Rozdział 14
Naruto nie przestawał paplać i zachwycać się wnętrzem domu, ale do Kyōko docierały tylko niektóre słowa. Ze ściśniętym gardłem obrzuciła ogród przestraszonym spojrzeniem, a nogi sunęły coraz ociężalej. Nanako doprowadziła ich pod sam gabinet. Przesunęła drzwi, a potem szybko się zmyła. Weszli do środka.
Ojciec tym razem tkwił przy biblioteczce plecami do wejścia. Kiedy się odwrócił, na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. Z łoskotem zamknął teczkę, obszedł biurko i rzuciwszy na nie dokumenty, rozsiadł się w fotelu. Stanęli przed nim wyprostowani. Kyōko przełknęła ślinę i wykonała głęboki skłon. Ze zmarszczonym czołem zdała sobie sprawę, że Naruto wciąż sterczał jak kołek, więc pociągnęła go za rękaw yukaty. Ojciec stuknął palcami w blat, wrócili do pionu.
— Ojcze. Byłam w więzieniu. Rozmawiałam z mordercą Minori — zaczęła z grubej rury i ukryła ręce za plecami.
Obdarzył ją nieprzychylnym spojrzeniem, które na dłużej zatrzymał na opasce. Westchnął.
— Poproś Nanako, żeby uszyła ci nową. — Dookoła swojego prawego oka wykonał palcem kółko.
— To prezent od Nejiego. Nie zamierzam jej zmieniać — zaoponowała.
W ciągu kilkusekundowego milczenia ojciec wybijał paznokciami nieprzyjemny dla uszu rytm. Gdy przestał, rzucił:
— Wiem o twojej wizycie w więzieniu. Od razu otrzymałem raport.
Czemu mnie to nie dziwi?
— I czego się dowiedziałaś?
Przygryzła wargę. To był ten moment, kiedy musiała zdecydować, jak postąpić. Słusznie czy egoistycznie? Spojrzała przelotnie na Naruto. A co ty byś zrobił?
— Niczego — syknęła przez ściśnięte gardło. Posypał się cały misterny plan. — Nie rozumiem, dlaczego tak długo ukrywaliście jego tożsamość.
— Mam się przed tobą tłumaczyć? — Z szyderczym uśmieszkiem splótł ręce na piersi. — Wybacz mojej córce, Uzumaki. Brak jej ogłady.
Zdrętwiała, nie mogąc spojrzeć na przyjaciela. Błagam... nie pozwól mu się sprowokować. Usłyszała jednak, jak w zaciśniętych pięściach chłopaka strzeliły kosteczki. No to po mnie.
— Widać, że ty umiesz się zachować. Dziękuję, że postanowiłeś się nią zająć. Jest taka bezużyteczna...
Spanikowana w końcu odwróciła się do Naruto. Pochylał głowę, obnażając zęby.
— Martwiłem się, że jak zwykle wszystko zepsuje. Powiedz, sprawiła ci problemy?
Chłopak wystrzelił z miejsca i jednym susem znalazł się przy biurku. Uderzył w nie rozpostartymi dłońmi. Ojciec nawet nie drgnął, w kącikach ust wciąż czaił się pobłażliwy grymas.
— Kyōko jest dobrą, czułą i sumienną osobą! Bez niej nie uratowalibyśmy Gaary! Jak śmiesz tak mówić?! I jeszcze nazywasz się jej ojcem?!
Ojciec rozłożył ręce i przymykając lekko powieki, mruknął:
— Przyznaję, że niechętnie. Ale cóż poradzić, to moje jedyne dziecko.
Przy tych słowach wbił w Kyōko tak chłodny i morderczy wzrok, że odruchowo zadrżała. Nie mogła wykrztusić z siebie ani jednego zdania. Znowu.
— Powiedz nam prawdę o śmierci Minori!
Ojciec spiorunował chłopaka wzrokiem. Znacznie poczerwieniał na twarzy, a z ust znikł nonszalancki uśmiech.
— Przychodzicie do mojego domu, przeszkadzacie mi w pracy i stawiacie żądania? Kyōko, nie wstyd ci?
Przez kilka sekund zbierała myśli. Z całej siły walczyła, by nie rzucić słów, których mogłaby potem żałować. Mieliła zębami dolną wargę, ale już nie miała gdzie uciekać spojrzeniem. Władczy ton ojca oplatał ją z każdej strony; dudnił w uszach niczym miarowo wybijany dźwięk dzwonu, osaczał i atakował. Nabrała powietrza do płuc.
— To tobie i matce powinno być wstyd. Zatailiście prawdę o Minori, ukrywaliście jej mordercę, a potem... podtruwaliście mnie!
Dostrzegła, że na ułamek sekundy zwęził oczy, jednak pozwalał jej kontynuować.
— Jestem waszą córką, do cholery!
Chakra zawrzała w koniuszkach palców.
— Za co mnie tak nienawidzicie?!
Przymknął powieki, a jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Nawet Naruto zamarł i najwyraźniej wyczekiwał dalszego rozwoju sytuacji. Kolejne słowa ojca przelały czarę goryczy:
— Zejdź mi z oczu, zanim zrobię ci krzywdę.
Kyōko zacisnęła pięści, zęby zresztą też. Pochyliła się i drżąc, mimowolnie uwolniła energię.
Ty możesz mu zrobić krzywdę.
Głos nieznajomego był znacznie donośniejszy niż za pierwszym razem, do tego całkiem rozbawiony. Dziewczyna uniosła kącik ust i pozwoliła, by chakra otoczyła całe dłonie. Pod skórą aż wrzało w gotowości do działania. Błękitne języki muskały najciemniejsze zakamarki duszy, błagając o wyzwolenie. Nawet Naruto nie był wystarczająco szybki. Kyōko doskoczyła do biurka i jednym, precyzyjnym cięciem rozłupała je na pół. Ojciec zdążył uchylić się przed przeszywającym atakiem, a w locie wykonał jakąś pieczęć. Przykucnął w rogu i uderzył dłońmi w ziemię. Grunt zatrząsnął się pod stopami, Naruto krzyknął i upadł, a z podłogi wystrzelił kamienny słup. Uderzył czubkiem w klatkę piersiową Kyōko, by przyszpilić ją do sufitu. Syknęła, nie mogąc złapać tchu. Wierzgała nogami i darła się, jakby obdzierano ją ze skóry.
— Głupia gówniaro!
Zamarła i wlepiła w ojca wyzywające spojrzenie. Przebłysk strachu naznaczył jego lazurowe oczy, gdy wyszczerzyła zęby w szaleńczym uśmiechu i uwolniła więcej chakry. Ciało oblepiła elektryzująca powłoka, która bez trudu rozcięła blokadę żywiołu ziemi. Kyōko zaryła stopami o podłogę, a wokół rozeszła się fala energii. Odrzuciła ojca pod ścianę, dając chwilową przewagę. Dziewczyna ruszyła do natarcia. Gdy była już tak blisko, zaledwie na wyciągnięcie ręki, coś wpadło na nią z impetem i wbiło w biblioteczkę. W powietrze wystrzeliły książki, teczki z dokumentami i inne papiery.
— Zostaw mnie! — krzyknęła, a Naruto przycisnął ją do ziemi.
— Opanuj się! — Spojrzał przelotnie za siebie.
Nagle zerwał się do pionu i odparł kilka ciosów wręcz.
— Staruszku, przestań... — syknął.
Na nic zdały się prośby. W gabinecie pojawiło się chyba z tuzin klonów, które zasłoniły Kyōko, a prawdziwy Naruto chwycił ją w pasie, zarzucił sobie na ramię i wybiegł z pokoju. Gnał niemal na oślep, kilka razy się poślizgnął, ale musiał jednak zapamiętać drogę, bo w końcu dotarł do wyjścia. Na zewnątrz nie przestawał biec, ignorował ciosy pięściami w plecy i wszystkich mijanych ludzi. Kyōko bez przerwy próbowała się wyrwać, raz uderzyła go też łokciem w szczękę. On jednak pozostawał nieugięty. Zatrzymał się dopiero na poligonie numer trzy, może potrzebował stuprocentowej pewności, że nikt ich nie ścigał.
Puścił dziewczynę, a ta, zupełnie oniemiała, klapnęła tyłkiem na trawę. Milczała, a on stukał się w pierś i łapał oddech.
— Oszalałaś?! — wycharczał, opierając się na kolanach. — Czemu go zaatakowałaś?
— Zdenerwowałam się! — Wstała i otrzepała yukatę. — Ty też się wkurzyłeś, nawet nie próbuj kłamać.
— Tak, ale...
— Ale co?! Sam widziałeś, jaki to okropny człowiek!
— Mieliśmy tylko porozmawiać, zapomniałaś? Ustalić, czemu zatajał prawdę.
Wyrzuciła ręce w powietrze i spojrzała w bok.
— To przez ten głos!
— Znowu go usłyszałaś? — Zmarszczył czoło.
— Powiedział, że... że to ja mogę zrobić ojcu krzywdę. Poczułam się niezwyciężona, wiesz? To było takie... Czemu tak na mnie patrzysz?
Pokiwał głową w zamyśleniu, wyprostował plecy, przeciągle westchnął.
— Ja... chyba cię rozumiem. Mam podobnie z...
Nie dokończył, nie musiał. Coś zakuło ją w sercu, a myśl zepchnięta na sam koniec podświadomości nagle wybuchła. Kyōko ją przywołała i postanowiła podzielić się obawami.
— Naruto. — Zadarła brodę. — Myślisz, że mogę... ech... mieć w sobie demona?
— Uwierz mi, wiedziałabyś — mruknął, na co pokiwała głową. — Moim zdaniem to coś innego.
— Co takiego?
Wbijał w nią świdrujące spojrzenie. Przyłożył palce do ust, a drugą ręką chwycił się za łokieć.
— Twój ból.
Otworzyła usta, żeby zaoponować. Naruto ją wyprzedził.
— Sama pomyśl. Ból po śmierci Minori, żal do ojca, zdrada twojej matki... To wszystko składa się w całość. — Nagle w jego oczach pojawił się smutek. — Przypominasz mi trochę...
— Sasuke — rzuciła z kwaśnym grymasem na ustach.
Uniósł na nią wzrok i znów nie musiał odpowiadać. Doskonale wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Cholerny Uchiha prześladuje mnie jak widmo! Syknęła, lecz mimo całej tej niechęci do, tak naprawdę, nieznajomego, przypomniała sobie o czymś ważnym. Nieco zmieniła temat:
— Skoro przy nim jesteśmy... Znaleźliście go?
Przez chwilę świdrował ją wzrokiem, potem mruknął coś pod nosem i odwrócił się do słońca, które w końcu pokazało się zza chmur.
— Tak.
— I co? — Postąpiła kilka kroków w jego stronę, próbując odczytać jakieś emocje z nieobecnego wyrazu twarzy.
— Orochimaru ma na niego bardzo duży wpływ. Walczyliśmy...
Otworzyła lekko usta, nie wiedząc, czy powinna go pocieszać, czy jednak odpuścić.
— Ale nie zamierzam się poddawać. Nigdy! — Wyciągnął przed siebie pięść. — Sprowadzę go do wioski, choćbym miał przy tym umrzeć!
Zacisnęła wargi i splotła ręce. Nie umiała nic na to odpowiedzieć, bo jak przekazać cokolwiek sensownego, gdy druga osoba woli zginąć, niż odpuścić? Kyōko spojrzała przelotnie na szeroki uśmiech. Naruto, nawet gdy przegrywał, potrafił się radować. A ona? Miotała się w kółko, nie potrafiąc znaleźć rozwiązania. Może zadawała niewłaściwe pytania? Może dawała się ponieść pierwotnym instynktom? Żachnęła się w myślach. Jeśli przy ojcu zachowałaby spokój, i tak nie zdradziłby żadnego ze swoich sekretów. A była pewna, że trzymał w szafie wystarczająco dużo trupów, by zapełnić cmentarzysko kłamstw. Jedyną osobą, która miała tu coś jeszcze do powiedzenia był tajemniczy nieznajomy. W końcu Minori nalegała, by mu zaufać. Tak uczynię.
Po powrocie do mieszkania Kyōko nawet nie zmieniła ubrań. Tylko obrzuciła beznamiętnym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze i wzruszyła ramionami. Igłę do włosów musiała zgubić gdzieś podczas szaleńczej ucieczki, ale wstążka od matki wciąż tkwiła zawiązana wokół nadgarstka. Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła bawić się błękitną ozdobą. Dlaczego nie potrafiła jej wyrzucić? Czy gdzieś w głębi duszy żywiła nadzieję, że pojedna się z matką? Bardzo możliwe.
Westchnęła i opadła plecami na świeżą pościel. Wlepiła wzrok w popękany sufit, który najwyraźniej miał styczność z wieloma lokatorami. Ciasne, ale własne. Ułożyła się na boku, zdjęła opaskę i spróbowała zasnąć. Choć na zewnątrz jeszcze nie zmierzchało, to naprawdę chciała porozmawiać z nieznajomym „sojusznikiem". Zamknęła powieki.
Dryfowała pośrodku nicości. Rozłożywszy ręce, odwróciła się twarzą w dół. Pozwoliła, by morskie odmęty porwały ją w stronę mroku. Milczała, szukając jaskrawych ślepi. Przeczuwała, że ktoś nieustannie ją obserwował, ale nie mogła uchwycić obcej energii. Zanurzyła się na tyle głęboko, że w pewnym momencie stopy musnęły dna. Zadrżała. Jeszcze nigdy nie dotarła tak nisko. Musiała wykorzystać tę szansę.
— Pokaż się — powiedziała i zmarszczyła czoło.
Mimo że woda wlewała jej się do ust, nosa, a w końcu do płuc, Kyōko mogła oddychać i swobodnie mówić.
— Kim jesteś? Moim bólem?
Rozległ się donośny śmiech, który wcale nie brzmiał przyjaźnie. Wokół dziewczyny pojawił się niewielki wir wodny, coś zabulgotało, a bąbelki z powietrzem wzniosły się ponad jej głowę.
Głupia, śmiertelna istoto.
Zacisnęła zęby. W końcu!
— Chcę z tobą porozmawiać. Czy pomożesz mi dojść do prawdy?
Tak i jeszcze wiele więcej. Razem wyniesiemy się ponad kruchą, ludzką skorupę.
O co mu chodziło? Kyōko nie chciała się nigdzie wynosić ani słuchać podobnych bredni. Pragnęła odpowiedzi!
— Kto zabił Minori?! — Rozejrzała się panicznie dookoła.
W oddali dostrzegła niespokojny błysk. Z wielkich oczu buchały iskierki pogardy. A pod nimi... dwa rzędy śnieżnobiałych, ostro zakończonych kłów, które – wykrzywione w szarlatańskim uśmiechu – wzbudzały trwogę. Kyōko zamachała nogami i rękoma. Próbowała odpłynąć.
Ja, ty i Minori jesteśmy złączeni nicią przeznaczenia. Nasz los przypieczętowano dawno temu.
— O czym ty... Jakie przeznaczenie?! Jaki los...? — ostatnie słowa niemal szeptała.
Jeszcze nie jesteś gotowa. Aby zrozumieć prawdę, musisz zdobyć więcej mocy.
Zdobyć więcej mocy? Niby jak miała to uczynić? Jej nauczycielka umarła, dwóch wielkich sanninów szkoliło Sakurę i Naruto, trzeci był przestępcą, a Kakashi... Właśnie, może on?
Przypomnij sobie, co planowała Hattori Emi. Kontynuuj trening.
Kyōko nawet nie zdążyła pomyśleć nad odpowiedzią. Wyssano z niej całe powietrze i momentalnie straciła dech. Dławiąc się, chwyciła za gardło. Po raz ostatni spojrzała błagalnie w przerażające oczy, lecz potężna siła pociągnęła ją w górę.
Usiadła na łóżku. Jej głośne, spazmatyczne oddechy sugerowały, że kolejny sen i rozmowa dobiegły końca. Wytarła spocone czoło i zerknęła na okno. Niebo zdobiły liczne gwiazdy, a na uliczkach paliły się latarnie. Nie wiedziała, jak długo spała.
Ciężko opadła na poduszkę. „To, co planowała Hattori Emi". Dziewczyna zmarszczyła nos. Sensei nie była zbyt wylewna, ale skoro Sojusznik o tym wspomniał, to i Kyōko musiała ukryć tę informację gdzieś w pamięci. Postukała się palcami w czoło. Myśl, myśl...
Ogniste języki prężyły się ku niebu, a skwierczący żar zapraszał do towarzystwa. Emi kończyła skubać drugą rybę z łusek. Nabiła obydwie na cienki patyk niczym szaszłyk i położyła na prowizorycznym rożnie. Kyōko skończywszy rozbijać namiot, przytaszczyła gładki kamień i rozsiadła się w cieple. Potarła dłonie, a zaraz wystawiła je w kierunku ognia. Z błogim uśmiechem obserwowała przyszłą kolację.
— To co dalej? — rzuciła. — Może w końcu nauczysz mnie jakiejś techniki dystansowej?
— Wszystko w swoim czasie.
Cicho prychnęła i wydęła wargi.
— Obiecałaś... Poza tym to był rozkaz od samego Hokage! Chyba nie zamierzasz zignorować rozkazu. Ktoś taki jak ty... Niedopuszczalne! — Przywołała na twarzy szarlatański uśmiech.
Hattori przeciągle westchnęła.
— Owszem, wypełnię jego wolę. Jednakże... misja nie zakładała, w jakim stanie masz wrócić do wioski. Możesz na przykład... nieszczęśliwie stracić język.
Kyōko przełknęła głośno ślinę. Jak miałaby ją przełykać bez języka?! Albo mówić! O nie, nie... Na jakiś czas wolała być grzeczna.
Emi dołożyła do ogniska kawałek drewna i obróciła ryby. Czekając na posiłek, w milczeniu czyściła kunaie i shurikeny. Dopiero kiedy skończyła, zdjęła jedzenie z patyka i podała porcję podopiecznej. Zaczęły jeść.
Kyōko wgryzała się, jakby nie jadła od kilku dni, Emi delikatnie skubała płaty skóry, a potem białe mięso. W końcu rzuciła:
— Wykonamy jeszcze kilka misji i zabiorę cię na Tōjiyamę.
— Tōjiyamę? — Dziewczyna otarła usta z tłuszczu.
— To góra położona nad wioską Shirakawą.
— A co będziemy tam robić?
Hattori zmierzyła ją nieprzychylnym spojrzeniem. Zaraz wypuściła powietrze przez nos i splotła ręce na piersi.
— Potrzebujesz towarzysza, który zawsze przybędzie na twoje wezwanie. Przywołańca.
Kyōko pospiesznie kiwnęła głową i już nie chciała się więcej odzywać ani o nic pytać, żeby bardziej nie zirytować nauczycielki.
Podskoczyła jak oparzona i zerwała się na równe nogi. Już pamiętam. Tōjiyama nad wioską Shirakawą! Jak mogła o tym zapomnieć? Chociaż tyle się działo... Najpierw ta ostatnia w życiu Hattori misja, potem powrót do Konohy... Po prostu nie było czasu, by wspominać niedokończone plany. Teraz jednak Sojusznik jasno określił swoje zamiary. Kyōko musiała udać się na Tōjiyamę, by zdobyć moc, a później zamierzała ubiegać się o prawdę.
Oblizała usta i ułożyła się niespokojnie na łóżku. Nie czuła zmęczenia, najchętniej już teraz pobiegłaby prosto do Tsunade prosić o pozwolenie na opuszczenie wioski. Dobra, wytrzymam. Splotła palce na brzuchu i wbijając niecierpliwy wzrok w okno, czekała na nadejście świtu.
~*~
Na koniec chiałabym się pochwalić moim dzisiejszym nabytkiem! Wola Ognia jest we mnie silna i mam nadzieję, że niedługo zapłonie również w Kyōko!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top