będą potrzebne. -uśmiechnęłam się.

Zaatakowałam pierwsza. To była moja przewaga. Mój element zaskoczenia. Wyprowadziłam ładny prawy sierpowy, który niestety został uniknięty. Zaś ja dostałam w udo. Kopnęłam prawą nogą i odepchnęłam rywalkę. Ta jednak szybko się pozbierała i mnie podcięła. Przeturlałam się do niej, podniosłam nogę i uderzyłam piętą w bark. Wylądowała na podłodze, a ja triumfowałam.

-Nieźle. Kto cię tego nauczył?

-Przypomniałam sobie kilka starych chwytów.

-Jeszcze raz.

-Dawaj.

Powalczyłyśmy jeszcze dwie godziny. Wynik nie został rozstrzygnięty, ale można powiedzieć że był remis. Poszłam do siebie i wzięłam zimny prysznic. Przebrałam się w mundur i zeszłam na obiad. Usiadłam przy stoliku sama. Jak zwykle. ~Nie jesteś sama ~Właśnie... ~Co się ze mną dzieje?! Uderzyłam pięścią o stół i pół stołówki patrzyło się w moją stronę. Ale siara... Zakryłam się dłonią. Szybko zjadłam resztę obiadu, odniosłam do okienka i wróciłam do swojego pokoju.

Miałam trochę czasu przed zajęciami z Hawkeyem. Zaczęłam się rozpakowywać. ~W końcu! ~Przyznam, że trochę z tym zwlekałam... ~Trochę? ~No dobra. Zwlekałam z tym bardzo! Zadowolona? ~Nawet nie wiesz jak. ~Cieszę się. Po rozpakowaniu wszelkich toreb, torebek i reklamówek chwilę pomedytowałam. Wciągnęło mnie to. Oczyszcza umysł i pozwala się skoncentrować. Nawet nie spostrzegłam się kiedy, a już była 14.40! Przebrałam się w luźniejsze ciuchy i poszłam na salę.

-Jak tam?

-Gotowa na nowe wyzwania... ale trochę spanikowana.

-Czym?

-Prywatne sprawy.

-Nie wnikam. Bierz łuk i do dzieła!

Szło mi zaskakująco źle. W porównaniu z tym co było wczoraj: masakra! Na 60 strzałów 20 trafiło w tarczę. Czym to jest spowodowane? Moim odzyskaniem pamięci? Jestem trochę roztrzęsiona, ale bez przesady! ~To siedzi w twojej podświadomości. ~To znajdź to i zlikwiduj! Ani chwili spokoju! Miałam złą pozycję i cięciwa uderzyła mnie w wewnętrzną stronę ręki.

-Nic ci nie jest?

-Nie! Ał! Może trochę boli. -pojawiło się czerwone pole. Jutro będzie tam wielki siniak.

-Kończymy na dziś. Jesteś czymś wykończona.

-Nie! Dam radę.

-To był rozkaz.

-Ehhh... Okey... Ale jutro to sobie odbijemy!

-Tak jest! No zmykaj już! Idź się wyśpij czy coś...

Poszłam do pokoju zawiedziona. Wzięłam szybki prysznic, a przy okazji przemyłam rękę zimną wodą. Spięłam włosy w koka i usiadłam na łóżku. Chciałam sobie wszystko uporządkować, ale mimo medytacji nie mogłam się skupić. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.

-Proszę! -krzyknęłam, alby mój gość usłyszał.

-Kate? Cześć.

-Steve? Co ty tu robisz?

-Przyszedłem porozmawiać.

-To sprawka Bartona prawda? -Skrzyżowałam ręce na piersiach.

-Może...

-Wcale nie! -usłyszałam zza drzwi.

-Musisz podsłuchiwać? -Odkrzyknął Rogers.

-Dobra, dobra! Nie bulwersuj się już tak, bo ci jeszcze żyłka pęknie!

-Nie do wytrzymania... -pokręcił głową.

-Więc... przyszedłeś pogadać? -uniosłam jedną brew.

-Tak.

-Gadajmy więc. -usiadł na przeciwko mnie na łóżku.

-To... Czy coś się stało?

-Nie. Już mówiłam Clintowi, ale on oczywiście wie najlepiej. -wywróciłam oczami.

-On uważa inaczej. Kate nawet ja to widzę. -spojrzał mi głęboko w oczy.- Coś się stało. Powiesz mi?

-Steve... moje życie zmieniło się o 180 stopni. Moje moce są... No właśnie? Nawet nie wiem jakie są!

-Są piękne. Są darem. Są czymś co czyni cię wyjątkową. Wymieniać dalej? -Uśmiechnął się.

-Ale... stało się coś jeszcze... Przypomniałam sobie.

-Jak to? Myślałam, że już wszystko pamiętasz.

-Nie o to chodzi. Przypomniałam sobie wszystko co zrobiła mi Hydra.

-Co ci zrobiła?

-Pamiętasz, że byłam maszyna do zabijania? To nie byłam ja. Był ze mną ktoś jeszcze... zawsze jest... Miałam kiedyś "koleżankę" ona miała psychikę morderczyni. Moja matka uznała, że byłybyśmy idealnym połączeniem. Od dawna istniały takie plany, więc Zola wsadził część jej podświadomości we mnie i teraz dzielę się swoją głową. Ale to nie wszystko! Dostałam także "bonus". W mojej głowie jest cząstka Tesseractu. To dzięki niemu mam te moce.

-Nie wiedziałem...

-Nikt nie wiedział...

-Więc to przez nią byłaś taka?

-Tak. Zmuszała mnie do złych rzeczy. -spuściłam głowę, on także.

Nastała niezręczna cisza. Była jeszcze jedna rzecz, o której mu nie powiedziałam.

-Jest coś jeszcze. -podniósł wzrok na mnie.

-Tak? -zapytał.

-Od niedawna ktoś jeszcze siedzi w mojej głowie. Ten głos... Nie umiem go rozpoznać. Pojawia się tylko czasami. Nie ma go zawsze tak jak Seven.

-Go?

-Tego głosu. To męski głos. Może mi się wydaje. Chociaż... Ostatnio miałam dziwny sen... wizję... nie wiem jak to nazwać.

-Co zobaczyłaś?

-Piękne miasto. Zamek. Wszystko było w ogniu. Głos powiedział, że to Asgard. -Poruszył się na moje słowa.

-Czy było tam coś jeszcze? Może jakaś osoba?

-Widziałam też tron. Siedział na nim mężczyzna. Skądś go kojarzyłam. Wydaje mi się, że to ten sam co napadł na Nowy Jork niedawno. Jak mu tam... Loki?

Źrenice Steva gwałtownie zmalały. Widziałam panikę i troskę w jego oczach.

-Czy coś się stało? -zapytałam niepewnie.


----------------------------------------------------------------------------------------------

Co zrobi Steve, gdy dowiedział się prawdy? Co zrobi Loki? Czy to na pewno on przemawia do Katherine? Co oznacza ta wizja? I najważniejsze: czy życie Kate, znów obróci się o 180 stopni i jeżeli tak co jak będzie ono teraz wyglądać?

Mam nadzieję, ze zbudowałam napięcie :)

Następna część (chciałam napisać odcinek xdd) już w czwartek! (nie możecie tego przegapić XD)

Zdałam sobie sprawę, że jest tu małe niedopowiedzenie. Otóż: Tesseract jest niebieski, a "wyroby" Kate mają kolor zielony. W następnych częściach spróbuje to jakoś logicznie wyjaśnić. Chyba, ze tylko mnie to drażni i nikt tego nie zauważył xD

Dziękuję, do widzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top