Rozdział 27
Rankiem, kiedy emocje nieco opadły, Kyōko wygrzebała listy i wraz z Rasuto wyszli na zewnątrz. Przed jaskinią zastali Tenten, która przygotowywała śniadanie. Chwilę potem dołączyli też Neji z Lee. Z ich włosów sączyła się woda, więc zajęli się rozpalaniem ogniska.
— Od kogo te listy?
— Jeszcze nie patrzyłam. — Yūhei usiadła obok przyjaciółki. Obejrzała obydwie koperty.
— Najpierw ten, bo ładniejszy.
Rzeczywiście, pierwszy znacznie się wyróżniał – chropowaty materiał, śnieżnobiały papier i złote ornamenty na rogach sugerowały, że wysłał go ktoś ważny. Kyōko zerknęła na drugą stronę i aż podskoczyła. Błyskawicznie przełamała pieczęć. Tekst jej się rozlewał, bo ręce niemiłosiernie drżały. Zmarszczyła czoło i podniosła list bliżej do twarzy. Zaczęła skanować litery wzrokiem.
— I...? — Tenten przysunęła się, by czytać na głos: — Yūhei Kyōko-san z Wioski Liścia. Uprzejmie informuję, że uprasza się panią o zaprzestanie kontaktu z szanownym Kazekage. Otrzymuje pani zakaz zbliżania się na odległość stu metrów... Kyōko, co to ma znaczyć?
Kyōko bezwładnie opuściła list na kolana i zamarła wpatrzona w przeciwległą ścianę krateru.
— Co?! Jaki zakaz zbliżania? — Neji poderwał się z miejsca i stanął nad nimi.
— Pisałaś listy do Gaary? — zagaił nawet Lee.
Cholera, jaki obciach... Kompletnie zapomniała o tych piekielnych wyznaniach miłości, spodziewając się, że nigdy nie ujrzy odpowiedzi, bo ptaszyska zgubią zwoje albo po prostu zostanie zignorowana. Ale to było zdecydowanie gorsze! Nie potrafiła spojrzeć przyjaciołom w oczy, czując, że rumienią jej się policzki.
— Podoba ci się Kazekage? — Tenten szturchnęła ją w ramię. — Ambitna z ciebie dziewczyna — parsknęła śmiechem.
Kyōko tak mocno nasunęła kaptur na twarz, że wystawały jej tylko usta. Pochyliła plecy, jakby pragnęła zapaść się pod ziemię.
— Zabijcie mnie — jęknęła.
Usłyszała kroki, zaraz ktoś wyrwał jej ten cholerny list z rąk. Zanim zdążyła unieść wzrok, na ziemię posypały się strzępki papieru.
— Chrzanić Kazekage.
Popatrzyła w oniemieniu na Nejiego i aż musiała zamrugać, aby upewnić się, że na jego twarzy widniał szelmowski uśmiech. Zadrżały jej kąciki ust i z głośnym westchnięciem popatrzyła na drugą kopertę. Ta wyglądała wręcz paskudnie – była pogięta i poplamiona czymś tłustym. Kyōko niechętnie zerknęła na adresata.
Co...? Co? Jak to? Ojej.
Zerwała się na równe nogi i zaczęła maszerować przed siebie. Usłyszała za plecami nawoływanie przyjaciółki:
— Czekaj! Też chce wiedzieć!
Przyspieszyła, z gracją wymijała bawiące się orzełki, prawie wpadła do gorącego źródła na środku krateru, ale odbiła się od skałki i skręciła. Wciąż słyszała Tenten, więc podbiegła do wyrwy i wyskoczyła. Przekoziołkowała, przez co skórę okrył śnieżny puch. W zupełności się tym nie przejęła; skoczyła w kierunku zagajnika i ukryła się między pniami. Dopiero mając stuprocentową pewność, że była sama, otworzyła kopertę.
Policzki oblał istny żar. Pochłaniała słowo za słowem, a potem musiała przeczytać drugi raz, bo nie skupiła się na treści. „Cześć Kyōko. Babunia Tsunade dała mi na was namiary. Tak sobie myśle i chyba rzałuje że nie poszedłem z tobą". Szeroki uśmiech na dobre zagościł na jej ustach. „Mam nadzieje że wszystko u ciebie dobrze". Westchnęła z rozczulenia na widok wielu błędów. Nauczyciele w Akademii musieli się łapać za głowę. To nic, ważne, że napisał.
„Tęsknie za naszą dróżyną w komplecie. Fajnie razem skopać tyłki Akatsuki co nie? Mam nadzieje że wkrutce znów będziemy razem. Jak sobie radzisz z Sojuczkiem Sojusznikiem? Pomaga ci? Czegoś sie dowiedziałaś? Nie moge ci teraz pomuc bo wyruszam z ropuchami na szkolenie na jakąś góre. Nie pamiętam nazwy".
Na Górę Myōboku.
Wzdrygnęła się pod wpływem niespodziewanego głosu Mizuchiego. Już miała zapytać, skąd wie, ale przecież ten cholerny smok wiedział wszystko. Prychnęła i wróciła do czytania.
„Bardzo bym chciał żebyś odpisała ale nie wiem czy tam dostarczają poczte hehe. Co by tu jeszcze... Wruć w jednym kawałku dobra?".
Przycisnęła list do klatki piersiowej. Zapatrzyła się w niebo. Czy zawsze było tak cudownie błękitne? A słoneczko, czy tylko dziś postanowiło oświecać jej rozanieloną twarz? Ach, jakie to przyjemne. Oparła się wygodniej o drzewo i przymknęła oko.
Woda poruszyła się niespokojnie wokół stóp, kiedy Minori skończyła obserwować reakcję na ten głupi list. Zacisnęła pięści i miała wielką ochotę prychnąć, ale zerknęła przez ramię na drzemiącego Mizu i wrócił jej rozsądek. Nie chciała obudzić swojego współlokatora. Zamiast tego usiadła i postanowiła wszystko dokładnie przemyśleć. Zaczęła od najprostszej konkluzji: Nie mogła skrzywdzić Naruto. Tak, tak, początkowo to planowała, ale Kyōko totalnie odwaliło na jego punkcie! Gdyby coś mu się stało, siostrunia wpadłaby w szał i tylko Bogowie jedyni wiedzieli, czy ktoś uszedłby bez szwanku.
Nie. Naruto odpadał, bo Bakayōko była zbyt rozchwiana. Jeszcze nie opanowała kontroli nad emocjami. Tu potrzeba więcej finezji. Minori kiwnęła głową, dumnie wypinając pierś. Jednak te cztery lata spędzone w cudownym towarzystwie Mizu czegoś ją nauczyły – najważniejszy był cel, a droga do niego nie miała znaczenia. Wiadomo, czasem zdarzały się pewne wyboje, gdzie trzeba naprostować sytuację... Jak teraz, bo Kyōko chyba zapomniała, gdzie jej miejsce – postanowiła zabawić się w dom i rodzinkę. Minori nie wytrzymała, jednak prychnęła, ale wystarczająco cicho, by Mizu tylko przekręcił się na drugi bok.
Mimo wszystko braciszek Neji budził w niej na tyle ciepłe uczucia, że błyskawicznie skreśliła go z listy. Tenten i Lee... Nie, wydawali się zbyt odlegli i niewystarczający. Pozostawała jeszcze jedna istota mogąca popchnąć Kyōko do działania. Wystarczyło tylko wybrać odpowiedni moment, aż Mizu znów zaśnie. Akurat na to Minori mogła poczekać, a przy okazji opracować idealny plan.
Wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu, spoglądając kątem oka na obraz przedstawiający podnoszącą się z ziemi Kyōko. Siostra miała wyjątkowo dobry humor. Na razie.
Kyōko wróciła na górę i usilnie próbowała ignorować zaciekawione spojrzenia towarzyszy. Nawet Rasuto przekręcał główkę, jakby czekał na wyjaśnienia. Podskakując i wymachując skrzydłami (gdzie nawet udawało mu się unieść na kilka metrów), zbliżył się do niej. Zadarł dziób i rzucił:
— Cze-czemu uciekłaś?
— Nie uciekłam — prychnęła, zezując w bok. Splotła ręce na piersi, dodała: — Chciałam chwilę pobyć sama.
— Taaak? A po co? — Tenten zerwała się z ziemi i zaczęła oglądać towarzyszkę z każdej strony.
Kyōko chwyciła ją za ramię, by zmusić do pochylenia i przeszła do szeptu:
— Drugi list był od Naruto.
Przyjaciółka momentalnie wyprostowała plecy, otworzyła szeroko oczy przynajmniej tak, jakby zobaczyła ducha i zakryła usta dłońmi.
— I co?! Co napisał?!
— Ciszej! — Kyōko rozejrzała się konspiracyjnie na boki, ale Lee i Neji raczej byli poza zasięgiem głosu. — W sumie nic takiego. Jak chcesz, to przeczytaj. — Wręczyła kopertę.
Nie chciała patrzeć na podekscytowaną Tenten, bo tylko mocniej piekły ją policzki. Schyliła się po Rasuto i aż głucho sapnęła. Młody robił się coraz cięższy. Mimo to usadziła go na ramieniu, próbując zachować równowagę i nie zginać się w lewą stronę. Zerknęła na inne podlotki, które wzbijały się na przynajmniej kilkanaście metrów i wcale tak szybko nie opadały. Jeden, chyba największy ze wszystkich, zatoczył nad głową matki spore koło i wylądował z gracą u jej łap. Kyōko kątem oka obserwowała reakcję Rasuto. Nie odrywał wzroku od rówieśników, oddychał szybko i stroszył piórka.
— Chcesz się pouczyć latać?
Aż zatrzepotał skrzydłami, uderzając Kyōko w twarz. Mimo to uśmiechnęła się w kąciku ust. Wdrapała się wraz z nim na jedną ze skałek otaczających gorące źródło na środku krateru i zdjęła go z ramienia. Złapała za brzuszek; młody cały się trząsł i nie była pewna, czy z radości, czy może ze strachu. Wzięła głębszy zamach, po czym wyrzuciła orzełka w powietrze. Zadarła głowę, by obserwować jego zmagania z grawitacją – mocno i niemiarowo poruszał skrzydłami, próbując utrzymać się nad ziemią. Nie trwało to jednak długo, bo spadł, a wraz z nim powoli opadło kilka czarnych piór. Powtarzali tę czynność aż do pory obiadowej, kiedy to w końcu dali sobie spokój i odłożyli dalszą naukę na wieczór. Kyōko jednak dostrzegała ciemne ślepia Rasuto wpatrzone w inne orzełki, które potrafiły unosić się coraz wyżej i lądować tak, by nie uderzać dziobem o ziemię. Choć ten widok sprawiał, że czuła ucisk w klatce piersiowej i palący posmak w gardle, nie dawała niczego po sobie poznać. Nauczę go latać, choćbym sama miała sobie dokleić pióra.
Po kilku sesjach budzenia shizen, które nie przynosiły upragnionych efektów, Mizuchi zasugerował trening fizyczny. Stwierdził, że trzeba wzmacniać ducha na równi z ciałem. I miał w tym dużo racji. Kyōko zaczęła więc sparingi z Nejim, bo pod względem taijutsu nie miał sobie równych.
— Zaczynasz wracać do formy — syknął, odpierając prawy sierpowy.
Kiwnęła głową, ale nie rozkojarzyła się – zeszła do parteru, by spróbować podciąć mu nogi. Odskoczył, wykonał w powietrzu płynnego fikołka i wylądował kilka metrów dalej. W Kyōko uderzyła fala gorąca. Zdjęła sweter, cisnęła nim w stronę Rasuto. Została w samej bluzce na długi rękaw, lecz płonące mięśnie i walące serce, które przyspieszało krew, wystarczająco ją rozgrzewały. Chakra też płynęła znacznie szybciej niż zwykle, a tuż pod nią, w najciemniejszych kanalikach, skrywała się shizen – w każdej chwili gotowa do wybuchu. Ją akurat Kyōko musiała trzymać na wodzy. Wzięła głęboki wdech, na sekundę przymknęła powiekę. Wystrzeliła niczym z procy w kierunku przyjaciela, ale był skupiony jak nigdy i nie dał się zaskoczyć serią ciosów. Spięła się cała, nie mogąc przebić defensywy. Przez zaciśnięte zęby rzuciła:
— Podkręćmy tempo.
Zrozumiał, o co chodziło, kiwnął głową. Rozstawił nogi, przeniósł ciężar ciała na prawą stronę, ułożył ręce w gotowości do prawdziwego pojedynku – jeden łokieć trzymał blisko biodra, a palcami drugiego ramienia dał znak. Kyōko pobudziła chakrę w dłoniach i przekierowała ją do palców. Pchnęła kilka razy z jego lewej, żeby sprawdzić gardę, ale obrona Nejiego jak zwykle nie pozostawała wiele do życzenia. Odegrał się mocnym ciosem w przedramię. Yūhei syknęła i szybko się wycofała. Sprawną ręką otarła pot z czoła i zerknęła na luźno zwisającą kończynę. Próbowała zgiąć palce, ale silne uderzenie przerwało dopływ chakry i na jakiś czas straciła władanie. Cholera. Cwany Neji wykorzystał jej ograniczone pole widzenia i zaatakował tam, gdzie miała najsłabszą obronę. Zareagowała za wolno! Jeszcze raz popatrzyła na rękę, która wydawała się teraz zupełnie bezużyteczna. Ale gdyby tak... Kyōko zmarszczyła czoło. Przyjaciel znów na nią zaszarżował; starał się trafić w lewe ramię, by już całkowicie wyeliminować przeciwniczkę. Z tej strony miała jednak dobrą widomość. Uchyliła się, spięła mięśnie i wystrzeliła ramieniem w kierunku jego twarzy. Coś trafiła. W ostatniej chwili uniknął końcowego ataku. Dostał jednak w ucho, na co siarczyście przeklął i potarł bolące miejsce.
— Ałć! No wiesz co...?!
— Ty nie jesteś lepszy! — Kiwnęła głową na bezwładną rękę.
Musiała jednak znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji. Na prawdziwym polu bitwy nie mogłaby pozwolić sobie na takie niechlujstwo i zaniedbanie. Spróbuję... tylko troszkę. Zacisnęła zęby, skupiła energię, przywołując w myślach najpierw twarze rodziców, a zaraz za nimi Naruto. Wibrująca furia szybko zalała umysł, a włoski na karku zjeżyły się niczym od wzrostu ciśnienia. Kyōko starała się opanować stukające zęby, które dźwięczały jej w uszach niczym dzwoneczki. W odmętach świadomości zobaczyła kołyskę, matkę plotącą warkocz, rozgniewane oczy ojca, usłyszała płacz niemowlęcia i poczuła zapach herbaty miętowej z sokiem jabłkowym. Wykrzesała z siebie całe pokłady silnej woli i skoczyła w przód. Poruszała się inaczej – szybciej i zwinniej. Uniknęła każdego wymierzonego w nią ciosu, a gdy w oczach Nejiego dostrzegła istne niedowierzanie, pchnęła go w klatkę piersiową otwartą prawą dłonią.
Odleciał na kilka dobrych metrów, co dało jej czas na opanowanie się. Najpierw oddychała spazmatycznie, ale nim upłynęło kilka sekund, uspokoił jej się oddech. Jeszcze zanim podbiegła do przyjaciela, pozginała palce u dłoni i dopiero wtedy upewniła się, że wszystko wróciło do normy. Pomogła Nejiemu wstać, ale ten szybko pochylił plecy, oparł się na kolanach i zakaszlał. Podnosząc na nią wzrok, postukał się w pierś.
— C-co to było...?
— Chyba skutki treningów z Mizuchim. — Wzruszyła ramionami.
Jej potylicę zalało niespodziewane, wilgotne ciepło, a coś szorstkiego musnęło ją za uchem. Jest zadowolony. Sama też uśmiechnęła się szelmowsko, bo miała powód do dumy. W końcu, po tak wielu dniach, coś zaczynało się udawać. Nie było to łatwe – chwila nieuwagi i Kyōko straciłaby nad sobą panowanie, ale wyzwoliła odrobinę shizen i mogła ją kontrolować! Powoli do przodu.
Rasuto poczuł na plecach coś miękkiego. Otworzył zaspane oczy i odwrócił się do Kyōko, która to siedziała i wpatrywała się w niego usilnie. Dogasające ognisko rzuciło światło na jej twarz. Uśmiechała się.
— Kyō-Kyōko?
Schyliła plecy i pogładziła go po główce.
— Czas nauczyć cię latać, mały.
Rasuto niepewnie zerknął na kotarę odgradzającą jaskinię, ale za nią wciąż było szaro.
— Te-teraz?
Milczała przez kilka sekund, wbijając w niego zdeterminowany wzrok. Mimowolnie zadrżał.
— Chyba nie chcesz pozostawać w tyle? — mruknęła, chwytając za jego prawe skrzydło. Rozłożyła je i zacmokała. — Z twoją ułomnością może być ciężko.
Podskoczył jak oparzony. O czym... o czym ona mówi? Nie rozumiem. Pochylił głowę, wyszarpał skrzydełko z jej palców.
— Ale nie martw się, mam plan. — Złapała go za dziób i zmusiła, by na nią popatrzył. — Musisz skoczyć ze ściany krateru. Przy takiej wysokości na pewno polecisz. Zaufaj mi.
Jakoś nie potrafił odwrócić wzorku. Wgapiał się w oko opiekunki, które w tym świetle zrobiło się niemal granatowe. W końcu przełknął ślinę i cicho westchnął:
— Dobrze.
— Poczekaj na mnie na skale, tylko się ubiorę. Skoczysz, kiedy wyjdę. Zrozumiałeś?
— Tak.
Potruchtał do wyjścia, ale jeszcze zanim odsunął kotarę, odwrócił się do Kyōko, jakby szukał zachęty. Tylko machnęła na niego ręką.
Zrobię to. Dla niej.
Jakiś cichy głos z tyłu głowy wyrwał ją z niespokojnego snu. Chwilę to zajęło, zanim przegnała resztki psychodelicznego koszmaru z Arashim o twarzy jej ojca i przypomniała sobie, gdzie była. Zmarszczyła czoło na widok, a właściwie brak widoku Rasuto. Poszedł na siku? Dziwne, raczej nie budził się w nocy. Przeniosła wzrok na kotarę, zza której przedzierało się szarawe światło. Chyba powinnam go poszukać.
Z kwaśnym grymasem na ustach wygramoliła się ze śpiwora. Zarzuciła na plecy kurtkę z miśka i założyła grube, skórzane buciory. Jeśli będzie musiała łazić w śniegu, to wolała nie odmrozić stóp. Choć ostatki nocy jeszcze nie czmychnęły przed pierwszymi promieniami słońca, to kilkukrotnie zamrugała i odgarnęła z czoła sklejoną grzywkę. Rozejrzała się na boki. Po Rasuto nie było śladu. Momentalnie przeszedł jej po karku zimny dreszcz, a i na ramionach poczuła nieprzyjemne ciarki. Okrążyła gorące źródła, zerknęła nawet do najbliższej jamy. Lodowy ucisk coraz mocniej przecinał jej serce. Ze spazmatycznym oddechem biegała dookoła, aż w końcu spojrzała na wyrwę. Czyżby Rasuto wyszedł z krateru? Niemożliwe... Przecież by tego nie zrobił!
— Kyō-Kyōko!
Aż podskoczyła i zmrużyła oko. Błyskawicznie odszukała źródło dźwięku.
Stał tam. Na najwyższym punkcie ściany krateru. Machał do niej radośnie, jakby czekał, aż podejdzie.
Ruszyła. Kilka pierwszych kroków było ociężałych, jakby grawitacja nagle zyskała na sile. Kyōko zassała powietrze nosem, zmuszając mięśnie do większego wysiłku. Czuła pod skórą palący skurcz, który nasilał się wraz z pokonywaną odległością.
— Stój! — krzyknęła, wyciągając rękę. — Co ty robisz?
— Wierzę, że to się u-uda!
Na chwilę stanęła jak wryta, gdy Rasuto rozpostarł skrzydła i po prostu zanurkował. Zostały po nim tylko pusta ścianka, szare niebo i ciemne chmury w tle. Zupełnie tak, jakby nigdy się tam nie wdrapał, a wciąż smacznie spał w jaskini. Może Kyōko nadal śniła? Może lunatykowała? Cholera.
W biegu pozbyła się obciążającej kurtki. Przeskakiwała po kilka metrów na raz, a gdy dobiła do ściany, bez namysłu chwyciła za ostre, wystające elementy. Wspięła się i wystawiła głowę na zewnątrz; zobaczyła Rasuto, który choć machał skrzydłami i nawet trochę się unosił, w końcu runął w stronę drzew.
Umrze.
Wzięła głęboki wdech, wyłączyła myślenie. Mocno odepchnęła się wszystkimi kończynami od podłoża i skoczyła za nim. Porywisty, niewdzięczny wiatr uderzał ją w twarz z taką siłą, że walczyła, aby nie zamknąć powieki. Mimo szczypania wyprostowała ciało i spadała w pozycji pionowej, aby przyspieszyć. Wyciągnęła rękę. Tak blisko... Już prawie... Rasuto też ją zobaczył. Próbował machać skrzydłami, ale tylko odwrócił się na plecy, a z jego czarnych ślepi buchała panika. Nie pozwolę, żeby zginął! Kyōko tak mocno zagryzła zęby, że coś strzeliło jej w szczęce, lecz zupełnie się tym nie przejęła. Poruszyła skostniałymi od zimna palcami, niemal musnęła jego piór. Szybciej! Cholera, szybciej! Zrozumiała, że zginie, bo drzewa i śnieg przybliżały się w zaskakującym tempie, ale chciała chociaż swoim ciałem zamortyzować upadek Rasuto. Cholera, przecież to nie mogło się tak skończyć! Nie po tym wszystkim, co zrobiła i poświęciła! Nie, po prostu nie!
Napięła ramię najmocniej jak tylko mogła i coś zachrupotało w stawie brakowym. Syknęła z bólu, zrobiło jej się ciemno przed okiem. Złapię go!
Nagle jej ciało wystrzeliło w przód i momentalnie pochwyciła orzełka w objęcia. Mocno przytuliła go do klatki piersiowej. Ten tylko zaskomlał niczym ranne zwierzę i zadrżał. Westchnęła. Minęło kilka sekund, nim zdała sobie sprawę, że wiatr przestał bombardować ją grudkami śniegu, za to płatki powoli osiadały na skórze. Spojrzała w dół; drzewa też się nie zbliżały, a lekko ugięte nogi dryfowały w powietrzu. Coś ciepłego i wibrującego dotykało pleców. Zerknęła przez ramię i zaparło jej dech. Z rozwartymi ustami wgapiała się w parę ogromnych, błoniastych skrzydeł uformowanych z błękitnej chakry. Nie, zaraz. To nie była chakra, tylko... shizen.
Rasuto – zbyt sztywny, by chociaż unieść wzrok – skulił się w jej ramionach, więc Kyōko postanowiła jak najszybciej wrócić do krateru. Ale... jak miała to zrobić? Jak powinna użyć tych skrzydeł, aby faktycznie latać?
Nie myśl. Poczuj je.
Wzdrygnęła się pod wpływem głosu Mizuchiego. Mimo to jego rada brzmiała mądrze. Yūhei przymknęła powiekę i zagłębiła się w czarne macki podświadomości, pozwalając shizen płynąć nieco swobodniej. Czuła, jak ta przemieszczała się wzdłuż kanalików chakry, wirowała wokół niej, aż w końcu łączyła się w jedną, kompletną energię. Wielkie skrzydła uderzyły w powietrze. Zaraz znowu i jeszcze raz. Lot nie był doskonały, bo Kyōko zataczała pijane koła, próbując jakoś wyrównać pozycję ciała. Zerknęła na skulonego Rasuto, który przestał być leciutkim pisklakiem, i z zaciśniętymi zębami nabrała powietrza nosem. Choć padający śnieg utrudniał widoczność, to zadarła głowę i wbiła wzrok w ścianę krateru.
— Wrócimy — syknęła.
Skoncentrowała się mocniej na ustabilizowaniu shizen. Nie myślała. Czuła ją. Pod skórą buzowały płonące języki, elektryzujące pulsacje, wilgotne muśnięcia, opinające pnącza i porywiste zrywy, a wszystko to scalało się w jedno i napędzało ją do działania. Blady uśmiech zagościł na twarzy Kyōko, gdy wzbijała się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dotknęła stopami gleby w kraterze. Dopiero tam sapnęła, jakby miała przynajmniej osiemdziesiąt lat, wypuściła Rasuto, by samej paść twarzą na ziemię.
— Wróciliśmy — jęknęła, cudem odwracając się na plecy.
Zza szarych chmur nie wyjrzało słońce, wciąż prószył śnieg. Jego chłodzący dotyk koił zszargane nerwy i ciało rozpalone do granic możliwości.
Rasuto oprzytomniał pierwszy – poderwał się na równe łapy i potruchtał do Kyōko. Stuknął ją dziobem w ramię. Tylko odwróciła głowę, kiedy on wcisnął się pomiędzy jej biodro a rękę. Był już jednak za duży, aby ogrzewać się pod pachą.
— Zabiję cię, wiesz? — mruknęła.
Znów spojrzała w niebo. Cholera, chciała oddać za niego życie. Nigdy by go nie zabiła.
~*~
No i jak wrażenia? Przyznam, że jestem ciekawa, co sądzicie o Minori. To postać, którą chyba najbardziej boję się, że schrzanię. Mam co do niej pewne plany i mam nadzieję, że Was zakoczą ;).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top