Rozdział 31
— Co to znaczy, że Konoha znikła?! — Tenten coraz mocniej potrząsała Nejim.
Lee wpatrywał się w przyjaciela z rozdziawionymi ustami jak zaklęty, a Kyōko błyskawicznie zrozumiała, że to nie były żarty. Odwróciła głowę w stronę, w którą lecieli, i ze zmarszczonym czołem próbowała cokolwiek zobaczyć. Momentalnie się rozbudziła; trzęsły jej się dłonie, a po karku spływały chłodne krople potu. Zaczęła przesyłać Rasuto więcej chakry, dzięki czemu orzeł przyspieszył. On też zrozumiał powagę sytuacji – gnał, rozcinając powietrze, które uderzało pasażerów w twarze. Kyōko próbowała łapać spazmatyczne wdechy i nie myśleć o tym, co mogło się wydarzyć, ale umysł atakował ją tysiącem przerażających obrazów naraz. Mocniej zacisnęła palce na atramentowych piórach podopiecznego, oczami wyobraźni spoglądając na puste pole, na którym powinna znajdować się jej rodzinna wioska. Nejiemu nie udało się wydukać niczego więcej, ale chakra ociekająca chęcią mordu była tak intensywna, że Kyōko szybko przywołała ostrzeżenia Mizuchiego. Czyżby właśnie nadeszła wojna? Tak szybko? Spóźnili się? Yūhei pokręciła głową, gdy niechciane myśli pokazały jej ciała przyjaciół. Aż zgięła się w pół, przykładając rękę do żołądka. Nie mogła teraz zwymiotować! Musiała być twarda i trzymać emocje na wodzy. Jeśli ktoś naprawdę zaatakował i zniszczył Konohę, to nie pozostało jej nic innego jak zem... dokonanie sprawiedliwości.
Kiedy Rasuto niespokojnie drgnął, uniosła wzrok ponad jego głowę. Za plecami słyszała tylko niemiarowe oddechy i dopiero gdy orzeł wylądował na popękanym murze, coś uderzyło o ziemię. Kyōko błyskawicznie zeskoczyła i chwyciła Tenten za ramiona. Ta chwilę wcześniej po prostu osunęła się z ptaka, jakby straciła wszelkie siły witalne. Kyōko syknęła pod nosem, ale podniosła przyjaciółkę chociaż do siadu i otarła spocone czoło. Z szeroko otwartym okiem popatrzyła w dół i aż stęknęła.
Pod sobą ujrzała zgliszcza tego, co znała i kochała. Monumentalne gruzowisko otaczało dawne granice Konohy, zniknęła zieleń i wszelkie życie, jakie mogło tu mieszkać. Całość wyglądała tak, jakby w środek uderzyła naprawdę potężna moc i wszystko, co zastała na drodze, po prostu od siebie odepchnęła. Głęboki krater zajmował większość powierzchni wewnątrz muru. Dziewczyna odruchowo przełknęła ślinę, nawet nie próbując poruszyć zaciśniętymi do granic możliwości palcami. Jej dom, miejsce, gdzie droga ninja miała swój początek, najdroższa wioska... Wszystko przepadło. WSZYSTKO.
Kyōko nie odważyła się rozglądać za rodzinną posiadłością albo chociaż rozległymi sadami – takiego ciosu mogłaby nie przeżyć. Trzęsły jej się ramiona, w końcu też i kolana. Co robić? Co mam robić...? Powietrze ulatywało z niej jak z przebitego balona. Czuła, że lada moment kompletnie opadnie z sił i wtedy koszmar przybierze na sile. Mizuchi!, jęknęła w myślach, ale lokator tylko milczał, jakby nie chciał już pomagać. Obraz momentalnie zawirował, zrobiło jej się ciemno przed okiem i straciła równowagę. Oparła się o umięśnioną szyję Rasuto, lecz złowroga, uderzająca w nią energia wcale nie pomagała. Gdy Kyōko przyłożyła dłoń do skroni, zaparło jej dech w piersi. Wtedy poczuła coś jeszcze – równie obrzydliwą, ale znajomą chakrę. Czyżby to był...?
Dziewięcioogoniasty.
Błyskawicznie się wyprostowała, odzyskując rezon. Odwróciła się do towarzyszy i już wiedziała, że jeśli niczego nie zrobi, to po nich; umrą z mieszkańcami, którzy oddali życie za obronę Konohy. Niektórzy jednak wciąż walczyli, a ona była przecież cholerną tarczą. Nadszedł czas, by wypełnić obowiązki.
— Poszukajcie ocalałych, ja lecę pomóc Naruto — rzuciła i nie czekając na protesty, wspięła się na Rasuto.
Orzeł wystartował i choć w dole słyszała swoje imię, to nawet się nie odwróciła. Wbiła skupiony wzrok w sam środek krateru, gdzie zaczęła zauważać kilka sylwetek. Jeszcze w powietrzu rozszyfrowała członków Akatsuki – dwóch już leżało bez życia, ale pozostała trójka stała niewzruszona. Jak jeden mąż mieli rude włosy i charakterystyczne czarne płaszcze z czerwonymi chmurami. Aż wzdrygnęła się na widok postrzępionych, falujących na wietrze palt. Obraz rozrywanego od energetycznej bomby ubrania bardzo dobrze zagnieździł się w pamięci. Zalała ją fala drgawek, gdy Kyōko zrozumiała, że kolejnymi dwoma, leżącymi osobami byli Naruto i Hinata. Nie mogła dłużej się powstrzymywać, kiedy jej chakra niemal się skończyła, a shizen nieustannie składała błagalne szepty o wypuszczenie. Jeszcze nas nie zauważyli!
Kyōko tylko na chwilę przymknęła oko, stabilizując przepływ – bez tego wpadłaby w szał. Otworzyła wszystkie wrota, dała zielone światło i pozwoliła sobie na sekundę rozkoszy, gdy całe ciało wypełniła energetyzująca moc. A potem dziewczyna przeszła do działania.
Uderzyła rozwartymi dłońmi w plecy Rasuto, a on wiedział, co robić. Odwrócił się przodem do nieba i zaczął ciosać powietrze, jakby walczył skrzydłami z niewidzialnym przeciwnikiem. Potężna fala zawirowała, zaraz poleciała w stronę chmur. Kyōko syknęła, nie mogąc dokończyć techniki – coś świsnęło jej tuż obok ucha, a Rasuto wykonał płynny unik w bok. Nie potrzebowała spoglądać w dół, by zrozumieć, że zostali wykryci. Muszę się pospieszyć! Głucho sapnęła, wzniosła ręce niczym do modlitwy i przekierowała do nich skwierczący strumień shizen.
Niebo przybrało kolor granatu i niczym rozgniewana, żyjąca istota odpowiedziało siarczystymi piorunami. Kyōko, wpatrzona w ten piękny i potężny żywioł, sterowała każdym wybuchem – z pewnością zaskoczyła przeciwników, bo pierwsza salwa trafiła niższego z członków Akatsuki, a kolejne pioruny niemal wgniotły drugiego w ziemię. Obydwoje padli martwi, zostawiwszy na polu bitwy ostatniego towarzysza – mężczyznę, który jakimś cudem uniknął każdego, wydawałoby się, precyzyjnego pocisku. Nim Kyōko zrozumiała, w jaki sposób odparł ataki, zobaczyła tylko jego wyciągniętą w ich stronę dłoń i coś mocno nią szarpnęło. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła w dół i dziewczyna, choć krzyknęła w panice, to na nic się zdały desperackie próby zeskoczenia z Rasuto.
— Cholera — syknęła na widok ostro zakończonego pręta w drugiej ręce członka Akatsuki.
Rasuto też wierzgał nogami, piszczał i spazmatycznie uderzał skrzydłami, ale nieubłagalnie zbliżali się w stronę śmierci. Końcówka metalowej broni zdawała się tylko czekać, żeby przebić ich na wylot. Muszę coś robić! Szybko! Kyōko nie mogła tak zginąć, nie teraz, gdy poznała całą prawdę i postanowiła zapłacić za winy. Do głowy przyszła tylko jedna myśl: Uratuję chociaż Rasuto. Błyskawicznie wykonała pieczęć, a orzeł zamienił się w ogromny obłok śnieżnobiałego dymu. To musiało rozkojarzyć przeciwnika – wyswobodzona runęła w dół. Odbiła się jednak od ziemi, wykonała fikołek w tył, by odskoczyć na bezpieczną odległość. Dopiero kucając obok Naruto, pozwoliła sobie na szybką analizę – Rasuto był bezpieczny na Tōjiyamie, Hinata leżała kilka metrów za nimi i nie dawała znaków życia, a Naruto został dosłownie przygwożdżony do gleby za pomocą tych dziwnych, metalowych prętów. Cholera.
— Kyōko... — jęknął, przymrużając jedno oko. — Wróciłaś.
Nie było czasu na ckliwe przywitania. Odwróciła się w stronę przeciwnika, dokładnie obserwując jego ruchy, ale ten zatrzymał się w miejscu, jakby czekał na nią lub... zbierał energię.
— Co to za technika? — Kiwnęła brodą na wroga.
— Mo-może nas przyciągać i odpychać. Ale nie cały czas. Potrzebuje przerw.
— A te pręty? — Zmarszczyła czoło.
— Wysysają chakrę. Uważaj na... nie. — Ciężko westchnął, ale Kyōko nie chciała na niego patrzeć.
Rozkleiłaby się w mgnieniu oka. Zamiast tego postanowiła wykorzystać moment, w którym wróg odpoczywał, i zaatakować. Zerwała się z miejsca, nie bacząc na otępiający chłód rozlewający się po potylicy. Wlała do stóp więcej shizen, by przyspieszyć. Sunęła gładko i błyskawicznie niczym najznakomitsza łyżwiarka; zręcznie omijała lecące w nią krótsze pręty, a potem cisnęła skondensowaną shizen w najdłuższy z nich, który magicznie wysunął się z rękawa wroga i próbował przebić jej udo. W ostatniej chwili pękł na pół. Trafiła też mężczyznę w bark – odrzuciło go na kilka metrów, lecz równie szybko wrócił do pionu. Kyōko nieustanne liczyła czas, jaki upłynął od przerwania techniki; sześćdziesiąci jeden, sześćdziesiąt dwa... Wymienili serię ciosów wręcz; sto dwadzieścia trzy... Skumulowaną w dłoni shizen wystrzeliła pocisk i trafiła w lewe ramię. Mężczyzna nawet nie jęknął. Atakował bez ustanku; sto osiemdziesiąt jed... Fala uderzeniowa wyrwała jej z płuc powietrze i cisnęła nią o ścianę krateru.
Kyōko rozwarła usta, próbując odzyskać dech, a wzdłuż brody ściekła krew. Nim Yūhei zdążyła w ogóle pomyśleć o jakimkolwiek uniku, wróg przyciągnął ją do siebie, a przygotowany wcześniej pręt wbił w jej ciało. Nie miała żadnych szans – końcówka przebiła najpierw grubą, skórzaną kurtkę, potem skórę, a gdy dotknęła kości, Kyōko usłyszała gruchnięcie i zalał ją istny chaos. Wróg odepchnął ją, jakby była tylko szmacianą lalką i kiedy znalazła się na ziemi, powoli przeniosła wzrok na wystającą z niej broń. Dudniło jej w uszach, a w głowie szumiało od niezliczonych głosów z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Udało się wyodrębnić tylko jeden z nich, który nieustannie wykrzykiwał jej imię. Naruto...
Przymknęła powiekę, wprawiając shizen w ruch. Energia nieco przyspieszyła i wróciła do obiegu. Sunęła wzdłuż kanalików, szukała wyrwy w organizmie, która sprawiała, że umykało to co najcenniejsze – życie. Energia w końcu dopadła do ciała obcego i zaczęła krążyć wokół wbitej części pręta. Kyōko szybko pojęła, że wróg spudłował, bo serce znajdowało się aż i tylko centymetr w lewo. Dobrze, bardzo dobrze. To znaczyło, że mogła się wyleczyć. Z mimowolnym uśmieszkiem w kącikach warg udawała umierającą. Teraz znała już dokładny czas reakcji przeciwnika, czyli trzy minuty. Zaatakował ją minutę temu, więc wciąż miała dwie, aby wyciągnąć pręt, odbudować połamane żebra i zasklepić rozerwaną skórę. Wystarczy.
— Kyōko!!!
Bardzo nie chciała, ale jednak skierowała oko na Naruto. Leżała za daleko, aby dostrzegł ten niewielki ruch, a niestety nie umiała rozmawiać telepatycznie. Chyba pomyślał że umarłam... Chłopak wył jeszcze przez kilka sekund, a kiedy momentalnie zamilkł, z jego ciała buchnęła tak potężna energia, że Kyōko odniosła wrażenie, jakby pręt został głębiej w nią wbity. Przyjaciel jakimś cudem wyswobodził się spod jarzma nietypowej broni i wystrzelił na wroga niczym z procy. Choć jej pręt był cholernie ciężki, to próbowała wyciągać go milimetr po milimetrze i jednocześnie obserwować kolejne ciosy, jakie przyjmował wróg. Naruto już nie zwracał na nią uwagi; wpadł w totalny szał, ciosał na oślep, wypływało z niego coraz więcej czerwonej, oblepiającej chakry. Kiedy tylko członek Akatsuki użył techniki żywiołu wody, Kyōko wypuściła na wolność trochę więcej shizen, która uformowała dla niej nieprzeniknioną bańkę z powietrzem. Yūhei pod powierzchnią poczuła się nieco bezpieczniej – pręt wychodził jakoś szybciej, rozerwane płuco w końcu się zasklepiło i przyszedł czas na łatanie kości. Woda jednak szybko opadła, a Kyōko szerzej rozwarła oko. Po Naruto wszelki ślad zaginął, pozostała tylko wyczuwalna, demoniczna chakra, która wiodła wysoko, wysoko w stronę nieba. Dziewczyna zmarszczyła czoło, wgapiając się w monumentalną, skalną kulę powiększającą się z każdą sekundą. To właśnie ze środka tej niby-planety wyczuwała Naruto.
Kończył jej się czas, ale mocnym szarpnięciem wyrwała z siebie pozostałości pręta i odrzuciła go na bok. Wstała, co nie wywołało zupełnie żadnej reakcji na twarzy wroga – tylko wpatrywał się w nią tak, jakby już nic na tym świecie nie mogło go zdziwić. Trzydzieści sekund. Cholera, nie zdążę. Postanowiła grać na zwłokę.
— Czemu to robisz? — krzyknęła, ale rwący ból w piersi dał o sobie znać i przyłożyła doń rękę.
— Nienawiść rodzi nienawiść...
— Czyli dla zemsty? — Zbliżyła się o kilka kroków i stanęła, żeby go nie sprowokować.
Wolno pokręcił głową.
— Świat ninja opiera się na niekończącym cyklu nienawiści. Zamierzam go przerwać.
Co on chrzani? Obnażyła zęby i zacisnęła pięści. Minęło trzydzieści sekund, zaszarżowała. Tym razem nie dała się zaskoczyć – gdy tylko poczuła pierwsze wibracje powietrza, otoczyła ciało nieprzeniknioną powłoką. Ta jednak wystarczyła tylko na kilka sekund, a gdy pękła, Yūhei wykorzystała moment nieuwagi i cisnęła we wroga elektryzującym pociskiem. Trafiła w ucho, a na ziemię posypały się grube, metalowe kolczyki. Przeciwnik nawet nie drgnął, wciąż patrzył przed siebie, a w jego oczach dziewczyna dostrzegła ból, samotność i śmierć. Najgorszą możliwą mieszankę.
— Nienawidzisz mnie? — spytał. Miał zupełnie gładkie czoło.
Kyōko za to ściągnęła brwi i zbita z tropu rozejrzała się na boki. Dał jej dużo powodów do nienawiści – zniszczył Konohę, zamordował większość mieszkańców wioski, zamknął Naruto w przerażającej pułapce i wywołał terror, jakiego do tej pory nie znała. A jednak... nie potrafiła go nienawidzić, bo w tych oczach, które z pozoru były puste, dostrzegała odbicie siebie.
— Nie. — Ledwo wyszeptała te słowa, a jej wzrok padł na coś niewielkiego, leżącego w oddali.
Obiekt nie był człowiekiem, ale też nie wyglądał na element krajobrazu. Mimowolnie zwęziła powiekę, nie mogąc oderwać się od czegoś, co zdecydowanie miało cztery łapy, głowę, paszczę i zieloną skórę.
Żaba? Co tu robi jakaś żaba?
Nagle serce zabiło jej mocniej i szybciej, niż powinno. Upadła na kolana, dławiąc się powietrzem, a krew w skroniach pulsowała, jakby miała je zaraz rozsadzić. Kyōko chwyciła się za gardło, próbowała wypluć nieistniejącą gulę. Okruchy skał i jasnobrązowa ziemia wirowały jej przed twarzą, mieszały się ze szkarłatnymi kroplami, a w końcu podłoże pod nią pękło i zapadło się o kilka centymetrów. Zaniemówiła na widok otulającej jej błękitnej energii, trójkątnych łusek pojawiających się na dłoniach, i paznokciach, które zaczynały przypominać szpony bestii. Co tu się dzieje, do cholery?! Niespodziewana furia zalała jej umysł, a Kyōko nawet nie próbowała z nią walczyć. Obce emocje okazały się zbyt silne i wyrwana z własnej świadomości ocknęła się na wibrującej od uderzeń serca tafli wody.
Nim zrozumiała sytuację, w jakiej się znalazła, minęło kilka sekund. Z szeroko otwartymi ustami rozejrzała się dookoła, a kiedy dostrzegła stojącą obok Minori, podpełzła do niej niczym robak, i pociągnęła za brzeg żółtawej yukaty. Siostra nawet na nią nie spojrzała – usilnie wgapiała się w wyświetlany obraz będący odwzorowaniem tego, co widziały oczy Kyōko, a właściwie...
— Czemu to zrobił?! — Starsza chwyciła młodszą za kostki i mocno szarpnęła. — Oszalał...
Minori głośno przełknęła ślinę. Wyraz jej twarzy sugerował, że była równie zszokowana i prawdopodobnie nie miała zielonego pojęcia, dlaczego Mizuchi postanowił wyleźć na powierzchnię. Mimo to rzuciła półszeptem:
— To jego przyjaciel...
Kyōko ściągnęła brwi i w końcu odwróciła się w stronę obrazów. Przyjaciel? Kto niby jest jego przyjacielem? Nawet nie chciała myśleć o scenariuszu, w którym Mizuchi dogadał się z członkiem Akatsuki i właśnie postanowił mu pomóc. A co, jeśli naprawdę ją oszukał? Jeśli shizen, bajka o przepowiedni, a nawet odzyskane wspomnienia stanowiły tylko podstawę do największego przekrętu w historii? Zadrżały jej wargi, nie mogła wyrzucić z siebie chociaż kilku słów, więc tylko obserwowała, jak błyskawicznie, niczym w przyspieszonym tempie, migały światła. Mizuchi gnał przed siebie niczym opętany, taranował wszystko na swojej drodze, aż w końcu zawiesił wzrok na tym małym, zielonym ciałku, które Kyōko uznała za żabę.
— Fuka...
Zalały ją tak intensywne emocje, że po policzku pociekły najliczniejsze łzy w życiu. Rozpacz próbowała wyrwać się z klatki piersiowej, a Kyōko zawyła niczym dogorywające zwierzę. Ścisnęła kołnierz kurtki, dławiąc się powietrzem i mogła tylko przechylać się w ku tafli wody. Głuche, spazmatyczne oddechy przecinały ciszę. Uczucia Mizuchiego kompletnie ją przytłoczyły; nie spodziewała się, że ból może być aż tak potężny. Obnażyła zęby, a kilka łez spłynęło jej do ust. Cholera! Z trudem zadarła głowę i zobaczyła, jak Mizuchi uderzał na oślep ogonem; chyba próbował trafić przeciwnika, ale zamiast tego smagnął powiększającą się planetę-pułapkę, która momentalnie pękła.
Kyōko cudem dźwignęła się na nogi – nie mogła pozwolić, żeby Mizuchi, chcąc uśmiercić członka Akatsuki, zranił Naruto. Jej Naruto. Zacisnęła pięści i skupiła myśli na błękitnych oczach, szczerym, ciepłym uśmiechu i głosie, który nie raz towarzyszył jej w ciężkich chwilach. Uwolniła skrywane dotąd pokłady shizen; pozwoliła całej energii działać według jej zasad – ta wystrzeliła niczym gwiazda neutronowa, zwaliła Minori z nóg i falą rozlała się po całym więzieniu.
— MASZ TU NATYCHMIAST WRÓCIĆ. — Kyōko włożyła w te słowa całą moc, kierując je prosto do umysły Mizuchiego.
Wokół niej tańczyła srebrzysta poświata, ale dziewczyna w pełni panowała nad rozsierdzoną shizen. Nim zdążyła wypuścić powietrze, wróciła do swojego ciała. Otaczające ją łuski, szpony, potężna, biała grzywa opadły na ziemię w postaci błękitnego popiołu i ostatecznie znikły. Kyōko w końcu dostrzegła we wrogu jakąś zmianę, gdy ociężale podnosił się z kolan i ocierał krew z brody. Obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem, ale musiała upewnić się, co z Naruto. Z rozłupanej kuli skalnej wystawały jego ręce, zaraz pojawiła się głowa i nogi, a chłopak wrócił do ludzkiej postaci i skacząc po odrywanych i lecących w stronę nieba kawałkach gleby, wrócił na ziemię.
Gdy bezpiecznie wylądował, stała już u jego boku. Podała mu rękę, na co szeroko otworzył oczy i jęknął:
— Ty żyjesz!
— Przecież obiecałam, że wrócę w jednym kawałku. — Wyszczerzyła się zawadiacko.
Kiedy tylko ich dłonie się spotkały, pod skórą buchnął istny płomień. Na ułamek sekundy świat zatrzymał się dla Kyōko i nie liczyła się zniszczona Konoha, śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik, nawet zabicie Minori. Po prostu chciała na chwilę odsunąć zupełnie wszystko i wpatrywać się w głębokie, błękitne oczy. Czas jednak musiał ruszyć.
Naruto ją wypuścił i szybko odwrócił się do wroga – zmarszczył czoło i zacisnął brwi, a Kyōko jeszcze nigdy nie widziała u niego takiej determinacji. Nawet wtedy, gdy ratowali Kazekage, chłopakiem targał gniew, lecz teraz – skupienie. Mocniej zabiło jej serce.
— Użyjmy na nim naszych najsilniejszych technik — mruknął, nieco pochylając plecy. — Ja użyję Rasenshuriken.
— Osłonię nas barierą z energii. Zaskoczymy go i przedrzemy się przez pierwszą falę. Potem dokończymy — odparła, wbijając wzrok już tylko w nieruchomego przeciwnika.
Z takiej odległości przypominał posąg i gdyby nie wszechobecny chaos, Kyōko mogłaby pomyśleć, że stał przed nimi jedynie muzealny eksponat, który znalazł się w niewłaściwym miejscu lub dopiero został odkryty. Lekko przygryzła wargę, żeby odzyskać skupienie; Naruto kiwnął do niej głową i nadszedł ten moment. Ruszyli.
Kątem oka dostrzegła klona i poczuła potężne zawirowanie chakry. Już dawno skończył im się czas, więc wróg mógł zaatakować w każdej chwili. Wytężyła umysł, zmuszając shizen do odbierania choćby najmniejszych drgań powietrza, najspokojniejszego bicia serca lub niesłyszalnego dla normalnego ucha skrzypnięcia stawów. I w końcu to poczuła – przeciwnikowi strzeliły kosteczki, kiedy poruszył palcami.
Momentalnie wybiegła przed Naruto, otaczając najpierw ręce, a potem ich ciała niewidzialną barierą – tę samą, w której zamknęła Deidarę. Przeciwnik nareszcie pokazał emocje! Odrobinę ściągnął brwi, zadrżały mu też wargi, a kiedy próbował wykonać unik, Kyōko napięła mięśnie, zgięła rękę w łokciu i posłała w jego stronę potężną falę shizen. Zmiotło go z ziemi – cios posłał przeciwnika na wystającą skałę, a zarywszy w nią plecami, rudowłosy kaszlnął krwią. Nie zdążył jednak na nic więcej.
Naruto, krzycząc, wybił się w powietrze i jednym susem znalazł się przy mężczyźnie. Tym razem czas nie stanął, a wydawało się, że płynął dwa razy szybciej. Kyōko chyba nawet nie zanotowała momentu, kiedy potężna, skondensowana kula energii dotknęła okolic żołądka i przewierciła ciało na wylot. Nim dziewczyna zamrugała, wróg po raz ostatni zamykał oczy.
To już? To koniec? Sapnęła, nie wiedząc, na czym zawiesić wzrok. Uderzyła w nią jednak niesamowicie potężna euforia, zmuszając do czegoś wyjątkowo głupiego. Kyōko skoczyła ku Naruto, zarzuciła mu ręce za szyję i mocno objęła. Pulsowały jej skronie, mięśnie paliły żywym ogniem, dudniło w uszach i chyba krwawiła z wielu miejsc, ale gdy tylko chłopak przycisnął ją mocniej do siebie, westchnęła, ukrywając twarz w jego obojczyku. Naprawdę się udało!
— On nadal żyje.
Co? Zaraz, zaraz, że co?! Odsunęła się, by ze zmarszczonym czołem popatrzeć w nieco zaszklone oczy. Lekko otworzyła usta; chciała zadać milion pytań jednocześnie, jednak ją wyprzedził:
— Te ciała były jak marionetki. Prawdziwy Pain gdzieś się ukrywa.
— Więc jak go znajdziemy? — Wyswobodziła się i oparła dłonie na kolanach. Głośno jęknęła.
— Chyba wiem jak.
Wydęła usta w nierozumiejącym grymasie, gdy Naruto schylił się po kawałek połamanego pręta i najzwyczajniej w świecie wbił go sobie w ramię.
— Co ty ro...
— To przewodniki — wyjaśnił spokojnie, przymykając powieki. — Przesyłają chakrę do ciał. Teraz... Teraz go czuję! Wiem, gdzie jest!
Uniosła z podziwem brwi.
— No to chodźmy! — powiedziała i zdążyła tylko zrzucić z pleców ciężką kurtkę.
Ostudził jej zapał słowami:
— Ty zostań i pomóż rannym. To coś, co muszę zrobić sam.
Rozumiała to jak nikt inny na świecie. Uśmiechnęła się w kącikach, próbując dodać mu otuchy. Podeszła, by złączyć ich czoła w geście, który wydał jej się niezwykle intymny. Naruto nie odsunął się, tylko z zamkniętymi oczami wypuścił powietrze i mruknął coś pod nosem. Dostrzegła na jego ustach zadziorny grymas.
— Wróć do mnie — szepnęła.
~*~
Okej, więc początkowo rozdział miał być nieco dłuższy, ale mój osobisty sprawdzacz logiki uznał, że lepiej go podzielić, a że z reguły się go słucham, to tak zrobiłam. Podobała się walka? Nie było za szybko/za wolno/za krótko? Zżera mnie stresik i nie mogę się doczekać Waszych opini ♥.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top