Rozdział 5

Tsunade przekazała zimne, szklane naczynie z lekarstwem i przekrzywiwszy palce przy brodzie, zasugerowała, by wypić do dna. Kyōko niechętnie powąchała roztwór, lecz nie wyczuła niczego zagrażającego kubkom smakowym. Och, jak srogo się pomyliła. Całość łyknęła duszkiem, otarła usta, a jej twarz wykrzywił grymas obrzydzenia.

— Ratujcie... Wody! — sapnęła, wystawiając język.

Tsunade zachichotała, ale zlitowała się i przyniosła coś nowego. Kyōko łapczywie pochłaniała wystygniętą herbatę.

— Zostań tu na noc i odpoczywaj. Nie powinno się już nic dziać. Ewentualnie jakieś drobne skurcze, nic strasznego. A nazajutrz...

— Jutro zamierzam to wyjaśnić — syknęła dziewczyna, zaciskając mocniej palce na naczyniu. Wbiła wzrok w swoje stopy odznaczające się pod cienkim, białym okryciem.

— No dobrze. Wbrew pozorom sprawa jest dość poważna, bo mówimy o otruciu. Masz swoje podejrzenia, ale potrzeba mi dowodów — Hokage głośno westchnęła i pokręciła głową do swoich myśli. — Możesz liczyć na wsparcie i pomoc. Gdyby coś się działo, wołaj. Moja sypialnia jest piętro wyżej. — Zerknęła jeszcze na chłopaka. — Idziesz czy zostajesz?

— Zostaję.

Kiedy Tunade opuściła pomieszczenie, Kyōko wolno opadła na poduszkę, ale nie mogła powstrzymać się od spojrzenia na przyjaciela. Ten wstał, zgasił światło i powrócił na dawne miejsce – na krzesło obok łóżka.

— Serio powinnaś odpocząć.

— Neji...

— Nie nejiuj mi tu.

— Idź do domu.

— Powiedziałem, że zostaję, to tak będzie. — Rozległo się skrzypienie drewnianego siedziska.

Kyōko pomyślała, że pewnie splótł ręce i założył nogę na nogę. Uparciuch. Z lekkim uśmiechem odwróciła się więc na bok – przodem do ściany – i przymknęła powieki. Spróbowała zasnąć, ale myśli napływały zbyt natarczywie.

Tsunade naprawdę się o nią martwiła. To... to było takie odświeżające! Dawno nikt nie dbał o młodą Yūhei, a z ciężkim sercem musiała przyznać, że rzeczywiście tego potrzebowała. Czuła się krucha i niedoświadczona, ale to wcale nie musiało być złe. Wręcz przeciwnie. Troska, jaką w ostatnich dniach obdarzyli ją ludzie, po których się tego nie spodziewała, okazała się cudowna. Kyōko myślała, że Tsunade była kolejną skorumpowaną urzędniczką skupiającą się wyłącznie na sobie. Za to Neji... Po nim dziewczyna oczekiwała zapomnienia. On jednak bez trudu powrócił do dawnej czułości, jakby te cztery lata nigdy się nie wydarzyły.

A co chyba najważniejsze – Kyōko niczego z tych rzeczy nie spodziewała się po sobie. Otworzyła się na pomoc Hokage, potem spotkała Nejiego i wszystko wróciło na dawne tory. Och, przepełniało ją szczęście! Może sprawa z otruciem jednak przyniosła coś dobrego? Dziewczyna uniosła kąciki ust. Środki przeciwbólowe działały, łóżko nie było takie twarde, a tuż obok spoczywał przyjaciel. Zabawne, że potrzebowała tak niewiele, by poczuć się lepiej.

A co do matki... Pojedynczy skurcz przetoczył się przez żołądek. Jeśli to naprawdę ona mnie otruła... Nie mogę tam zostać. Podsunęła okrycie pod nos i zacisnęła palce. To musiała być matka, znała się na zielarstwie i truciznach, posiadała dobrze wyposażoną szklarnię, w której na pewno znalazłby się ten cały tojad wodnisty. Tylko... dlaczego? Czy tak samo jak ojciec nienawidziła swojej córki? Za co?! Co takiego im uczyniła? Wydawać się mogło, że szlifowali talent, lecz blokowanie chakry? To nie miało sensu.

Palce zapiekły od wzbierającej energii, a w żołądku buchnął ognisty podmuch gniewu. Tym razem Kyōko postanowiła postawić się matce i poznać prawdę. Bo jak długo jeszcze mogła być okłamywana i nawet... podtruwana?! Runęła bezpieczna otoczka, która otulała dom rodzinny i dziewczyna wiedziała, że już nie prześpi tam spokojnie ani jednej nocy.

O dziwo młoda Yūhei obudziła się przed Nejim. Skurcze zdawały się odejść w niepamięć, a resztki snu bardzo szybko zniknęły z powiek. Wyspała się. Spojrzała na przyjaciela z ciepłym uśmiechem i trąciła go w ramię. Niespokojnie drgnął, obejrzał się na boki, jakby szukał zagrożenia i w końcu głośno ziewnął.

— Chyba bardziej potrzebowałeś odpoczynku niż ja — parsknęła.

Unosząc kąciki ust w sarkastycznym grymasie, wzruszył ramionami. Niedługo później odwiedziła ich Tsunade i po powierzchownym sprawdzeniu stanu zdrowia dziewczyny zezwoliła na opuszczenie pokoju sanitarnego. Kyōko jednak zdążyła zatrzymać ją słowami:

— Bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co by się stało, gdybyś nie...

— Dbanie o mieszkańców należy do moich obowiązków — odpowiedziała Tsunade nieco sztywnym tonem, ale zaraz odchrząknęła i posłała blady uśmiech. — Ważne, że najgorsze już minęło... — Zmarszczyła czoło, poważniejąc. — Musisz na siebie uważać. Wydaje ci się, że znasz zagrożenie, ale nie wiesz, jakie były powody i do czego jeszcze ta osoba jest zdolna.

— Teraz myślę, że może być zdolna do wszystkiego.

Chwilowa cisza zdawała się być wyjątkowo przytłaczająca. Kyōko przełknęła ślinę i już ostatecznie pożegnała Hokage. Zdjęła pościel z łóżka, poskładała ją w kosteczkę, po czym kiwnęła do Nejiego i obydwoje wyszli z budynku.

— Jaki masz plan? — zagaił, osłaniając dłonią oczy przed intensywnym, porannym słońcem.

— Porozmawiam z nią, spróbuję poznać przyczynę. A potem się wyprowadzę.

— I gdzie zamieszkasz?

— Jeszcze nie wiem, coś sobie znajdę — westchnęła przeciągle Kyōko.

— Zamieszkaj u nas.

Stanęła jak wryta i popatrzyła na chłopaka szeroko otwartymi oczami. Zwariował! Szybko jednak wznowiła marsz i pokręciła wolno głową.

— Nie, Neji. Nie będę ci robić problemów.

— To żaden prob...

— Wynajmę pokój. Mam pieniądze i nową drużynę. Wkrótce zacznę zarabiać.

— Mój dom zawsze stoi dla ciebie otworem.

W odpowiedzi ścisnęła Nejiego za ramię i rozpogodziła się.

— Nowa drużyna, mówisz? — podłapał temat.

— Aha, Sakura i Naruto. Jakoś nie skaczę z radości.

— Dlaczego? To porządni ninja, Sakura jest świetnym medykiem, a Naruto posiada ogromne pokłady chakry. Powinnaś się cieszyć.

No kolejny... Ludzie, co z wami?

— Zaczynasz zrzędzić. Nie lubię tego.

— Wiesz, że Naruto pokonał mnie na egzaminie na chūnina?

Co takiego? Ten słabiak miałby pokonać Nejiego? Niemożliwe! Stroi sobie ze mnie żarty? Neji jednak patrzył ze skupieniem, zaciskając usta. Kyōko jakoś nie mogła wyobrazić sobie misji z nową drużyną. Może i kolegowała się w Akademii z Sakurą, w sumie jak z większością dziewczyn, ale Naruto... No po prostu nie. Zacisnęła i rozluźniła palce, spojrzała na Nejiego, który dla odmiany uśmiechał się głupkowato, po czym wypuściła powietrze przez usta. I na co mi to wszystko?

Gdy dotarli do złotej bramy, spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Pierwszy odezwał się Neji:

— Mam iść z tobą? Może będzie lepiej...

— Nie — odparła stanowczo dziewczyna. — To coś, z czym sama muszę się uporać. Powinieneś już wracać. Dałeś w ogóle znać, że zostajesz u Hokage na noc?

— Nie jestem już dzieckiem, wiesz?

— No tak. — Spuściła wzrok.

— Przyjdź potem do nas, Hinata na pewno się ucieszy. Jeśli nie będziesz się długo odzywać, zawiadomię Tsunade.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Nie chciała brać pod uwagę takiego scenariusza. Chyba nie sądzi, że matka postanowi mnie zabić? Cóż, przez chwilę rozważała tę opcję, ale to wychodziło poza wszelkie prawa logiki. Tylko czy od powrotu cokolwiek było logiczne?

Neji postąpił jedynie krok w przód, bo z zaciśniętymi ustami i zmarszczonym czołem chyba się zawahał. W końcu jednak nieporadnie objął Kyōko i poklepał ją po plecach.

— Bądź czujna.

Skinęła głową i już bez słowa wkroczyła na tereny Yūhei Dzień się dopiero rozpoczynał, ale handlarze wyrobów z jabłek zdążyli porozstawiać stoiska i wesoło zagajać, a mieszczanie powoli napływali. Jedni dopiero kręcili się wokół straganów, inni już wykłócali się o ceny, a niektórzy odchodzili zawiedzeni. Dziewczyna każdemu członkowi rodziny odpowiadała zdawkowym skinieniem, nie siląc się na rozmowy czy uśmiechy. Wciąż czuła na sobie palące spojrzenia i widziała perfidne szepty. Na szczęście przez zgiełk nie mogła niczego usłyszeć.

Ze ściśniętym gardłem zbliżała się do największej rezydencji. W żołądku na dobre zagościł palący skurcz i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że od dawna niczego nie jadła. Ostatnim było mieszczańskie jabłko, ale zdążyła je już zwrócić. Trucizna, walka z Naruto i bóle osłabiły organizm na tyle, że mimo wyspania, Kyōko ledwo powłóczyła nogami. Musiała na razie oddalić przyziemne zmartwienia i skupić się na znacznie ważniejszej sprawie.

Gdy wchodziła po schodach, cicho posapywała. Była jednak skupiona na celu. Zamaszyście rozsunęła drzwi i wkroczyła do środka. Na szczęście nie spotkała Nanako, bo naprawdę nie chciała wyładować na niej frustracji. Z oddali nadciągała służka, niemal potykając się o własne nogi. Zdyszana dobiegła do przedsionka, szybko się skłoniła i spróbowała przywdziać życzliwą maskę. Kyōko chciała ją wyminąć, lecz służka zagrodziła drogę ręką.

— Kyōko-sama, proszę zostawić broń i poczekać!

— Gdzie jest moja matka?!

— Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę musi się panienka uspokoić!

— Lepiej już zamilcz i zejdź mi z drogi! — Kyōko odepchnęła niewinną dziewczynę i nawet nie zdjąwszy obuwia, wkroczyła na drewniane podwyższenie.

Na chwilę zapomniała o głodzie. Sunęła jak naelektryzowany cumulonimbus, nie odpowiadając na wszelkie pytania czy zaskoczone przywitania podwładnych rodziny. Maszerowała, nie zważając na swoje głośne tupanie. Niech wie, że nadchodzę. Ale nie zastanowiła się, gdzie mogła być matka. Może w szklarni, a może w jednym z pomieszczeń należących tylko do niej, gdzie nawet ojciec nie miał wstępu? Aż strach pomyśleć, co w nich wyczyniała. A jeśli przebywała poza rezydencją? Któż wiedział, czy ciągle przyjmowała misje. Kyōko podążyła najpierw do sypialni, lecz ta okazała się pusta, podobnie jak pokój gościnny. Dziewczyna wyszła na zewnątrz, do ogrodu, i oparła się czołem o belkę. Głęboko odetchnęła. Naprawdę powinnam sprawdzać szklarnię? Zadrżała.

Na wypadek, gdyby ojciec zechciał się pokazać, opuściła dom w pośpiechu i okrążyła posiadłość. Za budynkiem, tuż przy niskim, kamiennym murku stała długa na chyba dwadzieścia metrów szklarnia. Kyōko nieco ochłonęła i nie była już tak pewna siebie. Wciąż jednak zaciskała pięści i zbliżała się szybkim tempem. Widok rozmazanego, ciemnego kształtu za szybą jeszcze bardziej ostudził zapał. Dziewczyna oparła się o jabłoń i łyknęła duży haust powietrza. Muszę to zrobić. Pokiwała głową do swoich myśli, wypięła klatkę piersiową i ruszyła. Weszła, ale nie trzasnęła drzwiami, jak zamierzała.

Powitał ją obraz istnej dżungli. Rośliny tak bujne, że bez trudu obrastały wokół doniczek, zakrywając je. Niektóre liście były większe niż głowa przeciętnego człowieka, a różnorodność kolorów nieco przytłaczająca. Rozstawione wszędzie stoliki z mniejszymi sadzonkami z pewnością utrudniały swobodny ruch. Kyōko wysilała się, żeby niczego nie strącić, chociaż gdyby wiedziała, jak wyglądał tojad wodnisty, zniszczyłaby całą hodowlę. Ruszyła w głąb szklarni i ominąwszy roślinną ściankę, znalazła się chyba w najstarszej części budynku. Tam pnącza były tak gęste, że obrosły wszystkie ściany aż po sufit i zaczynały trącać zwisające lampy.

Matka stała przy stole zalewowym. Posłała blady uśmiech, jakby widok córki wcale nie zrobił na niej wrażenia, i pochyliwszy się nad pustymi doniczkami, zaczęła sadzić jakieś cebulki. Kyōko szybko do niej podeszła i splotła ręce na wysokości piersi. Matka nawet nie drgnęła, wbijając wzrok w swoje ubrudzone dłonie, które sprawnie ugniatały ziemię.

— Podasz mi konewkę? — Wskazała palcem gdzieś za plecami córki.

— Nie, nie podam.

Matka głośno westchnęła i ruszyła po zielone naczynie. Wciąż jednak nie obdarzyła Kyōko choć jednym spojrzeniem. Ta zaciskała pięści i nieustępliwie próbowała zwrócić na siebie uwagę.

— Tojad wodnisty? Naprawdę? — syknęła. — Myślałaś, że nigdy się nie dowiem? Że będziesz mogła truć mnie w nieskończoność?

— Za tobą pod ławą jest nawóz. Możesz przynieść?

Dziewczyna obnażyła zęby, lecz tym razem wykonała prośbę. Worek okazał się dość lekki, ale i tak rzuciła go z wściekłością na stół.

— A ty możesz przestać mnie ignorować? Mam już tego naprawdę dość. Powiedz tylko, dlaczego to zrobiłaś! Chciałaś mnie zabić, czy po prostu torturować?

Palce Kyōko na chwilę rozbłysły od przyrostu chakry, która powoli wracała do pierwotnego obiegu. Buzowała jak dziki koń rwący się do galopu. Kilka kropel skapnęło z dzióbka konewki i zdawały się trząść od elektryzującej energii. One... reagowały. Yūhei rozplotła ręce i dając upust emocjom, uderzyła pięścią w stół. Po szklarni rozeszła się przenikliwa, jaskrawa fala, coś zaskwierczało, może też pękło, a zaraz zgasło światło i na kobiety spadły kawałki szkła. Najwyraźniej dopiero to wpłynęło na matkę, bo błyskawicznie się odwróciła. Oczy, choć zaszklone, nie skrywały smutku. Były przerażone.

— Wiem, kto zabił Minori. — Chwyciła córkę za ramię i wbiła w nie paznokcie. — Łakniesz zemsty, prawda? Dam ci ją.

Kyōko rozdziawiła usta i zamarła. Więc matka znała tożsamość mordercy. Dlaczego tak długo ją skrywała? Może dziewczyna po prostu nie była gotowa i dlatego matka czekała na odpowiedni moment?

Naprawdę chcę w to wierzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top