Rozdział 23
Po małej obsuwie w końcu dodaję rozdział :D. Było przy nim sporo poprawek, ogólnie pisałam go dłużej niż zwykle, bo pojawiło się sporo zastrzeżeń. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu♥.
~*~
Ostatnie większe zapasy zrobili w wiosce wysuniętej najbardziej na północ Kraju Warzyw, tuż przy granicy z Krajem Świątyń. W dalszą drogę wyruszyli z samego rana, by wieczorem dotrzeć już do Kraju Lodu. Po południu, gdy przemierzyli dopiero połowę końcowego odcinka, odczuli znaczną różnicę temperatur. Zatrzymali się tylko na chwilę, żeby przywdziać cieplejsze stroje. Niewielkie, łagodne góry zaczęły być zastępowane przez surowe, oblodzone szczyty, wokół których nie poruszały się żadne żywe istoty. Nawet myszołowy czy jastrzębie wolały trzymać się niższych stref obfitych w zwierzynę.
Droga też ulegała zmianie – z szerokiej i prostej zmieniła się w wąską i zdradliwą, a wiodła pomiędzy kolejnymi szczytami. Kyōko kilkukrotnie głośno przełknęła ślinę, kiedy odważyła się spojrzeć w dół głębokiego kanionu usłanego drzewami iglastymi. Raczej nie miała lęku wysokości, ale jednym okiem nie mogła ocenić dokładnej odległości od ziemi. Momentami wydawało się, że spadłaby tylko z kilku metrów, ale gdy traciła równowagę i przywierała do ściany góry, żeby odzyskać rezon, jej ciało ogarniały dreszcze. Reszta sprawiała wrażenie rozluźnionych lub po prostu udawali. Możliwe, że Neji dostrzegał panikę Kyōko, bo zastąpił ją w roli nauczyciela i co jakiś czas rzucał ciekawostki.
— Trochę czytałem o Kraju Lodu. Co zabawne – wcale nie jest oblodzony, a zaśnieżony.
Bardzo zabawne. Yūhei, której dłonie spociły się w grubych, skórzanych rękawicach, obrzuciła przyjaciela nieprzychylnym spojrzeniem. Cicho prychnęła.
— Podobno śnieg pada cały rok. Wyobraźcie sobie lato z minusowymi temperaturami — zaśmiał się.
Tenten przyspieszyła. Maszerowała, niemal przywierając do plecaka Nejiego.
— Na Bogów, nie mogłabym tak żyć! Brrr!
— Ale tam muszą mieszkać zahartowani ludzie! I ninja pewnie też. Myślicie, że dysponują silnymi, lodowymi technikami? — Lee cudem wyprzedził Kyōko przy samym urwisku i podskoczył.
Odruchowo wzruszyła ramionami. Chciała coś odpowiedzieć, ale chyba przymarzły jej wargi, a mroźne powietrze, które wdychała nosem, podrażniało gardło.
Jeszcze zanim słońce całkowicie schroniło się za szczytami, zeszli z rozwidlającego się, górskiego traktu, by podróżować kanionem. Kyōko mogłaby przysiąc, że z każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Nikt już nie rozmawiał, stukali tylko zębami, jakby należeli do zespołu tworzącego tradycyjną muzykę. Bezpieczniejsza droga wiodła pomiędzy drzewami i czasem ze spowitych w kompletnym mroku gąszczy wyzierały błyszczące ślepia puchaczy, rysiów lub innych drapieżników. Na szczęście drużynie nie zagrażały żadne spośród tych zwierząt. Kyōko już prędzej obawiała się ludzi, ale chyba nikt nie był na tyle szalony, aby atakować w równie nieludzkich warunkach i narażać się na odmrożenie tyłka. Na chwilę wyściubiła nos zza szalika i szybko tego pożałowała. Potarła go, żeby pozbyć się pieczenia, ale to nie pomogło. Na dłuższą metę ich ubrania się nie nadawały. Nie były obite futrem, jedynie polarem, który podczas zimy w Wiosce Liścia sprawdziłby się idealnie. Ale nie na samym krańcu świata, w miejscu zapomnianym przez Bogów!
Potknęła się o oblodzony kamień i postanowiła zwracać większą uwagę na kroki. Nie mogła pozwolić sobie na chociaż jeden błąd. Nie teraz, kiedy byli tak blisko celu. Uzgodnili, że noc spędzą w pierwszej wiosce na trakcie, a dopiero następnego dnia ruszą do Shirakawy.
Gdy księżyc już ułożył się wysoko na niebie, zwierzęta grały istny koncert składający się ze złowieszczych pomruków, a temperatura spadła na tyle, że Kyōko coraz trudniej stawiała kolejne kroki, w końcu dotarli do pierwszej wioski w Kraju Lodu. A przynajmniej tak myśleli...
Las urywał się nagle, jakby oddzielono go linijką od... No właśnie, od czego? Co takiego zastali w miejscu, gdzie – według mapy – powinna znajdować się niewielka osada?
Wyłonili się zza drzew i stanęli jak wryci. Kyōko przez kilka sekund patrzyła z otwartymi ustami na zgliszcza kilkunastu domostw. Pozostałości po budynkach były w tragicznym stanie – oblodzone, dziurawe dachy i walające się dookoła mniejsze lub większe drewniane fragmenty nie zachęcały do odwiedzin. Kątem oka zauważyła błysk latarki. Odwróciła się do Nejiego, który ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w mapę. Spojrzała mu przez ramię.
— Chyba nie zabłądziliśmy? — zagaiła drżącym głosem.
— Nie, nie, nie...! To na pewno... — Uniósł głowę. — Ta wioska.
Dziewczyna odruchowo przełknęła ślinę, która zdawała się zamarznąć gdzieś w połowie drogi przez gardło. Tenten też doskoczyła do przyjaciela, ze ściągniętymi brwiami popatrzyła na pożółkły papier, ale chyba nawet nie zaprzątała sobie myśli zrozumieniem położenia. Rzuciła:
— Co teraz? Powiedzcie, że nie chcecie tu nocować!
Kyōko obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem.
— A jaki mamy wybór, co? — Splotła ręce na piersi. — Wymyśl coś lepszego.
— Może... Może pójdziemy dalej?
Yūhei westchnęła, kręcąc głową.
— Lepiej już zacznij zbierać drewno, bo nasza alternatywa to zamarznięcie na szlaku.
Tenten żałośnie uniosła brwi i popatrzyła na Nejiego z błaganiem wymalowanym na twarzy. Kyōko nie rozumiała, co tamta właściwie próbowała osiągnąć, bo Neji tylko zacisnął usta i odwrócił się w stronę lasu.
— Serio?! Naprawdę tu zostajemy?!
— Ja i Lee pozbieramy drewno, a wy sprawdźcie, czy któryś dom nada się na nocleg. — Przyjaciel machnął ręką i chłopcy zniknęli w ciemności.
— Kyōko, błagam... Tutaj też zamarzniemy!
Kyōko pociągnęła towarzyszkę za ramię. Wydęła wargi, żeby tylko nie powiedzieć czegoś uszczypliwego. Nie, gdy w końcu dziewczyny zawarły niepisany rozejm. A wszystko dzięki jakiejś głupiej wróżbitce...
— Zobacz tamten. — Kiwnęła brodą na ruderę po prawej.
Już na pierwszy rzut oka było kiepsko... Drewniany filar blokował drzwi, a strop, który stracił podporę, sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz zawalić. Yūhei jednak chciała mieć chwilę wytchnienia, by nie musieć wysłuchiwać jęków. Sama udała się na lewo, ale po otaksowaniu domostwa czujnym wzrokiem uznała, że nie spełniało żadnych wymagań bezpieczeństwa. Odeszła kawałek dalej, wsłuchując się w skrzypienie śniegu pod stopami i głuche westchnienia towarzyszki. Kolejny dom był jeszcze gorszy – brak dachu i wielka wyrwa w bocznej ścianie natychmiastowo go skreśliły. Dziewczyna pokładała duże nadzieje w trzecim; z pozoru wyglądał dość stabilnie, lecz kiedy tylko dotknęła drzwi, coś zaskrzypiało. Sapnęła, odskakując w ostatnim możliwym momencie. Runęły dwa, kwadratowe bale. Schyliła się i oparła dłonie na kolanach, ciężko westchnęła. Przymknęła powiekę, wzięła kilka głębszych wdechów, by uspokoić serce.
— Wszystko okej?
Tenten stanęła obok, odważyła się nawet położyć dłoń na ramieniu towarzyszki. Yūhei wzdrygnęła się na ten gest, ale nie zaoponowała. Wyprostowała plecy.
— Taaak. Ale nic nie znalazłam.
— A ja owszem! Chodź, pokażę ci.
Uniosła brew. No proszę... Nie spodziewała się, że Tenten faktycznie znajdzie odpowiednie lokum. Do tej pory tylko albo narzekała, albo irytowała, okazjonalnie ekscytowała się jedzeniem lub innymi głupotami. Zaskoczenie Kyōko urosło do niebotycznych rozmiarów, gdy szeroko otwartym okiem spoglądała na całkiem porządne domostwo. Obeszła je wzdłuż i wszerz – brakowało szyb, a w tylnej ścianie znajdowała się spora dziura, ale nie stanowiła większego problemu. Czymś się zakryje. Yūhei odwróciła się do towarzyszki i choć grube rękawice nieco przeszkadzały, to wystawiła kciuk w stylu Lee.
— Najsu, Tenten. Dobrze się spisałaś!
— Oczywiście, że tak. Chyba we mnie nie wątpiłaś?
Kyōko posłała jej kuksańca w ramię. Pochyliwszy głowę, weszła przez dziurę do środka. Mroźny wiatr nie atakował już policzków, ale wcale nie zrobiło się cieplej. Odruchowo potarła ramiona, nawet nie próbowała powstrzymywać stukania zębów. Przydałby się ogień. Wyjrzała przez okno w poszukiwaniu przyjaciół, ale ci nadal nie wracali. Może powinny ich poszukać? Pokręciła głową. Lepiej zrobią, jeśli zostaną na miejscu i trochę uprzątną wnętrze; pozakrywają otwory, przygotują posłania...
— Wyciągaj ubrania, trzeba się tym zająć. — Wskazała palcem na okiennice uderzające o framugę. — Mhm, płaszcz przeciwdeszczowy. Idealnie.
Sama też wyjęła z plecaka swój płaszcz z kapturem. Tenten naciągała materiał i trzymała go przy rogach okna, a Kyōko wbijała kunaie. Kiedy się z tym uporały, teatralnie otrzepała dłonie.
— Tu zrobimy miejsce na ognisko. — Machnęła ręką na podłogę przy bocznej ścianie, nad którą znajdował się otwór w suficie do wyprowadzania dymu. — Trzeba poszukać czegoś ognioodpornego. Kamieni na przykład.
Rozejrzała się na boki i z braku laku zaczęła zbierać mniejsze, połamane deski. Tak na wszelki wypadek, gdyby chłopcy nie znaleźli niczego odpowiedniego. Skinęła do Tenten, która wskazała na niezasklepiony otwór i po chwili wyszła na dwór. Kyōko, osunąwszy się na ziemię, oparła plecy o przewrócony stół. Westchnęła. Dopiero wtedy znalazła chwilę, żeby zastanowić się, co mogło spotkać wioskę. Bieda? Może klęska żywiołowa? To oczywiste, że mapa od Tsunade była przestarzała, ale Yūhei beztrosko podążała wyznaczoną trasą. Momentalnie zacisnęła pięści. Czemu nigdy nie poprosiła Hattori-sensei o wykład na temat Kraju Lodu? Czemu nigdy się tym nie zainteresowała? Kiedyś nie pałała miłością do lekcji, ale wszystko przyjmowała z godnością i ostatecznie ta wiedza się przydała. No cóż, uczę się w praktyce.
Kyōko uniosła głowę. Usłyszała głosy, a zaraz kroki. Zerwała się z miejsca, uznawszy, że takie bezczynne siedzenie wyglądałoby przynajmniej... niestosownie. Przykleiła do twarzy pogodny uśmiech i rozkładając ręce na boki, powitała przybyłych.
— Wchodźcie, wchodźcie. Trochę tu ogarnęłyśmy. Co sądzicie?
— Bardzo przytulnie, Kyōko-san. Prawie jak w domu. — Lee pokiwał głową i zrzucił plecak.
Skrzywiła się. W takim razie chyba nie chciała wiedzieć, jak wyglądał jego dom.
— Całkiem nieźle. — Drugi wszedł Neji. Kucnął, by odłożyć znalezione drewno. — A co z tym? — Kciukiem przez ramię wskazał na wyrwę.
Kyōko machnęła od niechcenia ręką.
— Pewnie też użyjemy ubrań. Dobra, pokażcie, co macie.
Tenten jakimś cudem przytaszczyła kilka kamieni, co spotkało się z ogólną aprobatą. Niestety drewno z lasu było zbyt wilgotne i w takim stanie nie nadawało się na rozpałkę, a kilka desek z domu – niewystarczające.
— To może połamiemy stół? — Lee podszedł do mebla, chwycił za nóżkę, i podniósł go, jakby ważył kilka gramów.
Z takim asortymentem szybko uporali się z ogniem i ze zmęczonymi minami usiedli na ziemi. Kyōko zaczęła od zdjęcia rękawic; z błogością na twarzy rozgrzewała czerwone, zesztywniałe palce. Och, jak dobrze było w końcu odpocząć i cieszyć się chwilą. Przenikliwy mróz odszedł w niepamięć i miała nadzieję, że ten stan utrzyma się całą noc. A jeśli o nocy mowa... Kyōko przełknęła ślinę i popatrzyła na towarzyszy. Wszyscy będą musieli się przytulać. Cholera. Przecież nie mogli sobie pozwolić na warunki jak w Miyamie. Surwiwal zmuszał do wielu wyrzeczeń i do dziewczyny powoli docierało, że Neji – prawdopodobnie – położy się obok niej. Popatrzyła na niego i zamrugała. Też jej się przyglądał, a jego zwykle bladą twarz rozświetlały wesołe, ogniste języki. Uśmiechnął się w kąciku ust, a ją przeszył dziwny skurcz. Myśl, myśl, myśl! O czymkolwiek! Zacisnęła zęby i rzuciła:
— Wezmę pierwszą wartę.
Reszta też odwróciła do niej głowy. Tenten odetchnęła z ulgą, ale Lee miał prawdopodobnie inne zamiary. Zmarszczył czoło, otworzył usta. Kyōko zdążyła wejść mu w słowo:
— Okej, super, to postanowione. — Spuściła wzrok na torbę przy biodrze.
Wydłubała kilka kawałków suchego mięsa. Zaczęła przeżuwać – wolno i dokładnie. W obecnej sytuacji jedzenie było na wagę złota.
Ostatni raz zerknęła na przyjaciół układających się do snu. Wyszła z uśmiechem, bo Tenten wcisnęła się między Nejiego a Lee. Kyōko zaraz jednak oprzytomniała – wyrzuciła z głowy błahe myśli, wyciszyła emocje, skupiła się na wykrywaniu potencjalnego zagrożenia. Pomyślała jeszcze, że mogłaby wspiąć się na dach, ale szybko porzuciła ten pomysł. Kto wie, czy dach był na tyle stabilny, aby wytrzymać nadprogramowe obciążenie. Cofnęła się do lasu, odnalazła drzewo o wystarczająco grubych gałęziach i wspięła się. Usiadła tak, żeby opierać się plecami o pień, a gałąź mieć pomiędzy nogami. Sapnęła, uciekając wzrokiem na rękawiczki. Gdyby nie one, wbiłaby sobie za karę paznokcie w skórę. Jak mogła poślizgnąć się przy tak prostej wspinaczce na drzewo?! I to kilkukrotnie... Idiotka. Ślepa idiotka.
Wzięła kilka głębszych wdechów, ale to nie pomagało. Zamiast skupić się na wykrywaniu obcej chakry, znów narastał w niej ten paraliżujący gniew. Miała tego świadomość, do cholery! Popatrzyła na boki. Tylko drzewa, śnieg, drzewa, śnieg, sowa, śnieg... Żadnej wrogiej energii. To bezcelowe. Ale jednak musiała na trochę zostać sama.
Nagle zassała powietrze z głośnym świstem. Przed oczami stanął obraz szczerzącego się Naruto. Zupełnie tak, jakby ktoś wydobył go ze wspomnień dziewczyny i celowo przywołał... Zmarszczyła czoło, prychnęła. Łagodny uśmiech sam wkradł się na usta. Dziękuję, Mizuchi, przymknęła powiekę.
Do usług.
Podziałało błyskawicznie – wraz z ostatnim, wolnym wydechem odzyskała pełną kontrolę nad emocjami. Wróciła chłodna kalkulacja i czysty umysł. Kyōko już bez przeszkód skupiła się na wykrywaniu drgań chakry. Przez dłuższy czas nie przeszkadzał jej nawet chłód, który atakował każdy odsłonięty skrawek ciała. Potem również te zasłonięte. Drżała i ze dwa razy prawie osunęła się z gałęzi. Oko zamykało się same, jednak nieustannie walczyła. Postanowiła walczyć już do końca życia – zarówno o wytrwanie na każdej warcie, cholerne jednooczne widzenie i utrzymanie się na powierzchni rzeki, której nurt okazał się wyjątkowo porywisty. Parsknęła cichym śmiechem. Ale mnie naszło na dramaturgię... Potarła zmęczoną powiekę, rozglądając się po raz ostatni. Nadszedł czas na zmianę.
Weszła do domu najciszej, jak potrafiła. Szturchnęła nogą Nejiego, ale ten tylko ziewnął, jakby niczego nie poczuł. Cholerny kłamca. Ku jej niezadowoleniu to Lee poderwał się do pionu. Przystawił wyprostowaną dłoń do czoła i bez słowa zarzucił kurtkę na ramiona. Wyszedł.
Kyōko chciała wcisnąć się na jego miejsce – za Tenten. Już nawet zrobiła krok w tamtym kierunku, który – o zgrozo – sprawił, że podłoga zatrzeszczała. Yūhei zamarła. I to był błąd.
Coś szarpnęło ją za zwisającą rękę, a utraciwszy równowagę, potknęła się o nogi nieznajomego pochodzenia i runęła na ziemię. Syknęła, uderzając tyłkiem w podłogę. Mroczne macki znów były szybkie – objęły ją w pasie i przyciągnęły do siebie. Zamarła, kiedy Neji ułożył brodę na jej obojczyku. Zamlaskał i wyszeptał:
— Zmarzłaś?
Nawet nie czekał na odpowiedź. Okrył ją swoim śpiworem, który jednak sprawował funkcję kołdry. Zesztywniała, jakby na powrót tkwiła na tamtym drzewie w niewyobrażalnym zimnie. Mizuchi jak zwykle nie pomagał – prychnął tym swoim mroźnym oddechem. Przygryzła kącik dolnej wargi, bo cholerne ciało zadrżało tak mocno, że Neji położył rękę na jej brzuchu i wtulił się przynajmniej tak jak mąż wtula się w żonę... Inaczej nie umiała tego nazwać.
— Czekałem, aż wrócisz.
— Niepotrzebnie — syknęła, wbijając wzrok w jakiś ciemny kształt przypominający taboret. — Idź spać.
— Kyōko...
To nie był ton, jaki chciała usłyszeć. A przynajmniej nie od Nejiego. Głębokie mruknięcie miało w sobie ogrom emocji, zaczynając od troski, a kończąc na pożądaniu. Momentalnie spociły jej się dłonie.
— Wyjdź za mnie.
Zanim w ogóle zdążyła przeanalizować rzucone słowa, w uszach zadźwięczało od spazmatycznego śmiechu. Mizuchi parskał niczym psychopata dławiący się własną śliną. Jego energia chyba nigdy dotąd nie zachowywała się tak nienaturalnie – buzowała, skakała po wszystkich zakamarkach, robiła szaleńcze fikołki. Kyōko miała wrażenie, że gdzieś w oddali usłyszała też cichy głosik, który mógł należeć do Minori. „Biedaczek...". Zacisnęła pięści i zmarszczyła czoło. Czy tak właśnie miało wyglądać przyszłe życie? Czy ta dwójka będzie też komentować jej pożycie małżeńskie?! O ile w ogóle znajdzie jakiegoś męża, który zechce kobietę z... cholernymi lokatorami. Pasożyt!, syknęła w myślach, na co Mizuchi roześmiał się jeszcze głośniej.
— Neji... ja... — Próbowała wyklarować myśli, ale szło niezbyt dobrze, bo wciąż słyszała echo perfidnych docinków. — Zamkniesz się w końcu?!
Chłopak zerwał się do siadu i popatrzył na nią z góry. Nawet w ciemności widziała jego rozwarte usta i uniesione brwi. Cholera!
— To nie do ciebie! — Też uniosła plecy. Niemal zetknęli się nosami, bo oczywiście nieprawidłowo oszacowała odległość. — To do Mizuchiego. Bo on... Zresztą nieważne.
Neji pokręcił głową i już bez słowa opadł na posłanie. Kyōko zrobiła to samo, żywiąc nadzieję, że nie wrócą do poprzedniego tematu. Przyjaciel ponownie objął ją w pasie, lecz znacznie mniej nachalnie. Czekała bardzo długo. Na tyle długo, że zachciało jej się siku. Mimo to zacisnęła uda i postanowiła wytrzymać do rana, żeby już nikogo nie obudzić. A Neji – tym razem – chrapał dość wiarygodnie.
Kyōko musiała w końcu zasnąć, bo gdy zimny podmuch powietrza przetoczył się przez pomieszczenie, z trudem otworzyła oko i potarła powiekę. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok Lee, który właśnie wrócił z warty. Dorzucił do dogasającego ogniska kilka kawałków połamanego stołu i usiadł na podłodze. Delikatnie uwolniła się spod ręki Nejiego i chwyciła swój śpiwór. Narzuciła go na ramiona zmarzniętego przyjaciela.
— Bardzo ci dziękuję, Kyōko-san.
Machnęła lekceważąco ręką.
— Dałbyś już spokój z tym całym „san".
Przyłożył palce do brody i na chwilę się zamyślił.
— Kyōko... chan?
Wywróciła okiem. Zaraz klapnęła tuż obok i szturchnęła go łokciem w ramię.
— Może być.
Kiedy tylko cała drużyna znalazła się na nogach, pozbierali dobytek i ruszyli w dalszą drogę. Przekroczywszy umowną granicę wioski, uderzył w nich tak zatykający wiatr, że zachłysnęli się powietrzem. Kyōko szczelniej naciągnęła szalik na twarz, wystawały jej tylko oczy, które mimo wszystko cierpiały przez odbijane od śniegu światło. A śniegu, niestety, robiło się coraz więcej. Im dalej się zapuszczali, tym większe musieli stawiać kroki i łatwiej było o upadek. Yūhei czasem mrużyła powiekę, próbując wypatrzeć jakąś zwierzynę. Nie potrafiłaby polować w takich warunkach, ale chciała zawiesić wzrok na czymś innym niż nieskończona biel. Przeszedł ją dreszcz, gdy z trwogą odkryła, że prawie już nie czuła palców u stóp. Czasem, aby rozgrzać dłonie, wsuwała je pod pachy, lecz to też nie przynosiło upragnionego skutku. Bała się również, że przez nieaktualną mapę zboczą z kursu. Całą nadzieję ulokowała w Nejim, bo, mimo wszystko, zachował dawną pewność siebie.
— Tamte szczyty. Widzicie? — Wskazał palcem na dwa lodowe wierzchołki w oddali po prawej. — Jesteśmy mniej-więcej za połową.
Kyōko lekko odetchnęła i popatrzyła na plecy towarzyszy. Jak dobrze, że udali się wraz z nią. Teraz wiedziała, że sama na pewno by sobie nie poradziła.
W końcu to do ciebie dotarło.
Zadrżała na dźwięk jego głosu. Był trochę zachrypnięty, jakby Mizuchi dopiero wybudził się z drzemki. Nie chciała tego przyznać, ale nieco jej go brakowało. Co takiego?, spytała zaczepnie. Jego chłodny oddech otulił potylicę. Od kiedy nie lubisz się droczyć?
Od zawsze.
Odruchowo przewróciła okiem, ale wygięła usta w podkówkę. Doskonale wiedziała, co miał na myśli, lecz obecność dodatkowego sojusznika dawała siłę.
Zrobili łącznie trzy krótkie przystanki na odsapnięcie i po wielogodzinnej wędrówce, wraz z chowającym się za górą słońcem, dotarli do Shirakawy. Wioska, w porównaniu do tej zniszczonej, wydawała się rajem. Liczyła – na oko – kilkadziesiąt zbudowanych z grubych, drewnianych bali budynków, które stały blisko siebie, jakby miały się wzajemnie ogrzewać. Ze stożkowatych dachów ulatywał dym. Piaszczyste drogi posypane solą okazały się miłą odmianą od grubej warstwy śniegu. Ludzie spędzali czas nie tylko w (aż dwóch!) karczmach, ale i przed domostwami, gdzie garbowali skóry, zbierali ryby albo po prostu siedzieli na gankach. Roześmiane, pucołowate dzieciaki kręciły się wokół nóg dorosłych, a otulone chustami babulinki gorączkowo o czymś plotkowały, zaciskając palce na uchwytach wiklinowych koszyków. Na widok przybyszów miejscowi odrywali się od doczesnych zajęć i zawieszali wzrok. Kyōko czuła na barkach ciężkie, może nieprzychylne spojrzenia. Kilka razy zerknęła przez ramię i ze ściągniętymi brwiami rejestrowała szepczące osoby.
Neji kiwnął głową na karczmę; dochodziły stamtąd wesołe okrzyki, stukot kufli i regionalna muzyka grana prawdopodobnie na biwie. Wiał tak silny wiatr, że z trudem otworzyli grube drzwi. W końcu weszli, przynosząc ze sobą mroźny podmuch, który skutecznie oderwał tubylców od biesiady. Wszystkie pary oczu skierowały się na ninja z Wioski Liścia. W środku uderzyła w nich fala najróżniejszych zapachów. Kyōko zaciągnęła się przez nos, czując pachnące piżmem, porozwieszane na ścianach skóry, jałowiec, wędzone mięso i żywicę. Wolnym krokiem podeszli do karczmarza. Zarzucił sobie na ramię pożółkłą szmatkę, którą wcześniej pucował kufel, i oparł łokieć o ladę. Zmierzył ich od dołu do góry zaciekawiony wzrokiem, jakby po raz pierwszy w życiu widział obcych ludzi.
— Rzyci se nie odmrozili, hę? — zagaił z głupawym uśmiechem pod nosem.
Kyōko nigdy nie miała do czynienia z mieszkańcami północy. Uważnie przyjrzała się rumianej, okrągłej twarzy, skośnym oczom, które tylko połowicznie wystawały znad pucołowatych polików i włosom tak ciemnym, że przypominały krucze skrzydła.
— Wyście z południa.
Kiwnęli głowami. Yūhei zdjęła rękawice i położyła przed sobą na ladzie. Potarła zdrętwiałe, czerwone dłonie i na nie chuchnęła. Głosy w tle powoli rozbrzmiewały na nowo. Nawet zaczęto grać kolejny utwór. Na chwilę spojrzała za siebie. Nie myliła się – miejscowy grajek niezwykle zręcznie pociągał za struny biwy.
— Szukamy noclegu i strawy, zacny panie. — Neji przypomniał sobie podstawy kultury, na co Kyōko uniosła kącik ust.
— Ho, ho, ho! Jakie z was miłe południaki!
Dla odmiany zmarszczyła czoło. Nie do końca rozumiała ten dialekt i reszta chyba też, bo spojrzeli po sobie, a Tenten wzruszyła ramionami.
— Zapłacimy. Mamy pieniądze, więc nie martw się, panie.
Mężczyzna odruchowo zwęził oczy i splótł ręce na piersi. Kyōko przeszył zimny dreszcz. Może i Neji czytał ciekawostki geograficzne, posiadał też wiedzę teoretyczną, ale brakowało doświadczenia praktycznego. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu i delikatnie go odsunęła.
— A zainteresuje cię skóra oryksa? — Zachęcająco uniosła brew. — To zwierzę, które żyje na pustyni, więc dobrze sobie radzi w każdych warunkach. W jego środowisku nocą temperatura spada do nawet minus pięćdziesięciu. — Oparła się łokciem o ladę i pochyliła. — Co ty na to?
— Pokaż no ją.
Kiwnęła do Tenten, a ta potrząsnęła głową niczym wyrwana z transu i wydobyła z plecaka właściwy zwój. Rozłożyła go przed mężczyzną, który łapczywie zerkał na niezrozumiałe dla niego znaki. Wykonała pieczęć i przy dźwięku cichego „puff" pojawiła się błyszcząca skóra oryksa o pięknym, piaskowym odcieniu. Karczmarz aż rozwarł usta i chwycił za brzeg blatu.
— Sam zobacz, jaka gładka. Wszyscy ci pozazdroszczą. — Kyōko uśmiechnęła się i konspiracyjnie rozejrzała na boki. — To jak będzie?
Z szerokim uśmiechem na ustach pokiwał głową i wyciągnął dłoń. Dziewczyna za nią chwyciła i mocno zacisnęła palce. Odszukała pełne uznania spojrzenia towarzyszy, a potem karczmarz zaprowadził ich do jednego z trzech pokoi dla gości. Pomimo starych mebli, dziurawej kołdry, szpar w ścianach i trzeszczenia podłogi, lokum wyglądało na czyste. Lee pierwszy odłożył plecak, zaraz potarł kark i wykonał kilka machinalnych skłonów. Kyōko szybko zaczęła kalkulować ułożenie do przyszłego snu. Nie chciała popełnić błędów z pierwszej i poprzedniej nocy, więc zanim ktokolwiek zaczął ten temat, rzuciła:
— Ja i Lee możemy przespać się na podłodze. Wy weźcie łóżko. — Przemknęła po twarzach towarzyszy; Lee tylko wystawił kciuk, Tenten momentalnie oblała się pokaźnym rumieńcem, a Neji otworzył usta.
— Nie, nie, nie. Ty i Tenten śpijcie na łóżku.
Mimo wszystko Yūhei w duchu odetchnęła z ulgą. Taka konfiguracja nie była zła, dopóki przyjaciel miał spać w optymalnej odległości.
W kwestii kolacji wybór był dość skromny – zamówili potrawkę z królika i zwykłą wodę. Po skończonym posiłku znów podeszli do karczmarza.
— Jeszcze czego wam trzeba?
Kyōko zastanowiła się, czy wszystkie „północniaki" mówiły z podobną manierą. Szybko pożałowała, że nie miała czasu i okazji, by lepiej poznać kulturę ludów północy.
— Tak. Informacji. Podróżujemy na Tōjiyamę. — Jak na przywódcę przystało Neji zabrał głos.
— Tōjiyamę? Po kiego?
Kyōko stanęła bliżej przyjaciela i wlepiła w mężczyznę stanowcze spojrzenie.
— Chcę tam trenować.
Karczmarz milczał dłuższą chwilę i ze ściągniętymi brwiami otaksował Yūhei uważnym wzrokiem. W końcu odchrząknął, rozejrzał się na boki i pochylił ramiona.
— Nie możecie. Toć to miejsce święte.
— Nie szukamy kłopotów, dobry człowieku. — Tenten się wyprostowała. Położyła na ladzie zaciśnięte pięści. — I nie zamierzamy bezcześcić tego miejsca. Zachowamy najwyższą kulturę.
Kyōko uśmiechnęła się do towarzyszki i odruchowo pokiwała głową.
— Proszę, pomóż nam. To była ostatnia wola mojej zmarłej nauczycielki. — Złożyła dłonie jak do modlitwy i zrobiła błagalną minę.
Karczmarz głośno westchnął. Odszukał wzrokiem szmatkę i wrócił do czyszczenia naczyń, które wyglądały na wystarczająco wypucowane.
— Pokażę wam drogę, Bogów rozgniewać nie chcę.
Wstali skoro świt, a karczmarz – wedle obietnicy – wyprowadził ich z miasteczka. Ledwie widoczny szlak prowadzący na szczyt zaczynał się niedaleko ostatniego drewnianego domostwa. Karczmarz kiwnął brodą w kierunku góry.
— Dalej nie idę. Nie mogę. — Wzruszył ramionami.
— Czy droga jest niebezpieczna? Co nas może spotkać? — Neji zmarszczył czoło, jakby miał zamiar użyć Byakugana.
— Gdzie tam. — Mężczyzna lekceważąco machnął ręką. — Jedynie zwierz dziki, ale wy ninja, prawda? Żadna przeszkoda. Aha, świątynie znajdziecie. To dobry znak. Znaczy, że już blisko. Ludzie doń dary znoszą.
Podziękowali za pomoc i ruszyli w górę. Trasa rzeczywiście nie była trudna, jedynie szlak kilkukrotnie zakręcał niczym wielka serpentyna otaczająca Tōjiyamę. Kyōko, nieprzyzwyczajona do takiego ciśnienia, brała coraz głębsze wdechy, ale te wprowadzały do płuc mroźne powietrze, od którego ją zatykało. Momentami kręciło jej się w głowie. Nieco odsunęła kaptur i potarła spocone czoło. Nawet Lee spowolnił, a przynajmniej przestał ćwiczyć w trakcie wędrówki. Stawiał wciąż szerokie, ale wolniejsze kroki. Neji, z ręką przesłaniającą intensywne promienie słońca, szedł pierwszy. Za nim Tenten z chustą ciasno owiniętą wokół twarzy. Kyōko ściągnęła brwi i spuściła wzrok na swoje stopy ginące w wysokim śniegu. Mocno zacisnęła usta. A co, jeśli na szczycie nie znajdą żadnych odpowiedzi? Jeśli to wszystko było na nic? Przecież nie należało wykluczać scenariusza, w którym Mizuchi po prostu ich oszukał. Wielokrotnie bawił się uczuciami Kyōko, manipulował nią. Ale jednak pomógł z Deidarą. Cicho westchnęła. Postawiła swoje być albo nie być na jedną kartę.
Zadarła głowę na kształty majaczące w oddali. Zwęziła powiekę. To zapewne było to, o czym mówił karczmarz. Z każdym pokonywanym metrem obiekty stawały się wyraźniejsze. Drużyna dotarła pod kamienną budowlę o łukowatym sklepieniu, która – stojąc nad ścieżką prowadzącą w górę – pełniła rolę bramy. Przy ścianie góry mieściła się równie pokaźna świątynia zbudowana na kształt pagody o... jednej, dwóch, trzech... pięciu kondygnacjach. Surowość tego kompleksu pasowała do ośnieżonego, usłanego drzewami iglastymi krajobrazu.
— Byakugan!
Neji skanował całość przez kilka sekund, w końcu pokręcił głową i dezaktywował technikę.
— Brak żywej duszy. Jedynie kosze z jedzeniem.
Tenten wydawała z siebie odgłos przypominający stęknięcie.
— Może coś weźmiemy? No wiecie... Dużo nam nie zostało.
— Zwariowałaś?! — fuknął chłopak. Zamaszyście się odwrócił i wbił w towarzyszkę spojrzenie, które mogłoby ciskać piorunami. — Obiecaliśmy, że nie zrobimy niczego podobnego!
— Daj spokój, jakoś musieliśmy przekonać tamtego chłopa...
Kyōko przewróciła okiem. Byli zbyt blisko, by marnować czas na kłótnie.
— Chodźmy da...
Zanim zdążyła dokończyć, poczuła zawirowanie chakry, jej nagły skok i nietypowy ruch powietrza. Uskoczyła fikołkiem w ostatnim momencie. Szybko odwróciła się do towarzyszy – oni też zdążyli uniknąć ataku. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i zadarła głowę. Znikąd pojawił się istny grad szponów. Kucnęła, by pochwycić dwa kunaie przymocowane rzemykami do kostek. Wycelowała je w stworzenia, które wylądowały w tym samym miejscu, gdzie wcześniej stała drużyna. Co to za stwory? Syknęła pod nosem na widok wielkich ptaków... chyba orłów. Kilka z nich niespokojnie drapało szponami śnieg, a największy, stojący w środku srebrzystopióry osobnik dumnie wypiął pierś i jeszcze zamachał skrzydłami. Dziewczyna nie chciała dać po sobie poznać, jak szybko waliło jej serce i jak mocno zaciskała palce na broni. Cicho sapnęła, nie spuszczając wzroku ze stworzenia.
Srebrzysty wyszedł przed szereg i zmierzył ninja nieprzychylnym spojrzeniem. Musiała jednak przyznać, że prezentował się majestatycznie – nawet z blizną przecinającą białe oko.
— Coście za jedni? — odezwał się donośnym, głębokim barytonem.
Jaki piękny... Kyōko pokręciła głową, żeby się ocknąć i zrobiła dwa kroki w przód.
— Przychodzimy w pokoju. — Uniosła poddańczo ręce i pokazała puste dłonie. Kunaie zdążyła odrzucić na ziemię. — Moja sensei, Hattori, planowała...
— Emi-san?
Zmarszczyła czoło i odruchowo otworzyła usta. Czyli jednak ją znał.
— Tak, ona. Chciała, żebym przybyła na Tōjiyamę i odnalazła przywołańca.
Orzeł pokiwał głową, popatrzył na swoich pobratymców, a ci momentalnie się rozluźnili.
— Jak zginęła?
Kyōko zadrżała. Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie usłyszy tego pytania i już na pewno nie w takich okolicznościach. Poczuła na lewym ramieniu ciężką dłoń Nejiego, a na prawym Tenten. Lee uśmiechnął się wspierająco.
— Wpadłyśmy w pułapkę. Nie miałyśmy czasu na reakcję... Czy ty... Czy byłeś jej...?
— Tak — odpowiedział orzeł, bo pewnie domyślił się dalszych słów. — I z uwagi na Emi-san pozwolę ci wypełnić misję.
Kyōko zdążyła odwrócić się do przyjaciół, a na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech.
— Ale... — Srebrzysty momentalnie zwęził powieki. — Musisz dowieść swojej siły. Nie oddam w twoje ręce żadnego z nas, jeśli okażesz się słaba.
Głośno przełknęła ślinę, czując na karku chłodny oddech Mizuchiego. Więc to w tym tkwił cały sens próby, o której mówił ten obślizgły lokator. Skąd wiedział o potencjalnym teście czekającym na Tōjiyamie? Czy Mizuchi już kiedyś spotkał te orły? Ile naprawdę miał lat i co przeżył?
— Jestem gotowa na wszystko — hardo odparła Kyōko, mierząc się ze srebrzystym upartym spojrzeniem.
— To się jeszcze okaże. Czy Emi-san przekazała ci swoje wartości? Że najważniejsza jest siła i skuteczność? Słabi zawsze poniosą porażkę, więc trzeba ich zawczasu eliminować.
Wzdrygnęła się. Faktycznie, Hattori-sensei głosiła takie słowa, ale Kyōko zaczęła dostrzegać w nich dużo wad. Nie potrafiła już przyznać, że poświęciłaby towarzyszy w ramach wypełnienia misji. Jeśli srebrzysty poprosi o coś takiego, to z pewnością go wyśmieje. A potem wrócą do Konohy jako przegrani.
— Jak możesz tak mówić?! — Lee niespodziewanie wyrwał do przodu i pogroził orłowi zaciśniętą pięścią. — Każdy ma prawo do życia! Każdy! I silną wolą można zdobyć moc!
Orzeł jednak nawet nie odwrócił wzroku. Wgapiał się w Kyōko, ignorując pozostałych. Kontynuował:
— Skrócisz cierpienia istocie, która nie ma prawa, aby nazywać się jedną z nas.
Dziewczyna w duchu odetchnęła z ulgą. Nie poprosił o poświęcenie przyjaciół. Zrozumiała, że chodziło mu o jakiegoś orła. Zwykłe zwierzę. Mogła zabijać i odbierze jedno życie, żeby zyskać przywołańca i odpowiedzi od Mizuchiego. To była niewielka cena za tyle korzyści, prawda? Prawda...?
Kiwnęła głową, na co Neji oderwał od niej dłoń i na chwilę się zapowietrzył.
— Kyōko, co ty...?
— Zrobię to. Wskaż cel. — Zwiesiła ramiona niczym dziki zwierz podczas polowania. Odsunęła na bok emocje i wyciszyła myśli.
Już to robiły. Z Hattori-sensei nie raz eliminowały osoby wytypowane przez zleceniodawców. Szybko i jak najmniej boleśnie. Nie zadawały pytań, nie od tego byli shinobi.
— Niechaj tak będzie. Polecicie z nami. — Srebrzysty odwrócił się i wskazał skrzydłem na szczyt.
Jego gwardia przyboczna – jak pod wpływem niemej komendy – ustawiła się plecami do ninja i przysiadła na śniegu. No trudno, nie mamy wyjścia.
— Nie rób tego. — Neji patrzył na nią ze stanowczością w oczach. — Myślę, że...
W odpowiedzi posłała mu miażdżące spojrzenie wypełnione pogardą i zaciekłością. Jak śmiał tchórzyć w TAKIEJ chwili?! Kiedy niemal dotykali celu i marzeń Kyōko? Do cholery, przecież nie zaszli tak daleko, aby się teraz wycofać!
— Lecimy — rzuciła i pierwsza wsiadła na orła – jednego z przybocznych.
Lee odważył się jako drugi. Z zaciśniętymi ustami i zmarszczonym czołem wdrapał się na kolejnego stwora. Machnął zachęcająco do pozostałych.
— Na Bogów, Kyōko! — Tenten pokręciła głową. — Wiesz, co robisz?
— Nie. — Yūhei uśmiechnęła się w kąciku ust. — I to jest w tym najlepsze.
Towarzyszka syknęła pod nosem i zerknęła na Nejiego tylko z ukosa. Wsiadła. Chłopak zaciskał pięści, prowadząc z Kyōko walkę na spojrzenia. W końcu i on się poddał.
Orły poderwały się do lotu, a w Kyōko uderzył nagły haust zimnego powietrza. Zakrztusiła się nim, ale o wiele bardziej zatykający był widok, jaki ujrzała. Lecieli ponad nieskończoną bielą i drzewami, które zaczęły przypominać zaledwie ciemne punkciki. Z takiej wysokości Shirakawa wyglądała jak papierowe klocki. Znikła zupełnie, gdy ptaki okrążyły górę, potem wzniosły się jeszcze wyżej. Chmury na chwilę przysłoniły widoczność i rozpierzchły się równie szybko. Pod nimi wyrósł krater jak po wulkanie z zamierzchłych czasów, gdy klimat różnił się tak bardzo, że żadna istota nie znała śniegu ani zimna. W ścianach krateru Kyōko dostrzegła owalne otwory – chyba płytkie jaskinie. Miej-więcej na środku, gdzie znajdowało się więcej nieośnieżonych skałek, zobaczyła gęsty dym. A może to była para?
— Gorące źródła?! — krzyknął wesoło Lee.
— Ale ekstra! — zawtórowała mu Tenten równie podekscytowanym głosem.
Yūhei w myślach przyznała im rację i mimo że orły zaczęły zniżać się do lądowania w kraterze, popatrzyła w górę. To jeszcze nie jest szczyt. Zacisnęła usta. Ponad nimi wciąż ciągnęła się Tōjiyama, której wierzchołek ukrywał się wysoko w chmurach.
Gdy zsiedli z tymczasowych rumaków, Kyōko otaksowała towarzyszy niespokojnym wzrokiem. Tenten i Lee już nie widzieli świata poza prowizorycznym onsenem, za to Neji bacznie rozglądał się na boki, używając Byakugana.
— Jesteś gotowa? — Srebrzysty zmrużył powieki, a w jego ciemnym oku tliło się coś niebezpiecznego.
Dziewczyna nie umiała tego nazwać, ale wiedziała, że z tym ptakiem nie powinna zadzierać. Kiwnęła głową. Odwrócił się i wskazał na osamotnione wejście do jaskini. Kyōko sięgnęła do torebki po kunai i ruszyła, nie zważając na protesty Nejiego. Z innych jaskiń zaczęły wyglądać zaciekawione orły, niektóre podrywały się do lotu i krążyły w powietrzu.
Dziewczyna zacisnęła palce na broni. Była zdeterminowała. Czekała już tak długo i wkrótce miała uzyskać wszystko, o co prosiła. Mizuchi niespokojnie poruszył się w jej świadomości i z każdym kolejnym krokiem robił się coraz ruchliwszy. Jakby czekał na rozwój wydarzeń. Niedługo wszystko mi powiesz. Rozległ się ociekający sarkazmem śmiech.
Jeżeli przejdziesz test.
Uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że go przejdzie. Wzięła ostatni głęboki wdech i zanurzyła się w ciemności. Potrzebowała kilku sekund i kilku mrugnięć, żeby przyzwyczaić oko. Jak wcześniej podejrzewała – jaskinia nie była głęboka, a przenikliwe zimno dawało się we znaki.
Coś poruszyło się na samym końcu. Kyōko pobudziła chakrę wokół wolnej dłoni. Elektryzujące języki rozświetliły wnętrze.
— Człowiek? — zaskrzeczała siwa, nieco zgarbiona orlica i zmrużyła oczy pod wpływem światła. Szybko przeniosła wzrok na broń w drugiej ręce dziewczyny. — Pewnie przysłał cię Arashi-sama — westchnęła, odsuwając skrzydło.
Dopiero wtedy Kyōko zauważyła niewielkie gniazdo, a w jego wnętrzu czarnego niczym smoła pisklaka. Zamiast piór, miał jeszcze puch. Na jej widok wydał z siebie zachrypły pisk i zamachał malutkimi skrzydłami.
— Tak będzie lepiej, mały i tak nie przeżyje zimy.
— Co? To jego mam zabić...? — Ściągnęła brwi, nie odrywając wzroku od gniazda.
— Wykluł się z nierównymi skrzydłami. Nigdy nie będzie latać jak my. — Orlica pokręciła łbem. — Biedulek, odrzuciła go nawet matka. Rodzeństwo z miotu rozwija się prawidłowo... Nie dostał imienia, ale ja nazywam go Rasuto*. Chociaż to i tak bez znaczenia... — Wolno podniosła się z ziemi. — Zrób, co musisz.
Po tych słowach udała się do wyjścia z jaskini. Kyōko zamarła, wpatrując się w młodzika. Przez kilka dobrych chwil nie mogła ruszyć nawet najmniejszym palcem. Czuła, że spociły jej się dłonie, a przecież było tak cholernie zimno! Syknęła, odzyskując rezon. Mocniej ścisnęła kunai i w kilku susach znalazła się nad ptakiem. Podniosła rękę i wymierzyła. Musiała trafić idealnie w kark, żeby orzełek nie cierpiał. Jeden cios, to tak niewiele. Kilka wdechów, też mało. Na chwilę przymknęła powiekę. No dalej, czemu się waham?
Pisklak przekręcił się tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. W tych czarnych, błyszczących perłach Kyōko dostrzegła zalążek nadziei, ale nadzieja nie miała znaczenia. Dziewczyna wypuściła powietrze, napięła mięśnie, odwróciła kunai ostrzem do dołu i zaczęła zniżać rękę. Pomyślała jeszcze o tym cholernym skrzydle, które, mniejsze od drugiego, przekreślało całe życie orzełka. Może on i Kyōko byli tacy sami? Niepełni, niedoskonali, odrzuceni przez rodzinę, skazani na walkę o lepsze jutro. Tyle że... Rasuto jeszcze nie miał sił, aby walczyć. Ktoś musiał walczyć za niego.
Zatrzymała ostrze kilka centymetrów nad głową ptaka. Dłonią otoczoną chakrą dotknęła policzka, po którym spływały łzy. Cholera. Nie mogła tego zrobić. Nie i już.
Odrzuciła kunai, jakby zaczął ją parzyć. Chwyciła orła pod skrzydłami i położywszy sobie na kolanach, otoczyła go szalikiem. Rasuto był wychłodzony, pewnie też głodny. Wyciągnęła z kieszeni kawałek suchego mięsa i wcisnęła w mały dziób. Ptak długo przeżuwał, aż w końcu przełknął, ochoczo zamachał pierzastymi skrzydełkami i zaskrzeczał. Pogładziła go po głowie.
— I co my teraz zrobimy, mały? Wrócimy razem do Konohy? — westchnęła, wymuszając uśmiech. — Jestem Kyōko i chyba zostałam twoją nową opiekunką.
— Kyō-kyō-Kyōko!
Zadrżały jej usta i znów zapiekł kącik oka. Teraz muszę być silna. Cholera. Miała ochotę wyć, drapać ściany albo skórę. Mizuchi milczał, zapewne zawiedziony jej wyborami. Spieprzyła sprawę i musiała ponieść konsekwencje. Już było zdecydowanie za późno, aby zmienić zdanie. Z chwilą, gdy Rasuto spojrzał na nią tymi ufnymi oczyma, podjęła decyzję. Wciąż tak zerkał, próbując wymawiać jej imię bez jąkania. Poleciało kilka kolejnych łez; Kyōko ukryła twarz w mięciutkim puchu ptaka. Poczuła na policzku jego mały dziób, który gładził ją z niebywałą delikatnością, i aż zadrżała.
Musiała się popamiętać i zacząć działać. Uniosła głowę, przełknęła ślinę, przyciskając Rasuto do piersi. Rozsunęła kurtkę i ukryła go w jej wnętrzu. Z trudem dźwignęła się z kolan, by ruszyć do wyjścia. Stanąwszy u progu jaskini, dostrzegła zatroskane spojrzenia towarzyszy. Przybrała na twarzy kamienną maskę, a każdy krok przybliżający do nieuniknionego wykorzystała na obmyślenie tego, co powie Arashiemu. Drżały jej nogi, ręce zresztą też. Zębami mieliła dolną wargę, wbijała wzrok w ziemię. Odniosła wrażenie, że mogłaby potknąć się o każdy najmniejszy kamień. Straciła resztki skupienia. Cholera, cholera, cholera! Lekko ścisnęła materiał kurtki, pod którym ogrzewał się Rasuto.
Ochronię go! Z tą myślą podniosła wzrok na Arashiego, ściągnęła brwi i wyprostowała plecy.
— Skończone? — zapytał, strosząc pióra na piersi.
Za mocno przygryzła wargę; w ustach rozszedł się metaliczny posmak.
— Tak, ale...
— Ale?
— Nie zabiłam go. Nie zabiłam Rasuto! — Zgięła palce w pięści. — Ma prawo żyć jak każdy z nas! A ja postanowiłam o niego walczyć.
Zza pleców Arashiego wystrzelił Lee, który podskoczył jak najszczęśliwszy dzieciak świata i wystawił kciuk. Neji głośno odetchnął, a Tenten opadła na ziemię i sapnęła. Kyōko przeniosła wzrok na orła. Ptak milczał przez dłuższą chwilę i jedynie chłodno na nią patrzył. Potem czas, jaki upłynął pomiędzy jego mrugnięciem, a przyrostem chakry, wydawał się nie istnieć. Zapanował chaos.
Potężne skrzydła Arashiego wywołały tak silną reakcję, że odrzuciło w tył absolutnie każdego – nawet straż przyboczna nie potrafiła zostać na miejscu. Prąd powietrza poderwał ich do lotu i odepchnął na sporą odległość. Kyōko też poszybowała. Gdy próbowała odzyskać dech, nagle zapiszczało jej w uszach od wzrostu ciśnienia krwi. Poczuła w łopatkach rwący ból, który skutecznie udaremnił podniesienie się do pionu. Syknęła, z trudem odsuwając brzeg kurtki. Na szczęście Rasuto wciąż tam był. Spojrzała przez ramię – na źródło tego nagłego bólu. Cholerna skała... Wzrokiem nie mogła dosięgnąć przyjaciół. Wszystko jej się rozmazywało, a dodatkowo powietrze zagłuszało inne dźwięki. Nim zrozumiała, że znalazła się w pułapce, było za późno. Tkwiła w samym oku cyklonu. Widziała tylko Arashiego, który bez przerwy generował kolejne siarczyste smagnięcia wiatru raniące odkrytą skórę.
Chciała sięgnąć po broń, ale zrobiło jej się ciemno przed oczami. Mdleję...? Błagam... n-nie... te-te-raz... I nie czuła już ani Rasuto, ani zatykającego powietrza, ani bólu, ani zimna. Otoczyła ją lepka i wilgotna ciemność.
*Rasuto – (z ang.) Last
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top