Rozdział 20

No i dobijamy do okrąglutkiej 20'stki. Whoa, kiedy to zleciało? :D Dziś postanowiłam wstawić ekstra rozdział z okazji świąt. Jest też znacznie dłuższy od poprzednich i mam nadzieję, że się spodoba.

~*~

Jako że przejedli już wszystkie zapasy i resztki zostawione przez leśne stworzonka, Kyōko postanowiła w końcu zapolować. Niebo pociemniało na tyle, że dawało doskonałą ochronę przed czujnymi, płochliwymi oczami, a co ważniejsze – to właśnie nocą większość zwierząt wychodziła na żer. Dziewczyna przygotowała sobie kilka kunaiów, zbudowała prymitywną, prowizoryczną pułapkę z patyków oraz sznurka i już miała oddalić się od ogniska, gdy zerknęła przelotnie na Nejiego. Westchnęła. Dosyć uciekania.

                — Przydałyby mi się twoje oczy — rzuciła z udawaną nonszalancją, ale spięła mięśnie ramion.

                Kiwnął tylko głową, a jej nie umknęło zaniepokojone spojrzenie Tenten, która mimo wszystko dalej w milczeniu czyściła bronie.

                — Chciałabym upolować coś większego, ale nie wiem, czy aż tak nam się poszczęści. — Yūhei potarła potylicę, nie wiedząc, o czym dalej mówić. — Ostatecznie nie pogardzę nawet wężem. Ich mięso nie jest takie złe, wiesz? — Zaśmiała się głupkowato. — Ale dzięki Byakuganowi...

                — Kyōko — przerwał jej szorstkim tonem. Jego oczy – jak zwykle – nie zdradzały emocji, a kamienną twarz nie naznaczyła ani jedna zmarszczka.

                Dziewczyna przełknęła ślinę i popatrzyła pod nogi. Opuścili już oazę i skierowali się na otwartą przestrzeń usłaną głazami i nielicznymi, wyschniętymi krzewami. Zadrżała, nie wiedząc, czy z zimna, czy z emocji.

                — To, co zrobiłaś... — Zacisnął pięści, patrzył przed siebie. Może nie mógł lub nie chciał spojrzeć jej w oko? — Było brawurowe i głupie, i bezmyślne, i nieodpowiedzialne, i... na Bogów, mogłaś zginąć! — Stanął jak wryty, jemu też drżały ramiona.

                Co miała odpowiedzieć? Że chciała wziąć sprawy w swoje ręce, chronić Naruto i pozostałych żyjących jinchūriki, a przy okazji odpłacić pięknym za nadobne? Nie... Przecież mogła poprosić o pomoc. Chyba chciała coś sobie udowodnić. A może też Mizuchiemu.

                — Dlaczego?! — Odwrócił się do niej zamaszyście i doskoczył. Stał blisko... za blisko. — Nie mogę cię znów stracić! Rozumiesz? Nie mogę! — Położył jej dłonie na policzkach i przysunął się jeszcze bliżej.

                Zadrżała, tym razem nie z zimna, i poczuła na skórze ciepło. Przecież Neji nigdy jej nie stracił. Czemu tak powiedział?

                — Gdy odeszłaś cztery lata temu... myślałem, że już nigdy nie wrócisz. Że wygnano cię na dobre. Nawet nie wiesz, jak... — Spuścił głowę, znów drżał.

                Kyōko przymknęła rozdziawione usta i przykryła dłonie chłopaka swoimi. Choć już na nią nie patrzył, delikatnie się uśmiechnęła i westchnęła.

                — Nie tak łatwo się mnie pozbyć — rzuciła z przekąsem. — Nie dałam się stłamsić ani ojcu, ani Hattori-sensei, ani jakiemuś parszywemu członkowi Akatsuki. Widzisz? Stoję tu w jednym ka... no dobra, bez oka, ale żyję! — parsknęła.

                Kiedy w końcu uniósł wzrok, wyszczerzyła się i zamrugała na potwierdzenie swoich słów. Szybko jednak zmarszczyła czoło, bo w kącikach oczu przyjaciela dostrzegła... łzy? Zdrętwiała, gdy ten bez ostrzeżenia pochwycił ją jedną ręką w pasie, a drugą zarzucił za kark i przycisnął do torsu. Oddychał głośno, niemal spazmatycznie. Jego usta musnęły płatek jej ucha i zostawiły na nim delikatny pocałunek. Kyōko, sztywna jak pień, nie wiedziała, co zrobić. Neji nigdy nie był tak wylewny. Co mu odwaliło? Gdzieś daleko, z tyłu głowy, poczuła porywisty, zimny podmuch. Mizuchi westchnął tak przeciągle, że już nawet nie musiał się odzywać, by odczytała jego dezaprobatę.

                Odsunęła się kulturalnie, ale stanowczo, i uciekła spojrzeniem w bok. Odruchowo poprawiła warkocz.

                — Tak w ogóle, to jak mnie znaleźliście?

                Neji odchrząknął.

                — Najpierw usłyszeliśmy wybuchy, ale uznaliśmy, że to nie nasza sprawa. A potem... zniknęłaś, to znaczy znikł twój klon. Domyśliłem się reszty i odszukałem cię.

                Racja, te jego niezawodne oczy najpewniej jeszcze nie raz odkryją prawdę. Pokiwała głową.

                — Jest już późno. Musimy coś złapać.

                — Tak, tak, racja... — Neji też popatrzył na kamienie. — Byakugan!

                Ze ściągniętymi brwiami przeskanował okolicę. Kyōko nie liczyła na dużą zdobycz, chociaż chciałaby najeść się do syta. Aż podskoczyła, gdy przyjaciel westchnął z zachwytu.

                — Widzę! To chyba jakaś koza, nie wiem... Osiemset metrów na północ. — Wyciągnął palec wskazujący. — O, za tamtymi większymi skałkami.

                — Koza? Czekaj... Czy ma takie długie, dość cienkie, zakrzywione do tyłu rogi?

                — No, w sumie ma.

                Z radości aż chciała go ucałować, ale to byłoby przynajmniej dziwne. Zamiast tego odchrząknęła i dumnie wypięła pierś.

                — To oryks. Nieźle nam się poszczęściło! — Machnęła ręką do wymarszu. — Jest sam?

                — Mhm.

                — Pewnie oddzielił się od stada. Wyobrażasz sobie, jaką Tenten będzie miała minę? — Potarła dłonie. — Nie mogę się doczekać.

                — Dałabyś już jej spokój. Ona naprawdę się sta...

                — Stara? — Kyōko wywróciła okiem, ale było zbyt ciemno, by Neji to dostrzegł. Chyba że wciąż korzystał z Byakugana... — My po prostu nie jesteśmy kompatybilne.

                Krótko się zaśmiał.

                — Bardzo możliwe.

                Jednak nie dezaktywował techniki wzrokowej, bo nawigował przyjaciółkę pomiędzy głazami. Mimo że nie spodziewali się ataku ze strony wrogich ninja czy dużych drapieżników, bo te nie żyły na pustyni, to poruszali się w ciszy. Chłopak dostosował trasę tak, by ostatnie sto metrów od celu zbliżać się, ukrywając za kamieniami. W końcu podeszli na tyle blisko, że już dalej nie mogli. Porozumiewali się na migi; Kyōko powoli wyciągnęła kunai i kciukiem wskazała za siebie. Dłońmi wykonała znak „X", ale Neji chyba nie zrozumiał, bo pokręcił głową i już chciał wychylić się z kryjówki, lecz dziewczyna szarpnęła nim w tył. Posłała mu najbardziej mrożące krew w żyłach spojrzenie i sama wyściubiła nos. Przyjaciel wolno wypuścił powietrze, ręką pokazał dokładny kierunek, a palcami odległość.

                Najpierw odłożyła na ziemię prowizoryczną pułapkę, bo ta była zbyt mała i prymitywna na tak okazałą zwierzynę. Potem Kyōko wzięła głęboki zamach, policzyła do trzech i wypuściwszy powietrze, wycelowała. Z całej siły cisnęła kunai. Wszystko dokładnie obliczyła; miał trafić idealnie w kark, by pozbawić życia bez zbędnego przeciągania i tortur.

                Usłyszeli przeraźliwy skowyt, a zaraz tupot o wyschniętą na wiór ziemię. Oryks zerwał się do biegu i ruszył w przeciwnym kierunku. Przestali dbać o bezgłośne tropienie.

                — Cholera! — krzyknęła Kyōko, wyskakując zza skały i rzucając się w szaleńczą pogoń. Jak mogłam nie trafić?! Cholerne oko!

                — Biegnie po twojej prawej! Na trzeciej!

                Odbiła więc w prawo, wyciągnęła z torebki kolejny nóż i skoro nie mogła polegać na wzroku, to skupiła się na słuchu. Wytężyła ten zmysł najlepiej jak mogła, uwolniła chakrę w stopach i momentalnie wyprzedziła Nejiego. Krew dudniła jej w uszach, a do nozdrzy docierał specyficzny, piżmowy zapach. Zaciągnęła się, odruchowo oblizała usta. Pochyliła plecy, by zyskać większą prędkość, bo zwierzę nie uciekało na boki, tylko mknęło przed siebie. W głowie zaczęła kalkulować niemiarowe, paniczne ruchy oryksa. Przeszedł do cwału, a potem nagle wyhamował i skręcił w lewo. Tak, tak, tak! Słyszała wszystko. Pewnie zatrzymała go jakaś skała. Kyōko uczyniła to samo. Wiedziała, że z każdą sekundą zmniejszała między nimi odległość. Och... jak brakowało jej polowań! Mimowolnie się uśmiechnęła, nawet przymknęła powiekę i kiedy tylko usłyszała kolejne wyhamowanie, skoczyła.

Zaryła w bok zwierzęcia, razem przeturlali się po ziemi. Oryks próbował walczyć; z dodatkowym balastem na plecach podniósł się do pionu i zaczął wierzgać. Dziewczyna uczepiła się jego rogu, ścisnęła oryksa udami i przez chwilę ujeżdżała jak dzikiego konia. Kiedy utrzymała równowagę, w drugiej ręce ścisnęła mocniej kunai i tym razem precyzyjnie pchnęła – prosto w kark. Oryks jęknął, ale ciszej, znacznie spokojniej, jakby tylko wzdychał, po czym padł bez życia.

                Zeskoczyła, otarła spocone czoło. Dopiero docierało do niej, ile wysiłku włożyła w tę gonitwę, a przecież zaledwie kilka godzin temu walczyła na śmierć i życie z Deidarą. Czyżby znów przegięła? Ale... było warto. Uśmiechnęła się do nadciągającej sylwetki.

                — O kurczę, nieźle! Myślałem, że ci zwieje!

                — No wiesz co... Miej trochę wiary! — Schyliła się i wyrwała z leżącego ciała swoje dwa kunaie. — Przecież obiecałam, że zapełnię wasze niewdzięczne brzuszki.

                Parsknął w odpowiedzi i przy głuchym stęknięciu pochwycił oryksa, by zarzucić go na plecy. Pełni satysfakcji i z dumnymi wyrazami twarzy ruszyli w drogę powrotną do oazy.

                Lee pomachał im wesoło na przywitanie, ale gdy dostrzegł, co nieśli, rozdziawił usta i zaraz szeroko się uśmiechnął. Podbiegł, pomógł przytaszczyć oryksa do ogniska. Tenten aż zerwała się na równe nogi i zaniemówiła. Z idiotyczną miną wymierzyła palcem w zwierzę i spoglądała to na nie, to na resztę towarzyszy. Kyōko nie mogła wymarzyć sobie lepszej reakcji. Już miała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, gdy przypomniała sobie rozmowę z Nejim i... postanowiła odpuścić. Zwróciła się do koleżanki.

                — Pomożesz mi go oporządzić?

                — Ja... no... nie wiem, jak to zrobić... — Tenten chyba zaskoczyła ta prośba. Dziewczyna przystąpiła z nogi na nogę i ze zmarszczonym czołem patrzyła na zdobycz.

                — Wszystko ci pokażę. — Kyōko usiadła i machnęła na towarzyszkę, by ta poszła w jej ślady.

                Gdy już obydwie usadowiły się wygodnie po dwóch stronach oryksa, Yūhei wskazała ranę na karku.

                — Tu robisz poziome nacięcie i wsadzasz palce. Czekaj! Nie tak. — Westchnęła i pokręciła głową. W porę ugryzła się w język. — Nie tak głęboko. — Chwyciła jej rękę, na co Tenten lekko zadrżała, i pokierowała nią we właściwy sposób. — A teraz chwyć za połać i pociągnij. O! Dobrze!

                Tenten zadarła brodę, a na ustach widniał naprawdę szczery uśmiech pełen entuzjazmu. Jak na świeżaka całkiem nieźle poradziła sobie z oskórowaniem. Potem Kyōko pokazała koleżance rozcinanie żołądka i wyciąganie podrobów.

                — Uważaj na gazy. Zdziwiłabyś się, ile taki zwierz potrafi — zachichotała i przesunęła Tenten, by nie została obryzgana krwią. — Hmm... a może zasuszymy wątrobę? Co wy na to?

                Neji uniósł głowę znad ogniska i skrzywił się, jakby zjadł plasterek cytryny.

                — Daj spokój, to smaczna przekąska — dodała.

                — Może dla ciebie — mruknął i wrócił do przygotowywania odpowiedniego rożna na tak dużą zwierzynę.

                Gdy oryks wisiał już nad ogniem przy akompaniamencie wesołego skwierczenia, drużyna usiadła przy ogniu i odpoczywała. Kyōko kilkukrotnie zauważyła ukradkowe spojrzenia towarzyszki, ale nie chciała ich komentować. W końcu – chyba po piątym razie – nie wytrzymała.

                — No wyduś to z siebie.

                — Wiesz... nie spodziewałam się, że naprawdę dla nas zapolujesz. Myślałam, że ściemniasz. — Wzruszyła ramionami. — I nawet podobało mi się to całe oporządzanie.

                Yūhei uniosła kącik ust. Czyżby nareszcie nastąpił TEN moment?

                — Dobrze sobie z nim poradziłaś. — Kiwnęła brodą na kozła. — Ja za pierwszym razem spanikowałam — parsknęła na wspomnienie o mdłościach, wymiocinach i pogardliwym spojrzeniu Hattori-sensei. — Może to naturalny talent?

                — Bogowie, nie! — zawtórowała jej Tenten. — Obiecaj, że następny posiłek zjemy w knajpie!

                Kyōko zerknęła na Nejiego, który w milczeniu się im przyglądał, ale pod nosem widniał ten zadziorny uśmieszek, za który go tak uwielbiała. Odpowiedziała tym samym i obróciła oryksa plecami do ognia.

                Przełamałyśmy lody?

Na to wygląda

                Zadrżała, gdy wraz z jego głosem przybyła wilgoć, ale też i ciepło na potylicy. Chyba... chyba powoli akceptowała obecność Mizuchiego, bo nie czuła już gniewu, niepokoju czy chociażby irytacji. Uśmiechnęła się bardziej do niego niż do pozostałych. Odpowiedział muśnięciem jej ucha, potem zjechał na kark i obojczyk. Jego oddech rozpalił zmysły; falujące, ogniste języki stawały się na zmianę krwistoczerwone, pomarańczowe i bordowe. Sapnęła i otarłszy czoło, rozchyliła wargi. Macki Mizuchiego wślizgnęły się do ust, pieściły język, napełniały nieznanym uczuciem. Luźne dotąd palce zacisnęła na wnętrzu ud i cicho jęknęła.

                — Ale jestem głodny! Zjadłbym całego.

                Podskoczyła jak oparzona. Rozejrzała się na boki, lecz chyba nikt nie dostrzegł jej dziwnego zachowania. Mizuchi czmychnął do swoich głębin, a Lee oblizywał się na widok oryksa błyszczącego od skapującego tłuszczu. Westchnęła.

                Co ty ze mną robisz?

                Wyruszyli o świcie, jeszcze zanim intensywne, wypalające ziemię na wiór słońce zdążyło przedrzeć się zza szarych chmur. Zostało całkiem sporo mięsa z poprzedniego wieczora, więc Tenten postanowiła wykorzystać wolny zwój i zapieczętować w nim resztki. Tak na wszelki wypadek, bo przecież wcale, a wcale nie istniał cień szansy, że znów ktoś im ukradnie jedzenie.

                Wcale.

                Kyōko ziewnęła kilka razy, gdy maszerowali wąskim kanionem. Nad ich głowami sterczały niewielkie, ale ostre i prawie pionowe półki skalne. Wokół latali pierwsi myśliwi; sokoły zataczały szerokie koła w poszukiwaniu zdobyczy. Może liczyły na padlinę w postaci czterech dorodnych ninja? Odruchowo pokręciła głową. Czemu nieporadne myśli krążyły tak bezcelowo i sennie... Ziewnęła, a Lee uderzył się w pierś.

                — Kluczem do siły młodości jest odpowiednia ilość snu! — Popatrzył na nią z entuzjazmem.

                Zmarszczyła czoło. Przecież nie spała tak krótko, ba – tym razem nawet spokojnie całą noc! A jednak czuła się jak chodzący trup. I przecież nie chodziło o Deidarę, który jakimś cudem przeżył pierwsze starcie. Właśnie... Jak to zrobił?

Użył klona.

                Ukryła za plecami zaciśnięte pięści i popatrzyła z furią na mijany głaz, który był do złudzenia podobny do wszystkich poprzednich. Wiedziałeś? Od samego początku?

Połączyłem fakty. To nie jest takie trudne, wystarczy mieć mózg. Wciąż go masz, prawda?

                Prychnęła pod nosem. Zirytował ją już na początku dnia, po prostu cudownie! Za każdym razem, gdy myślała, że robili postępy w relacji, Mizuchi cofał się o kilka kroków. Nigdy nie przestanie się ze mną droczyć... Westchnęła. Gdyby tylko miał odwagę, by stanąć przed nią w fizycznej formie!

To co byś wtedy uczyniła? Zagadała mnie na śmierć?

                Nie mogła znieść jego pogardliwego tonu i głuchego parsknięcia. Pokręciła głową. Nie chciała już z nim rozmawiać, najlepiej nigdy więcej, a najmądrzej – dopiero po przejściu próby.

Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

                Tego się właśnie obawiała. Przewróciła okiem i wzięła głęboki wdech, zaraz wydech, by oczyścić się z niepotrzebnego gniewu. O dziwo podziałało. Popatrzyła na idących przodem, zaspanych towarzyszy. Może powinna poprawić im humor? Chyba wpadł jej do głowy fajny pomysł.

                — Jeśli nie zwolnimy, to jeszcze dziś po południu powinniśmy wejść na teren Kraju Ptaków — rzuciła z wymuszonym entuzjazmem i podbiegła do reszty. — Byliście tam kiedyś?

                Neji odwrócił do niej głowę, a na jego twarzy dostrzegła szare sińce pod oczami.

                — Tak. Ja, Tenten i Naruto wykonywaliśmy tam kiedyś misję dla daimyō – Sagi.

                — Serio? — Aż zadrżała na dźwięk imienia przyjaciela. — I co? Jak wam się podobało?

                — Zaczyna się... — mruknęła Tenten, ale Kyōko postanowiła zignorować te marne próby wszczęcia kłótni.

                — Na misji czy w kraju? — westchnął towarzysz. — Było w porządku.

                Ściągnęła brwi. Chyba nie mieli ochoty na rozmowy. Postanowiła się nie poddawać i jakoś rozruszać towarzystwo.

                — A wiecie, skąd pochodzi nazwa?

                — Nie! Skąd? — Lee podskoczył ochoczo.

                — Hmmm... pewnie od... ptaków? — Tenten wywróciła oczami, rozkładając teatralnie ręce.

                — Dokładnie. Tamtejsi ornitolodzy naliczyli aż piętnaście tysięcy gatunków stałych i osiem migrujących! Wyobraźcie sobie zachód słońca i ogromny, kolorowy klucz na jego tle! Cudowny widok...

                Na chwilę zatraciła się we wspomnieniach. Kraj Ptaków odwiedzały zdecydowanie częściej niż inne. Może to przez łatwe misje przynoszące szybki zysk, a może przez „przyjaciela", z którym Hattori-sensei znikała każdego wieczora podczas ich pobytu? Kyōko siadała wtedy w oknie hotelowego pokoju i wyczekiwała jej powrotu, a czasem – gdy dopisywała odwaga – wymykała się, by ze wzniesienia obserwować krążące po niebie stada. Aż zrobiło jej się ciepło w podbrzuszu. Postanowiła pokazać reszcie swój ulubiony gatunek będący stosunkowo łatwym do oswojenia. Może w ten sposób docenią piękno tamtego miejsca.

                Koło trzeciej po południu w końcu opuścili Kraj Kamienia. Wszyscy – jak na zawołanie – westchnęli z ulgą. Surowy, kamienisty krajobraz zaczął się zmieniać na rzecz soczystych traw, drzewek owocowych i płaskiego terenu. Wokół faktycznie przelatywało mnóstwo ptaków – poczynając od całkowicie czarnych kruków znacznie większych niż te standardowe w Wiosce Liścia, przez obdarzone wielobarwnymi piórami kormorany, aż po długonogie czaple o intensywnie żółtych dziobach. Kyōko odetchnęła pełną piersią i przyspieszyła. Szła tak szybko, że zaraz zostawiła resztę w tyle. Z uśmiechem pod nosem wesoło podskakiwała, co jakiś czas rozglądając się za swoim ulubieńcem. W końcu stanęła jak wryta i wskazała palcem na jedno z drzew cytrynowych, które gęsto zaścielały sady z obydwu stron drogi.

                — To on! To kujaku!

                Poczekała, aż się z nią zrównają, potem odbiła w bok, ale zatrzymała się w bezpiecznej odległości, żeby nie spłoszyć ptaka. Uformowała usta w wąski dzióbek, odchrząknęła i wydawała z siebie niski, gardłowy pomruk. Zaraz powtórzyła odgłos i ptak w końcu odwrócił do niej łeb. Entuzjastycznie zatrzepotał skrzydłami i gdy podniósł się do lotu, dziewczyna cicho westchnęła. Ach, jak cudownie było go znów zobaczyć! Małe, przystrojone błękitnymi piórami ciałko zawirowało, gdy zwierzę zatoczyło w locie piruet. Przez jego kolorowe skrzydła przedzierało się delikatne, zdecydowanie mniej intensywne słońce niż w Kraju Kamienia, a na wietrze zawirował ogon składający się z dwóch cienkich, białych nitek zwieńczonych kolistymi piórami. Na nich natura wymalowała pawie oczka zmieniające barwę w zależności od kąta patrzenia. Kujaku usiadł na wyciągniętym ramieniu, ostatni raz machnął skrzydłami i przekręcił główkę. Kyōko wydłubała z torebki jakieś ostatnie okruszki chleba i podała je zwierzakowi na otwartej, wyprostowanej dłoni. Pokarm przyjmował chętnie, ale z gracją – skubał powoli, jakby delektował się posiłkiem.

                — Zwróćcie uwagę na ogon. Im dłuższy, tym samiec jest atrakcyjniejszy dla samicy, która nie ma tak pięknego umaszczenia — rzuciła, nie mogąc oderwać wzroku od ptaka. — Kujaku łączą się w pary na całe życie.

                Nie wiedziała, czemu to dodała. Może dlatego, że uznała za romantyczne i warte przekazania? Lekko przygryzła dolą wargę, ale nieustannie wpatrywała się w błyszczące oczy ptaka. Ostatecznie jednak wzięła zamach, machnęła ramieniem i pozwoliła kujaku na powrót wzbić się w powietrze. Momentalnie wrócił na drzewo – do swojej samicy. Nieśmiało wystawiła brązowy łebek z gniazda i otarła się czule o partnera.

                — Podoba ci się tu — skwitował Neji, kładąc dłoń na ramieniu Kyōko.

Ta szybko zamrugała i wróciła do rzeczywistości. Posłała mu ciepły uśmiech.

                — Nawet bardzo. To właśnie Kraj Ptaków odwiedzałyśmy najczęściej. I pocieszę cię, Tenten – kilka godzin drogi stąd jest całkiem spora wioska. I... hotele.

                Tenten chyba nie mogła powstrzymać zadowolenia, bo pisnęła jak mała dziewczynka i położyła sobie dłonie na biodrach.

                — To ruszajmy! Błagam... Chcę w końcu zjeść coś z przyprawami!

                — Ale mam ochotę na curry! Najlepiej takie ostre... — Lee wykonał kilka przysiadów, by zaraz wyjść przed szereg i narzucić szybsze tempo.

                Kyōko krótko się zaśmiała i wymieniła z Nejim porozumiewawcze spojrzenia. Wzruszył ramionami.

                Po zmroku dotarli do Miyamy – jednej z większych wiosek położonych przy głównym szlaku handlowym wiodącym aż do granicy z Krajem Gór. Przystanęli na niewielkim pagórku, by zaczerpnąć tchu i podziwiać widok u dołu. A było na co patrzeć! Wioska tętniła życiem; liczne latarnie oświetlały przechodniów spacerujących wokół straganów – ich wesołe rozmowy niosły się dość daleko. Wioskę zbudowano na kształt kwadratu przepełnionego zielenią, w tym drzewami owocowymi. Nawet z takiej odległości drużyna dostrzegła tradycyjne kąpielisko przy jednym z większych budynków.

                — Onsen! — zaświergotała Tenten.

                Kyōko musiała przyznać, że chyba nigdy nie widziała towarzyszki w tak dobrym humorze. Odruchowo uniosła kącik ust.

                — Tam przenocujemy. Podoba ci się ten pomysł?

                — Na Bogów, jeszcze jak! — Odwróciła się do Yūhei, a jej oczy błyszczały z radości. — Chodźmy!

                Niemal zbiegli z pagórka i truchtem dotarli do głównej bramy. Najwyraźniej wszystkim brakowało trochę przyjemności po dość uciążliwej podróży i związanym z niej wysiłkiem. W wiosce byli zagadywali przez sprzedawców, a miejscowi posyłali im życzliwe uśmiechy. Z mijanej karczmy dochodziły radosne okrzyki, a kilku mężczyzn stukało się drewnianymi kuflami. Dzieci najwyraźniej też miały przesuniętą godzinę dobranocki, bo biegały między nogami rodziców lub opiekunów, wydawały podekscytowane okrzyki i z zainteresowaniem zaglądały do straganów.

                — Urocze dzieciaki! — Lee pokiwał głową. — Kiedyś też będę miał takiego syna albo córkę.

                Kyōko zachichotała i kurtuazyjnie zakryła usta dłonią.

                — A upatrzyłeś już sobie kandydatkę na matkę twojego dziecka? — spytała, nie potrafiwszy się powstrzymać.

                Na jego twarzy pokazał się drobny rumieniec uroczo rozświetlany przez latarnię, pod którą akurat szli.

                — Sakura-san byłaby... gdyby chciała...

                Kyōko uniosła brwi. No, no, nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Położyła mu dłoń na ramieniu chyba bardziej po to, żeby go pocieszyć, aniżeli wesprzeć. Rzuciła jednak:

                — Do boju, młodzieńcze!

                Uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie zdobył jakąś nową, potężną moc. Yūhei kątem oka dostrzegła, jak Neji pokręcił ze zrezygnowaniem głową, ale usta miał zaciśnięte. Tenten była zbyt zaoferowana dobrodziejstwami, jakie oferowała Miyama, by jakkolwiek zareagować. Ostatecznie kunoichi wyszczerzyła się jak głupia, gdy dotarli do hotelu. Do Kyōko momentalnie wróciły wspomnienia, kiedy stała przed tymi samymi drzwiami zaledwie kilka miesięcy temu. U jej boku była też Hattori Emi i nawet na jej ustach przebijał ledwie widoczny uśmiech. Kyōko usłyszała w odmętach świadomości nawoływania Taichiego, przyjaciela nauczycielki, który zawsze – gdy tylko się pojawiały – wyskakiwał ze swojego zakładu szewskiego i gnał jak na oślep. Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Z Taichim i Hattori czuła się prawie jak... z rodziną. Ciekawe, czy wciąż tu mieszkał.

                — Pamiętasz może, ile kosztuje pokój? — odezwał się Neji wyważonym tonem.

                — Tak, ale ceny mogły się zmienić. Wejdźmy i sprawdźmy.

                Kiwnął głową i zaraz przekroczyli próg. W lobby powitała ich uśmiechnięta recepcjonistka ubrana w bladoróżową yukatę. Skłoniła się i rozkładając dłonie, zachęciła do podejścia. Stanęli przy wysokiej, drewnianej ladzie. Gdy Neji dopytywał o koszt pojedynczego pokoju z kolacją i kąpielą, Kyōko rozglądała się dookoła. Chyba nic się nie zmieniło – hotel zawsze stawiał na bliskość z naturą i tradycję; na ścianach wisiały te same obrazy przedstawiające pejzaże lub ptaki, w rogach stały krzewy owocowe w ręcznie wykonanych doniczkach, a z sufitu zwisał papierowy żyrandol.

                W końcu Neji podziękował za udzielenie informacji i odwrócił się do grupy.

                — Dobra, wyciągajcie kasę. Policzymy, ile mamy.

                Pokazali dobytek i po kilkuminutowych kalkulacjach wyszło, że starczy na znacznie więcej, ale postanowili nie szaleć. Poprosili o jeden pokój, kolację składającą się z wielu mniejszych dań i kąpiel niekoedukacyjną. Najpierw zostawili ciężkie plecaki, uprzednio przygotowali na ziemi posłania i przesunęli stół na środek pokoju. Potem się rozdzielili; Kyōko i Tenten zeszły na dół do basenu przeznaczonego dla kobiet, a panowie udali się do tego po drugiej stronie wysokiego, drewnianego parawanu. 

                Tenten szybko odleciała – oparła potylicę o kamienny brzeg i odpoczywała z zamkniętymi oczami. Kyōko zanurzyła się po samą brodę i westchnęła z rozkoszy. Naprawdę tego potrzebowała! Ciepła woda koiła zszargane nerwy i leczyła nadwyrężone mięśnie. Nawet Mizuchi przejawiał oznaki dobrego samopoczucia; pokręcił się chwilę w odmętach podświadomości, potem westchnął przeciągle i wygodnie ułożył niematerialne cielsko. Zdawać się mogło, że zapadł w sen.

                Ktoś zastukał w parawan i Kyōko zwróciła nań wzrok. Podpłynęła bliżej, przytknęła do niego dłonie.

                — Neji? — zapytała, nawet nie pomyślawszy, że to może był jakiś inny klient.

                — Jak się czujesz? Lepiej?

                Zadrżała na dźwięk zrelaksowanego głosu przyjaciela. Uśmiechnęła się, choć Neji nie mógł tego zobaczyć.

                — Tak, dziękuję.

                Dziwna cisza, jaka pomiędzy nimi zawisła, nie dawała dziewczynie spokoju. Kyōko otworzyła usta, żeby najprawdopodobniej powiedzieć coś głupiego, ale chłopak ją wyprzedził.

                — Chcesz po kolacji przejść się po wiosce?

                Chciała. Nie była tylko pewna, czy powinna. Chyba nie czuła się jeszcze na siłach, żeby powiedzieć Taichiemu prawdę. O ile – oczywiście – nie wyprowadził się do większego miasta. Często słyszała, jak chwalił się, że zdobył wystarczające doświadczenie, aby aplikować do Międzynarodowej Akademii Szewców w Kraju Ziemi. Przymknęła powiekę. Miała szczerą nadzieję, że udało mu się tam dostać.

                — Hmm? — ponaglił ją Neji.

                Odruchowo zamrugała i spojrzała przez ramię na odpoczywającą towarzyszkę.

                — Dobra, to spytam Tenten.

                — Ale...

                Więcej nie usłyszała, bo odwróciła się zamaszyście, powodując małe fale, które zaraz popłynęły w stronę drugiej dziewczyny. Jak na zawołanie otworzyła oczy.

                — Neji zaproponował, żebyśmy przeszli się wieczorem po mieście. Idziesz, czy wolisz się wyspać?

                — Co to w ogóle za pytanie?! — Tenten aż uniosła się powyżej poziomu wody i wyrzuciła ręce w powietrze. — Jasne, że idę.

                Z pełnymi brzuchami spacerowali stosunkowo wolno, wręcz w ślimaczym tempie. Dochodziła północ, a mieszkańcy ani myśleli, by wrócić do domostw. Straganiarze nawet nie zaczęli pakować towarów, knajpy i bary były przepełnione biesiadnikami i Kyōko miała nieodpartą ochotę, by w końcu spróbować wina. Wiedziała jednak, że Neji nie pochwaliłby takiego gówniarskiego zachowania, więc niczego nie zaproponowała. W końcu Lee oderwał się od reszty i podbiegł do niewielkiego baseniku, w którym pływały złote rybki.

                — Chcesz spróbować swoich sił? Legenda głosi, że tamasaba przynosi szczęście! — rzucił sprzedawca wyćwiczonym, zachęcającym głosem.

                Chłopak ochoczo pokiwał głową, a Neji westchnął przeciągle i wzruszył ramionami. Poszedł za przyjacielem, jakby chciał go ustrzec przed jakimś głupstwem.

                Tenten niespodziewanie złapała Kyōko za rękę i pociągnęła w przód.

                — Co ty robisz?!

                — Nie chce mi się tam z nimi stać. Zwiedzajmy dalej!

                Oddaliły się na tyle, że chłopcy zniknęli im z pola widzenia zasłonięci przez licznych przechodniów i ich kolorowe, przypominające umaszczenie kujaku, stroje. Skręciły w boczną, mniej uczęszczaną uliczkę i nieco zwolniły. Niemal wpadły na kilku zataczających się mężczyzn, ale żaden z nich – na szczęście – nie zwrócił uwagi na dwie, młode dziewczyny.

                — O! Chodźmy tam!

                Kyōko zadarła głowę i z trudem odczytała słabo oświetlony szyld. Wróżby babci Cho. Ściągnęła brwi.

                — Chyba nie wierzysz w takie brednie... — mruknęła, ale Tenten wyrwała w stronę przesuniętych drzwi i wpełzła do środka.

                Yūhei głośno westchnęła i szybko zeszła z drogi, bo nadciągała kolejna nietrzeźwa grupa podśpiewujących mężczyzn.  Dziewczyna z niechęcią poszła w ślady koleżanki, ale w niewielkim przedsionku spięła mięśnie pleców i rozejrzała się bacznie dookoła.

                Zrezygnowano z lamp elektrycznych, a ich miejsce zajęły starodawne, naftowe. Pośrodku stał jedynie niski, obdrapany stolik, a wokół niego leżały sflaczałe poduszki, które na pewno gościły niejeden tyłek. Tenten zdążyła się już wygodnie rozsiąść i omawiać koszty podwójnej wróżby.

                — Ja podziękuję — mruknęła Kyōko.

                — A co ci szkodzi? Choć raz się wyluzuj.

                Wyluzuj... Wyluzuj?! Kyōko nie miała problemów z wyluzowaniem, przecież umiała się bawić i...

                — Cholera, niech ci będzie, ale ty płacisz też za mnie!

                Tenten odpowiedziała krótkim, perlistym śmiechem i klepnęła wolną poduszkę. Kyōko usiadła ze skrzyżowanymi nogami i rękoma, wbijając we wróżbitkę nieprzychylne spojrzenie. Kobieta miała tak pomarszczoną i obwisłą skórę, jakby tkwiła przynajmniej tydzień w gorącej wodzie. Aż dziwne, że jej jeszcze nie spadła...

                — Panienki... o cóż mnie zapytacie? — Kaszlnęła i otarła usta wierzchem dłoni, na co Kyōko się skrzywiła.

                — O miłość! — Towarzyszka stuknęła pięścią w stolik.

                — Serio...?

                Wróżbitka przymknęła niemal kompletnie białe oczy, które jednak nie przypominały tych Nejiego. Wzięła głęboki wdech, wyprostowała plecy, a coś w nich nieprzyjemnie strzeliło, i wolno wypuściła powietrze nosem.

                — Widzę to... tak... Wasze serca wypełnia gorące uczucie...

                Kyōko zadrżała, ale szybko skarciła się w myślach za ten odruch. Cholerne głupoty... A co innego miała powiedzieć ta cała wróżbitka? Przecież zarabiała na podobnych idiotkach!

                — No jasne...

                — Ciii! — Tenten przystawiła palec wskazujący do ust i zmarszczyła czoło.

                — Tak! Tak! Obie kochacie! I to głęboko!

                — Czy... kochamy tego samego chłopaka?

                Kyōko rozdziawiła usta na dźwięk beznadziejnego pytania, ale dostrzegła też ukradkowe spojrzenie koleżanki. Czyżby Tenten do reszty postradała zmysły? Powinny się zbierać, szkoda marnować czas. Yūhei zdążyła tylko chwycić za łokieć tej drugiej, gdy starucha jęknęła przeciągle (może umierała?) i zaśmiała się gardłowym, groteskowym tonem.

                — Ty kochasz tego spokojnego, majestatycznego, a ty... — Przeniosła przeraźliwie chłodne oczy na Kyōko. — Pełnego energii, odważnego i walecznego. Tak... — Pokiwała głową. — Obaj są wspaniali.

                Yūhei zamarła na kilka sekund. Przełknęła głośno ślinę i wbiła otumaniony wzrok we wróżbitkę. Co... co ona bredziła? Dlaczego... Skąd...?!

                — A czy oni odwzajemniają nasze uczucia? — Tenten jakby się bardziej ożywiła.

                — Ciężko stwierdzić. — Zamachała im przed twarzami kościstą dłonią. — Jeden jest zbyt skryty, a drugi... chyba nie rozumie. Ale mogą... Tak... Nic nie jest przesądzone.

                — Ten chłopak — syknęła niespodziewanie Kyōko, ściągając brwi na dźwięk swojego zachrypłego głosu. — Czy nic mu nie grozi?

                Cholera, czemu to w ogóle powiedziała? Wbiła zakłopotany wzrok w obskurną, boczną ścianę, bojąc się odwrócić do towarzyszki.

                — Na razie nic. Ale przyjdą mroczne czasy, gdy staniesz się jego tarczą.

                Skamieniała. Nie mogła drgnąć nawet koniuszkiem małego palca. To przecież... To... Niemożliwe? Skąd starucha mogła znać słowa Jiraiyi? Może byli w zmowie? Cholera, nie, bez sensu. Co w ogóle miała oznaczać ta cała tarcza? Bez sensu, bez sensu, bez sensu... BEZ SENSU.

                — Wszystko okej?

                Kyōko odruchowo zacisnęła pięści, odwróciła się do wyjścia i bez słowa wstała. Potrzebowała świeżego powietrza. Jak oparzona wypadła na zewnątrz, wzięła kilka naprawdę głębokich wdechów, ale zakręciło jej się w głowie. Oparła plecy o ścianę budynku, nogi jednak zaczęły drżeć, więc zjechała na ziemię. Zadarła brodę, wbiła wzrok w atramentowe niebo.

                Tenten wyszła po jakimś czasie, pewnie jeszcze o coś dopytywała lub uiszczała należność za tę wspaniałą usługę. Kucnęła naprzeciwko i położyła ręce na kolanach Yūhei. W jej oczach malowało się coś nietypowego. Czyżby troska?

                — Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz — Kyōko starała się zabrzmieć bardzo poważnie. — Przysięgnij na swój honor. Na życie!

                — No już, spokojnie. Mi też to nie na rękę, żeby ktoś jeszcze się dowiedział...

                Obie zgodnie kiwnęły głowami, a Tenten pomogła jej wstać. Miny miały raczej skwaszone. Ruszyły w kierunku głównej drogi. Kyōko nie czuła się na siłach, żeby wymyślać kolejne kłamstwo dla Nejiego, więc postanowiła zaufać koleżance. Nie była głupia – domyśliła się, że w przypadku Tenten chodziło właśnie o niego. Po tym odkryciu wszystko stało się całkiem oczywiste; cała ta niechęć, gniew, frustracja i odrzucenie wynikały ze zwykłej zazdrości.

A Kyōko... Nie! Nie chciała dopuszczać do siebie prawdy leżącej na wyciągnięcie ręki. Bo to by przecież oznaczało, że posiadała słaby punkt, który mógłby ją zniszczyć. Zdecydowanie bardziej wolała czuć nienawiść, ale... problem tkwił w tym, że już nie potrafiła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top