Rozdział 36
Minori rozsiadła się wygodnie na nieruchomej tafli jeziora i choć bardzo nie chciała tego przyznać, z zapartym tchem obserwowała walkę. Nieco wydęła dolną wargę i jakoś odruchowo pokiwała głową w grymasie uznania dla Zjednoczonych Sił. Nadal się nie poddali! Cóż, gdyby miała odpowiedniego towarzysza do rozmów, mogłaby do niego pochwalić tych dzielnych shinobi. Towarzyszył jej jednak tylko Mizuchi, który wgapiał się w obraz z rozdziawioną paszczą, a minę miał taką, jakby zbierał się do wyrzygania zawartości żołądka, a potem wszystkich wnętrzności.
Głupią – gdyby miała to określić jednym słowem.
Uśmiechnęła się pod nosem ze swojego wysublimowanego żarciku, ale zaraz zmarszczyła czoło, bo Mizu nie był w nastroju do sprzeczek. No tak, na pewno z szybko bijącym sercem śledził poczynania swojej umiłowanej Kyōko i nie docierały do niego inne bodźce.
Cicho prychnęła i na powrót skierowała wzrok w stronę wyświetlanych obrazów. Nawet na chwilkę zesztywniała, kiedy Naruto stworzył kilkadziesiąt klonów i za ich pomocą przekazał każdemu ninja na polu bitwy swoją demoniczną chakrę. Sprytne! Kyōko jako jedyna odmówiła, ale może to i lepiej... Co by się stało, gdyby do ich mrocznego, malutkiego więzienia dodatkowo wpełzła energia Kyūbiego? Minori aż przeszły ciarki po plecach na myśl, że ten paskudny lis miałby do nich dostęp! Naprawdę wystarczyło jej tamto spotkanie i rozmowa, kiedy Mizu wyszedł im naprzeciw i ostrzegł, żeby nie budzili Kyōko z transu. Tak, to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
Niechętnie obrzuciła pole bitwy krótkim spojrzeniem, ale została na dłużej, drżąc i ściągając brwi. Wszyscy shinobi – jak jeden mąż – nacierali na Jūbiego. Nawet Kyōko biegła tuż obok Naruto, a ich złączone dłonie wywołały w Minori jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Szybko oddaliła te myśli i z zapartym tchem patrzyła, jak shinobi zaledwie jednym, potężnym i zgranym atakiem odrąbali potworowi wszystkie ogony. Nie mogła oderwać wzroku od Uzumakiego; po wszystkim wyszedł przed szereg i do swoich wrogów powiedział:
— Nigdy nie złamiecie naszej woli ani nie zerwiecie więzów!
Dostała ciarek na karku. A może to były ciarki Kyōko i przeszły na Minori? Skoro nie mogła być pewna, nie zamierzała tego dalej analizować. Pochyliła się i wbiła wzrok w dwóch mężczyzn – mieli karmazynowe tęczówki i niemal krucze włosy, jeden krótkie, a drugi wyjątkowo długie. Kim byli?
— Uchiha — warknął siedzący kilka metrów dalej Mizuchi.
Może powiedział to do siebie, a może do niej, ale w jednym słowie Minori jeszcze nigdy nie słyszała tyle odrazy. Interesujące... Wróciła do patrzenia na mężczyzn. Dałaby sobie uciąć wszystkie astralne kończyny, że w oczach tego pierwszego dostrzegła całe pokłady najgorszych dla człowieka uczuć. W ciągu kilku sekund odczytała żal, rozpacz, samotność i coś jeszcze. Czyżby... pragnienie miłości?
Minori dumnie zadarła brodę. Widziała już takie oczy. Przecież człowiek o podobnym spojrzeniu nie może być zły! Prawda...? Naiwnie chciała w to wierzyć, a jednak Uchiha, na którego ktoś krzyknął „Obito", wraz z krewniakiem, stojąc na czubku zmutowanej głowy Jūbiego, wystrzelili w kierunku shinobi monumentalne kule ognia. Znów zaczęła się jatka.
— Mizu, czemu członkowie tego klanu mieliby wywoływać wojnę? — Jakoś nie mogła się powstrzymać. Trochę ją to ciekawiło. — Po co?
— Jak ty mało wiesz o historii... — Westchnął i pokręcił łbem. Zanim podszedł i klapnął tuż obok, zdążyła spiąć mięśnie. — Ten starszy to Uchiha Madara.
— Jakim cudem on jeszcze żyje?! I wygląda tak młodo!
— Został wskrzeszony.
Odpowiedź całkowicie ją zmroziła. Minori szybko połączyła fakty; istniały techniki pozwalające przywracać zmarłych do życia! Jak?! Czemu wcześniej o tym nie wiedziała? Może gdyby tak...
— Nawet o tym nie myśl! — syknął, piorunując ją wzrokiem. — Nikomu nie wolno w ten sposób igrać z naturalnym porządkiem świata!
A jednak ktoś z nim igrał. Minori skuliła się niczym zbesztana uczennica; podsunęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Obserwowała dalej, czekając na właściwy moment.
Nogi Kyōko zareagowały szybciej, niż by się spodziewała. Wyskoczyła w przód, wystawiła przed siebie ręce i skupiła w nich shizen. Energia wystrzeliła, jakby tylko na to czekała – unaoczniła się i rozrosła do monumentalnych rozmiarów, tworząc błękitną tarczę. Kule ognia rozbiły się na niej niczym krople deszczu o chodnik. Dla bezpieczeństwa Kyōko jeszcze nie dezaktywowała techniki, chociaż głośno przy tym dyszała. To wtedy ujrzała długowłosego Uchihę, którego imię podpowiedział jej wcześniej Mizuchi. Mężczyzna z kwaśnym wyrazem twarzy usilnie jej się przypatrywał. Kiedy w końcu ich spojrzenia się zetknęły, przeszedł ją zimny i wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. Mizuchi też kręcił się niespokojnie w jej podświadomości. Podobnie jak wtedy, gdy przy granicy z Krajem Deszczu wpadli na Jiraiyę.
Czyżby się znali? Nie mogła tego wykluczyć – Mizuchi był bardzo stary, więc jeśli to nie był pierwszy raz, gdy wtrącił się w ludzkie sprawy, mógł już wcześniej mieć do czynienia z najsławniejszym Uchihą.
Jakim cudem wrócił do życia? To przecież nie miało sensu! Ale jeśli istniał choć cień szansy, by kogoś wskrzesić, to może udałoby się...
Jesteście takie same.
Jego parsknięcie pełne pogardy niosło się echem i w końcu znikało na rzecz rozdzierających powierzchnię wybuchów. Kyōko jak w zwolnionym tempie wlepiała spojrzenia w kolejną salwę wystrzelonych z mordy Jūbiego pocisków. Straciła czujność, więc niestety przełamały jej tarczę. Pierwszy pocisk leciał nisko; dotykając ziemi, wydłubał w niej szeroki korytarz i porwał za sobą przynajmniej dwa oddziały shinobi.
Tyle żyć...
Wszystko działo się jak teatrze – ona była tylko wypełniającą powołanie aktorką. Wyszła z ciała i stanęła obok, a rola przesłoniła jej cały świat. Kyōko wykonywała czynności mechanicznie; uwolniła shizen i wokół ciała uformowała z energii kształt ogromnego orła. Atakowała szybko i skutecznie, powalała kolejne humanoidalne stworzenia o białej skórze, a gdy w końcu dotarła do samego Madary, oczyściła umysł z wszelkich myśli. Przestała być człowiekiem, stała się odpowiednio dostrojoną maszyną. Przed sobą miała tylko jedno – swojego przeciwnika, który wykrzywiał usta w szatańskim uśmiechu, a z jego oczu wypełnionych krwistoczerwonym Sharinganem wyzierał obłęd. Uchiha wycelował i machnął pięścią, aby trafić ją w twarz i wyłączyć z gry jednym ciosem. Była szybsza.
Zanurkowała pod jego ramieniem, wykonała płynny obrót i ostatecznie znalazła się za jego plecami. Potężnym kopniakiem wzmocnionym shizen odrzuciła go od siebie na przynajmniej pięćdziesiąt metrów i wbiła w skałę. Wystrzeliła z pochyloną głową, żeby szybko do niego doskoczyć, a gdy już znalazła się tuż obok przeciwnika i miała przebić go na wylot, usłyszała szaleńczy śmiech. To Madara zaśmiewał się do rozpuku, wystawiając zęby. Czarne kalejdoskopy na jego tęczówkach zdawały się poruszać.
— Nie mogę przewidzieć twoich ruchów — rzucił, wymieniając z nią serię ciosów pięściami. Z trudem osłaniał twarz. — Nie używasz chakry. W końcu dzieje się coś ciekawego!
Zwęziła oko. Czyli faktycznie Madara miał już do czynienia z shizen. Spodziewała się tego, ale potrzebowała dodatkowego potwierdzenia. Czy powinna dalej to drążyć i...?
Jęknęła z bólu, kiedy niespodziewanie chwycił ją za warkocz i mocno szarpnął do siebie. Dostrzegła tylko palce jego drugiej ręki oblepione czarnymi płomieniami, które niebezpiecznie szybko się przybliżały.
Nie zdążę z unikiem!
Zamiast tego błyskawicznie skumulowała energię w postaci kulistego pocisku i cisnęła nią przed siebie. Shizen trafiła w cel, zamknęła ciemne języki w niezniszczalnej klatce i zaraz opadła na ziemię. Tyle wystarczyło, by zaskoczyć Madarę, kiedy to spoglądał w oniemieniu na swój nieudany atak. Kyōko wyciągnęła zza paska kunai i jednym, sprawnym ruchem odcięła kawałek warkocza.
Uchiha zatoczył się w tył i jeszcze przez kilka sekund spoglądał na włosy wewnątrz jego zaciśniętej pięści, a potem na te opadające. Wraz z nimi na ziemię spadła błękitna wstążka od matki...
Kyōko cicho sapnęła i wykorzystała chwilę nieuwagi – poświęciła dwie sekundy, aby zaczerpnąć od natury nowe pokłady shizen, skupić je w ramionach, a potem całość uwolnić. Aż przypomniały jej się treningi na Tōjiyamie, kiedy to raz po raz obdzierała górę z grubej warstwy śniegu i ziemi, pozostawiając po sobie głębokie kratery. Gdy cisnęła skondensowaną energią prosto w Madarę, liczyła, że to koniec. Fala uderzeniowa rozerwała ciało na strzępy i odrzuciła kawałki na wiele kilometrów w przód.
Nie mam dużo czasu.
Kyōko głośno dyszała, zdając sobie sprawę, że przeciwnik i tak niedługo ożyje. Nie, nie ożyje. Zregeneruje się. Musiała pomóc innym, którzy wciąż stawiali opór Dziesięcioogoniastemu lub desperacko walczyli o życie. Pospiesznie odszukała postać oblepioną ognistą chakrą. Yūhei doskoczyła do Naruto w kilku susach, a kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy, zrozumiała, że stało się coś przełomowego. Na nią nigdy nie patrzył w ten sposób! Oczy aż błyszczały mu z ekscytacji, a rozwarte usta próbowały przemówić:
— Sa... Sasuke!
Skamieniała.
Co?!
To on! To naprawdę był Sasuke, dattebayo! Wrócił...
Naruto nie mógł oderwać od niego wzroku, a kiedy Sasuke nonszalancko zeskoczył ze skały, by się z nim zrównać, podbiegła też Sakura-chan. Z ledwością wymówiła imię dawnego przyjaciela, a żar momentalnie oblał jej policzki. Brakowało jeszcze tylko...
Naruto odwrócił się za siebie i natrafił na twarz, którą wykrzywiał grymas przemożnej rozpaczy. Kyōko wpatrywała się w niego tak, jakby właśnie zawalił się cały jej świat i tylko czekała, aż ktoś wyrwie ją z nieskończonego bólu. Nie mógł na to patrzeć, pękało mu serce...
Uśmiechnął się i bez pytania chwycił dziewczynę za rękę. Przysunął ją do reszty.
— W końcu jesteśmy w komplecie, dattebayo! — Wyszczerzył zęby.
Tym razem serce zabiło mu szybciej na myśl, że Kyōko go nie puściła. Jej ciepło dawało mu siłę, podobnie jak powrót przyjaciela i uśmiech Sakury-chan. Tak, cudowne uczucie wypełniało każdą komórkę jego ciała i miał ogromną ochotę wszystkich wyściskać. Kogoś może nawet pocałować...
Pochylił głowę, zezując na stojącą tuż obok Kyōko. Ich złączone palce nie pozwalały zapomnieć, dlaczego chciał i musiał wygrać tę wojnę. A kiedy ten koszmar w końcu się skończy, postawi im ramen. Zostanie też...
— Zamierzam być nowym Hokage — rzucił od niechcenia Sasuke, a słowa te cięły niczym stal.
Popatrzyli na niego jak na wariata i choć dziwny skurcz ukłuł Naruto w serce, to chłopak nie odpowiedział. Dopiero Kyōko przerwała niezręczną ciszę:
— Madara jest chwilowo niedysponowany, ale wkrótce wróci. Jesteś Uchiha jak on. — Kiwnęła brodą na Sasuke. — Czego mam się jeszcze spodziewać?
Chłopak gniewnie zmarszczył czoło.
— Zapewne Susanoo i czarnych płomieni Amaterasu. Nie poradzi...
— Już sobie z nimi poradziłam — odparła hardo, zadzierając głowę. W końcu puściła Naruto, by spleść ręce na piersi.
Sasuke wyglądał, jakby miał jej odpyskować, kiedy momentalnie pobladł i uniósł wzrok na coś za ich plecami. Powędrowali spojrzeniami za nim, a Naruto aż cofnął się o krok i cicho sapnął. Dziesięcioogoniasty stanął i zaczął się trząść, jakby miał zaraz wybuchnąć. Dla bezpieczeństwa odbiegli i skryli się za skałą, ale nie stało się nic złego. Potwór naprężył się w kierunku nieba, wszystkie kończyny i pozostałości po ogonach oplótł wokół ciała, a z otwartej gęby wyrosło coś... coś dziwnego.
— Czy to pączek kwiatu? — jęknęła Sakura-chan.
Zgodnie pokiwali głowami, nawet Sasuke i Kyōko nie próbowali się już spierać, bo rozegrała się kolejna nietypowa scena. Tuż u podnóża demona przemienionego w ogromne drzewo ze szczątków zaczął scalać się Madara. Jego śmiech niósł się chyba na kilka kilometrów, a już na pewno nieprzyjemnie dźwięczał w uszach.
— To jest prawdziwy potwór — wyszeptała Kyōko i aż poprawiła przepaskę.
Naruto przyglądał jej się przez kilka sekund, bo momentalnie zdrętwiała i przeniosła wzrok na swoje dłonie zaciśnięte w pięści. Ze zmarszczonym czołem wyglądała, jakby czegoś lub kogoś słuchała. A może...?
— Mizuchi mówi, że stanie się coś gorszego. Że to nie Madara... — jęknęła, unosząc głowę. — Na Bogów!
Padło jeszcze pytanie z ust Sakury, kim jest Mizuchi, ale nikt nie udzielił jej odpowiedzi. Zamiast tego rozległ się przeraźliwy krzyk Madary.
Jego chakra oszalała. Skakała na wszystkie strony, zaraz chowała się do wnętrza ciała i znów atakowała powietrze. Madara wrzeszczał, trzymając się za głowę, a Kyōko mogłaby przysiąść, że zaczął przypominać dziwny twór z gliny, który ktoś na nowo próbował ulepić. Ręce i nogi zostały powyginane w niewłaściwe strony, głowa opadła do tyłu i chyba tylko cudem trzymała się na nienaturalnie długiej szyi. Cała ta abominacja zaczęła nagle pęcznieć, zmieniać kolor na biały, a kiedy przybrała kształt kuli, coś wyłoniło się ze środka.
Kyōko najpierw ujrzała bladą twarz, śnieżnobiałe włosy i oczy tego samego koloru. Dałaby sobie uciąć rękę, że wyglądały jak Byakugan! Tajemnicza postać powoli zaczęła przypominać kobietę. Bardzo piękną i dostojną, ale również niebezpieczną. Czyżby to była...?
Kyōko momentalnie cała się spięła, odwróciła zamaszyście za siebie i z ramionami wypełnionymi shizen szykowała się do ataku. Tuż za nimi wyrósł mroczny portal, który nie musiał, ale mógł mieć związek z nieznajomą kobietą. Jak jej tam było...? Kaguya?
Yūhei wypuściła powietrze z ogromną ulgą, kiedy z wnętrza czarnej szczeliny wyłoniła się najpierw twarz Kakashiego, a tuż za nim młodszego Uchihy – Obito. Dziewczyna otaksowała tego drugiego czujnym spojrzeniem, ale nie wyglądał, jakby zamierzał na nich zaszarżować. Zamiast tego spuścił wzrok i przypominał zrugane dziecko. Może doszli z Kakashim do jakiegoś konsensusu... Może sensei przekonał go do swoich racji i zły Uchiha stał się dobry...? To wszystko i tak nie miało sensu.
Pokręciła głową.
— Kim ona jest? — Nauczyciel kiwnął głową w kierunku Kaguyi.
Zdawać się mogło, że kobieta jakimś cudem ich usłyszała, bo odwróciła głowę i przez kilka sekund wymieniali się spojrzeniami. Pozostali na polu bitwy ninja też spoglądali na sam środek zamieszania i chyba nikt nie wiedział, co zrobić. Bo co właściwie należało teraz uczynić? Zaatakować piękną, nieuzbrojoną kobietę?
Kyōko całą sobą czuła, że ta kobieta mogła być zabójcza, szybka i precyzyjna. To dlatego Yūhei nie chciała się do niej zbliżać – wolała poczekać na jakiś ruch, tak było sensowniej. I niestety się nie pomyliła.
W momencie gdy Kaguya wzniosła ręce ku niebu, wszyscy podążyli za nią wzrokiem. Księżyc oświetlający nieboskłon przybrał odcień karmazynu, w jego wnętrzu pojawiły się czarne okręgi i łezki przypominające kijanki, a całość wyglądała niemal jak...
Sharingan.
— Zakryjcie oczy!!! — ryknął niespodziewanie Sasuke i kucnął, by dotknąć ziemi otwartymi dłońmi.
Nad całą szóstką wzniosła się masywna kopuła utworzona z chakry o fioletowym kolorze. Kyōko błyskawicznie zrozumiała, że Sasuke uratował im życie; ze zgrozą wymalowaną na twarzy obserwowała pozostałych ninja – wszystkich tych, którzy nie zdążyli się schronić. Z drzewa-Jūbiego wystrzeliło tysiące pnączy, a każde z nich ciasno oplotło nieszczęśników. Z tej pułapki nie było ucieczki – ciała ninja zostały zamknięte w szczelnych kokonach, a kiedy przestały się ruszać, Yūhei pomyślała, że to koniec.
Zginęli?
Odrzuciła od siebie tę myśl, bo mimo wszystko wciąż wyczuwała ich chakrę, i z mocno zaciśniętymi ustami wpatrywała się w Kaguyę. Kobieta nie sprawiała wrażenia zdziwionej, że kilku osobom udało się przeciwstawić jej technice. Wręcz przeciwnie – wykrzywiła usta w karykaturalnym uśmiechu, a wyciągając do nich rękę, rzuciła:
— Dzieci przepowiedni. Nareszcie.
— Co zrobiłaś z tymi wszystkimi ludźmi?! — Naruto wyrwał do przodu, bo tarcza Sasuke opadła i chwilowo byli bezpieczni. Krzyknął: — Wypuść ich!
Kaguya teatralnie rozejrzała się dookoła.
— Ten świat nie zasługuje, aby go dalej niszczyć — mruknęła na tyle głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli.
Kyōko też chciała coś od siebie dodać, ale zdążyła jedynie przełknąć ślinę, bo cały świat na ułamek sekundy zawirował jej przed okiem. Jakaś niezwykle potężna energia szarpnęła ją w tył, w bok, może też w dół, a bebechy wywróciły się do góry nogami i dziewczyna z trudem powstrzymała odruch wymiotny.
Minęły może dwie sekundy, a kiedy zamrugała, nie stała już w ogromnym kraterze powstałym na skutek bomb Dziesięcioogoniastego. Wprawdzie tkwiła na jakiejś pomniejszej, wystającej skałce, ale znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Kilkanaście metrów pod nią bulgotała płynąca lawa, a wysoki kanion zasłaniał niebo. Szybko rozejrzała się dookoła – natrafiła na przyjaciół, którzy też jakoś sobie poradzili. Kakashi z Sakurą i Obito stali przytuleni do ściany po drugiej stronie wąwozu, a Sasuke użył Kuchiyose no Jutsu, by wezwać ogromnego jastrzębia i pochwycić spadającego Naruto.
No dobrze, tylko gdzie, do cholery, byli?!
— Tu wymażę wasze jestestwo.
Donośny głos Kaguyi wywołał u niej ciarki na plecach. Początkowo nie mogła rozszyfrować źródła tego niespodziewanego strachu, a jednak kiedy dotarło do niej, w jak kiepskiej sytuacji się znajdowali, zrozumiała ciężar bycia dzieckiem przepowiedni.
To oni – szóstka ninja z Konohy – zostali ostatnimi sprawnymi do walki i stawiania oporu, a może też i żyjącymi, ludźmi na świecie. Tu nie potrzebowała żadnej matematyki ani odpowiedzi od Mizuchiego. Jeśli przegrają, świat czeka zagłada.
Po raz ostatni wymieniła z Naruto przeciągłe spojrzenie i zgodnie kiwnęli głowami.
Nie przegramy.
~*~
Uchh, opisywanie tej wojny strasznie mnie męczy i na pewno to czuć! Nie podobało mi się, w jaki sposób została przedstawiona w anime i w ogóle wątek Kaguyi uważam za mega głupi, no ale uparłam się, że będzie kanonicznie, więc...
Do końca został jeszcze jeden rozdział, który postanowiłam dodać na wattpada razem z epilogiem, żeby nie generować dodatkowych pytań i niedopowiedzeń. Może mi to zająć trochę więcej czasu, ale chcę to wszystko dopieścić i zamknąć :).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top