Rozdział 17

               Postanowiłam wrzucić rozdział trochę wcześniej, żeby dodać wszystkie, które mam w zapasie, przed konkursem fanfiction :). Mam nadzieję, że podróż jeszcze Was nie znudziła, bo na bohaterów wciąż czeka sporo wyzwań. Nie mogą się nudzić, prawda? :D 

~*~

Późnym popołudniem nie byli nawet jeszcze w połowie drogi do granicy z Krajem Deszczu. Chyba stracili za dużo czasu w trakcie kąpieli i zbierania poprzegryzanych toreb. Kyōko dostrzegała krzywy grymas na twarzy Nejiego, gdy ten spoglądał na resztę. Dziewczyny szły po przeciwnych stronach drogi, nie wchodząc w żadne dyskusje ani nie wymieniając spojrzeń. Tylko Lee, pełen energii, maszerował niestrudzenie i co jakiś czas mówił o jego sile młodości. Yūhei czuła, jakby u niej już dawno wyparowała cała młodość. Westchnęła i wygrzebała z torby manierkę. Wzięła mały łyk, bo w środku nie zostało dużo wody. Naprawdę powinni uzupełnić zapasy, ale Neji nie zgodził się na żaden postój.

— Dopiero za Krajem Deszczu — powtarzał, gdy marudzili.

Wywróciła okiem. Nie ma szans, że tam dojdziemy. Musieliby iść nocą... W sumie ten plan nie brzmiał źle. Gdyby wieczorem dotarli na skraj Trawy, odpoczęli kilka godzin i wyruszyli, by nie zatrzymywać się w Deszczu, poruszaliby się pod bezpieczną osłoną mroku. Już miała przedstawić pomysł, gdy zjeżyły jej się włoski na karku i zadrżała. Wyczuła obcą, bardzo silną chakrę gdzieś na północnym zachodzie. Odwróciła głowę do przyjaciela, ale on najwyraźniej odkrył to jeszcze szybciej:

— Byakugan! — Rozejrzał się dookoła, a przez kilka sekund żyłki wokół oczu miarowo pulsowały.

Przeskanował teren wokół własnej osi, a na jego twarzy wykwitł niespodziewany uśmiech ulgi.

— Kto to? — Kyōko zacisnęła pięści, nie mogła doczekać się odpowiedzi.

— Jiraiya-sama — odparł łagodnie i zamrugał, żeby dezaktywować technikę.

Jiraiya, mentor Naruto. A co, jeśli byli tu razem? Nie... Po pierwsze jego też by wyczuła, a po drugie Naruto miał wyruszyć na misję wraz z drużyną Shikamaru. Przez chwilę Kyōko spoglądała ze smutkiem w ziemię, ale szybko dotarło do niej, że przecież mogli dołączyć do legendarnego sannina, by odpocząć w jego towarzystwie, a to idealnie pokrywało się z jej planem.

— Słuchaj, Neji — zaczęła i nabrała powietrza do płuc. — Nie zdążymy. Ty to wiesz i wszyscy to wiedzą. — Rozejrzała się teatralnie dookoła i rozpostarła ręce.

Tenten wydęła wargi, ale milczała.

— Przywitajmy się z Jiraiyą, prześpijmy kilka godzin i wyruszmy nocą. Tak będzie bezpieczniej.

Neji zwęził oczy i przez dłuższą chwilę patrzył bez słowa na przyjaciółkę. Ta przełknęła głośno ślinę. A co, jeśli się wkurzy, że kwestionuję jego pozycję? Z jednej strony w to wątpiła – przecież znali się tak długo, z drugiej natomiast kto wie, czy Hyūga gdzieś w głębi duszy nie miał kompleksów? Nie! Niemożliwe.

— To nie jest głupi pomysł. Co uważa reszta? — Uniósł wzrok.

— Zrobię, co trzeba. Mogę zostać, mogę iść, biec, czołgać się i umiem też lunatykować. Do tego skakać nad przeszkodami i...

— Zróbmy, jak mówi Kyōko — syknęła Tenten, przerywając Lee i taksując dziewczynę chłodnym spojrzeniem.

— W porządku. A co z jedzeniem?

Yūhei na chwilę przygryzła dolną wargę, ale ta kwestia też była łatwa do rozwiązania.

— Poprosimy Jiraiyę, żeby się podzielił, a jeśli nie, to zapoluję. — Pokiwała głową.

— Widziałem, że obozował obok rzeki. Nie będziesz musiała daleko odchodzić.

Zrobili, jak postanowili. Odbili z głównej drogi w las. Ich marsz znacznie się spowolnił, a idąca na końcu Kyōko rozglądała się czujnie za potencjalnym zagrożeniem. Drżała, kiedy ocierała się o drzewa lub nawet drobne gałązki. Ze wszystkich sił próbowała stłamsić niepokój, ale już nie potrafiła bez strachu podróżować lasem. Neji pozwolił reszcie prowadzić, bo zatrzymał się przy jednym z pni i zrównał z przyjaciółką. Na początku, jak to miał w zwyczaju, tylko patrzył. Jego przeszywające, białe oczy nie wyrażały niczego. Kyōko wzdrygnęła się pod wpływem tej dziwnej obserwacji. Nie mogła wytrzymać zbyt długo:

— No co? Czemu znów mi się przyglądasz?

Westchnął i dopiero zmrużył powieki. W końcu spojrzał przed siebie.

— Chciałem z tobą porozmawiać.

Zacisnęła usta, woląc nawet nie dopytywać o szczegóły. Domyślała się, o co mogło chodzić.

— Powiedz, co cię trapi? — Uniósł rękę, bo zrozumiał, że dziewczyna otworzyła usta, by szybko zaprzeczyć. — I nie próbuj kłamać, zawsze to przejrzę. — Wskazał na oczy.

Cholerny Byakugan. Pokręciła z powątpiewaniem głową. Jak wiele powinna zdradzić? Dręczyło ją zbyt dużo, nie mieli tyle czasu. Wiedziała jedno – ani słowa o Sojuszniku. Neji tego nie zrozumie.

— Po prostu... ta walka — ostrożnie dobierała słowa. — Nie wiem... To, co się wydarzyło... — plątała się celowo. Uciekła spojrzeniem w bok. — Chyba nie mogę się przyzwyczaić. Czasem rozmazuje mi się obraz, straciłam celność, nie umiem prawidłowo oszacować odległości — przyspieszyła wypowiedź, żeby zabrzmieć naturalniej. Uwierzył?

— To zrozumiałe. Potrzebujesz czasu.

Odetchnęła z lekkim uśmiechem. Tyle wystarczyło, resztą nie musiał się martwić.

— Tak. Naprawdę nie chciałam wam robić kłopotów. Pewnie wyszłam na wariatkę... — mruknęła.

— Tylko troszkę. — Neji przystawił do nosa dwa palce, pomiędzy którymi zostawała niewielka przestrzeń. Parsknął. — Ale każdy z nas jest trochę rąbnięty. Spójrz na Lee.

Lee, na dźwięk swojego imienia, odwrócił się przez ramię i wystawił kciuk. Kyōko nie mogła powstrzymać się od szerszego uśmiechu. Przyjaciel miał rację – w tej drużynie wszyscy nieco odstawali od normy.

Ale...

Szybko zmieniła wyraz twarzy na nieco posępny, a nieprzyjemne ukłucie ubodło prosto w serce.

Ale tęskniła za własną drużyną. Wprawdzie odbyli razem tylko jedną misję, lecz Kyōko odnosiła wrażenie, że to wystarczyło. Na początku, owszem, nie pałała sympatią do nowych towarzyszy. Nawet nie zanotowała momentu, gdy jej uczucia zaczęły się zmieniać.

Popatrzyła na ciemnoróżowe, przedzierające się zza drzew słońce.

Sakura trudziła się, by ją wyleczyć. Kakashi wspierał w szpitalu, a Naruto... Dziewczyna głęboko westchnęła. Wszystko, co zrobił, sprawiło, że myślała o nim zdecydowanie częściej, niż powinna. Zarówno te złe jak i dobre rzeczy. Wszystko.

Zacisnęła zęby. Czemu, do cholery, zatykało ją w piersi?! Jeszcze nie opadła z sił, a jednak oddech przychodził jakoś ciężej. Syknęła i spróbowała stawiać szersze kroki, żeby szybciej przedrzeć się na polanę.

Ostatecznie zajęło im to około pół godziny. Jeszcze zanim wyłonili się na otwartą przestrzeń, dostrzegli ognisko i siedzącą tyłem do ściany drzew, zgarbioną postać. Zaraz jednak Jiraiya odwrócił się i wesoło do nich pomachał.

— Hej, dzieciaki! — rzucił, kiedy podeszli. — Co robicie tak daleko od domu? — Choć głos miał radosny, to zlustrował wszystkich czujnym wzrokiem.

Kyōko też uważnie mu się przypatrywała. Widziała go po raz pierwszy i musiała przyznać, że nie tak wyobrażała sobie drugiego legendarnego sannina. Najpierw jej uwagę przykuła postawna sylwetka i istna burza białych włosów. Dopiero po chwili dostrzegła, że trzymał na kolanach otwartą książkę i pisał po pustych stronach.

— Jesteśmy na misji, szanowny Jiraiyo — zaczął Neji.

— O, proszę! Ja też. — Posłał im szeroki uśmiech. — Chcecie się przysiąść? — Poklepał trawę.

Popatrzyli po sobie uradowani i zrzuciwszy z pleców ciężkie plecaki, opadli dookoła ogniska.

— Umieram z głodu! — wypaliła Tenten, ale szybko zakryła usta.

Kyōko nie mogła ocenić, czy towarzyszka zrobiła to w sposób teatralny, czy całkowicie szczerze. Jiraiya wybuchł gromkim śmiechem i wskazał na dwie, piekące się ryby. Yūhei aż zaburczało w brzuchu, ale nie odważyła się pierwsza po nie sięgnąć. Poczekała, aż Neji podziękuje za strawę i podzieli porcje pomiędzy drużynę. Zaczęli jeść.

— No to dokąd zmierzacie? — Sannin zamknął książkę, po czym położył się, przysunął do siebie niewielki tobołek i ułożył na nim głowę.

— Do Kraju Lodu. Kyōko ma tam odbyć trening — odparł Hyūga, wskazując kciukiem na przyjaciółkę.

Ta na sekundę zdrętwiała, co – jak jej się wydawało – nie umknęło uwadze mężczyzny. Wbiła wzrok w ogniste języki i czekała na dalszy rozwój rozmowy.

— Aż tam? A co ty chcesz trenować?

Ich wzrok w końcu się zrównał. Przeszył ją niewidzialny promień niepewności. Czemu w środku poczuła dziwne poruszenie? Coś jakby zawirowało w ciemnościach zbudzone po długiej drzemce pełnej koszmarów. Wolno przełknęła ślinę.

— Muszę kontynuować trening, który mi wyznaczyła Hattori-sensei — ostatnie słowa ledwo przeszły przez gardło.

— Ach, więc to ty... — niemal szeptał.

Ukryła zaciśnięte zęby za bladym uśmiechem. Nie mogła wytrzymać kolejnego przeszywającego spojrzenia. Miała wrażenie, jakby Jiraiya próbował wyczytać z niej wszystkie myśli i odczucia. Skubnęła rybę i nagle straciła cały apetyt.

— Nie było mnie na pogrzebie, ale słyszałem o wszystkim.

Czy wyobraźnia płatała figle, czy faktycznie jego głos przybrał karcący ton? Może Yūhei za dużo analizowała, może wmawiała sobie rzeczy, które nie istniały? Z trudem przełknęła jedzenie.

— My byliśmy — mruknęła Tenten, której akurat nikt nie pytał o zdanie. — A ty, Kyōko? — Uniosła sarkastycznie brew.

Kyōko odruchowo się skrzywiła. Nie podobały jej się tory, na jakie zmierzała ta konwersacja. Nadszedł moment, kiedy dziewczyna powinna wydostać się z niewidzialnych łap zaciskających szyję.

— Ja nie. I nawet nie wiem, gdzie ma grób. Zadowolona? — warknęła. — Ratowałam wtedy szanownego Kazekage.

Zamilkli. Drgnął jej kącik ust i wykrzywił się ku górze.

Kiedy Neji zarządził odpoczynek, nawet Jiraiya głośno ziewnął i odwrócił się do nich plecami. Choć miała więcej miejsca, Kyōko znów czuła to nieprzyjemne odrętwienie, leżąc pomiędzy przyjacielem a sanninem. Patrzyła w ciemniejące niebo, liczyła przelatujące ptaki, próbowała zmęczyć umysł. Szło jednak dość topornie. Niechciane myśli krążyły po głowie, skutecznie utrzymując powiekę w rozwarciu. W końcu dziewczyna syknęła i przewróciła się na lewy bok. Aż podskoczyła, kiedy dostrzegła parę wpatrujących się w nią ślepi.

— Przejdźmy się.

Rozchyliła wargi, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Po co? Po co miałaby gdziekolwiek z nim iść? Była pewna, że Jiraiya usnął jako pierwszy. Czyżby udawał i czekał na jakąś sposobność? Tylko... czego od niej chciał?

Gdy podniósł się do pionu i otrzepał spodnie, machnął ręką, by za nim poszła. Spojrzała przelotnie na drzemiących towarzyszy. Czy powinna podążyć za tym dziwnym człowiekiem? Chyba nie zrobili na sobie zbyt dobrego wrażenia... Coś znów poruszyło się w odmętach świadomości. Zrobiło jej się ciepło pod skórą. Wstała.

Przeszli pod skraj lasu i ruszyli wzdłuż niego. Kyōko dreptała nieco z tyłu, czujnie obserwując szerokie ramiona i kitę niemal dotykającą ziemi.

— Naruto mi o tobie opowiadał — rzucił tak nagle, że dziewczyna zadrżała. — Gdy wróciliście z Wioski Piasku. Przyznał się, co ci zrobił.

Odruchowo dotknęła opaski, ale nie odpowiedziała. Chciała usłyszeć więcej.

— Wybaczyłaś mu?

To nie było pytanie, jakiego się spodziewała. Myślała, że zacznie bronić ucznia albo może zdradzi, co dokładnie powiedział Naruto. Na chwilę przygryzła kącik ust.

— Tak.

Jiraiya odetchnął głęboko, jakby z ulgą.

— Dobrze. — Zatrzymał się i odwrócił. — Jak wiele jesteś w stanie dla niego zrobić?

Co?! Co to w ogóle miało znaczyć? Dlaczego wypytywał o takie rzeczy?! Kyōko cofnęła się o krok pod wpływem przenikliwych, ciemnych oczu. Policzki niespodziewanie zapiekły żarem niczym z ogniska. Rozdziawiła usta. Chciała nakrzyczeć na tego starucha. Właściwie to czemu by trochę go nie zbesztać?

— To nie są twoje sprawy, Jiraiya-sama — syknęła, a ostatnie słowa wzbogaciła o sarkazm. — Więc uważam, że nie powinieneś...

— Przyjdzie taki dzień, gdy Naruto stanie się mieczem, a ty jego tarczą. Pytam: czy jesteś na to gotowa?

Ogarnął ją przenikliwy chłód, a w głębinie poruszyły się lepkie macki. Nie umiała na niczym skupić myśli; czuła nienaturalne zawirowania chakry, odrętwienie na przemian z rozbudzeniem, brak tlenu, potem zatykający przypływ powietrza.

A jednak przywołała obraz chłopaka, który tak usilnie powstrzymywał ją przed zemstą, obiecywał, że nie zrezygnuje z przyjaciółki, który zaczął na nią p a t r z e ć. I dostrzegać coś więcej.

Zadarła podbródek. Staruch plótł jakieś brednie i wypytywał o sprawy, które powinny leżeć poza zasięgiem jego ciekawości. I miałaby odpowiedzieć na nie z sensem, rzeczowo? Niedoczekanie!

— Taaa... — Ściągnęła wyzywająco brwi. — Niech będzie.

Poczuła za uchem delikatne, wilgotne muśnięcie. Macki wycofały się do głębin, a w umyśle zapanowało przyjemne, rozlewające się ciepło. Przynosiło ukojenie.

Jiraiya wyprostował plecy i uśmiechnął się szelmowsko. Prawdopodobnie liczył na bardziej stanowczą odpowiedź, ale położył dłoń na ramieniu dziewczyny, po czym rzucił:

— Mogę już być spokojny.

Kyōko zdecydowanie nie była wypoczęta. Z ledwością uchyliła oko i na początku nawet nie zauważyła żadnej sylwetki, jedynie usłyszała stanowczy głos Nejiego: „Wstawajcie, zbieramy się". Leniwie popatrzyła na niebo – miliardy gwiazd oświecały atramentową nieskończoność. Ziewnęła i odwróciła się w stronę leżącego po lewej Jiraiyi. On też się zbudził – mruknął coś zaspanym głosem, a kiedy wzrok dziewczyny przyzwyczaił się do ciemności, zauważyła, że machnął na nich ręką od niechcenia. Szybko zebrali śpiwory, pożegnali sannina, a ten tylko wybełkotał „tak, tak", i wyruszyli.

Lee w trakcie całego odcinka pomiędzy obozowiskiem a granicą wykorzystywał czas najlepiej jak mógł; boksował się z niewidzialnym przeciwnikiem, chodził na rękach, podskakiwał w miejscu i truchtał. Przy okazji poganiał całą resztę. Kyōko tylko obrzucała go zrezygnowanym wzrokiem, rozważając, skąd brał na to wszystko energię. Czy tajemnica tkwiła w odpowiedniej diecie? Dziewczyna nie miała czasu, żeby właściwie o siebie zadbać. Może kiedyś, gdy przyjdą spokojniejsze czasy.

— Bądźcie czujni, niedługo opuścimy Kraj Trawy — ogłosił Neji, po raz ostatni zaszurał mapą i rozległ się dźwięk kliknięcia guzika torby.

Kyōko zaschło w gardle. Przez materiał wymacała manierkę, wzięła dwa, szybkie łyki. Usłyszeli jeszcze przeciągłe ziewnięcie Tenten. Chyba wszyscy chcieli nacieszyć się swobodą, zanim wkroczą na niebezpieczny teren.

Droga nie urywała się, gdy przerzedzony las powoli zastępowały wysokie trawy. Zmieniła się też pogoda – w ułamku sekundy lunął gęsty deszcz, jakby otaczał jedynie ten kraj. Kyōko poszła w ślady reszty i zarzuciła na głowę kaptur. Mrużyła oko, ścierała z twarzy lepkie smugi brudnej wody.

Nie rozmawiali. Jeszcze przed granicą Neji nakazał jak najszybszy, cichy przemarsz z dala od wiosek i wszelkiej cywilizacji. Trawa i noc okazały się dobrymi sojuszniczkami, gdy chcieli uniknąć nieprzyjaznych spojrzeń. Mimo to cała czwórka pochylała plecy, by dodatkowo ukryć toboły.

Kyōko wykrzywiała usta w niezadowolonym grymasie, kiedy co kilka kroków zapadała się w rozmiękczonej ziemi. Trzcina wraz z błotem poprzyklejały jej się do ud, co wywoływało bolące tarcia. Dziewczyna odjęła od siebie kilka listków, ale trudów tylko przybywało. Wciągnęła cicho powietrze i na chwilę zamarła. Rozejrzała się w panice dookoła, z ledwością pochwyciła ramię Nejiego.

Chłopak użył Byakugana, a reszta trwała w bezruchu wpatrzona w białe oczy towarzysza. Choć obca chakra nie należała do tych z gatunku ekstremalnie silnych i przerażających, to Kyōko zadrżała, gdy znów ją wyczuła. Odważyła się zadrzeć głowę. Deszcz uderzał ją w czoło i miała wrażenie, jakby ten dźwięk niósł się echem po całej okolicy.

— Padnijcie! — syknął Hyūga, machnął ręką i runął w błoto.

Kyōko już nie patrzyła na innych, zrobiła, co rozkazano. Przywarła do cuchnącej stęchlizną ziemi, nie bacząc na maź oblepiającą policzki, nos, usta... Drżała na myśl, że mogłaby zbyt głośno odetchnąć.

Nie panikuj.

Szerzej otworzyła oko. Naprawdę, ale to naprawdę nie potrzebowała tu teraz Sojusznika! A co, jeśli znów stracę kontrolę? Zacisnęła zęby, spróbowała wolno i miarowo czerpać oraz wypuszczać powietrze.

To tropiciele.

Nieopodal, zapewne kilka kroków od nich, rozległo się chlupotanie. Kilka osób krążyło dookoła, jakby coś wyczuło. Co teraz?! Oddychała nosem, bojąc się otwierać usta. Czy reszta drużyny była wystarczająco blisko, by rzucić się w potencjalny wir walki? A jeśli nie zdążą? Jeśli to Kyōko nie zdąży...?

Przymknęła powiekę. Wciąż miała Sojusznika. Skoro powiedział jej o obcych, to wciąż stał po jej stronie. Powinnam poprosić o pomoc? Lekko zastukała zębami.

— Są niedaleko! — rozległ się donośny, męski głos.

Napięła i zacisnęła palce. Pomiędzy nimi przetoczyło się gęste, brunatne błoto. Pomóż mi...

Usłyszała chrapliwy, ociekający sarkazmem śmiech. Sojusznik triumfował. Szybko poczuła mrowienie na całej skórze, ale odrętwiała ze strachu nie mogła nawet mrugnąć. Mrowienie przerodziło się w ciarki, a te w wilgotne muśnięcia chakry. Choć Kyōko nie unosiła wzroku, była pewna, że wokół niej tańczyła uwolniona energia, która rosła z każdą sekundą. Unosiła się, zaraz opadała, szybowała dookoła i kręciła piruety. Dziewczyna cichutko westchnęła, gdy chakra zwiększyła się trzykrotnie.

I nagle zniknęła. Wystrzeliła w kierunku tropicieli, przemknęła między ich nogami i pognała dalej. Kyōko oczami wyobraźni śledziła kierunek, widziała kształt zająca przeskakującego nad kałużami.

— Teraz tam! Uciekają! Szybko...

Mijały sekundy, a wraz z nimi cichły nieprzyjazne głosy i rozchlapywana woda. Członkowie drużyny wciąż leżeli i nasłuchiwali, ale Kyōko wiedziała, że Sojusznik osiągnął cel.

To wystarczy?

Na jakiś czas. Poczuli to, co chciałem. Wy lepiej już ruszajcie.

Naprawdę podziałało! Powoli uniosła się na rękach i popatrzyła na resztę. Nawet nie drgnęli. Dziewczyna otarła błoto ze zdrowego oka i szepnęła:

— Powinniśmy iść. Mogą tu wrócić...

Neji wstał jako drugi, za chwilę pozostali. Przyjaciel kiwnął krótko głową i pochyliwszy plecy niżej niż poprzednio, prowadził dalej.

Kyōko poprawiła plecak i choć była już doszczętnie przemoczona, naciągnęła mocniej kaptur. Westchnęła z ulgą. Dziękuję...

Nie odpowiedział. Nie musiał. Wokół jej karku zawirowały lepkie macki, musnęły po uchu, zjechały wzdłuż obojczyka, głębiej, niżej... Nie miała pewności, czy bawiła go ta cała sytuacja, czy rzeczywiście pragnął pomóc. Może jedno i drugie? Śledziła wzrokiem odciśnięte w ziemi ślady kroków towarzyszy, nie mogąc wyzbyć się dziwnego niepokoju. Przygryzła kącik dolnej wargi. Gdyby Naruto poszedł z nimi... Szybko zadarła głowę, a kilka kropel wymieszało się z ziemią i spłynęło wzdłuż twarzy prosto na usta. Gdyby poszedł, to co? Co takiego odkrywczego by wymyślił lub powiedział? Ostatecznie nie ufał Sojusznikowi. Ba, nawet nie wierzył w jego jestestwo. „To twój ból...", prychnęła pod nosem. Szybko jednak uciekła spojrzeniem na trzcinę, która – pod wpływem wiatru – miejscami przytulała się do podłoża.

Ale jednego nie mogę mu odmówić – Woli Ognia.

Kiedy deszcz osłabł, niebo poszarzało i zaczęło świtać, z wielką ulgą dostrzegła koniec drogi. Urywała się nagle, wraz z wysoką trawą i stepami. Wszyscy przyspieszyli, jakby słysząc niewypowiedzianą komendę. Upewniwszy się, że opuścili Kraj Deszczu, Neji przysiadł na wielkim głazie i głośno sapnął. Zaraz opuścił plecy, rozłożył się i rozpostarł ręce. Kyōko otaksowała wszystkich zmęczonym wzrokiem. Wyglądali tragicznie – ich twarze zdobiły bohomazy z zaschniętej ziemi, włosy mieli roztrzepane i naznaczone brudem oraz trawą, a ubrania przyklejone do ciała. Dziewczyna na pewno prezentowała się podobnie urodziwie. Parsknęła, zwracając tym na siebie uwagę Tenten.

— Bałam się, że zaczniesz opowiadać historię Deszczu przy tamtych zwiadowcach. — Popatrzyła zaczepnie i wyciągnęła z torby manierkę.

— Nie martw się, nadrobię stracony czas. — Kyōko odpowiedziała równie wyzywającym spojrzeniem i zrobiła to samo – upiła kilka łapczywych łyków.

— Dziewczyny, no co wy? Szkoda marnować młodość na kłótnie!

Najpierw spotkały się oczy kunoichi, potem dziewczyny zmierzyły Lee nieprzychylnym wzorkiem. Pierwsza nie wytrzymała Kyōko – mruknęła pod nosem „mhm" i wybuchła śmiechem. Chyba musiała dać ujście dla całego stresu i napięcia. Tenten zaśmiała się znacznie skromniej, ale wystarczająco, by udowodnić rozbawienie.

Yūhei przysiadła się do leżącego na kamieniu Nejiego i podała mu wodę. Ręką odsunął od siebie manierkę.

— Jeszcze mam. Nie martw się.

Niespodziewanie przykrył dłoń Kyōko swoją. Dziewczyna odruchowo zadrżała. Nie wyrwała się jednak, zadarła podbródek i obserwowała przyjaciela. Znów to robił – białe tęczówki świdrowały ją na wylot. Odwróciła się ku niebu.

— Gdy leżeliśmy w trawie — zaczął — nie używałem Byakugana, ale nie jestem głupi. Co to za chakra? — ostatnie słowa wypowiedział sucho i stanowczo.

Tym razem cofnęła dłoń. Przyłożyła ją do klatki piersiowej, próbując na szybko wymyślić jakieś kłamstwo. Neji chyba zaczynał łączyć fakty i domyślać się, że Kyōko nie mówiła całej prawdy. Syknęła.

— Jaka chakra? — odparła głupio i skarciła się w myślach za udawanie kretynki.

Chłopak zmarszczył czoło i podniósł się do siadu. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale podeszli do nich Lee z Tenten.

— Co powiesz ciekawego o tym kraju? — spytał ochoczo Lee, a Tenten wywróciła oczami.

— Niech lepiej powie, gdzie dostaniemy coś ciepłego do jedzenia i zmyjemy ten syf. — Popatrzyła w dół.

Kyōko uśmiechnęła się do towarzyszki. To był pierwszy raz, gdy – choć bezwiednie – ocaliła jej tyłek. Yūhei zeskoczyła z kamienia i wyciągnęła z torby Nejiego mapę. Zakreśliła palcem kolisty kształt.

— W Kraju Kamieni nie znajdziemy żadnej noclegowni ani większych wiosek. — Wskazała kilka punktów. — Są tu głównie świątynie, bo władcą jest kapłan.

— Cooo? — Tenten zwiesiła ramiona. — Tylko mi nie mów, że cały kraj tak wygląda! — Rozejrzała się dookoła.

Kyōko z trudem powstrzymała parsknięcie, jedynie krzywo się uśmiechnęła. Ta niema odpowiedź wystarczyła, bo towarzyszka kucnęła i ukryła twarz w dłoniach. Yūhei głęboko odetchnęła, spoglądając na jednolity krajobraz – droga była wyschnięta na wiór, wszędzie walały się mniejsze lub większe głazy, a w oddali widniały płaskie, kamieniste wzniesienia. Kyōko przywołała w myślach obraz kanionu, który prowadził do Kraju Ptaków. Otoczenie nie sprzyjało polowaniu, ale wciąż mogli pokusić się o fenka, a jak dopisze szczęście – kojota. Dziewczyna pamiętała, że kilka kilometrów od granicy – tuż za rozstajem dróg – z Hattori-sensei trafiły na niewielką oazę. O ile jeszcze nie wyschła, mogliby odpocząć i uzupełnić wodę. Ruszyli po wyznaczeniu trasy.

Faktycznie – zaledwie po około godzinnym marszu natrafili na bardzo stary, obdrapany drogowskaz. Nie dało się niczego z niego odczytać, ale próbowali chyba tylko z pobudek czysto ciekawskich. Odbili w prawo i za wąskim zakrętem dostrzegli skrawek zieleni. Tenten poszła w ślady Lee i aż rwała się do biegu. Chłopak zagrzewał wszystkich górnolotnymi hasłami, więc Neji w końcu odpuścił. Z pobłażliwym uśmieszkiem skinął głową. Kyōko omiotła go niespokojnym spojrzeniem. Wolała na razie nie zostawać sam na sam z przyjacielem. Pobiegła.

Niczym dzieci po powrocie ze szkoły cisnęli ciężkie plecaki na trawę i rzucili się do niewielkiego stawu. Lee kucnął przy brzegu, nawet nie bawił się w subtelność – zanurzył głowę i zaraz ześlizgnął się cały. Kyōko uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Również nie zdjęła ubrań, po prostu wskoczyła, podkulając w locie nogi. Gdy się wynurzyła, zamachała krótko do towarzyszki, a Lee chlusnął wodą w jej zdrowe oko.

Usłyszała głośny plusk – to Tenten po kilkusekundowym wahaniu w końcu uległa młodzieńczej radości. Tylko Neji pozostał nieugięty. Zajął się napełnianiem manierek, a kiedy skończył, umył twarz, szyję i ręce. Przysiadł pod drzewem. Z przymkniętymi powiekami i kompletnym spokojem wymalowanym na tej idealnej twarzy znów wyglądał dla Kyōko jak posąg. Westchnęła przeciągle, nie chcąc ani chwili dłużej rozwodzić się nad urodą przyjaciela. Odwróciła się zamaszyście, popchnęła ramieniem wodę i utworzyła falę, by oddać atak na Lee. Ten jednak walczył do samego końca i ostatecznie uznano go królem stawu.

Kyōko ułożyła ręce i głowę na brzegu, ale reszta ciała szybowała na wodzie. Wzięła głęboki wdech, rozkoszowała się ulotną, błogą chwilą. I wykrakała.

Skup się. Dam ci teraz trochę mojej chakry.

Otworzyła powiekę, popatrzyła przed siebie. Po co?

Musisz coś, a właściwie kogoś, poczuć. Tylko ty. Potem podejmiesz decyzję.

Zmarszczyła czoło. Czemu znów zaczynał bredzić? Dlaczego nie chciał po prostu powiedzieć wprost? Naprawdę nie miała ochoty bawić się w te gierki, zwłaszcza teraz, kiedy odpoczywali w tak przyjemnym miejscu. Planowała zapolować i zjeść sycący posiłek w przyjemnej atmosferze. Sojusznik nie mógł wybrać gorszego momentu na droczenie się! Zacisnęła pięści. A niech ja cię tylko...! Och...

Błyskawiczny przypływ energii zatoczył pełny obieg, a zaraz jeszcze kilka razy i krążył w jej ciele coraz szybciej. Z dna stawu wypływały bąbelki powietrza, a woda zdawała się falować. Kyōko zrobiło się nagle nienaturalnie zimno, stanęły włoski na karku, skroń przeszył lodowy promień. Zadrżała.

I... poczuła to. Poczuła tę maleńką iskierkę obcej chakry oddalonej o kilka kilometrów. Gdyby nie Sojusznik i jego energia, Kyōko nigdy w życiu nie pomyślałaby, że trupy mogą wrócić do żywych. A jednak – rozpoznała go natychmiastowo. Rozejrzała się panicznie dookoła, lecz reszta nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. A może wcale nim nie był? Na pewno nie wiedział o ich obecności.

Dziewczyna syknęła pod nosem. Tym razem cię dopadnę, Deidara. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top