Rozdział 2.

Obudziły mnie ciche śpiewy ptaków. Mruknęłam coś niezrozumiałego i wstałam. Ognisko przygasło, a moi towarzysze nadal spali. Było jeszcze wcześnie, co było widać po wschodzie słońca, i księżycu na niebie, oraz paru gwiazdach. Fale szumiały uspokajająco, a ptaki śpiewały coraz głośniej. Położyłam się, przymknęłam oczy i wsłuchiwałam w najróżniejsze dźwięki.

- Dzień Dobry, Bella - Usłyszałam szept
Łucji tuż przy mnie.

- Dzień dobry, Łucju - Odpowiedziałam, otwierając oczy. - Jak się spało?

- Twardo - Odpowiedziała. Obie się zaśmiałyśmy. - Ale tobie chyba wygodniej.

- Co? - Odparłam, niezbyt rozumiejąc, o co jej chodzi.

- Spałaś na klatce piersiowej Piotra, ale potem przekręciłaś się jakoś dziwnie i wylądowałaś obok mnie - Zachichotała. Spojrzałam na nią spod byka. - Mówię tylko prawdę!

- Cicho - Usłyszałyśmy mamrotanie Zuzanny.

- Nie - Odpowiedziałam jednocześnie z Łusją. - Nie będziemy ciszej!

Krzyknęłyśmy, przez co obudziłyśmy Piotra.

- Coś się dzieje? - Zapytał ospale.

- Nie - Odpowiedziałam.

Edmund nadal spał jak zabity.

- Edziu, wstawaj! Edek! - Wrzasnęła Zuzanna.

On otworzył oczy, spojrzał na nas i westchnął.

- Musisz się tak drzeć? - Spytał.

- Wstawaj - Powiedziałam, wstając.

Zebraliśmy swoje graty, zjedliśmy śniadanie (czyli jabłka) i resztę zapakowaliśmy w prowizoryczny worek, zrobiony z mundurka któregoś z chłopaków.

Kiedy tak szliśmy, usłyszeliśmy rozmowy, a już po chwili naszym oczom ukazała się łódka, z dwoma ludźmi w środku. Wstali i wzięli z podłogi coś małego. Karła.

- Puście go! - Krzyknęła Zuzia, napinając cięciwę.

Owe osoby wyglądały jak żołnierze. Wrzucili karła do wody. Zuzia strzeliła, trafiając w jednego z żołnierzy. Drugi wpadł do wody, a Edek i Piotr rzucili się w stronę wody. Piotr wyjął karła, a Edek łódkę.
Łucja przecięła liny, krępujące karła, a ten zdjął z ust chustkę i wypluł wodę.

- Puście go!? Na nic lepszego nie było cię stać! - Krzyknął z wyrzutem.

- Zwykłe "dziękuję", by wystarczyło - Odpowiedziała urażona Zuzia.

- On ma rację. Mogłabyś wysilić się na coś lepszego - Powiedziałam. Zuzia spojrzała na mnie zła.

Puściłam jej oczko i uśmiechnęłam triumfalnie.

- Dlaczego chcieli cię zabić? - Spytała Łucja, kiedy zauważyła, że Zuzanna planuje mi się odgryźć.

- To Telmarowie, oni już tacy są - Odparł karzeł.

- Telmarowie? Są w Narnii? - Nie dowierzałam.

- Gdzie żeście byli przez ostatnie kilka wieków - Rzekł niemiło karzeł.

- To dość długa historia - Zuzanna podała Piotrowi miecz.

- No bez takich. To niby wy? Czterech władców Narnii? - Karzeł wybałuszył oczy.

- Tak, to my. Jestem Król Piotr. Piotr Wielki - Piotrek wystawił rękę do karła.

- Przydomek mogłeś sobie darować - Mruknęła Zuzia.

- Nie no, bardzo mi miło - Zaśmiał się karzeł.

- Nie wierzysz? - Zapytałam. - To zaraz uwierzysz. Edmund, zmierz się z tym oto karłem.

Podałam czarnowłosemu miecz, a Piotr dał swój karłowi. Zaczęła się krótka walka, którą Edek wygrał.

- Skoro to wy, władcy Narnii, to kim jest ona? - Zwrócił się karzeł do mnie.

- Nikim ważnym - Machnęłam ręką. - A ty, jak cię zwą?

- Zuchon - Odpowiedział. - Teraz jak ty masz na imię?

- Isabella White - Odparłam. - Nikt ważny. Żadna władczyni - Dodałam, widząc zdziwienie na twarzy Zuchona.

- Nieważne. Macie coś do jedzenia? - Spytał Zuchon, siadając na piasku.

- Jabłka - Odpowiedział Piotr.

- Jak widać, ja muszę was ugościć - Mruknął karzeł.

Wsiedliśmy do łódki, a chłopcy wzięli się za wiosłowanie. Usiadłam na dziobie i wsłuchiwałam się w opowieść Zuchona o Telmarach. Łucja przystała coś o drzewa, ale ja nie słuchałam. Po prostu, myślami błądziłam gdzieś daleko. Nie wiem dokładnie gdzie. Zuchon zaczął łowić ryby. Jestem ciekawa, skąd wziął wędkę.

- Bella, a ty co o tym myślisz? - Głos Edmunda wybudził mnie z transu.

Spojrzałam po wszystkich, z nieobecną miną.

- Słuchałaś wogóle? - Spytał Zuchon. Pokiwałam głową na 'nie'. Karzeł machnął na mnie ręką i wrócił do opowieści.

Przypatrywałam się krystalicznie czystej wodzie, jakby to był najciekawszy obiekt świata. Nagle zobaczyłam bardzo dziwny kamień. Popatrzyłam po wszystkich i schyliłam się, aby go podnieść. Jeszcze trochę... Udało się! Był nieduży, o barwie szkarłatnej czerwieni, połyskującej w świetle dnia.

- Dlaczego patrzysz tak na swoją dłoń? - Spytała zdziwiona Łucja.

Zmarszczyłam czoło.

- Nie widzicie tego kamienia? - Spytałam zdziwiona.

- Nie - Odparli jednocześnie.

- Czekaj... Czy ten kamień jest szkarłatno-czerwony? - Zapytała Łucja.

- Tak - Odparłam.

- Już wiem, co to jest! Kamień emocji. Kiedy jesteś zła, albo smutna, kamień przybiera inny kolor. Zauważyć może go tylko ten, który go znalazł, dlatego my go nie widzimy! - Zauważyła Łucja. Spojrzeliśmy na nią dziwieni. - Trzeba było chodzić do biblioteki w Ker-Paravel'u.

Mruknęła. Parsknęłam śmiechem. Po pewnym czasie wyszliśmy na kamienny brzeg. Łucja zobaczyła niedźwiedzia, i zaczęła do niego iść.

- Łucja, odsuń się! - Krzyknęłam, wyciągając miecz.

Jednak dziewczynka nie posłuchała. Nagle zwierzę zaczęło ją gonić, a ona, kiedy uciekała, przewaliła się. Nie tracąc ani chwili, rzuciłam mieczem w stworzenie. Na moje szczęście, klinga trafiła prosto w serce niedźwiadka. Podbiegliśmy do dziewczynki, a ja wyjęłam miecz i otarłam o rosnącą w pobliżu trawę.
Spojrzałam na Łucję z troską, ale i złością.

- Przepraszam - Szepnęła.

Zuchon w tym czasie odkroił spory kawałek mięsa. Przełknęłam ślinę i oparłam się o ramię Piotra.

- Narnia nie jest taka sama - Powiedziałam do dziewczynki.

- Chodźmy - Rzekła Zuzanna.

Poszliśmy w stronę gęstego lasu. Przed oczami miałam wciąż obraz martwego niedźwiedzia. Przymknęła na chwilę oczy, wzięłam głęboki wdech i westchnęłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że zgubiłam mój kamień. Ale mówi się trudno. Szliśmy długo (Piotr w międzyczasie wziął mnie na barana) aż w końcu dotarliśmy do wąwozu, na którego dnie była rzeka.

- Da się jakoś przejść? - Spytałam, patrząc w dół. Zeskoczyłam z pleców chłopaka.

- Skacząc - Odparł Zuchon.

- Chodzenia mam już dość - Mruknęła Zuzia.

Chcieliśmy zawracać, ale wtedy Łucja krzyknęła;

- Aslan! Patrzcie, tam jest! - Wszyscy automatycznie spojrzeliśmy w stronę drugiej strony wąwozu. Łusja patrzyła na nas ze szczęściem, ale kiedy zobaczyła nasze zdezorientowanie, spojrzała we wskazywaną przez siebie stronę.

- Nadal tam jest? - Zapytał ironicznie Zuchon.

- KMP, dajże jej spokój - Burknęłam. Podczas naszej wędrówki, Edek wymyślił skrót KMP (Kochany Mały Przyjaciel)

- Ja naprawdę go widziałam - Powiedziała płaczliwie najmłodsza Pevensie.

- Chodź Łusju - Odpowiedział cicho Piotr.

Piotr, Zuzia i Edek, wraz z Zuchonem poszli przodem, a ja i Łucja na końcu.

- Ja Ci wierzę - Szepnęłam, co wywołało uśmiech u dziewczynki.

- Dzięki, Isabella - Przytuliła mnie krótko. - Edek, weźmiesz mnie na barana?

Zwróciła się do brata. Ten westchnął, pochylił się, a Łucja wskoczyła mu na plecy.

- Przepraszam, Zuziu. Wtedy w tym Ker-Paravel'u, coś mi odbiło. Przepraszam - Podeszłam do Zuzi.

Ona uśmiechnęła się do mnie, i przyjęła przeprosiny. Szliśmy dalej, aż w końcu dotarliśmy do brodu Beruny.
Schowaliśmy się za powalonymi konarami drzew, ponieważ Telmarscy wojownicy budowali most.
Łucja zeszła z pleców brata.

- Chyba musimy się wrócić. Zanim nas złapią - Szepchnęłam, cofając się do tyłu. Reszta postąpiła tak samo.

Kiedy już byliśmy bezpieczni, zaczęliśmy się wracać do wąwozu.

- Nogi mnie bolą - Mamrotałam. Spojrzałam błagalnie na Piotra. On westchnął, pochylił się, a ja wskoczyłam mu na plecy.

- Chciałabym mieć tak dobrze, jak ty - Powiedziała do mnie Zuzanna.

Uśmiechnęłam się do niej. Wróciliśmy do miejsca, w którym Łucja widziała Aslana.

- To było chyba... - Ziemia pod nią się zapadła, a ona poleciała w dół. Pośpiesznie zeskoczyłam z pleców Piotra i podbiegłam w tamto miejsce, wtedy też podłoże zerwało się pode mną. Ale zamiast spaść, poczułam, że stoję na czymś twardym. Spojrzałam w dół. Były tam schody, prowadzące w dół. - Tutaj.

Dokończyła dziewczynka. Wszyscy zeszli tam, gdzie my i poszliśmy w dół.

- Nigdy więcej nie rób mi takiego czegoś! - Powiedział do mnie Piotr.

- Nie jesteś moim ojcem - Wystawiłam mu język. - A poza tym, to samo się zarwało.

- Gdybyś tam nie pobiegła, nic by się nie stało - Odparł.

- Chciałam ratować twoją siostrę - Ponownie wystawiłam mu język.

I tym to właśnie zgasiłam. Chłopak nic nie odpowiedział. Uśmiechnęłam się do siebie i wyminęłam go, co nie było takie proste, ponieważ 'dróżka', była strasznie wąska.

**

- Tutaj się zatrzymamy - Po tych słowach padłam na ziemię, z westchnieniem.

Z nudów zaczęłam czyścić miecz.

- Uważaj, bo wyciścisz go tak, że zniknie - Zaśmiał się Piotr, siadając obok mnie.

- Wtedy dasz mi swój. A poza tym, nie powinieneś rozpalać ogniska? - Uśmiechnęłam się.

- Po pierwsze: Nie dam ci mojego miecza. Po drugie: Zuchon i Edek rozpalają ognisko.

- I tak wiem, że dałbyś mi ten miecz - Mruknęłam, kierując wzrok w jego stronę.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wydawało mi się, że cały świat przestał istnieć. Byłam tylko ja i on. Nasze twarze dzieliły milimetry...

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top