Rozdział 7

Po opuszczeniu Konohy przez dłuższy czas podróżowali w milczeniu. Kyōko chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym Akatsuki i nawet wbiła naglący wzrok na Sakurę. Ta jednak nieustannie wgapiała się w plecy pędzącego przed nimi Naruto. Yūhei w końcu westchnęła i bardziej skupiła się na przeskakiwaniu wystających gałązek, bo skoro Kakashi-sensei wybrał drogę po grubych, gęstych gałęziach, łatwo było o nieuwagę i skręcony kark. Wtem przypomniała sobie, że przecież miała wyjawić powód przeprowadzki i może to stanowiłoby dobry punkt startowy.

— Hej, Sakura. Pytałaś, czemu się przeprowadziłam.

— Co? A tak, rzeczywiście. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Nie miałyśmy kiedy pogadać. Dużo się działo.

— Racja. Wolisz krótszą czy dłuższą wersję?

— Taką pośrednią.

— Dobra, a potem opowiesz o Akatsuki. Stoi?

— Stoi.

Kyōko wykonała błyskawiczny unik przed naderwaną, ostrą gałęzią i sapnęła. Naruto narzucił szybkie tempo, nie licząc się z tym, że nie wszyscy byli tak samo wytrzymali. Palant.

Kiedy dziewczyna mniej więcej streściła wydarzenia ostatnich kilku dni, Sakura na chwilę ponownie zamilkła. Cholera!

— Przykro mi, naprawdę. Kto by pomyślał, że własna matka... Jak się z tym czujesz?

Yūhei zmarszczyła czoło. Nie miało ci być przykro i nie miałaś pytać o uczucia! Popatrzyła jednak na koleżankę i dostrzegła w jej oczach szczerość. Zwiesiła głowę. 

— Jestem wściekła. I smutna. I rozgoryczona — wypaliła na jednym wydechu. — I... bezsilna.

Sakura ciepło się uśmiechnęła, jakby chciała podnieść Kyōko na duchu, a przynajmniej ta odebrała to w ten sposób. Miło. Zapomniała, o co chciała wcześniej zapytać i zamiast tego rzuciła:

— A co z nim? — Wskazała brodą na chłopaka. — Zwykle to on najwięcej gada.

— Gāra... to znaczy Kazekage jest jego bliskim przyjacielem. Poznali się podczas egzaminu na chūnina.

Kyōko lekko otworzyła usta. To ile lat ma Kazekage?! To musi być jakiś geniusz!

— Porwali go członkowie organizacji Akatsuki, o którą pytałaś. Zależy im na... — urwała Sakura i ponownie wbiła wzrok w pędzącego Naruto.

— Na demonie — dokończył, odwracając się przez ramię. — I dlatego mnie też chcą dorwać.

— Naruto!

Yūhei błyskawicznie przeanalizowała nowe fakty. Czyli z Kazekage żaden utalentowany ninja, po prostu również miał w sobie ogoniastą bestię. Co za ironia.

— Ja wiem. — Odwróciła się do Sakury, unosząc kącik ust.

Towarzyszka zmierzyła ją czujnym wzrokiem, w końcu jednak kiwnęła porozumiewawczo głową. Milczący jak dotąd Kakashi przyspieszył, by znaleźć się pomiędzy podopiecznymi kunoichi i w końcu zabrał głos:

— Skąd wiesz?

Tym razem Kyōko się zawahała. Czy powinna mówić, że wiedziała od ojca? Żadna inna sensowna odpowiedź nie przychodziła jej na myśl, więc powiedziała prawdę.

— No tak. Yūhei Toshio jest bardzo dobrze poinformowany.

— Aż za dobrze — mruknęła pod nosem.

Wymienili z sensei spojrzenia, ale przez zasłaniającą usta maskę dziewczyna nie mogła wywnioskować żadnej reakcji na jego twarzy. Sakura spuściła głowę i zacisnęła pięści, po czym westchnęła:

— Oby tylko nie stało się nic złego...

— Uratuję go, Sakura-chan! Nie martw się.

Kyōko zmarszczyła nos, wbijając nieprzychylny wzrok w Naruto. Przy cichym syknięciu zmusiła się do zebrania więcej chakry w stopach i przyspieszyła. Zrównała się z chłopakiem.

— Chyba nie sądzisz, że to zrobisz w pojedynkę — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Nie bądź śmieszny.

— Zamknij się już. — Naruto odbił się od pnia tak mocno, że go połamał i wylądował kilka dobrych metrów przed Kyuoko.

Znów syknęła, tym razem nie z wysiłku, i włożyła w bieg jeszcze więcej energii. Z triumfalnym uśmiechem dogoniła Uzumakiego, ale wciąż jej było mało. Natarła na niego ramieniem i zepchnęła z kursu. Naruto w ostatniej chwili odbił się od grubego pnia, w który prawie uderzył głową, po czym jednym susem doskoczył do rywalki. W odpowiedzi próbował zrobić to samo, jednak ta zaparła się i pewien odcinek przemierzali przyklejeni ramionami, posyłając sobie nienawistne spojrzenia.

— Tym razem nie przegram — rzuciła.

— To nie są żadne zawody!

— Jesteś pewien? To dlaczego próbujesz mnie prześcignąć?

Nie odpowiedział, znów przyspieszył. Kyōko wzięła głęboki wdech i niezrażona chwilową porażką wykonała pieczęć. Wokół stóp zaskwierczało od przypływu chakry, a zaraz pojawiły się srebrzyste, elektryczne przebłyski. Stanęła tylko na sekundę, pochyliła plecy i mocno odbiła. Usłyszała za sobą trzask, ale już nie zwalniała. W mgnieniu oka dogoniła Naruto, by zaraz wysunąć się na prowadzenie i zwiększyć dystans.

— Pokażę ci, że skuteczność jest najważniejsza — krzyknęła z szerokim uśmiechem, czując, że wygrała.

— I co, mnie też poświęcisz, by wykonać misję? — odezwał się nagle tuż obok jej ucha.

Mięśnie ramion zdrętwiały, prawie się potknęła. Cudem odzyskała równowagę po tym, jak ustawiła krzywo stopę.

— Jeśli zajdzie taka potrzeba! — warknęła, próbując dosięgnąć Naruto, by dźgnąć go łokciem.

— Naruto! Kyōko!

Obydwoje momentalnie wyhamowali i spojrzeli po sobie. Odwrócili się, ale w oddali nie zauważyli reszty drużyny. Chyba... chyba trochę przesadzili. Dopiero po kilku sekundach dostrzegli rozmazane, machające sylwetki.

— Musimy odpocząć — westchnął Kakashi, gdy już dotarł z Haruno do reszty.

— Nie, musimy biec dalej! — Naruto znów zlustrował Kyōko nieprzychylnym wzrokiem.

— Sakura jest wyczerpana. Zrobimy na dole postój.

Obydwoje odwrócili się do spoconej i ciężko dyszącej towarzyszki. Kyōko zacisnęła usta i poczuła w klatce piersiowej dziwne ukłucie.

— Faktycznie, odpoczynek może być kluczowy przy powodzeniu misji — powiedziała i zeskoczyła na ziemię. Nad sobą usłyszała jeszcze wymowne prychnięcie, na co uśmiechnęła się z przekąsem. 

Co to? Skąd dobiega? Ktoś tu jest? Usłyszała głośniejsze, bliższe pluśnięcie. Miała wrażenie, że stała na tafli wody niezmąconej choćby najmniejszym powiewem wiatru. Zadrżała, rozglądając się dookoła, ale dostrzegła tylko mrok. Kolejny plusk, jakby spadające krople. Wokół stóp pojawiło się zmącenie i okręgi. Kroki! Coś się zbliżało, spokojnie i miarowo. Chlupot stawał się głośniejszy. Nadciągająca postać zdawała się być niewyraźna, skryta za mgłą. Nieznajoma osoba podeszła na tyle blisko, że jej sylwetka nabrała kształtów, a dziwna, jasna poświata przyprawiła Kyōko o skurcz w żołądku. Ta szybko otworzyła usta, by coś wykrzyczeć, ale głos ugrzązł w gardle.

— Zaufaj mu, poprowadzi cię do prawdy.

Kyōko przetarła oczy i odzyskawszy panowanie nad ciałem, przełknęła ślinę.

— Minori? Czy to naprawdę ty? — Zbliżyła się i wystawiła rękę. — Och...

— Zaufaj mu.

— Komu? Komu mam zaufać? — Potarła kąciki oczu, a kilka spazmów uleciało przez usta. — Błagam! Wybacz mi, że cię wtedy nie uratowałam! — Padła na kolana, a woda chlusnęła na boki.

— Już dawno ci wybaczyłam. — Na usta Minori wstąpił delikatny uśmiech. Przymknęła powieki. — Zaufaj mu, poprowadzi cię do prawdy.

— Jakiej prawdy? O zabójcy? Już wiem, matka zdradziła jego imię.

— Zaufaj mu... — głos Minori cichł, a ona – bez stawiania kroków – zaczęła się oddalać.

Jej ciało sunęło po wodzie i na powrót rozmazywało. Kyōko poderwała się do pionu i ruszyła za siostrą. Biegła najszybciej jak potrafiła, jednak Minori coraz bardziej zanikała.

— Nie! Minori, wróć! Jakiej prawdy?! Minori!!!

Coś szarpnęło ją za ramię. Dyszała spazmatycznie, ale nie mogła już ruszyć naprzód. Kolejne szarpnięcie było zdecydowanie mocniejsze.

Kyōko...

Rozejrzała się, ale stała kompletnie sama.

Kyōko...

— Minori!

— Kyōko!

Podniosła się do pozycji siedzącej i wzięła głęboki wdech, jakby została odratowana z macek bezdennej, morskiej głębi. Tuż przed nią siedział Naruto, który ściskał jej ramię i spoglądał z niepewnością. Usta miał zaciśnięte, brwi ściągnięte. Westchnęła, ukrywając twarz w dłoniach.

— Miałaś koszmar? — spytał.

Pokręciła głową. Nastała ta dziwna cisza, za którą Yūhei nie przepadała. Odważyła się odjąć ręce, ale widząc towarzyszy, ich zmarszczone czoła i ukrytą w oczach troskę, zwiesiła ramiona.

— To nie był koszmar... Spotkałam kogoś z przeszłości.

— Minori? — wypalił Naruto, ale nie miała nawet siły, by się na niego irytować.

Jedynie ściągnęła brwi.

— Naruto, przestań! — Sakura otwartą dłonią pacnęła chłopaka w potylicę.

— Tak, moją siostrę.

Siedzący najdalej ogniska Kakashi splótł ręce i pokiwał głową.

— Słyszałem o tej tragedii sprzed czterech lat. Wyrazy współczucia. Przynajmniej sprawca trafił do więzienia.

Kyōko odruchowo się spięła i obrzuciła Naruto spanikowanym wzrokiem. On też, mrużąc oczy, posłał jej spojrzenie, którego nie mogła rozgryźć. Cholera! Jeśli połączy fakty, to zrozumie, czemu pytałam o lokalizację więzienia. A wtedy...

— Tak. — Z trudem przybrała maskę spokoju. — To pierwszy raz, gdy mi się przyśniła.

Westchnęła, gdy nikt nie odpowiedział, aż w końcu wszyscy zaczęli zabierać się za sprzątanie obozowiska. Odruchowo pakowała rzeczy pogrążona w rozmyślaniach o śnie. Rzeczywiście, Minori nigdy wcześniej nie nawiedzała siostry ani w snach ani na jawie. Czy Kyōko powinna brać na poważnie słowa o nieznajomym, który ma poprowadzić do prawdy? Może to tylko zmęczony umysł płatał figle i wcisnął w usta zjawy jakieś dziwne frazesy? Bo niby jaką prawdę miałaby jeszcze odkryć? Poznała personalia mordercy, wiedziała, gdzie przebywał, a Naruto obiecał, że pokaże drogę do więzienia. Wszystko zaczęło się scalać.

Zamarła na chwilę podczas zwijania śpiwora. A co, jeśli we śnie kryło się drugie dno? Może Minori wcale nie mówiła o swojej śmierci, a o czymś zupełnie innym? Kazała komuś zaufać. Czy mogło chodzić o Kakashiego albo o Naruto? A może... chodziło o ojca?

Dziewczyna zacisnęła pięści i przesunęła wzrokiem po każdym członku drużyny. Niemożliwe, by Minori twierdziła, że to właśnie ojciec miałby być tym tajemniczym nieznajomym, który okaże się godny zaufania. Dodatkowo Kyōko nie potrafiła pozbyć się myśli, że mimo wszystko musiała udowodnić ojcu, jak bardzo się mylił w swoich osądach i porównaniach. Nie mogła tak po prostu odpuścić! Chwilowa nienawiść do Naruto wyparowała jakiś czas temu, możliwe, że nigdy tak naprawdę nie istniała. Wrażenie o niej powstało z połączenia żalu, poczucia odtrącenia, bólu i gniewu, a wszystko to łączyło się z ojcem. To jego Kyōko tak naprawdę nienawidziła!

Uśmiechała się pod nosem. Odkrywcza myśl była jak zanurzenie się w kojącej, chłodnej wodzie podczas upału. Na ten czas dziewczyna nie mogła wyrównać rachunków z ojcem, ale pozostawał jeszcze Yūhei Junji, który nieświadomy przyszłych odwiedzin, gnił w więzieniu. Poczekaj jeszcze trochę.

Do Wioski Piasku dotarli po dwóch dniach. Widok surowego, monumentalnego muru zbudowanego na kształt schodów wprawił Kyōko w oniemienie. Przy głównym wejściu czekał komitet powitalny składający się z trzech ninja, którzy mieli raczej posępne miny. Nie chcieli wchodzić w szczegóły wydarzeń minionych dni, po prostu poprowadzili przybyszów z Konohy do siedziby Kazekage.

Kyōko pozwoliła sobie na obserwację miasta. Mniejsze lub większe piaskowe budowle były bardzo podobne – wszystkie o kształcie kopca z licznymi, ale niewielkimi, półokrągłymi oknami. Odjęła od ust chustę, bo mur skrupulatnie zatrzymywał silny wiatr, który podczas podróży po pustyni wpędzał do ust i nosa drażniące drobiny. Wciąż jednak mrużyła oczy przed intensywnym słońcem i podziękowała w duchu, że zabrała cienkie narzuty służące za doskonałą ochronę.

Mieszkańcy przyglądali się przybyszom z nadzieją w oczach, ale nikt nie odważył się choćby podejść czy zagaić. Nawet w ogromnym gmachu należącym do Kazekage czujnie ich obserwowano. Podjęto rozmowę dopiero w sali narad, gdzie zebrało się kilku ważniaków, jakaś staruszka, nieznany, dość młody chłopak i grupa siódma.

— Kiedy dokładnie został porwany? — Kakashi zaczął przesłuchanie.

Jeden z mężczyzn ubranych w długie, białe szaty podrapał się po brodzie i spojrzał przelotnie na towarzysza.

— Cztery dni temu.

— Macie jakiś trop? — Sensei krążył niespokojnie po pomieszczeniu.

Kyōko obserwowała każdego z osobna, nie wiedząc, co o nich myśleć. Nigdy wcześniej nie odwiedzała Wioski Piasku, a Hattori Emi nie planowała takiej podróży. Nauczycielka często powtarzała, że relacja pomiędzy Konohą i Suną była dość krucha. Dziewczyna spięła mięśnie, wyczekując na jakieś konkrety, ale Kakashi zadawał kolejne pytania, na które odpowiadano raczej lakonicznie. Brak kompetencji czy może zatajanie faktów?

— To brat Kazekage ­– Kankurō — szepnęła Sakura.

Kyōko podążyła za jej wzrokiem i zmarszczyła nos. Dziwny jakiś. Chłopak nosił strój przypominający jednoczęściową piżamę, jaką zakładała będąc dzieckiem. Fioletowe malunki zdobiące twarz skrupulatnie zakrywały rysy, więc Yūhei nawet nie mogła ocenić, czy ten cały Kankurō był przystojny czy wręcz przeciwnie. Pewnie Kazekage też jest dziwny.

A to Gāra. — Sakura odważyła się nieco wysunąć palec i wskazać portret wiszący pod sufitem.

Kyōko rozdziawiła usta. Gāra rzeczywiście był młodszy, niż sądziła. Nie powiedziałaby też, że okaże się tak urodziwy! Nogi niemal ugięły jej się w kolanach, gdy podziwiała głębokie, tajemnicze oczy, ognistorudą czuprynę i majestatyczną szczękę. Na bogów! Jaki piękny! Do Kyōko już nie docierały rozmowy ani żadne inne dźwięki. Wgapiała się w podobiznę Kazekage, analizując, jak zostać pierwszą damą Wioski Piasku. Ojciec na pewno pochwaliłby takie małżeństwo. Ach, nieważne – Kyōko nie musiałaby już martwić się opiniami rodziny. Awans społeczny zapewniłby jej dozgonny spokój. I do tego te oczy... Mogłaby patrzeć w nie bez przerwy. Ach, i jeszcze gładzić rude kosmyki! Na pewno były miękkie i delikatne. A dzieci? Wyszłyby takie cudowne! Może błękitnookie po mamie, ale rudowłose po tatusiu?

— Kakashi-sensei, nie ma czasu na gadanie! Musimy wyruszać! — krzyknął Naruto, skupiając na sobie uwagę wszystkich osób w pomieszczeniu.

Nawet Kyōko zareagowała i błyskawicznie pokiwała głową.

— Tak! Ruszajmy natychmiast! Potem wymyślimy jakiś plan. — Spojrzała na towarzysza z uznaniem.

Ten jednak zmarszczył czoło, ale nie skomentował jej słów.

— Dzieciaki... — westchnął Kakashi, pocierając nasadę nosa. — Najpierw musimy wytropić porywaczy. Chcecie biegać bez celu i tracić energię?

Nie odpowiedzieli. Kyōko wbiła wzrok w podłogę i zacisnęła zęby. Świerzbiły ją ręce, więc uformowała je w pięści i ukryła za plecami. Przystąpiła z nogi na nogę.

— No to ich wytropmy — syknęła.

— Zaraz się tym zajmę. — Kakashi zwiesił ramiona i przewrócił oczami.

Drużyna siódma wraz z milczącą staruszką wyszła na korytarz, gdzie nauczyciel za pomocą jutsu przywołania wezwał sforę psów gadającą ludzkim głosem. Kyōko usiadła na ławce przed gabinetem, ale bacznie obserwowała instruowanie czworonogów i podstawianie pod ich pyski skrawka materiału, który podobno pochodził z szaty jednego z porywaczy. Dziewczynie drgało kolano, a pięta wystukiwała nierówny rytm. Kyōko ledwo zwróciła uwagę na Naruto, który przysiadł się tuż obok.

— To wszystko za długo trwa. — Przyłączył się do tupania.

— Wiem. Ale Kakashi jest uparty — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od zwierząt. — My na pewno znaleźlibyśmy go szybciej.

— No nie wiem... Jego psy mają dobry węch.

— A może — pospiesznie odwróciła głowę do Naruto — wyruszymy za jednym i zaoszczędzimy czas?

— Nawet o tym nie myśl — ostry ton Kakashiego ciął niczym stal. Sensei obrzucił podopiecznych nieprzychylnym wzrokiem i ściągnął brwi. — Wykonujesz moje polecenia, a teraz masz czekać.

Kyōko obnażyła zęby, ale w porę się opamiętała i naburmuszona uciekła spojrzeniem w bok. Misja była najważniejsza, a przecież zadanie polegało na tym, by za wszelką cenę odzyskać Kazekage. Wspaniałego Kazekage. Mojego przyszłego męża. Powinni więc ruszać jak najszybciej, bo każda godzina zwłoki stawała się większym zagrożeniem dla życia Gāry. Kto wie, co porywacze planowali mu uczynić? Kyōko zadrżała na tę myśl i szybko wyrzuciła ją z głowy.

Zrobię wszystko, żeby go uratować. Wszystko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top