Rozdział 1.
Jestem Isabella. Znam się z rodzeństwem Pevensie praktycznie od zawsze. Kiedy miały miejsce naloty na Londyn, wraz z nimi pojechałam na jakąś wieś, do profesora Kirke, gdzie Łucja odnalazła zaczarowaną szafę. Na początku nie wierzyłam jej w istnienie Narnii, ale kiedy trafiłam do niej z resztą rodzeństwa, uwierzyłam. dostałam od Świętego Mikołaja miecz, brałam udział w bitwie z Białą Czarownicą, gdzie prawie zginęłam. Jednak to nie ja zostałam królową. Tylko rodzeństwo Pevensie. Ja zostałam tak jakby zapomniana. Nie znali nawet mojego imienia. A przecież pomogłam walczyć. Czułam zazdrość, smutek, ale i złość. Jednak przez lata tego nie okazywałam. Uśmiechałam się sztucznie, a z każdym sztucznym uśmiechem robiło się coraz gorzej.
Stałam się ironiczna, arogancka i sarkastyczna. Złość buzowała we mnie każdego dnia, a pewnego dnia wybuchłam. Wykrzyczałam rodzeństwu Pevensie prosto w twarz, że ich niecierpnię. Jednak potem miałam wyrzuty sumienia. Przeprosiłam ich, i na moje szczęście, przyjęli przeprosiny. Jednak zazdrość nie ustawała.
***
Usiedliśmy na ławeczce na stacji kolejowej. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu Zuzanna zapytała:
- Dlaczego się z nim biłeś? - Wszyscy automatycznie pokierowali wzrok na Piotrka.
- Popchnął mnie - Odrzekł chłopak.
- Więc jak to ty, oczywiście musiałeś go walnąć - Dodałam sarkastycznie.
- Nie. Najpierw mnie popchnął, potem kazał przepraszać. Wtedy go walnąłem - Prychnęłam na te słowa.
- Nie mogłeś sobie odpuścić? - Spytała łagodnie Zuzia.
- Nie widzę powodu - Wybuchnął w końcu Piotr. - Dlaczego wszyscy traktują nas tu jak dzieci?
- Bo nie jesteśmy dorośli? - Powiedziałam w tym samym czasie co Edek.
- Ale przecież byliśmy... To już prawie rok - Rzekł cicho chłopak. W jego głosie był smutek.
Wszyscy westchnęli głośno. Nagle Łucja poderwała się z miejsca, krzycząc "Ał!". A Zuzanna jak zwykle musiała ją skarcić.
- Oni się szczypią! - Pokazała palcem na Edka i Piotra.
Też poczułam szczypanie. Już po chwili reszta rodzeństwa i ja staliśmy na równych nogach, trzymając się za ręce. Wszystko zaczęło się walić, wirować, aż w końcu na miejscu zatłoczonej stacji pojawiła się jaskinia i morze.
Wyszłam pierwsza, wciągając zapach morskiej bryzy, a piasek wsypał mi się do butów, więc szybko je ściągnęłam. W ślad za mną poszło rodzeństwo Pevensie.
- Kto pierwszy w wodzie? - Spytał Piotr.
- Przegrasz - Warknęłam do niego i zaczęłam biec.
Kiedy już byłam blisko wody, ktoś złapał mnie w talii, nie pozwalając dalej biec.
- Chyba jednak nie przegram - Usłyszałam szept Piotra, tuż przy moim uchu. Czułam jego oddech na szyji, przez co przeszedł mnie dreszcz.
Obróciłam głowę w jego stronę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Trwaliśmy przez chwilę w ciszy, a kiedy nasze twarze dzieliły milimetry, wepchnęłam go do wody.
- No wiesz co? - Spytał, niby oburzony.
- Co? - Zapytałam przesłodzonym głosem.
- Dobra, pomóż mi wstać - Powiedział, wyciągając do mnie rękę.
Chwilę się wahałam, aż w końcu podałam mu rękę. To by mój błąd. Upadłam, prosto na Piotra.
- Bardzo śmieszne - Mruknęłam poważnie, ale moje usta drżały w uśmiechu.
- Sądzę, że ciebie to śmieszy - Wyszczerzył się.
- Nie - Odparłam.
- To czemu się uśmiechasz? - Zapytał.
- Ej, zakochańce! - Głos Edka wybudził mnie z chwilowego transu.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nadal leżę na Piotrze. Zarumieniłam się i wstałam. Pośpiesznie podeszłam do Zuzanny, która posłała mi znaczące spojrzenie, za co dostała ode mnie kuksańca w ramię.
- Co? - Zwróciłam się do Edka.
- Coś mi tu nie pasuje. Przecież w Narnii nie było żadnych ruin - Podążyłam wzrokiem za jego wystawioną ręką, i rzeczywiście dostrzegłam ruiny. Wspięliśmy się po marmurowych schodach, które prowadziły na górę.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać, gdzie właściwie jesteśmy. Nagle coś mi zaświtało.
- Ker-Paravel - Szepnęłam do siebie, zakrywając usta ręką.
Szybkim krokiem podeszłam do rodzeństwa Pevensie, które teraz przyglądało się szachowej figurce.
- To z moich szachów! - Powiedział Edek.
- Tak, bo jesteśmy w Ker-Paravel'u - Odpowiedziałam sarkastycznie.
Młoda Łucja rozszerzyła oczy, i pobiegła w kierunku sali tronowej. Młoda Pevensie ustawiła rodzeństwo przed ruinami czterech tronów.
- Wyobraźcie sobie kolumny i ściany. I szklany sufit! - Mówiła, wszystko nagle sobie przypominając.
Rodzeństwo spojrzało po sobie, lekko wzruszone. Ja sama byłam trochę smutna. Mieszkałam tu, mimo, iż nie byłam królową.
- Co się tutaj stało? - Spytał Zuzanna.
- Zawalił się. Nie widać? - Odpowiedziałam złośliwie. - U nas minął rok, a tutaj tysiące lat. Zamek nie wytrzymał.
- Skąd to niby wiesz? - Odparła zła Zuzanna, patrząc na mnie z wściekłością.
- Bo ja myślę, w przeciwieństwie do niektórych - Spojrzałam znacząco na Zuzę.
Prychnęła, odwracając głowę w innym kierunku. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Głodna jestem - Ciszę przerwała Łucja.
- Przydałoby się coś do jedzenia - Potwierdził Piotr.
- O ile dobrze pamiętam, tutaj niedaleko jest sad jabłkowy - Rzuciłam. Wszyscy jak na zawołanie pobiegli do sadu.
Niegdyś piękny i zadbany, teraz gęsto rozrośnięty.
- Dziewczyny, wy pozbieracie jabłka, a ja i Edek rozpalimy ognisko - Zarządził Piotr.
- A co jeśli nie wykonam rozkazu? - Zapytałam, uśmiechając się sztucznie.
- To wtedy będę oburzony twoją postawą - Odparł. Prychnęłam i zaczęłam zbierać jabłka.
Kiedy już słońce zachodziło, zebrałyśmy odpowiednią ilość jabłek. Chłopcy rozpalili ognisko, i wszyscy zasiedliśmy wokół niego.
- Czekajcie, jeśli tutaj jest sala tronowa. To tutaj powinien być... - Wstałam i zaczęłam chodzić wzdłuż ściany. - Tutaj powinien być wasz skarbiec.
Dodałam, wskazując na porośnięte bluszczem drzwi. Chłopcy niemal od razu znaleźli się przy mnie, i zaczęli zdzierać bluszcz. Długo to trwało, ale w końcu im się udało.
- Jak znam życie, nie macie zapałek? - Stwierdził Piotr, drąc kawałek koszuli.
Edek uśmiechnął się rozbawiony, a po chwili wyjął z torby nowiutką latarkę.
- Nie mogłeś powiedzieć mi wcześniej? - Zapytał ze śmiechem Piotr.
Parsknęłam śmiechem, i wraz z rodzeństwem Pevensie zeszliśmy po stromych schodach w dół. Po chwili znaleźliśmy się w komnacie ze skrzyniami. Każdy z rodzeństwa podszedł do swojej, a ja stałam z tyłu. Ja swojej skrzyni nie dostałam. Można by rzec, że jestem najmniej ważną osobą.
- Isabella, mam dla ciebie coś - Przywołała mnie Łucja.
Niechętnie wstałam i podeszłam do dziewczynki, która podała mi błękitno-granatową suknię, ze złotymi zdobieniami.
- Dziękuję - Odparłam. Dziewczyny też wzięły suknię, i poszłyśmy przebrać się do osobnej komnaty.
Suknia pasowała na mnie idealnie, ponieważ byłam niewiele wyższa od Łucji. Chłopcy też ubrali typowo Narnijskie ciuchy. Każdy wziął swoją broń.
- Bella, twój miecz - Piotrek podał mi mój ukochany miecz.
Na rękojeści był wizerunek lwa, i małe rubiny. Wyszliśmy ze skarbca. Było już ciemno, i wszyscy byli zmęczeni. Wszyscy, oprócz mnie. Rozłożyliśmy się w miarę wygodnie, pokolei zasnęliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top