Rozdział 28

Mizu wbił w nią chłodne, przeciągłe spojrzenie i milczał przez dłuższy czas. Odwracała wzrok, próbując skupić się na czymś innym, ale czuła nieustające ciarki na plecach i shizen wibrującą wokół stóp. Minori w końcu westchnęła i odwróciła się zamaszyście.

— No co?!

— Ty mi powiedz.

Popatrzyła mu prosto w oczy, prowadzili niemą walkę i nie zamierzała odpuścić. Miała już serdecznie dość pouczania, jakie musiała znosić przez ostatnie cztery lata. Za chwilę stuknie piąty i jej dwunaste urodziny, a Kyōko skończy siedemnaście. Zresztą to bez znaczenia. Minori umarła i nie powinna przejmować się takimi głupotami jak odliczanie do pełnoletności.

Przewróciła oczami, odwróciła się i mruknęła:

— Nie wiem, o co ci chodzi.

Odważyła się zerknąć na niego z ukosa. Mizu cały się zjeżył; naprężył kręgosłup, zanurzył szpony w tafli wody i nastroszył grzywę.

— Dobrze wiesz! Kyōko uważa, że to ja podpuściłem Rasuto, ale oczywiście nie mam z tym nic wspólnego. — Zaczął krążyć wokół niej. — Czemu to zrobiłaś?!

— Przecież zadziałało, więc w czym problem? — Tylko wzruszyła ramionami. — Twoje treningi były za mało skuteczne. Zrobiłeś się bezużyteczny, wiesz? — Posłała mu dumne spojrzenie i zadarła brodę. — Zdziadziałeś, już nie przestrzegasz własnych zasad! — Zignorowała gardłowe mruknięcie. — Po trupach do celu, zapomniałeś?! — Z całej siły zacisnęła pięść i podniosła ton głosu.

— To twoja siostra! — Zatrzymał się w połowie kroku i wyrzucił łapy w powietrze. — W ogóle cię to nie interesuje?

Znów wzruszyła ramionami.

— Co za różnica... Kyōko ma za zadanie uratować ludzkość i tak się stanie. Jeśli jakimś cudem przeżyje to... cóż, dobrze dla niej, ale gdy umrze, to kto po niej zapłacze? Matka? Ojciec? Nie rozśmieszaj mnie.

Minori na sekundę opuściła gardę, teatralnie rozpościerając ramiona. Zatkało jej dech w piersi, gdy potężny cios zwalił ją z nóg i odrzucił na kilka metrów w tył. Woda wlała jej się do gardła, Yūhei w panice próbowała wydrapać dla niej ujście, jednak zakaszlała i całość z siebie wypluła. Nieco uniosła plecy, nie potrafiąc jeszcze odwrócić głowy do Mizuchiego. Ściągnęła brwi w wyrazie wszechogarniającej furii, uderzyła pięścią w taflę i zadrżała, słysząc:

— Ja po niej zapłaczę.

Błyskawicznie się odwróciła, poderwała do pionu, a przez zaciśnięte zęby wysyczała:

— Jesteście siebie warci!

Jego błękitny ogon falował ponad powierzchnią, sugerując, że znów ją uderzy, jeśli się nie zamknie. Ale nie chciała się więcej zamykać, wystarczająco już wycierpiała.

— Zakochałeś się w niej?! Ty, który chciałeś ją zabić! Dobre sobie. — Wybuchła głośnym, nieszczerym śmiechem. — Powinno ci zależeć na przepowiedni, a nie na osobie, która...

— Zależy! — ryknął Mizuchi, znów się zbliżając. Doskoczył do niej w kilku susach. — Wypełnię przepowiednię tak jak zawsze. Do końca. Co nie zmienia faktu, że nie chcę, aby twoja siostra umarła.

— Hipokryta. — Splotła ręce na piersi, odwróciła wzrok.

— Nie waż się więcej działać bez mojej wiedzy, bo...

Gdy na niego spojrzała, jego wielka paszcza i wystające z niej białe zębiska wisiały tuż nad nią. Minori zadrżała.

— Bo co? Co jeszcze możesz mi zrobić? — mruknęła, ale już o wiele spokojniejszym tonem. Mimowolnie poruszyła dolną wargą.

— Mogę cię wchłonąć. Chyba zapomniałaś, kto cię stworzył.

Zamilkła, marszcząc nos w niezadowolonym grymasie. Nie zapomniała. Jak mogłaby? Każdego dnia od ponad czterech lat musiała patrzeć na tę obrzydliwą gębę, która najpierw budziła w niej strach, potem niepokój, aż w końcu gniew i odrazę. Minori nigdy nie zapomni o tym wszystkim, co ją spotkało.

„Wyciszeniem i medytacją powiększysz naturalne pokłady shizen, a kontakt z naturą zapewni szybszy powrót do sił. Poczuj więź, jaka was teraz łączy, pozwól, by bryza szeptała ci do ucha, deszcz ochładzał rozpalone ciało, ziemia koiła do snu, ogień rozpalał serce i piorun dopingował przy pracy. Daj się wypełnić żywiołami". Kyōko dokładnie zapamiętała słowa Mizuchiego, kiedy z szybko bijącym sercem i nierównym oddechem próbowała testować swoje możliwości.

Siedząc poza kraterem, w znajomym zagajniku, słyszała odgłosy przyrody – nawoływanie sokoła, odległe wycie wilka, gałęzie skrzypiące na wietrze. Mimo to zaczerpnęła powietrza do płuc, zamknęła oko i wyciszyła myśli. Czmychnęła do najciemniejszych zakamarków umysłu, gdzie tylko ona miała dostęp; stanęła przed biurkiem hokage. Momentalnie zamrugała – popołudniowe słońce dawało się we znaki, a brak zasłon sprawiał, że gabinet pozostawał rozświetlony i przejrzysty. Chakra i shizen płynęły kanalikami w wyjątkowej harmonii, więc Kyōko postanowiła trochę podkręcić atmosferę; spięła mięśnie, pobudzając obydwie energie do działania. Oddychała coraz szybciej i głośniej, a moc zdawała się rosnąć; skórę obsypały liczne ciarki, a zaraz w żołądku buchnął istny płomień, który językami muskał ciało od środka. Jestem... naładowana, ledwo przeszło Kyōko przez myśl, bo ciemność stanęła przed oczami i zrobiło jej się słabo. Nie mogła tego dłużej powstrzymywać. Wróciła do świata rzeczywistego.

Boli... Boli... TO BOLI!  Yūhei zerwała się na równe nogi i nawet nie zdążyła rozejrzeć się dookoła. Dudniło jej w skroniach, jakby tysiące doboszów z całej siły uderzało w bębny, zagrzewając żołnierzy do walki. Nie da-dam rady... Zgięła ręce w łokciach, by zaciśnięte pięści skierować w stronę zbocza i wystrzelić pociski uformowane z shizen.

Potęga uderzenia wbiła ją w śnieg aż do pach i gdy Kyōko sapnęła, nieco odgarniając od piersi śnieżnobiały puch, zawiesiła przed sobą wzrok. Cholera...

Fala uderzeniowa zmiotła wszystko, co znalazło się na jej drodze w promieniu dobrych kilkudziesięciu metrów. Połamane drzewa z hukiem toczyły się w kierunku podnóża góry, ciągnąc za sobą połacie śniegu, lodu i ziemi. Głęboka wyrwa, jaka powstała na skutek wyładowania energii, odsłoniła litą skałę.

Kyōko zdążyła tylko cicho westchnąć i padła na plecy. Patrzyła w niebo, bo niczego innego nie była w stanie zrobić. Wprawdzie spróbowała poruszyć rękoma, ale coś jej zaskrzypiało w stawach i krzywiąc się, odpuściła. Słyszała, jak powoli ulatywało z niej powietrze i choć mięśnie paliły żywym ogniem, to odmawiały posłuszeństwa. Przegięłam... Latanie szło jej coraz lepiej, ale wciąż nie potrafiła dozować shizen tak, aby móc ją wykorzystywać do walki i kompletnie nie opadać z sił po jednym uderzeniu. Na razie potrafiła rozładować energię (przy okazji przebudować krajobraz) i tyle. A potem przychodziły długie godziny, kiedy medytowała i odzyskiwała witalność.

Trening, trening i jeszcze raz trening. W końcu to opanuję.

Kyōko położyła sobie dłonie na biodrach i wzięła naprawdę głęboki wdech. Mroźne, poranne powietrze zakłuło w płucach, ale nie przestawała wypinać piersi. Jeszcze spojrzała na Rasuto, który wbijał w nią czarne niczym smoła ślepia. Aż czuła jego determinację! Po sytuacji, kiedy to prawie zginęli, zmusiła go, by obiecał, że już nigdy nie przystąpi do samodzielnej nauki. Wraz z upływem czasu zdeformowane skrzydło budziło coraz więcej obaw, lecz nie przerywali prób. Rasuto rósł w zaskakującym tempie i stojąc na równym podłożu, dosięgał jej prawie do ramion. Jeszcze wiele mu brakowało do potężnego Arashiego, ale wierzyła, że mógł przerosnąć nawet przywódcę.

— Lecimy? — Uniosła kącik ust, starając się wyglądać na jak najbardziej rozluźnioną. Zerknęła przez ramię na swoje błękitne skrzydła rozpostarte w pełnej okazałości. Nie zawiedźcie mnie.

— Ta-tak.

Skoczył pierwszy, a ona kilka sekund po nim. Błyskawicznie go dogoniła, poczekała, aż ułoży ciało na wietrze i lecąc tuż nad nim, chwyciła za czarne pióra na plecach.

— Trzymasz?

— Mhm. — Wbiła skupione spojrzenie w krajobraz przed nimi.

Na takiej wysokości dostrzegała kilka sąsiednich wiosek, lecz niezliczone szczyty górskie nie pozwalały zobaczyć świata poza Krajem Lodu. Rasuto nie mógł złapać równowagi – przekręcał się na boki, niemiarowo uderzał skrzydłami, jęczał i panikował.

— Spokojnie, młody. Nie myśl o tym. Poczuj je — szepnęła, nachyliwszy się.

— Ale trzy-trzymasz?

— Taaak — syknęła, na powrót zadzierając głowę na cudowną nieskończoność.

Porywisty wiatr uderzał w twarz, ale to jakoś zupełnie nie przeszkadzało. Zaciągnęła się przez nos, rozkoszując lotem. Postanowiła przyspieszyć. Shizen zawirowała jej pod skórą, wprawiając całe ciało w przyjemne wibracje. Teraz, kiedy Kyōko coraz lepiej kontrolowała sytuację, wszystko wydawało się takie proste! Mogłaby całymi dniami chłonąć i pożerać bezmiar wszechświata, mogłaby już do końca życia latać pomiędzy górami czy nad stepami, czerpać garściami od matki natury i nigdy nie wrócić do cywilizacji.

Przeszedł jej po karku zimny dreszcz, tak inny od tych niesamowitych zrywów shizen. Przełknęła ślinę, spojrzała na Rasuto, który w końcu ustabilizował lot. Może... powinna go puścić? Na dobrą sprawę radził sobie całkiem nieźle i jej wplecione w pióra palce wydawały się zbędne. Bardzo powoli wysunęła dłonie, ale zatrzymała je kilka centymetrów nad jego plecami. Tak tylko w razie potrzeby... Momentalnie spociły jej się pachy i już nie mogła spokojnie podziwiać Kraju Lodu – patrzyła tylko na Rasuto. Odruchowo za mocno przygryzła kącik dolnej wargi, a metaliczny posmak wcale nie pomógł w odzyskaniu skupienia. Drżącym głosem rzuciła:

— Możesz jeszcze przyspieszyć.

Chyba nawet nie poczuł, że przestała go trzymać. Wyrwał w przód jak wystrzelony z armaty i nawet się nie obejrzał! Musiała pobudzić więcej shizen, aby go w ogóle dogonić. Młody jednak nie zwalniał; najwyraźniej z tej ekscytacji zawrzała mu krew, bo wykonał kilka piruetów. Dopiero wtedy, gdy zawrócił, jego oczy rozbłysły od paniki.

— Spokojnie! Nie przestawaj! — krzyknęła Kyōko, lecąc nieco niżej.

— Kiedy mnie puściłaś?!

— Jakiś czas temu... — Mimowolnie spięła mięśnie ramion, a shizen wirowała coraz szybciej. — Ale sam zobacz! Robisz to. Ty latasz! — Klasnęła w dłonie.

Rasuto popatrzył w dół na ciemne czubki drzew i zalegający wszędzie śnieg. Kyōko zacisnęła usta, czekając na możliwy negatywny przebieg dalszych wydarzeń. Była gotowa do nurkowania. Ku jej zaskoczeniu orzełek zatoczył pełne koło, potem znów piruet i zawrócił w stronę krateru.

— Na co cze-czekasz? — rzucił, odwracając do niej głowę. — Muszę pochwalić się reszcie!

Odetchnęła z ulgą i pozwoliła, by szeroki uśmiech zagościł na twarzy. W końcu! Po tych kilku miesiącach w końcu im się udało! Wiadomo, że jeszcze czekało na nich sporo nauki, ale poczynili ogromne postępy i mogli być z siebie dumni.

— Tam, na trzeciej — szepnęła, pochylając plecy.

Rasuto tylko skinął łbem, a ona wplotła palce w czarne pióra i ścisnęła dłonie. Brodą niemal dotykała jego karku, czekając na ostre nurkowanie. Szybko dostrzegł daniela, o którym mówiła, a czujne oczy zaczęły skanować odległość od ofiary. Na ułamek sekundy zawisł w kompletnym bezruchu. Zupełnie tak, jakby nie był orłem, a jakimś latającym pojazdem i właśnie skończyło mu się paliwo. Momentalnie zakrztusiła się powietrzem, kiedy pochylił się i wystrzelił w dół. Mroźne pchnięcia ciosały ją w policzki, z trudem przytuliła twarz do szeleszczących piór. Rasuto gnał tak szybko, że nim jej żołądek zdążył podejść do gardła, wielkie skrzydła smagnęły powietrze, odwracając całe ciało do poziomu. Nastąpiło uderzenie. Kyōko aż podskoczyła, z trudem utrzymując się na plecach orła. Wtem usłyszała żałosny jęk, następnie chrzęst kości i nastała cisza. Szybko i bezboleśnie – tak jak go uczyłam.

Po powrocie do krateru zastali niecodzienny widok. Przed ich jaskinią zebrała się pokaźna grupka orłów. Pisklęta i podlotki przemykały między łapami starszych osobników, a jeszcze niewyrośnięte młodziki próbowały spoglądać ponad skrzydłami wyższych od siebie. Rasuto z całej siły zatrzepotał nad nimi skrzydłami, sprawiając, że zbiorowisko ustąpiło miejsca. Wylądowali, a on cisnął ciałem daniela w stronę jaskini. Kyōko zezowała na te wszystkie stworzenia i trzymała się blisko piersi podopiecznego. Był teraz znacznie wyższy od niej, a gdy dumnie się prostował, niemal dorównywał Arashiemu.

Orły rozsunęły się i pozwoliły im przejść. Wszyscy milczeli, obrzucając ich zaciekawionymi spojrzeniami. Kroczyli powoli, Kyōko wsłuchiwała się w swój przyspieszony oddech i spokojne, miarowe kroki Rasuto. Zmienił się. Jest pewny siebie.

Zatrzymali się dopiero przed kotarą, gdzie twarz Kyōko oblał szeroki uśmiech. Lee, Neji i Tenten opierali się o skalną ścianę, a tuż obok nich przykucnęła Wakana. U ich nóg leżał rozłożony, szeroki zwój.

— Już najwyższa pora — rzuciła stara orlica, wskazując szponami wymalowane na zwoju imiona.

Kyōko głośno przełknęła ślinę. Od razu domyśliła się, co ma nastąpić. Tak długo czekała na dzień, w którym Rasuto oficjalnie zostanie jej przywołańcem, a kiedy w końcu nadszedł...

Ogarnął ją przenikliwy spokój. Nawet shizen zdawała się płynąć wolno i harmonijnie, idealnie współgrając z chakrą. Kyōko zacisnęła pięści, zaraz je rozluźniła. Przymknąwszy powiekę, nabrała świeżego powietrza do płuc. Była gotowa.

Z torebki przy biodrze dobyła kunai. Zdjęła rękawiczkę, nie czekając na jakiekolwiek wahanie czy protesty zgromadzonych wokół nich jednostek. We wnętrzu lewej dłoni wykonała na tyle głębokie nacięcie, aby wystarczyło krwi do napisania trzech znaków. Kucnęła, zaczęła kreślić palcem na tyle ładne symbole, na ile potrafiła.

Cenny. Słońce. Dziecko — przeczytała po kolei Wakana. — Kyōko.

Kyōko blado się do niej uśmiechnęła i jeszcze przez chwilę spoglądała na zwój. Tuż obok swojego imienia zobaczyła dwa znaki: odbicie oraz piękno. Emi. Błyskawicznie zadrżała jej dolna warga i zapiekło oko. Yūhei z całej siły walczyła, by nie uronić choć jednej łzy. Już przecież zamknęła ten rozdział! Odwróciła się, aby nie pozwolić natrętnym myślom doszczętnie zalać umysł. Popatrzyła Rasuto prosto w oczy, ale orzeł zmarszczył czoło i przekręcił łeb, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z jej smutku i dostrzegał wilgotny skrawek skóry w kąciku powieki. Mimo to milczał, za co była mu wdzięczna, i zranił się szponem w udo, aby nasączyć go krwią niczym wieczne pióro atramentem. Wypisał trzy koślawe symbole katakaną – tyle i aż tyle nauczyła go Kyōko. Podobnie jak Naruto – nie należał do najpilniejszych uczniów pod słońcem.

Gdy tylko uniósł łapę znad zwoju, poczuła zatykający ucisk w klatce piersiowej. Przyłożyła doń dłoń, krzywiąc się i próbując zaczerpnąć powietrza. Trwało to na szczęście tylko kilka sekund, bo szybko przerodziło się w przyjemne ciepło, które w błyskawicznym tempie rozlało się po wszystkich kończynach, a kiedy dotarło do karku i popłynęło w górę, Kyōko ogarnął niespotykany przyrost mocy. Uniosła do twarzy zaciśnięta pięść, pozwoliła, by napięte mięśnie przedramienia pulsowały ze zdwojoną siłą. Westchnęła. Cudownie!

— Gratuluję. Od tego momentu i po kres waszego życia jesteście złączeni w jedno — ogłosiła Wakana donośnym głosem. Odwróciła się do gapiów i teatralnie rozpostarła skrzydła.

— Prawie jak w małżeństwie... — mruknęła Tenten i szybko się uciszyła, dostrzegając piorunujące spojrzenie Kyōko.

Do Yūhei pierwszy podszedł Lee. Położył jej dłoń na ramieniu, a jego szeroki, szczery uśmiech tylko poprawił humor.

— Cieszę się waszym szczęściem!

Rasuto zniżył głowę, by znaleźć się między nimi, na co Kyōko od razu wybuchła śmiechem.

— Dajcie już spokój! Jeszcze nie mam męża! — Odruchowo zerknęła na Nejiego, który ku jej pozytywnemu zaskoczeniu patrzył z ukosa na Tenten. Dobrze, tak powinno być.

Kilka orłów nieśmiało podeszło i złożyło im gratulacje. Kyōko dostrzegła nawet stojącego znacznie z tyłu Arashiego, który to tylko uważnie im się przyglądał. Rasuto musiał podążyć za jej spojrzeniem, bo mruknął:

— Myślisz, że po-podejdzie?

Przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nadal nie potrafiła zrozumieć, skąd w Arashim było tyle nienawiści do członka własnego stada. A może... może nie kierowała nim nienawiść, tylko pragmatyzm? Przywódca, dla dobra innych, pozbywał się słabszych jednostek. Kyōko nie chciała tego akceptować i udowodniła mu, że za szybko skreślił Rasuto, ale nie mogła wyzbyć się myśli, że przecież jej ojciec postępował podobnie. Odkąd tylko sięgała pamięcią poddawał ją próbom i nie dbał o to, że zakorzeni w córce jedynie żal oraz ból. Cicho wypuściła powietrze. Co dalej?

Dziś poznasz prawdę.

Spodziewała się, że Mizuchi niedługo przemówi, ale zadrżała i momentalnie spociły jej się dłonie. W lewej pobudziła shizen, aby zasklepić ranę, i przełknęła ślinę. O Minori?

O wszystkim. Udaj się w odludne miejsce. Sama.

Prysł dobry humor i znikły ciepłe, przyjemne wibracje w żołądku. Przeniosła strapiony wzrok na Rasuto, a on znów zrozumiał, że to jeszcze nie koniec.

— Przekaż im — kiwnęła brodą na przyjaciół — że muszę coś załatwić i nie wiem, kiedy wrócę. Nie szukajcie mnie.

— To nie brzmi za do-dobrze. Polecę z tobą.

— Nie — odpowiedziała spokojnym, stanowczym tonem. — Mizuchi wyjawi mi prawdę.

Zacisnął dziób i przez chwilę wpatrywali się w siebie. W końcu jednak Rasuto odpuścił; pokręcił łbem, nastroszył pióra na skrzydłach i westchnął.

— Jeśli coś ci się stanie... znajdę tę be-bestię i zabiję!

Tylko drgnęły jej kąciki ust, bo bardzo nie chciała się uśmiechać. Nawet Arashi nie mógł przeciwstawić się Mizuchiemu, a co dopiero młodziutki Rasuto... Ledwo dorósł i już rwał się do walki. Jeszcze przyjdzie pora, kiedy pokażą, czego się wspólnie nauczyli.

Nogi same poniosły ją do opuszczonej groty niedźwiedzia, którego upolowała jako pierwszego podczas pobytu na Tōjiyamie. W środku wciąż unosił się intensywny, piżmowy zapach i nawet pomyślała, że może zamieszkał tu nowy lokator. Pod ścianą przy wejściu leżało kilka kępek ciemnej sierści i to zapewne one tak śmierdziały. Kyōko to jednak nie przeszkadzało – po tylu miesiącach w naprawdę ciężkich warunkach przyzwyczaiła się do wielu niedogodności, a kilka z nich mogłaby nazwać całkiem znośnymi. Doskwierał jej brak słodyczy i świeżych owoców, ale...

Skup się.

Pokręciła głową, machinalnie usiadła na samym końcu jamy, gdzie znajdowało się niewielkie wgłębienie w bocznej ścianie. Niedługo powinien nadejść zmrok, mimo to do środka wciąż wpadało dużo światła. Skrzyżowała nogi, a luźne dłonie położyła na kolanach. Zamknęła powiekę, wciagnęła powietrze przez nos. Jestem gotowa, pomyślała, chociaż w rzeczywistości drżały jej ramiona i szczęka. Kyōko przestała wycierać spocone ręce, bo uznała to za bezsensowne. Usłyszała jeszcze przeciągłe westchnięcie Mizuchiego, który na pewno zdawał sobie sprawę z jej stanu, a mimo to mruknął:

Zaczynajmy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top