Rozdział 33

Rozdział jest dydykowany naszej kochanej Inori, bo postanowiłam dodać dla niej małego easter-egga. Jest jeszcze drugi, taki bardziej "ogólny" i ciekwe, czy uda Wam się go znaleźć :D.

~*~

Ludzie uwijali się jak mrówki, nosząc wszystkie potrzebne rzeczy; z drewnianych bali utworzyli długie stoły polowe, a z pustych skrzynek siedziska. Późnym popołudniem, kiedy słońce wciąż majaczyło na horyzoncie i wypełniało świat pomarańczowo-różowym światłem, zdążono przygotować prowizoryczną scenę, ławki dla obserwatorów i stragany z winem oraz wypiekami. Całość prezentowała się nawet lepiej niż podczas oficjalnych przygotowań, których Kyōko nie raz była świadkiem. Teraz mogła się wykazać; wraz z innymi członkami klanu tachała nawet najcięższe skrzynie czy siedziska. Gdy przenieśli kolejne pięćdziesiąt butelek wina, podbiegła do głębokiej bali wypełnionej wodą dla zwierząt i machnęła do kuzynostwa. Wszyscy ochoczo kiwnęli głowami.

Kyōko wyciągnęła przed siebie ręce, a rozcapierzonymi palcami sterowała przepływem shizen. Energia, niewidzialna dla zwykłego oka, wpłynęła do bali, uniosła z niej wodę ponad ich głowami, by całość opuścić w formie orzeźwiającego deszczu. Rozeszło się westchnienie pełne ulgi i absolutnie nie przeszkadzał im zapach kiełkującej stęchlizny. Ktoś jednak znikąd pojawił się nad nimi i głosem pełnym wyczuwalnego jadu rzucił:

— Będziecie dziś witać wiosnę czy potwora z bagien?

Kyōko skamieniała na dźwięk głosu, który rozpoznałaby nawet na końcu świata. Kuzynostwo zerwało się z miejsca i rozbiegło na wszystkie strony – dopiero wtedy powoli odwróciła się do matki przywdziewającej na twarzy sztuczny uśmiech.

— Było nam gorąco...

Rodzicielka pokręciła głową, a gruby warkocz zsunął się z ramienia na plecy.

— W naszym namiocie będzie czekać misa z ciepłą wodą i odpowiedni strój na wieczór. Nie wszystko zostało stracone.

Kyōko mogłaby przysiąc, że na matczynych ustach dostrzegła cień uśmiechu. Nie chciała wdawać się w polemikę, kiedy matka ewidentnie miała dobry humor. Dziewczyna tylko mruknęła pod nosem „mhm" i puściła się pędem do swoich zacnych kwater. W środku faktycznie zastała czystą wodę oraz piękną, czarną yukatę z wyszytymi symbolami jabłoni.

Dziś uratują nas jabłka.

Kilku nauczycieli z Akademii próbowało odgrywać na scenie istne show; dwie pierwsze zwrotki „Niebieskiego Ptaka" szły im całkiem nieźle, a w refrenie nawet nie było słychać fałszu, natomiast im docierali dalej, tym częściej się mylili. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi – pijani od szczęścia i wina jabłkowego mieszkańcy tańcowali dookoła sceny, śpiewali, pili i jedli dalej. Kyōko szybko namierzyła kilkoro znajomych – nawet członków tymczasowej drużyny – ale nie chciała im przerywać, kiedy wyglądali na zrelaksowanych, przebywając w towarzystwie rodziny. Zamiast tego stała niczym posąg pośrodku tej zbieraniny, obserwowała uroczystości ku pokrzepieniu serc, a od czasu do czasu ktoś poklepywał ją z uznaniem po plecach. Odpowiadała kurtuazyjnym uśmiechem. Kiedy jednak poczuła na ramionach czyjeś ręce, które zaraz oplotły jej szyję, panicznie odwróciła się za siebie.

— Przestraszyłaś mnie! — krzyknęła, przykładając dłoń do serca. Wzięła głębszy wdech i uśmiechnęła się szczerze, z ulgą. — Gdzie reszta składu?

Sakura przysunęła się konspiracyjnie i przybrała iście diabelską maskę.

— Kakashi-sensei chyba ma randkę.

Kyōko odruchowo uniosła brwi. Ich nauczyciel i... randka? No nie, to jakoś nie pasowało. Zapytała jednak:

— Z kim?

— Z jakąś młodszą sensei... — Sakura przyłożyła palec do brody. Wznosząc oczy ku niebu, mruczała coś pod nosem. — Izuru...? Izuku...? Coś takiego.

Yūhei pokiwała z uznaniem głową. Po tym wszystkim, co przeszedł, Kakashi miał pełne prawo do szczęścia.

— A Naruto? Co z nim? — zmieniła temat, starając się panować nad tonem głosu. Rozejrzała się też dookoła; w końcu nastał zmierzch, a ludzi wciąż przybywało, przez co robiło się coraz gwarniej.

— Widziałam go kilka minut temu z Hinatą przy jej stole.

Oho, tylko jej nie zabij.

Kyōko nawet nie zanotowała momentu, w którym odruchowo wbiła paznokcie w skórę. Z gniewnym grymasem warknęła pod nosem „idę" i bez dalszych słów wyjaśnień odwróciła się na pięcie. Choć usłyszała za sobą coś w stylu „będę pod sceną", nawet nie odpowiedziała. Szła jak burza – odpychała roztańczonych ludzi, a tych próbujących do niej zagaić po prostu zbywała wymownym spojrzeniem. Przedarła się w końcu do części jadalnianej i bez trudu odszukała stół rodziny Hyūga. Ku jej zaskoczeniu Naruto siedział pomiędzy Nejim i jego wujem, a Hinata prawie na samym końcu, dotrzymując towarzystwa młodszej siostrze.

Yūhei na ten widok odetchnęła nieco lżej. Podeszła jednak zbyt blisko, aby oddalić się niepostrzeżenie – kiedy nad nimi zawisła, wszyscy unieśli wzrok, a dwie osoby zerwały się z miejsca.

— Kyōko! — rzucili jednocześnie Neji i Naruto.

Przełknęła ślinę. Cholera.

— Masz chwilę? Chciałabym z tobą porozmawiać. — Wbiła stanowcze spojrzenie w Uzumakiego, co błyskawicznie ostudziło zapał Nejiego.

— Jasne! — Naruto przełożył nogi nad skrzynkami, by odejść od stołu i znaleźć się za plecami rozmówców. — To cześć, staruszku! Cześć, Neji! — I podbiegł do niej z szerokim uśmiechem.

Odeszli pośpiesznym krokiem, a właściwie to Kyōko narzucała tempo, żeby oddalić się od zgiełku i spróbować znaleźć komfortowe do tego typu rozmów miejsce. Dłonie pociły jej się jak cholera i przeklinała w myślach dzień, w którym jakimś cudem naprawdę się zakochała. Jak kompletna debilka! Spojrzała ukradkiem na uradowanego Naruto, by poczuć pieczenie na policzkach i okropny skurcz w żołądku. Cholera, czemu?! Na takie bitwy nie była gotowa.

W końcu zatrzymali się przed grubą belką leżącą przy żywopłocie – jednym z nielicznych elementów ogrodów Yūhei, które przetrwały. Na początku milczeli; nawet Naruto drapał się nerwowo po potylicy i choć był ubrany w swój codzienny strój ninja, to nie miał ochraniacza. Wyglądał... dobrze. Kyōko bawiła się spoconymi palcami, brała płytkie oddechy, odtwarzała w głowie to, co chciała mu powiedzieć. W końcu nie wytrzymała i otworzyła usta, by rzucić cokolwiek. Zapowietrzyła się, słysząc:

— I co? Sojusznik ci pomógł?

Zmarszczyła czoło. Wydarzyło się za dużo, aby odpowiedzieć krótkim „tak".

— Ma na imię Mizuchi i nie jest tym, za kogo go braliśmy.

Naruto podskoczył, przez co troszkę się przysunął. Nie mogła oderwać się od jego zaciekawionej i szukającej odpowiedzi twarzy.

— Jest Bóstwem.

Skamieniała na widok nietypowej reakcji. Naruto po prostu... pokiwał ze zrozumieniem głową. Kyōko postanowiła wykorzystać moment, gdy raz w życiu nie zwalano na nią całej winy i kontynuowała:

— Moja siostra Minori też tu jest — dotknęła klatki piersiowej — i obydwoje mi pomagają.

Oczy Naruto zjechały na jej rozpostartą, przylegającą do ciała dłoń. Wciąż milczał i pozostawał spokojny. Nadszedł czas na najgorsze. Kyōko wzięła kilka wolniejszych, głębokich wdechów i kilkukrotnie zadała sobie pytanie, czy na pewno tego chciała. Czy Naruto jej nie znienawidzi? A może uzna ją za morderczynię z krwi i kości, a potem zaciągnie do więzienia? Wprawdzie tam było jej miejsce, ale nie chciała takiego końca! Najpierw musiała to wszystko naprawić.

— I... już wiem, kto ją zabił. — Zwilżyła usta, układając w myślach kolejne słowa. Zrobiło jej się nagle zimno, a kącik oka zapiekł od wzbierających łez. Cicho wypuściła powietrze. — No więc... T-to była... — Spuściła wzrok. — To byłam ja.

Jakaś duża, kleista gula na dobre zagościła w gardle, kiedy Kyōko po raz setny próbowała przełknąć ślinę. Może powinna coś dodać? Jakoś się usprawiedliwić? Poruszyła spierzchniętymi ustami.

— Wymazano mi pamięć, a Mizuchi mi ją oddał... Na Tōjiyamie, gdzie orły... Cholera — paplała. — No i ja tam... Och.

Po prostu chwycił ją za ramiona i jednym szarpnięciem przyciągnął do siebie. Gdy przylgnęła policzkiem do jego klatki piersiowej, momentalnie przestała płakać. Przestała nawet oddychać, przez co zakręciło jej się w głowie, a chwilowa ciemność sprawiała wrażenie nieskończonej. Do Kyōko z trudem docierały kolejne słowa:

— To nie twoja wina. Nie panowałaś nad tym... Nad tą mocą. Jak ja. Rozumiem. — Pogładził ją po włosach.

Znów zadrżały jej usta, ale nie była w stanie chociaż mruknąć. Tylko pokiwała głową wtulona w ciało dające ciepło oraz bezpieczeństwo. Powoli przeniosła ręce na jego plecy i zacisnęła palce na materiale bluzy.

— Nie mieliśmy łatwego dzieciństwa, bo siedziały w nas potwory. I takimi nas widziano — mówił dalej. — Nie kontrolowaliśmy tej mocy, przez co krzywdziliśmy innych... — Nieco się od niej odsunął i z bólem w oczach popatrzył na jej czarną przepaskę.

Też się odrobinę cofnęła, a ręce przeniosła z pleców prosto w jego dłonie. Spletli palce. Nie była w stanie się odezwać, po prostu patrzyła na jego twarz; w błękitnych tęczówkach mieniło się tysiące gwiazd. To sen czy jawa?

— Jesteśmy tacy sami — dodał.

Wciągnęła powietrze przez nos.

— Wybaczasz mi? — szepnęła. — Czemu?

Kiedy brał głęboki wdech, mocniej ścisnął ich splecione dłonie.

— Bo cię...

Rozrywające przestrzeń huki sprawiły, że Kyōko zadrżała. Na niebie przelatywały i wybuchały różnobarwne fajerwerki, ale usta Naruto wciąż się poruszały.

— Cooo?! Nic nie słyszę! — krzyknęła, pochylając się.

— BO CIĘ SZANUJĘ! — powtórzył, również zginając plecy. Szybko jednak uciekł spojrzeniem w bok.

— Aha — mruknęła, marszcząc czoło, by uważniej mu się przyjrzeć. Naprawdę ją szanował? Do tej pory nie dała mu zbyt wielu powodów, ale skoro tak, to...

Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Czuła, że rozciągała się pomiędzy nimi gruba nić przyjaźni, która opierała się na zrozumieniu. Tylko on w pełni zaakceptował całą prawdę, a nawet mógł bez trudu wejść w jej skórę. Pozostawała jednak jedna, malutka rzecz, którą Kyōko postanowiła zachować dla siebie. Odruchowo uciekła wzrokiem w bok. O przepowiedni nie musi wiedzieć. Tak jest lepiej.

Cała zdyszana w końcu dobiegła do namiotu. Jednym szarpnięciem odsunęła prawą płachtę i wskoczyła do środka. Ugięły jej się nogi w kolanach na widok Tsunade, która z nonszalanckim uśmiechem popijała z czarki herbatę. Kyōko otarła czoło i przy głośnym sapnięciu usiadła obok wystającej ze śpiwora przywódczyni. Ta wyglądała już znacznie lepiej niż po walce z Painem, kilka tygodni temu. Na gładką twarz wróciły zdrowe kolory, a oczy znów błyszczały pełnią życia. Odstawiła pracujący napój i pokrzepiająco ścisnęła podopieczną za ramię.

Na szczęście były same i mogły spokojnie porozmawiać.

— Mam ci tyle do powiedzenia, Tsunade-sama! Nawet nie wiem, od czego zacząć...

Hokage lekko przekręciła głowę i przymrużając powieki, uśmiechnęła się naprawdę życzliwie.

— Najlepiej od samego początku.

Kyōko wzięła głęboki wdech i zaczęła opowieść od wyruszenia w podróż; nie ominęła walki z Deidarą, zahaczenia o Miyamę, potem ich zmagań z pogodą w Kraju Lodu, a na koniec przybycia na Tōjiyamę i poznania Rasuto. Dokładnie wyjaśniła, czym jest Mizuchi oraz jaką wraz z Minori pełnią rolę. Napomniała o przepowiedni...

— Jiraiya też był w to zamieszany? — jęknęła Tsunade, marszcząc czoło.

— Tak.

— Naruto wie?

Kyōko pokręciła głową.

— Dobrze, niech tak zostanie. Już nosi na plecach za dużą odpowiedzialność.

— A to wszystko łączy się z tym, co zrobiłam cztery lata temu. — Przełknęła ślinę, zanim kontynuowała. — To ja zabiłam Minori, a Yūhei Junji jest niewinny i siedzi w więzieniu, bo tak mu kazał mój ojciec.

Tsunade wysłuchała wszystkiego: zaczynając od umowy rodziców z Mizuchim, poprzez brak kontroli nad shizen i wybuchach agresji, które doprowadziły do tragedii, a kończąc na prawdziwych powodach podtruwania tojadem wodnistym, który w teorii miał blokować moc samego Bóstwa. Przyjęła to zaskakująco dobrze, chociaż z drugiej strony milczenie mogło oznaczać coś przeciwnego. W końcu pomasowała skronie i przeciągle westchnęła.

— A teraz? Kontrolujesz to?

— Gdybym nie kontrolowała shizen, nawet bym tu nie wróciła. — Kyōko wzruszyła ramionami. — Tak, już nad wszystkim panuję. Muszę jednak naprawić to, co zniszczyłam. Błagam... — dodała przyciszonym głosem. — Trzeba go uniewinnić.

— Tak... To ważne. — Tsunade pośpiesznie pokiwała głową. — Ale niełatwe. Trzeba będzie otworzyć śledztwo, urządzić przesłuchania...

Kyōko zwilżyła usta. Cholera, liczyła na coś innego.

— A nie da się bardziej... No nie wiem, po cichu?

Kobieta omiotła namiot niespokojnym wzrokiem i najpierw warknęła pod nosem kilka przekleństw.

— Teraz, kiedy przed chwilą zginął ich ukochany — w jej głosie słychać było wyczuwalną pogardę — zastępczy Hokage, Danzō, Starszyzna patrzy mi uważnie na ręce. Do tego wszystkiego coś wisi w powietrzu.

— Wojna? — Kyōko podchwyciła temat, wymieniając z rozmówczynią przeciągłe spojrzenia. — Mizuchi ciągle powtarza, że historia zatoczy koło.

— Ano. Też tak uważam, dlatego mam zamiar zwołać Szczyt Pięciu Kage.

Yūhei powoli pokiwała głową. Od początku wiedziała, że atak Paina był tylko zapowiedzią czegoś większego i zaczynała drżeć na samą myśl, że być może zmierzy się z jeszcze potężniejszym przeciwnikiem. Do tego czasu i ona musi stać się silniejsza.

— Kiedy wrócę, zajmę się sprawą Junjiego, obiecuję.

Ostatecznie Tsunade potrzebowała kilku dni, żeby stanąć na nogi i wyruszyć do miejsca, które zostało utajnione. Wróciła bardzo szybko, zdecydowanie szybciej, niż ktokolwiek podejrzewał. W tym czasie odbudowa wioski nieco posunęła się do przodu, więc Kyōko spotkała się ponownie z przywódczynią już w prowizorycznym, małym gabinecie na pierwszym piętrze budynku administracyjnego. Tsunade chyba nigdy nie miała tak poważnej miny – ze zmarszczonym czołem skupiła pociemniałe oczy na oknie, a zakrywając palcami usta, mruczała coś do siebie.

— Jak bardzo jest źle, Hokage-sama?

Obrzuciła podopieczną szybkim spojrzeniem i wróciła do wpatrywania się w szybę.

— Jutro Yūhei Junji zostanie oczyszczony z zarzutów i wypuszczony na wolność.

Czyli było bardzo źle. Kyōko przełknęła ślinę, a jej rozbiegany wzrok nie mógł się na niczym skupić. Co takiego wydarzyło się na szczycie i właściwie kto zamierzał wypowiedzieć im wojnę? Nie musiała długo czekać na odpowiedź, bo Tsunade najwyraźniej wyczytała te wszystkie pytania z jej twarzy. Rzuciła:

— Akatsuki zbierają armię, by pojmać ostatnie dwie Ogoniaste Bestie. Wypowiedzieli wojnę wszystkim nacjom.

Kyōko zadrżała, ale do cholery! – przecież podświadomie zdawała sobie sprawę, że to właśnie ta organizacja była ich głównym przeciwnikiem. Pokonano już tyle osób, a jednak wciąż stanowili ogromne zagrożenie. Ba! Dysponowali nawet armią! Konoha jeszcze nie zdążyła podnieść się po ostatnim ataku, a znów czekała na nich wielka bitwa...

— Zamierzam oddzielić Naruto, by go chronić. Zostanie wysłany i ukryty w Kraju Błyskawic, a ty...

— Muszę jechać z nim! — Kyōko nie pozwoliła przywódczyni dokończyć, na co ta uśmiechnęła się i wzdychając, przewróciła oczami.

— Tak. Pojedziecie razem. Oficjalnie będzie to zwykła misja – badanie zagrożonych gatunków zwierząt... czy coś w tym stylu. — Machnęła lekceważąco ręką. — Nie wolno ci zdradzić prawdziwego celu podróży. To dla waszego dobra.

— Wiem. Będę go chronić nawet za cenę życia. — Kyōko oparła się dłońmi o biurko i wbiła w Tsunade spojrzenie pełne odwagi i pewności siebie.

— Mam szczerą nadzieję, że nie zajdzie taka potrzeba.

Kiedy bardzo wczesnym rankiem, gdy mleczna mgła przypominająca delikatny obłok wciąż oblepiała okoliczne pola i wraz z Gai-sensei oraz kapitanem Yamatō wsiedli na statek, nie przypuszczali, że ta „delegacja" zmieni kompletnie wszystko. Kyōko nie mogła też przewidzieć, że niektóre twarze widziała po raz ostatni.
Mimo to – oparta ramionami o barierkę prawej burty – spoglądała ukradkiem na zaspanego Naruto i w duchu cieszyła się, że ich drogi połączyły się właśnie w ten sposób. Uśmiechnęła się na myśl, że jeszcze parę miesięcy temu miała o nim fatalne zdanie, a teraz...

Teraz miało być lepsze. 


Zdaję sobie sprawę, że trochę poleciałam w przód, ale musiałam "przewinąć" cały wątek szczytu (zmieniłam nieco kolejność: najpierw zginął Danzou, a dopiero potem Tsunade się wybudziła i zwołała szyczt). W anime było jeszcze pięćset fillerów, które oczywiście pomijam na rzecz tych ciekawszych wydarzeń. Jak się domyślacie, Wielka Wojna tuż-tuż i to do niej prowadzą wszystkie drogi :). 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top