Rozdział 18

                Spięła mięśnie, wsparła się na łokciach i wypełzła ze stawu. Omiotła oazę spanikowanym wzrokiem. Nie wiedzą, niczego nie wiedzą... Przełknęła ślinę, zacisnęła pięści. Musiała podjąć decyzję. Tylko... jaką? Powiedzieć reszcie, czy działać na własną rękę? Deidara już raz ją pokonał, ale nie zamierzała dać się znowu zaskoczyć. Ruszyła w stronę drzew.

— Gdzie idziesz?

Neji był czujniejszy, niż podejrzewała. Spod przymrużonych powiek zlustrował ją uważnym spojrzeniem. Do głowy przyszła tylko jedna myśl – żeby jak najszybciej rozwiać jego wątpliwości.

— Za potrzebą — mruknęła, na co kiwnął głową.

Wybrała szerszy pień i oparłszy się o niego plecami, złożyła dłonie do pieczęci. Zebrała wystarczającą ilość chakry i liczyła na to, że przyjaciel nie wyczuje przyrostu energii. Sapnęła. Przy cichym „puff" jej oczom ukazała się idealna kopia. Popatrzyła na nią i jedynie kiwnęła głową. Klon wiedział, co robić. Gdy wyłonił się z zagajnika i wrócił do towarzyszy, Kyōko czym prędzej rzuciła się do biegu.

Przedarła się przez niezbyt bujne zarośla i wyskoczyła na otwarty, kamienisty teren. Wzmocniona mocą Sojucznika nieustannie czuła chakrę Deidary. Spojrzała w kierunku północnego zachodu, skąd w oddali wyrastała wysoka skalna ściana. Wróg najpewniej przemieszczał się górą, co było zrozumiałe. Jeśli podróżował do Kraju Ognia, to właśnie ta droga zapewniłaby mu najszybsze dotarcie. Chyba że... leciał.

Kyōko zaklęła siarczyście pod nosem, kiedy wbiegła na pierwszą, wystającą półkę, i zadarła głowę. Nie posiadała technik dystansowych pozwalających na walkę z takim przeciwnikiem, a jednak zebrała w sobie pokłady pewności, że da radę. Naprężyła mięśnie nóg, by wzbić się w powietrze. Potem przywarła stopami do pionowego zbocza i biegła.

Już na górze zdała sobie sprawę, że choć rozciągający się na całej szerokości gładki krajobraz dawał ogromne pole widzenia, to po Deidarze nie było nawet śladu. Przymknęła powieki, wczuła się w pulsującą w oddali, złowrogą energię. Ruszyła.

Gdy nieustannie zmniejszała odległość od wroga, po karku zaczął spływać zimny pot. Czy na pewno dobrze zrobiła? Może powinna zawrócić i poinformować resztę? Przecież szanse na wygraną wzrosłyby kilkukrotnie!

Ale... Kyōko i Deidara mieli niedokończone sprawy. Przez niego straciła oko i szacunek do samej siebie. Pozwoliła, by tak ją ograł! Teraz jednak nie musiała zważać na innych, nie musiała dbać o bezpieczeństwo towarzyszy. Mogła użyć pełni mocy i w końcu wykorzystać wszystko, czego nauczyła ją Hattori.

Dziewczyna przestała ukrywać chakrę. Możliwe, że podświadomie chciała go sprowokować. Jeśli naprawdę leciał, nie zamierzała jak idiotka za nim ganiać. Deidara miał... wybuchowy temperament i liczyła, że odpowie na bezsłowne zaproszenie do walki. Nie zatrzymywała się nawet na chwilę i choć podzieliła energię na pół oraz bardzo krótko spała, to już nie czuła zmęczenia. Każda komórka ciała rwała się do bitki. Deidara był międzynarodowym przestępcą, więc skoro Kyōko otrzymała szansę na zemstę, nie potrafiła przepuścić takiej okazji.

Nagle stanęła jak wryta. Zadarła głowę. Wysoko, niemal w chmurach, dostrzegła jakiś jasny obiekt. Zmrużyła oko, ale szybko zdała sobie sprawę, że już go wcześniej widziała. Ten sam gliniany ptak, który pożarł Kazekage, zastygł w przestworzach i chyba wbijał w nią czarne ślepia. Ostatecznie nieco się zniżył.

— Jednak przeżyłaś! — rozległ się donośny głos.

Mimowolnie uśmiechnęła się w kącikach ust.

— Ty też!

Zleciał jeszcze niżej, na zaledwie kilka metrów ponad ziemię. Położyła dłoń na rękojeści katany, rozstawiła nogi i wlepiła w przeciwnika uważny wzrok. Deidara też jej się przyglądał, może nawet z entuzjazmem, chociaż po nim spodziewałaby się wszystkiego.

Najwyraźniej nie zamierzał lądować, bo w jej stronę poszybowało kilkanaście białych kuleczek. Pewnie tak na rozgrzewkę. Kyōko wystrzeliła przed siebie i zanim zdążyły wybuchnąć, przecięła je naelektryzowanym ostrzem. Chłopak, bo na oko miał może z osiemnaście lat, skrzywił się na ten widok, ale nie przestawał napierać. Z jego dłoni wyleciała kolejna seria – tym razem większych zabawek. Otoczyły dziewczynę i połączyły się w okrąg. Kiedy wirowały, zastanowiła się, gdzie uderzyć.

Postąpiła kilka kroków i wycelowała w miejsce, które wydawało się najsłabsze. Ku totalnemu zaskoczeniu, glina ugięła się pod naporem, ale nie została przecięta. Cholera!

Kyōko w ostatniej sekundzie odbiła się od podłoża i wyskoczyła ponad zabójczą pułapkę. Wybuch rozdźwięczał się w uszach i przysłonił widoczność. Wokół zrobiło się szaro od dymu i pyłu. Rozłupał się nawet głaz, a jego odłamki uderzały niczym naprawdę bolesny grad. Yūhei z trudem uniknęła prawie wszystkich kawałków. Odskoczyła w tył, potarła twarz i syknęła. Jak miała walczyć, gdy Deidara tkwił w powietrzu?

— Ładna przepaska — skomentował, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. — Mogę sprawić, że będziesz nosić dwie. Albo protezy. Co wolisz?

Obnażyła zęby i mocniej zacisnęła palce na broni. Nie dam się sprowokować! Omiotła spojrzeniem kratery po wybuchach. Jeśli zdąży trafić i przeciąć bomby, to będzie bezpieczna. Chakra natury elektrycznej pokonywała ziemną, lecz Deidara na pewno miał w zanadrzu coś silniejszego. Na razie tylko się bawił. Kyōko pomyślała o klonie, ale szybko odrzuciła ten pomysł. Nie mogła po raz kolejny podzielić energii.

Coś zaskwierczało za plecami. Nie zdążyła zerknąć przez ramię. Tylko skoczyła w przód, ale wybuch odrzucił ją na kilka metrów. Zapiszczało w uszach, znów straciła przeciwnika z oka i gdy spróbowała się podnieść, kaszlnęła krwią. Mimo przenikliwego bólu, dźwignęła się do pionu. Ale Deidara nie dawał jej ani sekundy wytchnienia. Z nieba spadł deszcz białych pajączków.

Kyōko wrzasnęła. Pająk przysiadł jej na nosie. Wpatrywał się tymi czarnymi i gładkimi jak koraliki oczkami. W panice zamachała rękoma, przestała kontrolować chakrę i uwolniła jej tyle, że ciało otoczyła srebrzysta powłoka, która nie mogła osiągnąć właściwego kształtu. Pozbywszy się zagrożenia, wirowała dookoła, zniekształcała się i pulsacyjnymi falami cięła powietrze. Deidara też krzyknął.

Kyōko miotała się dookoła, trzymała za twarz jedną ręką, a drugą machała na oślep mieczem. Gdy w końcu zrozumiała, że wróg spadł, a ona wciąż żyła, zamrugała i rzuciła się w przód. Spokojnie, zachowaj spokój! Wzięła głęboki zamach, ale chłopak uchronił się przed śmiercionośnym ciosem za pomocą kunaia. Ten jednak odbił się od katany i pod wpływem siły uderzenia wyskoczył przeciwnikowi z dłoni. Dziewczyna pochyliła głowę, teraz!

Wsparła ramiona dodatkową chakrą i niczym błyskawica wykonała cięcie. Sapnęła, spoglądając na przepołowione ciało. Jego górna część powoli osunęła się na ziemię. Wygrałam?

Kątem zdrowego oka dojrzała błysk. Glina napęczniała niczym ciasto pod wpływem drożdży. Ciało przybrało biały kolor, połączyło się z odciętą częścią i kiedy Kyōko ledwo zdążyła odskoczyć w tył i zasłonić rękoma twarz, doszło do eksplozji.

Wokół zawirowało od kamiennych odłamków. Jeden chyba trafił ją w głowę, bo poczuła coś wilgotnego przy skroni. Przyłożyła doń dwa palce i dopiero dostrzegła, że płonął rękaw tuniki. Syknęła. Zdarłszy materiał aż do łokcia, cisnęła nim o ziemię i popatrzyła gniewnie na Deidarę. Chłopak zdążył wrócić na wierzchowca.

Pochyliła głowę. Co zrobić? Jak go pokonać? Na taką odległość nie miała szans. Pogoda też jej nie sprzyjała. Gdyby jakimś cudem Kyōko dodatkowo posiadała chakrę natury powietrza, mogłaby wywołać burzę i wtedy byłoby pozamiatane. Ale w takiej sytuacji?

Widząc nadciągające gliniane maskotki, zerwała się z miejsca i ukryła za jednym z głazów, który jeszcze nie uległ wybuchom. Pomyślała o ptaku. To on był największą asem Deidary, bo w kwestii taijutsu miała przewagę. Gdyby tylko udało się go dosięgnąć... Musiałaby wspiąć się wyżej. Może na któryś z kamieni?

Postanowiła zaryzykować. Wyrównała oddech, zebrała chakrę i stworzyła kolejnego klona. Kopia wyskoczyła zza kamienia, by pognać w kierunku przeciwnika, zręcznie wyminąć wszelkie białe pułapki i dalej skutecznie odwracać uwagę. Prawdziwa Kyōko obserwowała poczynania fałszywki, będąc przez chwilę bezpieczną i kumulując energię.

Wybiegła. Elektryzujące, wystające spod stóp języki smagały wyschniętą ziemię, wznosząc w powietrze drażniący gardło osad. Choć oszukany Deidara nieustannie gonił za klonem, to jednak siedział na wierzchowcu. Kyōko rozejrzała się na tyle czujnie, na ile pozwoliło oko.

I zauważyła jeden z wyższych kamieni. Zacisnęła usta, przyspieszyła. Fałszywka musiała wytrzymać jeszcze trochę.

Yūhei dostrzegła idealny moment, gdy Deidara nieco zwolnił, by prawdopodobnie przygotować kolejną technikę. Prosto z rozpędu wbiegła na głaz, niemal pionowo dotarła na sam kraniec i nie wytraciwszy prędkości, napięła mięśnie nóg. Odbiła się z całej siły. W kurczowo zaciśniętej pięści skumulowała wystarczający ładunek... a przynajmniej miała taką nadzieję. Zgięła łokieć i...

— Raiton Dan: Ibuki!

Deidara, z wysoko uniesionymi brwiami, odwrócił się przez ramię. Jego oczy rozświecił zbliżający się słup elektryczności. Kyōko mogłaby przysiąc, że dostrzegła w nich nawet strach lub panikę. Promień przeszył glinianego ptaka od spodu i wystrzelił z drugiej strony ciała. Stwór zaskrzeczał groteskowo i kiedy wylądowała bezpiecznie na ziemi, zaczął się kruszyć jeszcze w powietrzu.

Wbiła skupiony wzrok w spadającego przeciwnika. Odwrócony plecami do niej był łatwym celem. Ale nie spodziewała się tak szybkiej wygranej. Zacisnęła zęby, wyciągnęła katanę i znów poderwała się do biegu.

Przeciwnik poruszył rękoma, a w końcu odwrócił się i wypuścił z rozpostartej dłoni pojedynczą, kulistą zabawkę. Ta, zdecydowanie cięższa niż jej stworzyciel, spadła pierwsza. Deidara odbił się od niej niczym od trampoliny i wykonawszy fikołka, wylądował z gracją na dwóch nogach.

— Co sądzisz o mojej sztuce? Pewnie ktoś taki jak ty nigdy nie dojrzy w tym piękna. — Przyłożył teatralnie palce do czoła.

Sztuka? Żadna sztuka, jedynie dużo hałasu i zamieszania. Kyōko prychnęła. Nie zamierzała jednak odpowiadać na głupie pytania. Wystawiła przed siebie miecz i pochyliła plecy, by nabrać rozpędu. Wzmocniona swoją chakrą dopadła do przeciwnika tak szybko, że ten zdążył tylko popatrzeć jej w oko. I zadrżeć.

A jednak – osłonił twarz ramieniem. Gdyby nie to, straciłby głowę. Odskoczył i głośno dysząc, popatrzył z krzywym grymasem przyklejonym do ust na odciętą kończynę. Kyōko wydęła wargi z obrzydzenia, gdy ze środka dłoni wypełznął długi jęzor i... zwymiotował resztki gliny. Białe tworzywo przypominało bardziej ciecz. Przynajmniej do niczego się już nie przyda.

Zadarła głowę i rzuciła Deidarze wyzywające spojrzenie. Uciskał ranę powyżej linii cięcia i rozglądał się na boki. Coś kombinuje. Dostrzegła, że zafalowała mu skóra na wierzchu dłoni. Yūhei nie mogła pozwolić, by wrócił do ofensywy.

Ignorując przeszywający skurcz w łopatce, sunęła naprzód. Wybiła się w powietrze i jednym, mocnym kopniakiem w klatkę piersiową posłała wroga na kamień. Ku zadowoleniu usłyszała chrzęst kości i głośne syknięcie. Deidara nawet nie próbował wstać. Z jego luźno zwisającej ręki zaczął wyłaniać się biały kształt.

Co znowu? Sapnęła, przenosząc ostatki chakry na ostrze. Może niepotrzebnie uderzyła tak mocno? Gdyby znajdował się ze dwa metry przed nią, doskoczyłaby do niego w mgnieniu oka.

Deidara, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę z nadciągającej Kyōko, chwycił nowy twór i cisnął nim w kierunku nieba. Dziewczyna zatrzymała się w połowie kroku, by zadrzeć głowę. Tego się nie spodziewała... Nie mogła jednak skupiać się na glinie, bo przecież to Deidara kontrolował wybuchy! Zignorowała całe otoczenie, wpatrzona jedynie w jasnoniebieskie tęczówki. Pragnęła po raz ostatni zobaczyć na twarzy wroga strach. Na samą myśl o tym coś zawrzało pod skórą. Dziewczynę rozpierała wrząca energia i mogła dać jej ujście tylko w jeden sposób – pozbawiając go życia.

Kyōko ostatkiem sił wyrwała się spod kontroli tej przerażającej żądzy, bo wokół niej, na ziemi, roztaczał się ogromny cień. Uniosła wzrok, ale musiała szybko zrezygnować z obserwacji. Uskoczyła w ostatnim, możliwym momencie. Pomiędzy nią a Deidarę spadł monumentalny twór, ten sam, który jako niewielką maskotkę, przeciwnik wyrzucił w powietrze. Syknęła. Gliniany kształt niebezpiecznie przypominał jej przeciwnika, ale był potężniejszy, grubszy, nieustannie się deformował i... rósł.

W uszach zabrzmiał psychopatyczny śmiech chłopaka. Nawet go nie widziała, a jednak czuła, że wykrzywiał mordę w uśmiechu, jakby już wygrał. Twór rósł tak szybko, że zaraz przesłonił cały krajobraz i kawałek nieba. Kyōko odwróciła się do ucieczki. Nie pozostało nic innego.

Biegła co sił w nogach, lecz ciągle czuła na plecach zimny oddech śmierci. Jeśli to coś jest bombą, to... Przygryzła dolną wargę. Sojuszniku, chyba będę cię potrzebować.

Nie odpowiedział, co sprawiło, że zadrżała. Pot ciurkiem spływał wzdłuż ramion. Odważyła się spojrzeć przelotnie za siebie i niemal zdębiała. Wpadła prosto na kamień; zaryła w niego policzkiem, jednak odsunęła tępy ból na bok. Szeroko otwartym okiem wpatrywała się w monumentalną kreaturę, która przestała rosnąć. Na jej paskudnej gębie widniał ciepły uśmiech, oczy miała przymrużone. Dziewczyna wciągnęła głośno powietrze. Czy to mój koniec?

I nagle twór zaczął znikać. Tak nietypowo jak się pojawił. Powoli, poczynając od nóg, rozpływał się w nicość. Nie doszło do wybuchu, niebo nie rozbłysło, ziemi nie splamiła krew. Kyōko zmarszczyła czoło. Czyżby technika nie wypaliła? Ciągle jednak rozbrzmiewał donośny śmiech tego szaleńca. Ale... ale... co się stało?

Yūhei dostrzegła w oddali gnającego po niebie jastrzębia. Najwyraźniej niczego nie robił sobie z walki w dole. Pewnie polował. Dziwne, że w takiej chwili myślała o tym majestatycznym ptaku. Może on też... Zaraz, co? Co...? CO?!

Potarła powiekę, ale on naprawdę znikł. Podobnie jak ta ogromna karykatura Deidary, przemienił się najpierw w opadający proch, który zaraz też całkowicie wyparował.

— Cholera... — szepnęła i powoli przeniosła wzrok na przeciwnika.

Niemal dławił się własnym śmiechem.

— To twój koniec! Sztuka jest piękna!

Przełknęła ślinę. Nawet nie próbowała odkleić się od głazu. Bezcelowe. To naprawdę mój koniec. Drżały jej wargi, a zaraz też zęby zastukały o siebie niczym małe dzwoneczki. Pomyślała o Naruto. Wciąż miała mu tak wiele do powiedzenia. I jeszcze tyle do zrobienia! A Minori, co z nią? Nie, nie, nie, nie... Nie chciała umierać. Nie w ten sposób! Cholera.

Głupia, ludzka istoto. Nie pozwolę ci tak łatwo zginąć.

Wzdrygnęła się na dźwięk chrapliwego barytonu. Gromki śmiech Sojusznika niósł się echem w odmętach podświadomości. Zacisnęła wargi, uspokoiła drżenie rąk. Chyba ci się nie spieszyło...

Prychnął z wyższością. Wtem jej ciało otoczyła gęsta, błękitna chakra, która smagała każdy milimetr skóry. Tańczyła nieznane kroki na oparzonej ręce, głaskała czule po głowie, musnęła czarną opaskę i wślizgnęła się pod nią. Kyōko czuła wibracje, czuła również buchający w niej płomień nadziei. Podniosła się z zaciśniętymi pięściami i popatrzyła na Deidarę – tym razem inaczej; z ulgą, może też ze spokojem.

Momentalnie zamilkł. Rozdziawił paszczę, jakby w jednej chwili stracił wszystkie szare komórki i pokręcił głową. Błękitna chakra wirowała tak szybko, że Kyōko miała wrażenie, jakby wcale nie stąpała do ziemi, a latała! Szła pewnie, ale nie za szybko. Nie mogła wyzbyć się uśmiechu, napawając zmysły tymi chwilami. W końcu odpłaci mu za poprzednią walkę! I raz na zawsze pozbędzie się zagrożenia. Jak dobrze, że jednak przeżył...

Deidara nagle chwycił za materiał płaszcza w okolicy mostka i rozerwał go jednym szarpnięciem. Na lewej piersi widniało coś dziwnego... Kyōko wytężyła wzrok. Przypominało wygojoną ranę, w której wciąż tkwiło kilkanaście szwów. Przyspieszyła, zapominając o przyjemności, jaką było patrzenie na dogorywającego przeciwnika, bo ten za pomocą kunaia pozbył się szarych nitek.

Rana rozwarła się na nowo. Z jej wnętrza wystrzelił najobrzydliwszy i najdłuższy ze wszystkich języków. Pokręcił się dookoła, jakby oblizywał niewidzialne usta, a Deidara znów przywdział destrukcyjną maskę. W jego oczach nie było już niczego ludzkiego, tylko czyste szaleństwo.

— ODEJDĘ Z OSTATNIM WYBUCHEM. JAKIE TO PIĘKNE!

Ciało zaczęło zanikać, stawać się przeźroczyste, za to język pęczniał i ciemniał. Kłębił się w postaci zbitej, czarnej energii. Kyōko wiedziała, że za wszelką celę musi to przerwać.

Stój, nie zdążysz!

Wykonała polecenie, bo Sojusznik był jej ostatnią deską ratunku. Gdyby nie on, to...

Wyciągnij rękę.

Zrobiła, co chciał. Wokół dłoni zebrało się tyle chakry, że buzowaniem szykowała się do wystrzelenia. Yūhei nie mogła dłużej tego powstrzymywać. Napięła mięśnie, zgięła palce i przymknąwszy powiekę, dała ujście energii, która poszybowała w kierunku Deidary. Była tak ogromna, że dziewczyna z trudem utrzymywała się na nogach. Chwyciła za przegub, by ustabilizować przepływ. Potężny, błękitny strumień zarył w chłopaka, wbił go na powrót w głaz i dokładnie otulił całe ciało. Ręce Kyōko dygotały coraz mocniej, dyszała głośno i przy każdym oddechu przenikał ją kłujący skurcz. A jednak dojrzała panikę na twarzy wroga, gdy próbował wydrapać sobie wyjście z niebieskiej, kulistej pułapki. Mogłaby przysiąc, że z jego gęby ulotniło się kilka bąbelków powietrza, które jednak nigdy nie dotarły do powierzchni.

Dłużej nie wytrzymam... Próbowała odszukać w umyśle namiastkę otuchy. Sojusznik odpowiedział ostro i stanowczo:

Wytrzymasz.

Do ust spływały słone krople, kiedy ostatkiem sił ściskała nadgarstek. Plecy też już nie dawały rady i uginały się pod naporem niewyobrażalnej dla zwykłego człowieka energii. Jeszcze... tylko... troszkę.

Ciało Deidary kompletnie znikło, został tylko ten czarny kształt, który falował we wnętrzu pułapki. Nastąpił przytłumiony huk, a zaraz oślepiający błysk dotarł do Kyōko. Ziemia zatrzęsła się pod nogami, pozbawiła dziewczynę resztek skupienia. Chakra rozbryzgała się na wszystkie strony. Siła, z jaką Yūhei została odepchnięta w tył, nie mogła równać się z żadną inną.

Piszczało w uszach, dookoła jaśniało i na zmianę ciemniało. Lepka krew ściekała wzdłuż karku, jej metaliczny posmak tkwił na rozciętej wardze. Skowyt... Rozległ się przeraźliwy skowyt tysiąca udręczonych i zabitych przez Deidarę dusz...

Kyōko! Błagam!

Minori? To naprawdę Minori? Nie, chyba tylko wyobraźnia...

Przeżyj, bo nigdy nie poznasz prawdy.

A teraz on? Cholerny Sojusznik... Kyōko ocknęła się i przyłożyła rękę do czoła. Starła z oka krew, by trochę lepiej widzieć. Zamrugała. Choć obraz wciąż pozostawał mętny, a w głowie grała istna orkiestra, to po Deidarze i jego najsilniejszym języku nie było już śladu. Naprawdę... wyparował. Rozejrzała się dodatkowo na boki i rzeczywiście – destrukcyjna chakra całkowicie znikła. Dziewczyna ciężko sapnęła. Znalazła się na ziemi oparta plecami o jeden z wytrzymalszych głazów. Mogła na razie zapomnieć o podniesieniu się do pionu. Bolała ją absolutnie każda część ciała. No dobrze, może poza prawym oczodołem, do tego zdążyła się przyzwyczaić.

Zadarła głowę ku niebu i wlepiła umęczony wzrok w nieskończony błękit. Odruchowo uniosła kąciki ust. Daliśmy radę. Poszło całkiem nieźle, prawda?

Prychnął i mogła sobie tylko wyobrażać, że wywrócił oczami. Tak naprawdę nie wiedziała, jaki miał charakter, co lubił, a czego nie i chyba najważniejsze – kim, do cholery, był?

Jego zatrważająca energia zawirowała na kilka sekund. Przyniosła jednak kojące ciepło, które rozpływało się po nadwyrężonych mięśniach, skapywało do ran i dawało siłę.

Jeszcze długa droga, mamy wiele do zrobienia.

Nastała kilkusekundowa cisza. Kyōko westchnęła, przymykając powiekę. Czuła na policzkach jesienny wiatr.

A na imię mam Mizuchi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top