Rozdział 13

                Drzwi, przy głośnym skrzypnięciu, otwierały się jak w zwolnionym tempie. Kyōko miała wrażenie, że zatrzymał się czas i wszelkie życie, jakie kroczyło po tym padole. Nawet nie wiedziała, kiedy przestała oddychać. Pięści zaciskała tak mocno, że paznokcie, choć spiłowane na krótko, przebiły naskórek. Zerwała się na równe nogi, Naruto też – najpewniej w gotowości do przeciwdziałania.

Do środka w końcu weszło dwóch mężczyzn. Pierwszym był strażnik ubrany w standardową kamizelkę jōnina. Odsunął się na bok, nie obrzucając ich ani jednym spojrzeniem, i położywszy rękę na ramieniu drugiego, usadził go na krześle. Od razu zajął się mocowaniem grubych kajdan więźnia do specjalnej wypustki na środku stołu.

Kyōko w milczeniu patrzyła z góry na Junjiego. Wychudzony, jakby zmarnowany życiem, z tłustymi włosami zaczesanymi w krótki kucyk, z bliznami szpecącymi twarz i wyblakłymi oczami prezentował się jak parodia członka dumnego klanu Yūhei. Gdy zadarł głowę, dziewczynę przeszedł dreszcz. Wolno opadła na krzesło. Naruto cicho sapnął i również zajął swoje miejsce.

Strażnik ustawił się z założonymi rękoma przy drzwiach, ewidentnie czekając na potencjalnie niebezpieczny rozwój akcji. Oni jednak milczeli. Wpatrywali się w siebie, może Junji próbował rozszyfrować powód tego spotkania. Dziewczynie odjęło mowę, zapomniała o wszystkim, co zamierzała wykrzyczeć nad jego truchłem. Jednak gdy szpetną gębę wykrzywił uśmiech, a zza ust wyjrzały szczerbate zęby, chakra zawrzała.

— To ty. Jesteś jej siostrą. — Junji rozsiadł się nonszalancko.

Kyōko zacisnęła wargi, żeby nie wybuchnąć. Przyszła tu po odpowiedzi, po zemstę zresztą też.

— Masz więcej odwagi, czy też zaczniesz beczeć i piszczeć?

Napięła wszystkie mięśnie, szykując się do ataku. Wokół palców rozbłysła elektryzująca energia. Naruto był jednak szybszy. Chwycił przyjaciółkę za ramię i stanowczo przytrzymał ją na krześle.

— Przyszliśmy, żeby porozmawiać. Kyōko chciała cię zabić za to, co zrobiłeś. Nie masz wyrzutów sumienia? Nie widzisz, ile ją to kosztuje? Powinieneś być wdzięczny, że jej serca nie przepełnia nienawiść... — Naruto uderzył drugą pięścią w stół.

Moje serce przepełnia nienawiść. Pochyliła głowę, pozwalając chłopakowi mówić dalej.

— Jak mogłeś zabić dziecko?! I do tego członka rodziny?! Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?!

— Niepotrzebnie się fatygowaliście.

Kątem oka dostrzegła, że Junji wzruszył od niechcenia ramionami.

— Stanęła mi na drodze, to się jej pozbyłem. Głupi bachor. Co ona sobie myślała? Że mnie powstrzyma? — wybuchnął śmiechem. — Gówniara miała... ile? Sześć? Siedem lat?

Ciemność zalała umysł. Dziewczyna pozwoliła energii płynąć jeszcze szybciej i pulsować przy każdym słowie więźnia. Tylko ciepła i bezpieczna dłoń Naruto powstrzymywała ją od wybuchu. Gdyby Kyōko była tu teraz sama... Coś zaskwierczało w jej żołądku. Skrzywiła się, ale uległa pod naporem głębokiej samotni. Atramentowe macki smagały ją po plecach, rozpalały strudzony umysł. Miała wrażenie, że wzdłuż kręgosłupa spłynęło kilka kropel potu. Na ułamek sekundy coś błysnęło na samym krańcu podświadomości. Jakaś obca energia, która kłębiła się ze wzburzenia.

To nie on.

Lodowaty impuls przeszył skronie, gdy w umyśle rozległ się chrapliwy, donośny baryton. Kim był jego właściciel? Czyżby ta sama osoba czasem spoglądała na Kyōko jaskrawymi ślepiami, od których nie było ucieczki?

To nie Junji.

Dziewczyna błyskawicznie uniosła głowę. Szargana miarowymi skurczami spróbowała wziąć głębszy wdech. Zaufam ci, tak jak chciała Minori. Z trudem przełknęła ślinę i wolną ręką poklepała Naruto po ramieniu.

— ...więc powinieneś... Kyōko? — Chłopak kilkukrotnie zamrugał.

— Nie zrobiłeś tego. Nie zabiłeś jej. — Powoli odwróciła wzrok na Junjiego.

Ten na chwilę zamarł, popatrzył z oniemieniem na Naruto, potem znów na dziewczynę i wyraźnie nie wiedział, co odpowiedzieć.

— Co? To znaczy... ekhem. Zabiłem ją! — Zacisnął pięści i poruszył nimi na tyle, na ile pozwoliły ciężkie kajdany.

— Nie. — Wypuściła powietrze, odzyskując spokój i całkowitą kontrolę nad sytuacją. — Ktoś inny. Kogo chronisz? Kto ci kazał kłamać?

— Nikt mi nie kazał! Cholera! To byłem ja, tamtej nocy w gabinecie!

— Przyznaj się. — Pokręciła głową z triumfalnym uśmiechem.

Junji pochylił się i zanurzył palce w tłustych włosach. Kilka kosmyków wypadło z kucyka i rozproszyło się na zmarszczonym czole.

— Kyōko-sama, to naprawdę byłem ja... — głos mu zadrżał i dziewczyna miała całkowitą pewność swojej racji.

— Kto ci kazał? — powtórzyła dobitniej, splatając ręce na piersi. — Mój ojciec? Czy matka?

— Błagam, uwierz mi, naprawdę nikt! Ja sam...

Po jego policzkach z licznymi bruzdami spłynęły pierwsze łzy. Niedługo później rozryczał się na dobre.

— Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. Jeśli mi nie powiesz...

— Poczekaj! — Poderwał się i wyprostował plecy. W oczach rozbłysnął dawny żar Yūhei. — Moja żona i syn... Toshio-sama zapewnił im dostatek. Nie mogą tego stracić! Błagam...

Czyli ojciec. Kyōko zadarła podbródek, ale starała się nie pokazywać emocji. Jak wiele kłamstw jeszcze przed nią skrywano? Skoro nie Junji, to kto naprawdę zabił Minori? Spojrzała przelotnie na Naruto, który mrugnął wspierająco i ponownie odważył się położyć dłoń na ramieniu przyjaciółki. Doceniła ten gest, naprawdę. Nie miała jednak czasu na przyjemności.

— Więc mój ojciec kazał ci przyznać się do morderstwa, którego nie popełniłeś, w zamian za opiekę nad twoimi bliskimi — podsumowała. — Ale kto za tym wszystkim stoi?

— Tego nie wiem, przysięgam! — Junji złożył ręce jak do modlitwy. — Najjaśniejsza pani, błagam... nie wydaj mnie...

Zacisnęła usta, analizując możliwe opcje. Wiedziała, że znów będzie musiała stawić czoło ojcu, matce zresztą też. Mimo wszystko więzień – choć brzmiało to groteskowo – ostatecznie przyznał się do niewinności i wolał tkwić w tym okropnym miejscu niż przeciwstawić się głowie klanu Yūhei. Cała ta sprawa robiła się wyjątkowo zagmatwana. Dziewczyna ciężko westchnęła.

— Dobrze, zachowam twoją tajemnicę.

— Och, dziękuję ci, Kyōko-sama! — Próbował złapać za jej dłonie, ale powstrzymały go łańcuchy.

— Wiedz jednak, że zamierzam rozwiązać tę zagadkę i może pewnego dnia znów będziesz wolnym człowiekiem.

Nie dała mu odpowiedzieć. Machnęła na Naruto, potem do strażnika. Przyjaciele pospiesznie wstali i nawet gdy Junji coś jeszcze do nich krzyczał, nie oglądali się za siebie. Jak najszybciej opuścili więzienie.

Dopiero za kamiennym mostem Kyōko stanęła jak wryta, a nagły spazm opętał jej ciało. Pochyliła się, oparła o kolana i zaczęła głośno dyszeć. Rozejrzała się panicznie w poszukiwaniu błękitnych oczu. Naruto zrozumiał ten wołający o pomoc wzrok. Doskoczył do niej i chwyciwszy za ramiona, spróbował ją wyprostować.

— Oddychaj głęboko. Wdech, wydech, wdech, wydech. O tak!

Zaniosła się szlochem i zarzuciła mu ręce za szyję. Wcisnęła twarz w ciepły obojczyk, a wciągając kojący zapach, który mimowolnie kojarzył się z bezpieczeństwem, uspokoiła oddech. To wszystko... to było... za dużo. Ścisnęła materiał bluzy chłopaka.

— Jeśli nie on, to kto? — wymamrotała.

Gładził ją delikatnie po plecach, co zdecydowanie koiło zszargane nerwy. W końcu się odsunęła i wytarła łzy. Nabrała do płuc duży haust powietrza.

— Tego musimy się dowiedzieć.

— Tak... — Zadarła brodę. — Tak, tak, tak! Chodźmy do mojego ojca.

— Chcesz się z nim skonfrontować? A jak zareaguje na mnie? — Uniósł brew i popatrzył w zamyśleniu na pozostałości po poprzedniej walce.

— On cię szanuje, nie rozumiem do końca za co... — Wystawiła rozpostartą dłoń, bo chłopak zamierzał coś powiedzieć. — Ale to działa na naszą korzyść. Przy tobie nie zachowa się jak tyran. Naruto, jesteś genialny!

— Ja genialny? No w sumie jestem... hehe.

Posłała mu kuksańca w ramię i ruszyli w drogę powrotną. Tylko przez chwilę zastanawiała się nad słusznością stanięcia przed głową klanu w zniszczonym i brudnym ubraniu, ale nie chciała tracić czasu na przebieranki.

Wyglądali jak chodzące nieszczęścia, lecz Naruto chyba się tym nie przejmował. Kyōko jednak dostrzegała wścibskie spojrzenia niektórych mieszkańców wioski i za każdym razem spinała mięśnie. To nie był dobry pomysł. Mimo tego nie zamierzali zawrócić, więc dziewczyna na szybko wymyślała różne scenariusze spotkania z ojcem. Obiecała, że nie wyjawi tajemnicy Junjiego, więc co właściwie powinna powiedzieć? Szkoda, że wcześniej nie wymyśliła niczego sensownego. Na samą myśl o nadmiernej emocjonalności zacisnęła pięści. Czuła, że naprawdę powinna zawrócić, ochłonąć i stworzyć przyzwoity plan, lecz nieposłuszne nogi wciąż parły naprzód. Targały nią sprzeczne uczucia – od gniewu na ojca, przez strach, po żal. Z trwogi wyrwał ją donośny głos Naruto:

— Tak właściwie, to skąd wiedziałaś, że jest niewinny?

Przygryzła dolną wargę. No i co teraz? Czy należało wyjawić prawdę? Cholera! „Usłyszałam dziwny głos" brzmiało wyjątkowo kretyńsko. Nie była w stanie wymyślić żadnego kłamstwa. I w sumie... nie chciała już więcej okłamywać Naruto.

— Może to głupie, ale... — Uciekła spojrzeniem w bok, przy okazji uderzając lekko ramieniem o róg jakiegoś budynku.

— Wszystko w porządku?

— Tak, tak. Potrzebuję trochę czasu, żeby się przyzwyczaić. — Wskazała palcem opaskę.

Chłopak spuścił głowę i nieco się zasępił. Kyōko westchnęła.

— Kilka razy spotkałam w snach Minori, ale to już wiesz. Potem pojawiły się te oczy...

— Oczy?

— Mhm. Wielkie i jaskrawe. I aż do dziś tylko to. Ale w tamtej sali... on się do mnie odezwał.

— Kto?

Odwróciła na niego wzrok. No właśnie – kto? Kim był właściciel przeraźliwych ślepi i chrapliwego głosu?

— Naprawdę nie wiem. Chociaż myślę, że chce mi pomóc. Minori powiedziała, że mam komuś zaufać, bo poprowadzi mnie do prawdy.

— Może chodzi o jej śmierć!

— Też tak sądzę. — Pokiwała pospiesznie głową i rozejrzała się na boki, aby znów na coś nie wpaść.

— To wcale nie jest głupie. Masz kolejnego sojusznika.

— Kolejnego?

W odpowiedzi przyłożył kciuk do swojej klatki piersiowej i wyszczerzył zęby. Posłała mu blady uśmiech.

— A co, jeśli... — zaczął.

Kyōko zwęziła oko i przy akompaniamencie ledwie słyszalnego „ciii" wskazała brodą na dwie idące sylwetki.

— Później wrócimy do tej rozmowy.

Z naprzeciwka wolnym krokiem szli Neji i Hinata. Jeszcze zanim zrównali się z członkami drużyny siódmej, pomachali wesoło.

— A co wam się stało? Wróciliście z jakiejś misji? — Starszy chłopak obrzucił ich wymownym spojrzeniem i przykleił do twarzy kwaśny grymas.

— Można tak powiedzieć — mruknął Naruto, wymieniając z Kyōko porozumiewawcze spojrzenie.

— My właśnie skończyliśmy trening. Wracamy do domu.

Kyōko zauważyła na policzkach milczącej Hinaty pokaźne rumieńce. Jak miło, że kuzynostwo próbowało odnowić relację. To naprawdę ją radowało.

— Naruto-kun, Kyōko... Idziecie złożyć raport? — Hinata przystąpiła z nogi na nogę i bawiąc się palcami, spoglądała ukradkiem na Uzumakiego.

— My...eee... No tak — rzuciła Yūhei i szybko ukryła ręce za plecami.

Nastała kilkusekundowa, nieprzyjemna cisza, kiedy to dziewczyna analizowała, jak wykręcić się z tej niezręcznej rozmowy i czym prędzej wkroczyć na tereny klanu. Neji pierwszy to wyłapał.

— Widzę, że spodobał ci się mój prezent.

Odruchowo dotknęła opaski i odpowiedziała dziękczynnym uśmiechem. Naruto otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale atmosfera była już wystarczająco dziwna, więc Kyōko chwyciła go pod ramię. Nie umknął jej zaskoczony wzrok koleżanki.

— To lecimy zdać ten... raport. Tak, raport. Do zobaczenia! — Machnęła im na pożegnanie i ruszyli.

Za plecami usłyszeli jeszcze cichy głos Hinaty:

— Ale budynek Hokage jest w druga stronę...

Będąc w bezpiecznej odległości, Kyōko otarła teatralnie czoło i wypuściła chłopaka.

— Nienawidzę kłamać... — mruknął, kopiąc mały kamyczek.

— Ty akurat nie powiedziałeś niczego złego. Biorę winę na siebie. — Wyrzuciła ręce w powietrze, ale czuła, że te słowa nie poprawiły mu nastroju.

Dalej szli w milczeniu. Nie prowadzili rozmów, nawet gdy przeszli przez złotą bramę i znaleźli się na placu handlowym należącym do Yūhei. Naruto z otwartymi ustami pochłaniał wzrokiem błyszczące zdobienia na domostwach, tłum rozgadanych ludzi, idealnie przystrzyżone jabłonie i zapewne wiele więcej znakomitości. Kyōko uśmiechała się na ten widok. Do tej pory z przyjaciół przyprowadziła do domu tylko Nejiego i Hinatę, ale oni, przyzwyczajeni do bogactwa i przepychu, przyjmowali to z wyuczoną nonszalancją oraz spokojem.

— Co sądzisz? — szepnęła mu do ucha.

— Nie wiem, co powiedzieć... Wszystko należy do twojej rodziny?

— Aha. A za wschodnim murkiem mamy jeszcze sad — odpowiedziała, wypinając dumnie pierś.

— Sprzedajecie jabłka?

— Nie tylko... — Ledwo wyminęła biegnące na nich dziecko. — Głównie alkohol, ale też wyroby cukiernicze. Chcesz spróbować szarlotki?

— No jasne!

Z szerokim uśmiechem machnęła na niego ręką i puścili się biegiem w stronę cukierni. Choć kolejka jak zwykle miała pokaźne rozmiary, to Kyōko wcisnęła się na sam początek. Nie zważała na niezadowolone pomruki za plecami. Nikt jednak nie śmiał zaoponować.

— Kyōko-sama! W czym mogę panience służyć? — Sprzedawca próbował ukrywać zaskoczenie na twarzy.

— Poproszę dwie szarlotki. — Wyciągnęła portmonetkę i położyła na ladzie dwieście ryō.

Kiedy szli dalej, Naruto pochłaniał kęs za kęsem i co chwilę mlaskał z uwielbieniem. Oblizawszy palce, poklepał się po brzuchu.

— Pyszna!

Kyōko zachichotała, ale szybko przypomniała sobie o celu ich podróży, bo na horyzoncie zamajaczyła największa z rezydencji. Zatykający skurcz dał o sobie znać. Przyłożyła dłoń do żołądka i ścisnęła już i tak pognieciony materiał tuniki. Naruto też się zorientował, co ich czekało. Przez chwilę spoglądał oniemiały na budynek i zdołał wydusić:

— TO jest twój dom?

Skinęła głową i zacisnąwszy usta, przyspieszyła. Na ławeczce obok marmurowych schodów spoczywała Nanako. Z przymkniętymi powiekami paliła fajkę. Powoli, niczym w namaszczeniu, wypuściła dym, a przyjaciele podeszli już spokojniejszym krokiem.

— Na bogów, Kyōko-sama! — Niemal wypuściła fajkę z dłoni. — Co się stało?

Dziewczyna popatrzyła w dół i wzruszyła ramionami.

— Wracamy z misji. Chcemy porozmawiać z moim ojcem.

Nanako przyłożyła sobie dłoń do czoła i wzniosła oczu ku niebu.

— W takim stanie? Wykluczone! Musicie się umyć i przebrać. Nie pozwolę wam...

— Nianiu, proszę!

— O, nie, nie, moja droga! — Niania poderwała się z miejsca. — Za chwilę rozkażę przygotować dla was kąpiel i naszykować właściwe ubrania, a potem...

Kyōko wywróciła okiem. Wiedziała, że właśnie przegrała tę bitwę.

— I co to w ogóle za okropna ozdoba?

— Prezent od Nejiego — wypalił Naruto i otrzymał kolejnego kuksańca w ramię.

— Niewychowany dzieciak... Żeby dawać młodej pannie takie prezenty! No już, chodźcie do środka.

Nanako ruszyła pierwsza, ale odwracała się niespokojnie przez ramię. Kyōko posłała Naruto wymowne spojrzenie, a on – widocznie zadowolony z wtrącenia się – odpowiedział szerokim uśmiechem.

Wewnątrz służba słała niskie pokłony i dla bezpieczeństwa nie komentowała wyglądu przybyszów. Kyōko musiała przyznać, że stęskniła się za kąpielą w tradycyjnej łazience i z błogością na twarzy pozwalała służce szorować swoje ciało, potem je obmywać i nakładać olejki. Parskała za każdym razem, kiedy zza cienkich ścian słyszała krzyki Naruto. Nie był do tego przyzwyczajony, ale powinien doceniać nowe doświadczenia. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś odważy się na wizytę w domu Yūhei.

Dobry humor nie opuszczał Kyōko, gdy rozczesywano jej długie, hebanowe włosy. Znacznie urosły, już od dawna nie nosiła ich rozpuszczonych. Służka dokładnie je wysuszyła i upięła w misterny kok, z którego wystawała złota pałeczka zakończona motylem. Dziewczyna z uśmiechem przeglądała się w lustrze, dopóki nie zwróciła uwagi na prawą powiekę. Zadrżała i sięgnęła po leżącą na stoliku opaskę. Gdy już znalazła się na twarzy, Kyōko poczuła się o wiele lepiej. Wzięła głęboki wdech i wyszła za służącą do poczekalni dla gości. W środku zastała stojącego do niej tyłem Naruto, który chyba umilał sobie czas oglądaniem obrazów i innych dekoracji. Musiał usłyszeć drzwi, bo odwrócił się zamaszyście i zdążył powiedzieć:

— No w końcu! Ile można cze...

Zamarł z rozdziawionymi ustami. Dziewczyna podeszła dostojnym krokiem i zatrzepotała rzęsami. Chwyciwszy za brzegi białej yukaty, okręciła się wokół własnej osi. Milczał, więc mu się przypatrzyła. Służba wykonała kawał dobrej roboty – zmyli z chłopaka cały brud, nabłyszczyli czymś włosy i ubrali w czarną szatę z wyszytymi złotą nicią malutkimi jabłoniami. Musiała przyznać, że bez ochraniacza i z kosmykami opadającymi na oczy prezentował się... okazale.

— Mam nadzieję, że ojciec doceni to poświęcenie. Słyszałam twoje krzyki... — parsknęła, na co pokiwał wolno głową.

— Kyōko, ty... — Na jego policzkach wykwitł lekki rumieniec.

— No co? Czasem mogę być damą. — Uśmiechnęła się kokieteryjnie.

Szybko jednak spoważniała i wbiła w przyjaciela uważny wzrok.

— Posłuchaj. Nie prowokuj go, dobra? Ma słabe nerwy. Ja będę mówić, a ty po prostu bądź.

— Mhm...

— Powiem, że rozmawiałam z Junjim, ale nie zdradzę, że się przyznał. Aha i jeszcze... Słuchasz mnie w ogóle?

— Co? A, tak... słucham, słucham.

Głośno westchnęła i wydęła wargi. Było oczywistym, że nie słuchał. Musiała wierzyć, że wszystko jakoś się uda i wyciągnie z ojca informacje. A jeśli nie... pozostawał jeszcze tajemniczy nieznajomy, który chyba lubił pojawiać się w najmniej oczywistych momentach. Oby wkrótce przyszedł z pomocą, bo podświadomie czuła, że mogła go potrzebować. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top