Rozdział 16

                Jejciu, już czwartek, czyli trzeba dodać nowy rozdział! :D Wam tez tak szybko mija czas? A przed chwilą były wakacje i zaraz święta... Prezenty już pokupowane? Ja prawie wszystkie, jeszcze myślę co dla babci. Dobra, zapraszam do lektury♥

~*~

Pierwszego dnia podróżowali wydeptanym traktem prowadzącym przez bujne lasy Kraju Ognia. Droga była bezpieczna i raczej nie spodziewali się żadnego zagrożenia ze strony bandytów czy ninja z wrogich wiosek. Raz spotkali sojuszniczy patrol, co spotęgowało poczucie odprężenia. Gdy słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, Neji zarządził znalezienie odpowiedniego miejsca na nocleg. Mimo bezproblemowego dnia, raczej wolał zejść ze szlaku. Byakuganem odszukał niewielką polanę, przez którą płynął strumyk. Kyōko kilkukrotnie zadrżała podczas przedzierania się przez chaszcze. Mimowolnie wróciły do niej obrazy z walki w lesie, gdzie na ślepo ścigali Deidarę, a potem...

Złapała się na tym, że mrużąc zdrowe oko, próbowała wypatrywać małych, białych, niepasujących do otoczenia elementów. Parsknęła. Głuptas ze mnie, przecież Deidara nie żyje. Uśmiechnęła się pod nosem chyba bardziej dla dodania sobie otuchy niż z nonszalancji. Coś jednak musnęło skórę na policzku, a przy kolejnym kroku oblepiło całą twarz.

Przeraźliwy krzyk przeciął ciszę spowijającą las. Kyōko wymachiwała rękoma, próbując pozbyć się obcego tworu. Oddychała spazmatycznie, mrugała, ale posklejały jej się rzęsy. Zaryła kolanami o ziemię i rzucając się na wszystkie strony, panicznie krzyczała. W końcu runęła w jakieś krzaki, które – posiadając malutkie kolce – poraniły jej twarz. Nie mogła przestać panikować, nawet kiedy dopadł do niej Neji i przytrzymawszy ją jedną ręką, drugą zaczął wyswobadzać z ledwie widocznej wydzieliny.

— Kyōko, do cholery! — wydarł się i potrząsnął ją za ramiona. — To pajęczyna!!!

Dotknęła uwolnionego policzka i rozejrzała się niepewnie na boki. Wszyscy patrzyli na nią jak na wariatkę. Pajęczyna? Naprawdę? Przeniosła otumaniony wzrok na dłoń przyjaciela. Sapnęła, czując łzy ściekające wzdłuż kości policzkowej.

— Przepraszam — szepnęła i przymknęła powiekę.

— No już, nic się nie stało. — Objął ją za plecami, pomógł wstać.

Ochłonęła w jego ramionach i nieśmiało popatrzyła na resztę. Zamarli z dziwnymi wyrazami twarzy. Musieli uznać ją za idiotkę. Na pewno. To była tylko cholerna pajęczyna! Ale Kyōko miała w głowie jedno – że lada chwila do zdrowego oka zajrzy niepozorny, gliniany pajączek. A potem wybuchnie.

— Boisz się pająków? — zagadał Lee, gdy wznowili wędrówkę pomiędzy ciasno rosnącymi drzewami.

Nie odpowiedziała.

— Mnie robactwo jakoś unika. Pewnie wyczuwają siłę! — dodał głośniej, z werwą, jakby wcale nie odczuwał zmęczenia po całym dniu.

Westchnęła, taksując łaknącym pocieszenia wzrokiem plecy maszerującej w milczeniu Tenten. Nie doczekała się niczego, na co liczyła. Sama musiała zmierzyć się ze swoimi demonami.

W końcu dotarli na miejsce. Zrzucili z ramion ciężkie plecaki i zaczęli od przygotowania obozowiska. Neji był na tyle odpowiedzialny, że zabrał nawet namiot, który został rozłożony jako pierwszy.

— No nie wiem, czy się zmieścimy... — Tenten patrzyła na legowisko z kwaśnym grymasem i podrapała się po potylicy. — Może ktoś zostanie na zewnątrz?

— Zwario... — zaczął Neji.

— Damy radę! Potrafię wciągać brzuch nawet przez sen, zobaczysz! — Lee wyrzucił palec wskazujący w powietrze, po czym oparł dłonie na biodrach.

Kyōko ciężko westchnęła, czując ogarniające przytłoczenie. Oddaliła się w stronę strumyka, chyba potrzebowała chwili dla siebie. Zanurzyła ręce w przeszywająco zimnej wodzie, by obmyć twarz. Zwilżyła jeszcze umęczony kark i wstała, rozglądając się za suchymi patykami. Nazbierała trochę drewna do ogniska, a gdy rozpalono ogień, usiadła na trawie i rozkoszowała się przyjemnym ciepłem. Neji podzielił porcje – każdemu podał pół bochenka chleba i po prostokątnym kawałku żółtego sera. Jedli w milczeniu. Kyōko nie czuła się na tyle pewnie, by zacząć rozmowę, poza tym chciała jak najszybciej iść spać. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała stać na warcie.

Po skończonym posiłku Lee zajął się rozpakowywaniem śpiworów, Neji krzątał się po obozowisku, a siedząca obok Tenten pakowała resztę jedzenia. Kyōko postanowiła zrobić coś pożytecznego. Napełniła manierkę wodą, by zgasić ognisko. Kiedy skończyła, Tenten uniosła głowę znad zawiązywanej torby i powiedziała:

— Wszystko już spakowałam. To jak, idziemy spać? I w sumie... — Rozejrzała się konspiracyjnie na boki. — Mogłabyś położyć się obok Lee? Trochę nie chcę... No wiesz. — Posłała blady uśmiech.

Kyōko uniosła wysoko brwi na dźwięk niespodziewanej prośby. Ale jej nie przeszkadzało spanie obok kogokolwiek, więc dlaczego miałaby się nie zgodzić? Przytaknęła.

Weszła jako druga i zaczęła układać torbę mającą posłużyć za poduszkę obok nadpobudliwego kolegi. W półmroku błysnął tylko jego szczery uśmiech i Lee odwrócił się do niej plecami. Trzeci wszedł Neji, który mruknął coś pod nosem, zaraz jednak dodał głośniej:

— Przesuń się. — Machnął lekceważąco ręką.

Kyōko zrobiła naburmuszoną minę, ale zdała sobie sprawę, że przecież nie mógł dostrzec jej niezadowolenia z zaistniałej sytuacji. Ostatecznie wywróciła okiem i usłuchała polecenia. Wcisnęła się w drugi bok namiotu. Przyjaciel na tej misji był kapitanem, postanowiła wykonywać wszystkie rozkazy, choć niektóre wydawały się bezsensowne.

Gdy połacie namiotu rozsunęły się po raz czwarty, przez kilka sekund nastąpiło dziwne, niezachwiane odrętwienie. Kyōko uniosła wzrok na rozświetloną światłem księżyca Tenten, która ewidentnie wahała się przed wejściem do środka. Cicho jęknęła i wsunęła się między Nejiego a Lee.

Choć Yūhei wręcz umierała ze zmęczenia, nie mogła zasnąć. Nasłuchiwała miarowych oddechów, pohukiwania sowy i szelestu liści. Czasem zrywał się silniejszy wiatr, który uderzał w namiot, jakby chciał go przewrócić. Tenten miała rację – w środku ledwo starczyło miejsca dla wszystkich i może byłoby lepiej, gdyby Kyōko spała w śpiworze pod gołym niebem. Choć przytulała się do bocznej ściany, to mruczący coś pod nosem Neji wciąż na nią napierał. Czuła się osaczona. Westchnęła, próbując ułożyć się tak, aby zagospodarować choć odrobinę więcej miejsca.

Cudem zapadła w półsen. Wydawało jej się, że słyszała jakieś szmery na zewnątrz, ale leniwa myśl o leśnych zwierzętach uspokoiła ją na tyle, że odpłynęła. Śniła o białych pająkach, które spalały się po zetknięciu z demoniczną, czerwoną chakrą. Tylko jeden zdołał się przedrzeć i ruszyć do ataku. Wybuchł i...

Z drzemki wyrwał ją czyjś wrzask. Jak oparzona poderwała się do siadu, odruchowo wymacała miejsce dookoła siebie w poszukiwaniu broni i powoli przypomniała sobie, że miecz leżał z prawej strony śpiwora. Reszta towarzyszy też została zbudzona – jak się okazało – krzykiem kucającej przy wyjściu Tenten.

— Nie ma jedzenia! Ktoś nam je w nocy ukradł!

Kyōko przetarła oko, sięgnęła po ukrytą w kieszeni opaskę i przyjrzała się porozrzucanym po obozowisku torbom. Torbom, w których powinien być cały prowiant. Wstała i wyszła na zewnątrz.

— Nie pilnowałaś ich? — Tenten podbiegła do dziewczyny. — Miałaś je schować do środka! — W jej szeroko otwartych oczach czaił się gniew.

Yūhei rozwarła usta, w pierwszej chwili nie wiedząc, co odpowiedzieć. Rozejrzała się dookoła i naprawdę nie przypominała sobie, żeby do jej zadań należało pilnowanie jedzenia.

— Zaraz, zaraz... Ty się tym wczoraj zajmowałaś! — odparła hardo. — Nie zwalaj winy na mnie!

Kucnęła przy jednej z toreb, która nosiła widoczne ślady... przegryzienia? Kyōko podniosła tobołek i przysunęła go bliżej twarzy. Nie myliła się – dziura była postrzępiona i niechlujna, nie zrobiła tego żadna broń.

— Naprawdę jesteś wariatką... Po wczorajszej akcji powinnam wiedzieć, żeby nie zostawiać ci niczego odpowiedzialnego!

Co? Czyżby Tenten mówiła o sytuacji z pajęczyną? Kyōko zacisnęła palce na szorstkim materiale i stanąwszy, rzuciła w towarzyszkę dowodami zbrodni.

— Zobacz, jak beznadziejnie je zabezpieczyłaś — syknęła, mrużąc powiekę.

Tenten przechwyciła torbę, ale zaraz cisnęła ją na ziemię. Uformowała pięści i zbliżyła się do Kyōko. Złapała ją za ramię. Yūhei błyskawicznie wyrwała się z uchwytu i dla bezpieczeństwa odskoczyła w tył. Było zbyt jasno, oko nie zdążyło przyzwyczaić się do światła, więc stercząca w gotowości do ataku postać nieco się rozmazywała.

— Hej, przestańcie! — Neji wbiegł pomiędzy nie i wystawił ręce. Popatrzył to na jedną, to na drugą i głośno westchnął. — Już się stało, trudno. Nie będziemy się o to kłócić, ani tym bardziej walczyć!

Dziewczyny stały przez kilka sekund, mierząc się nieprzychylnymi spojrzeniami i ignorując obecność chłopaka. Ostatecznie Tenten odwróciła głowę przy akompaniamencie wyniosłego prychnięcia i cofnęła się do namiotu. Kyōko nie dała Nejiemu czasu na jakikolwiek ruch. Z pochmurnym wyrazem zabrała się za zbieranie pozostałości po robocie niesfornych, leśnych stworzeń. Miała nadzieję, że znajdzie chociaż trochę prowiantu pozwalającego na niemartwienie się przez kilka dni.

Ze wszystkimi znaleziskami usiadła na trawie. Dokładnie zaglądała do każdej kieszonki, wypakowywała to, co zostało i układała przed sobą. Zmarszczyła czoło, patrząc na kilka paczek krakersów i ćwiartkę chleba. Zadarła głowę, obrzuciła namiot skonsternowanym spojrzeniem i machnęła do wyłaniającego się ze środka Lee.

— Zawołasz resztę?

Chłopak wystawił kciuk. Gdy podeszli, Kyōko wskazała ich dobytek.

— To tyle. Starczy nam może na... Jeśli nie jesteście łakomczuchami, to do jutra. — Splotła ręce na piersi i pokiwała głową do swoich myśli.

— A co potem? — Tenten postąpiła krok w przód, znów podnosząc ton głosu. — Zamierzasz stawiać nam żarcie? Lepiej zawróćmy.

Yūhei popatrzyła na nią z niedowierzaniem i rozdziawiła usta. Oszalała czy ma mnie za jakąś niedorajdę? Wymyśliwszy odpowiedź, na chwilę przygryzła kącik ust.

— Nigdzie nie wracamy! Będziemy polować. Lasy i wody są jak otwarty bufet, tylko trzeba się trochę postarać.

— To dobry pomysł. Powrót nie wchodzi w grę — podchwycił Neji i odwrócił głowę do buńczucznej członkini drużyny.

— I to mi się podoba. Prawdziwa siła młodości!

— Polować?! — Tenten zignorowała Lee. — Czy ty to w ogóle potrafisz?

Kyōko uśmiechnęła się sarkastycznie i zadarła podbródek. Przyzwyczaiła się do bycia niedocenianą, kiedyś nawet ją to irytowało, ale teraz czuła dziwną satysfakcję.

— Potrafię polować i jeszcze wiele więcej. Przez cztery lata rzadko rozstawałam się ze spaniem pod gołym niebem.

— Jakoś ciężko mi uwierzyć. — Nagle zmieniła minę. Spoglądała na Kyōko nieprzyjemnie, z wyższością. — Przestraszyłaś się głupiej pajęczyny! — parsknęła wyjątkowo irytującym głosikiem.

Yūhei poczuła pod skórą znajome mrowienie. Mocno zacisnęła palce, próbując odwrócić wzrok i ułożyć sponiewierane myśli. Nie pomogło kilka płytkich oddechów. Coś poruszyło się w odmętach świadomości. Ta sama obślizgła siła, która w takich momentach nie dawała jej spokoju. Chrapliwy baryton odezwał się w najmniej korzystnej chwili.

Zniszcz ją.

Chciała stłamsić potęgę przyszpilającej obecności Sojusznika. Przeniosła ręce na skronie i odwróciła się plecami do towarzyszy. Nie, błagam... Nie teraz!

Pozwolisz, by z ciebie kpiono?

Syknęła, ruszając w stronę potoku. Wiedziała, że musi pokonać najeźdźcę, jakoś stłamsić tę rządzę mordu, niezachwiane pragnienie przejmowania kontroli i niszczenia.

Głośnym dyszeniem zagłuszała okrzyki i podążające za nią kroki. Przyspieszyła, a wibrująca chakra stawała się coraz uporczywsza. Kyōko nie wiedziała, co zrobić, a kiedy stanęła na brzegu, odjęła dłonie od głowy i skoczyła. Siadła na kolanach, pozwalając studzącej wodzie otulać ją do wysokości piersi. To nie przyniosło upragnionego skutku. W jej umyśle rozległ się gardłowy, obrzydliwy śmiech. Rozejrzała się panicznie na boki, dostrzegła najpierw Nejiego, dalej resztę grupy. Chakra wypływała z każdego otworu, otaczała ciało i ze skwierczeniem rwała do walki. Kyōko wzięła głęboki wdech. Zanurzyła głowę.

Na początku z całej siły zaciskała powiekę, ale ostatecznie uległa dziwnemu uczuciu niepokoju. Nurt, choć nie był porywisty, uderzał ją w twarz, próbował pochwycić niesforny warkocz. Wypuściła powietrze i wtedy coś zamajaczyło na samiutkiej granicy świadomości. Niewielka iskra ukazująca początek i koniec; dziecko, płacz, krew, gabinet.

Czyjeś ręce chwyciły ją za ramiona i wyciągnęły na brzeg. Kyōko kaszląc, wypluwała wodę. Gdy w końcu przeniosła zamroczony wzrok na przyjaciela, zmroził ją wyraz jego twarzy, który mówił jedno – że kompletnie zwariowała. Może miał rację.

— Odbiło ci?!

Wzruszyła ramionami. Neji nie wiedział o Sojuszniku, rozmowach, przypływach mocy i prawdziwym celu tej misji. I tak powinno zostać.

— Nie. Chciałam się wykąpać.

Zmarszczył czoło, otworzył szerzej usta. Osłupiał.

— Nie jest taka zimna — dodała, wskazując kciukiem na potok. — Wskakujcie.

Nastąpiło to nieprzyjemnie krępujące milczenie powodujące ciarki. Zacisnęła zęby. Ponownie palnęła głupotę. Ale jak inaczej miała z tego wybrnąć?

— Porozmawiajmy.

Nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Znów wzruszyła ramionami.

— Nie ma o czym, naprawdę. Chciałam się tylko umyć, czasem działam impulsywnie. — Posłała jedynie wymuszony uśmiech. — Za chwilę wyschnę w słońcu.

— Lepiej idź się przebrać.

— Mhm.

Z trudem uniosła wzrok na pozostałych. Lee nie sprawiał wrażenia przejętego jej dziwnym zachowaniem. Potruchtał w miejscu i wyszczerzając się, skinął głową. Niemal w sekundę pozbył się zielonego kostiumu, by zaraz pobiec do wody i wskoczyć z głośnym pluskiem.

— Fa-faktycznie... całkie-kiem przy... jemna. — Złapał się za ramiona i zadygotał, zaraz jednak zanurzył się aż po samą czuprynę.

Tenten, przechodząc obok, popatrzyła przyszywająco na towarzyszkę i kucnęła przy brzegu. Zdjęła buty, zmoczyła stopy. Ostatecznie i Neji odpuścił, poszedł w ślady reszty. Kyōko odetchnęła z ulgą. Cofnęła się do obozowiska, by wszystko na spokojnie przekalkulować. Wyciągnęła z plecaka koc, zarzuciła go na plecy i siadła przy pozostałościach po ognisku. Zaczęła drżeć z zimna, więc podsunęła sobie kolana pod brodę i objęła je rękoma.

Brawo, Kyōko. Brawo.

Wzdrygnęła się. Powiedział to z całkiem szczerym uznaniem w głosie. O co mu znów chodziło?! Chwalił ją za powstrzymanie się od zabijania? To nie miało żadnego sensu...

Ależ ma. I wkrótce wszystko pojmiesz. Ale...

Ale? Nie lubiła, gdy bawił się z nią w kotka i myszkę. Syknęła pod nosem na myśl, że może wcale nie był jej sojusznikiem.

Jestem i to niejedynym. Ale musisz przejść próbę.

Wywróciła okiem. Nienawidziła takich tanich zagrywek. Wcześniej nie mówił o żadnej próbie, czyżby zmieniał reguły umowy?

Minori też pokłada w tobie duże nadzieje. Nie zawiedź nas.

Zaraz, co?! Poderwała się do pionu, ale nie wiedziała, gdzie spojrzeć. Przecież Sojusznik nie znajdował się w zasięgu wzroku ani słuchu, mógł być gdziekolwiek! Próbowała go jakoś przywołać, panicznie krążyła okiem w oczodole, ale znów skrył się pod grubą warstwą tajemnicy. Już niczego więcej nie dodał. W szale zbyt mocno przygryzła dolną wargę; po brodzie ściekła strużka krwi. Kyōko nie mogła już dłużej siedzieć w miejscu; wibrujące emocje zaczynały dawać o sobie znać. Ruszyła w stronę ściany lasu. Znalazłszy się w bezpiecznej odległości od wścibskich spojrzeń, miotała się na lewo i prawo. Uderzała ramionami o chropowate pnie, kopała w mech, szarpała za liście krzewów. Przestała odczuwać przeszywające zimno, gniew wystarczająco ją rozgrzał. Miała wrażenie, że płonęła żywym ogniem zupełnie tak, jakby ktoś użył na niej jednej z technik katon. Choć uderzywszy w kolejny pień, zostawiła na nim mokrą plamę, pomyślała, że to była tylko wyobraźnia.

A ta uwielbiała płatać figle.

W końcu Kyōko opadła z sił. Z żałosnym syknięciem dotknęła kolanami ziemi. Uniosła wzrok na szerokie korony przesłaniające niebo. Sojusznik nie był jedynym sojusznikiem, ale czy na pewno mogła mu w pełni ufać? Wszystko wskazywało na to, że ją testował. Wtedy w gabinecie ojca również... Głupia dostrzegła to dopiero teraz. Innym sojusznikiem prawdopodobnie była ukrywająca się wraz z nim Minori, a Naruto... tkwił w wiosce.

Kyōko ogarnięta nagłym gniewem wbiła pięść w pobliski pieniek. Potrzebuję go... tu i teraz. Bez Naruto czuła, jakby błądziła w ciemnościach, tylko on potrafił ją uspokoić. Mimo kilku sytuacji, gdy ją zranił, ostatecznie zawsze ratował dzień. Powierzyła mu wszystkie sekrety. Przy nim czuła błogość i bezpieczeństwo. Nie sądziła, że bez niego mogło być tak ciężko...

A jednak udało się – sama powstrzymała wybuch chakry i kontrolę Sojusznika. Ledwo, bo ledwo, ale liczył się skutek.

Nabrała rześkiego powietrza do płuc i głęboko odetchnęła. Powoli odzyskiwała spokój i jednocześnie, wraz z powiewami wiatru, wracał przenikliwy chłód. Muszę nabrać pewności siebie. Skoro naprawdę mogła odeprzeć lepkie macki otchłani, może następnym razem będzie nieco łatwiej? Wyrosła już z wieku dziecięcego, a wciąż ponosiły ją emocje – zwłaszcza gniew. Muszę się bardziej skupić. Kiwnęła głową. Muszę pamiętać o misji. Pamiętać o prawdzie...

Wstała. Gdy wróciła do obozowiska, reszta już osuszała się po zabawie w potoku. Otaksowali ją spojrzeniami wszelakiej maści – od ciekawskiego po nieprzychylne, lecz nie odezwali się choćby słowem. Kyōko ukryła się w namiocie i w końcu zmieniła ubrania. Gdy wyszła, pomogła przy pakowaniu i po dwudziestu minutach wyruszyli w dalszą drogę.

Wrócili na szlak prowadzący do granicy z Krajem Trawy. Neji wyciągnął mapę i ze zmarszczonym czołem przyglądał się swoim bazgrołom mającym stanowić trasę. Kyōko zaglądała mu przez ramię i chcąc rozładować ciężką atmosferę, rzuciła:

— Właściwie to Kusagakure nie podlega żadnej władzy i krajowi, wiesz? Dlatego zarówno cały ten teren należący do Trawy jest państwem-miastem. Kiedyś wykonałam dla nich kilka...

— No super, i co z tego? — warknęła Tenten i odwróciła się przez ramię, by posłać nienawistne spojrzenie. — Każdy z nas skończył w Akademii podstawy geopolityki.

Kyōko się zasępiła. Miała nadzieję, że zainteresuje czymś innych i może normalnie porozmawiają. Jeszcze przez chwilę na jej twarzy gościł pochmurny wyraz. Wzięła kilka wdechów i dodała:

— Jak nie chcesz, to nie słuchaj. Byłaś tu kiedyś w ogóle?

— Jejku, jesteś niemożliwa! Oczywiście, że...

— Ja chętnie posłucham!

Kyōko uniosła brwi na dźwięk ochoczego głosu Lee. Chłopak nieco zwolnił, by się z nią zrównać.

— Czy są tu silni ninja? Walczyłaś z którymś? Jakie mają techniki? — dopytywał.

Zaśmiała się, ale postanowiła powoli odpowiedzieć na każde pytanie.

— Muszę cię zmartwić, ale z żadnym nie walczyłam. — Wzruszyła ramionami, wycierając udawane łzy. — Ninja z Trawy nie mieszają się do konfliktów. Są... neutralni. Wiem tyle, że specjalizują się w technikach dotyczących fauny i flory.

Ucichła, zmrużyła oko i przyłożyła dłoń do czoła, by osłonić się przed intensywnymi, słonecznymi promieniami. Mimo jesiennej pory, słońce wciąż potrafiło doskwierać.

— Niedługo powinniśmy dotrzeć do Mostu Kannabi. Słyszałam, że został zniszczony podczas Trzeciej Wielkiej Wojny i odbudowany dopiero pięć lat temu. Podobno jest nawiedzony i nikt nie chciał podjąć się naprawy! W końcu napatoczył się jeden odważny i wziął za to niemałe pieniądze. — Na ustach Kyōko pojawił się szyderczy uśmieszek. — Jestem pewna, że o tym nie wiedziałaś!

Tenten prychnęła.

— Oczywiście, że wiedziałam. Każdy to wie.

Yūhei nie wytrzymała; wybuchła śmiechem, napawając się pytającymi spojrzeniami.

— Ciekawe, bo historię o duchach zmyśliłam...

Usłyszała dobiegające z przodu warknięcie. Neji pokręcił z politowaniem głową, ale unosił kąciki ust.

Most Kannabi faktycznie został naprawiony i choć nie kryło się za tym nic nadprzyrodzonego, czuło się na nim ducha wojny – liczne wgłębienia i żłobienia zostawione najprawdopodobniej bronią białą, wyrwy oraz miejscami różniące się kruszce. Kyōko przejechała dłonią wzdłuż kamiennej barierki. Ostatni raz szła tędy jeszcze z Hattori-sensei kilka... tygodniu temu? Cholera, a wydawało jej się, jakby minęły przynajmniej miesiące! Chyba skutecznie wyparła obrazy z ich ostatniej, wspólnej misji, bo dopiero teraz wracało niekomfortowe odrętwienie, a nogi jakoś nie chciały współpracować. Choć Kyōko starała się stawiać twarde, pewne kroki i przy okazji opowiadać coś o najbliższej wiosce, to robiło jej się ciemno przed oczami. Ogarnął ją niepokój. Zaledwie kilkanaście kilometrów na północ odbierały tamto cholerne znalezisko, by przetransportować je do muzeum.

Spokojnie, Kyōko. Czasu nie cofniesz. Zaraz, czemu miałaby to robić? Przecież wypełniła misję, odebrała zapłatę. Ale... No właśnie, ale co? Co takiego kłuło ją w sercu przy każdym kolejnym pokonywanym metrze? Zacisnęła zęby. Cholera.

Po drugiej stronie przywitał ich kolejny gęsty las, a wiodąca przez niego droga przecinała w poprzek cały kraj.

— Trawa jest na tyle niewielkim i raczej dość biednym krajem, że nie ma tu zbyt wiele dróg. Ta jest jedyna w swoim rodzaju, bo ciągnie się aż do granicy z Krajem Deszczu. Do wiosek podróżuje się lasem lub stepami.

— Naprawdę sporo wiesz — w głosie Nejiego pobrzmiewało uznanie.

Kyōko dumnie wypięła pierś. W końcu do czegoś przydały się wielogodzinne wykłady Hattori-sensei, które wtedy wydawały się kompletnie bezużyteczne. Jak miło było wrócić wspomnieniami do podróży i zwiedzania świata.

— O! — Stanęła jak wryta i wskazała palcem na krzew ukrywający się za drzewem.

Podbiegła i nazbierała trochę jagód.

— Te są jadalne. Patrzcie, po ściśnięciu wypływa czarny sok. — Zademonstrowała to na dłoni. — Ale uważajcie na ich krewniaczą odmianę o czerwonym soku. Jest ekstremalnie trująca.

Tenten wywróciła oczami i bez słowa przejęła kilka owoców.

— Jeśli będziesz się tak wymądrzać przez całą podróż, to lepiej zapchaj sobie nimi usta — mruknęła. — A ja zapcham uszy.

Kyōko wolno wypuściła powietrze. Za wszelką cenę nie chciała znów dać się sprowokować.

— Spokojnie, dotarłam tylko do Kraju Warzyw.

— Na Bogów! — jęknęła towarzyszka. — Przecież to jeszcze kawał drogi!

Kyōko jakoś nie mogła powstrzymać się od łobuzerskiego uśmiechu. Powoli i do przodu, kiedyś się dogadają. Prawda...?

Przymknęła się jednak na jakiś czas. Postanowiła powdychać świeże, leśne powietrze i powspominać. Doskonale pamiętała dzień, w którym wysłano ją w podróż z Hattori-sensei. Trzeci Hokage wyraził się jasno i bezsprzecznie – „Wyruszysz na trening i wrócisz za osiem lat, po osiągnięciu pełnoletności". Dla dwunastoletniego dziecka, które kilka dni wcześniej straciło siostrę, słowa te były ciosem. Nie rozumiała, dlaczego podjęto taką decyzję. Zresztą nadal nie wiedziała, czemu rodzice chcieli się jej pozbyć. Odkryła chociaż, że to oni stali za wszystkim – ukrywanie prawdziwego mordercy, wysłanie zamiennika do więzienia, przekonanie Sarutobiego do całego teatrzyku. Zapewne Hattori też była w to wplątana. Musiała być.

Czemu wróciłam akurat do tych wspomnień?! Westchnęła, prostując zgarbione plecy. Przecież miała napawać się rześkością otoczenia, odgłosami przyrody i tymi miłymi obrazami, które skrywała w szufladkach umysłu. Trening z Hattori przyniósł wiele dobrego. Młodziutka Kyōko przyzwyczajona do wygód i dostatku wyrosła na dziewczynę, która nie bała się pobrudzić rąk. Chyba... chyba po naukach Emi mogła zliczyć więcej pozytywów niż negatywów.

— Kyōko, jak dostać się do tej wioski, o której mówiłaś? Powinniśmy uzupełnić zapasy. — Neji znów spoglądał na mapę ze zmarszczonym czołem, ale prawdopodobnie nawet nie wierzył, że znajdzie tam jakieś oznaczenie.

— Musielibyśmy się cofnąć i odbić na południe. Potem iść pięć kilometrów lasem i nadrabiać drogę. Bez sensu, tylko stracimy czas. — Pokręciła głową, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Przed nami będzie rzeka, a ja zatroszczę się o coś dobrego na kolację.

— A ta znowu o tym polowaniu... Nie lepiej zjeść porządny posiłek i przenocować gdzieś... no nie wiem, pod dachem?

Kyōko zmierzyła Tenten zdegustowanym spojrzeniem, ale nie miała siły na kolejną kłótnię.

— To dopiero drugi dzień, oszczędzajmy pieniądze na powrót — zaoponowała i obie popatrzyły wyczekująco na Nejiego.

Chłopak szybko zdał sobie sprawę, czego od niego wymagano. Podrapał się po potylicy, zaraz odchrząknął i zamknął mapę.

— Jest w tym sporo racji. Nie zatrzymujmy się. Jeszcze dziś chciałbym opuścić Kraj Deszczu.

Kyōko uniosła wysoko brwi. Nie była długodystansowcem i nie sądziła, że dadzą radę. Lee zapewne mógłby biec bez wytchnienia, by następnego dnia znaleźć się już u celu, ale reszta? Niewykonalne. Dziewczyna całkowicie rozumiała obawy przyjaciela i postanowiła dołożyć wszelkich starań, by jak najlepiej rozłożyć energię. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top