Zimmy przyzwyczaja się do trumny
Szatan wróciła z moim Twiggelsem, praktycznie wynosząc go ze sklepu. Na twarzy chłopaka było zmieszanie i taki jakby strach. A no tak... przecież on nienawidzi obcych. Im dłużej żyję, tym bardziej przesuwam próg szczytu głupoty...
- Hej Twiggs. Sorry, że tak jakby spierdoliłem ale zobaczyłem tę kurwę, która w psychiatryku wmuszała we mnie wyroby obiadopodobne i po prostu bardzo bardzo nie chcę tam wracać.
- S-spoko Marilyn. Tylko kto to jest? - Zapytał Twiggy wskazując na przyjaźnie uśmiechającą się dziewczynę.
- To Szatan. Szatan uratowała mnie przed ochroniarzem. Obiecałem jej, że odpowiem jej na parę pytań. Może z nami iść do domu?
- T-tak... Chyba tak... Justin i tak nie będzie już bardziej wkurwiony...- Cholera. On ciągle... boi się go? Dba o niego? To jest przerażające. Ten idiota nawet nie wyobraża sobie co zrobił Jeordie'mu. Twiggs jest za dobry dla tej kurwy.
- No ok. To teraz tylko wbijamy do jakiegoś innego sklepu i kupimy ci jedzenie.
- Briaaaan... ja nie chcę jeść!- Usłyszałem tłumiony chichot. Odwróciłem się i zobaczyłem Szatan(Szatana? Chuj. Nie wiem jak odmieniać) zwijającą się ze śmiechu.
- Masz na imię Brian?
- Aż tak cię to bawi?
- Okropnie!- Odparła dziewczyna bezskutecznie próbując zachować kamienną twarz.
- Taaa, śmiej się śmiej... I tak mogę się założyć, że matka kochała mnie bardziej niż twoja ciebie.- Kogo ja oszukuję? Jak miałem 10 lat matka zostawiła mnie w supermarkecie na 8 godzin. Trzy razy z rzędu.
- Powiedzmy, że nie będę się z tobą kłócić Brian.
- Och. Dzięki Szatanie.
- Ależ proszę cię bardzo Brianku.
- Ej! Manson jest mój i tylko ja mogę ryć z jego imienia!- Powiedział wyraźnie poirytowany Twiggy. Moje małe czarne serduszko się raduje!
- Oooooooo Twiggels!- Powiedziałem przytulając go.
- P-przestań Marilyn... Justin może zobaczyć... I znowu będzie bardzo bardzo zły...- Niemal wyszeptał Jeordie. No kurwa no...
- Jak mam być szczera, to wy dwaj bylibyście uroczą i przezajebistą parą. Pomyślcie o tym.- Powiedziała Szatan, poczym dumnym krokiem zaczęła przekraczać ulicę dzielącą nas od miejsca docelowego. No i wtedy na pełnej kurwie wbija niepokojąco znajomy samochód. Oczywiście kto go prowadził? Madonna. I to mi nie dali prawka... Jestem pewien, że pozwolenie na prowadzenie pojazdów Pogo zdobył ssąc instruktorowi. Innej opcji nie ma. Po prostu kurwa nie.
- Ciebie pojebało do reszty?!
- Patrz jak łazisz idiotko! To auto jest droższe niż twoje życie!
- Pierdol się!
- To propozycja?!
- Weź się jebnij w ten łysy łeb. Głowa to i tak pewnie jedyne co masz duże...
- No nie! Nie dość, że mi ta jebana sarenka pod samochód wlazła to jeszcze teraz moją męskość neguje. Chodź tu babo. Będzie wpierdol.
- Pogo, zostaw ją w spokoju. To twoja wina, nie jej, więc z łaski swojej zamknij się.- Powiedział Ginger wysiadając z samochodu.
- Kenneth?! Co ty robisz z tym nieowłosionym pojebem w jednym samochodzie?! Porwał cię?- O, czyżby Szatan znała Fisha? A to ciekawe...
- Nie Szatanku. Nie porwał mnie. To mój tak zwany znajomy. Podobno normalni ludzie kolekcjonują, czy jak wolisz, zbierają takie rzeczy, więc ja też postanowiłem mieć paru.
- Cudownie, że się uspołeczniasz Kenny. Jestem dumna, ale...
- Jak ty tak masz prowadzić, to ja więcej z tobą nie jadę. Będą mnie po sądach ciągać bo jaśnie pan kogoś potrącił...- Przerwał jej Zim wytaczając się z bagażnika. Co kurwa?!
- Zimmy, czemu jechałeś w bagażniku?- Zapytał zaniepokojony Twiggy.
- Bo panowie chcieli poważnie porozmawiać, a mi nie uśmiechało się iść na piechotę. No i mnie ten kutasiarz do bagażnika wrzucił. Chuj ci w dupę Pogo!- Krzyknął Tim pokazując łysemu środkowy palec. Wow. Wkurwiony Zim Zum to rzadki widok.
- Może wejdziemy do domu? Zaraz mohery po policję zadzwonią...
- Racja. Panie przodem.- powiedziałem otwierając drzwi do domu.
- Ty tą cholerę do domu zapraszasz?!
- Tak, a co?
- Straciłem przyjaciela...
- Pogo, skarbie... Ty nie masz przyjaciół.- Powiedział Fish klepiąc go po ramieniu. Ojoj. Tak mi kurwa przykro.
- Możecie się zamknąć?! Nie mam ochoty na rozmowę z niebieskimi, więc włazić do domu.- Warknął poirytowany Jeordie. Jak zapomina o Justinie to robi się normalny. Może ja po prostu zabiję tą kurwę? No ale wtedy znowu mnie zamkną... Czy zabicie osoby, która bije, zastrasza i prawdopodobnie gwałci twojego najlepszego przyjaciela (crusha) jest okolicznością łagodzącą? Mam nadzieję, że tak...
***********
- Dobra. To co to za pytania?- Zapytałem rzucając w Szatana butelką z soczkiem. Nie zaryzykuję dania jej czegoś mocniejszego. To będzie ten jeden raz kiedy nie ućpam/upiję się z nowo poznaną osobą. Po prostu nie.
- Po pierwsze: Czemu spierdalałeś ze sklepu?
- Bo zobaczyłem Pana Pingwina... facetkę z psychiatryka, która kazała mi jeść rzeczy.
- Więc byłeś w wariatkowie?
- No byłem no....
- Czemu uciekłeś?
- Bo jestem zdrowy!- Usłyszałem jak Pogo parska śmiechem.
- Coś cię bawi Madonna? -
- Ty nie jesteś zdrowy Manson! Nigdy nie byłeś.
- Dobra, zdrowy to złe określenie. Powiedzmy, że po prostu nie jestem aż tak spierdolony żeby mnie zamykać. Jestem odpowiednio przystosowany do życia w społeczeństwie!
- Ok... Ale wiesz, że to tylko twoje zdanie?- Zapytała Szatan. No nieeeee !
- Twiggy poprzyj mnie! Powiedz im, że mogę żyć wśród ludzi!
- Możesz Brian. Szczerze mówiąc jesteś w tym bardziej ogarnięty niż ja... Justin twierdzi, że powinni mnie zamknąć... A on zawsze ma racje.
- Możemy nie rozmawiać o twoim skurwiałym chłopaku Jeordie? Jestem automatycznie chory jak słyszę to imię, ok? Nie.Mów.O.Nim. Bo będę cię musiał zakneblować!- Powiedział Zim prawie rozlewając szklankę z piwem na świeżo wyprany przez Twigg'ego dywan. Po chwili niezręcznej ciszy ktoś wreszcie postanowił się odezwać
- Może zamówimy pizzę? Albo kebsa... Albo jakieś KFC...- Zapytał Fisch.
- Łapiemy Gingy. Jesteś głodny.- Powiedział Pogo uśmiechając się przyjaźnie do biednego, głodnego Kennetha. Następnie objął go ramieniem. Ojoj. Miłość czuję. Jak oni będą razem, to chcę być druhną na ślubie! No i pewnie będzie jak mówię bo Kenny zarumienił się dziko i spuścił wzrok. Oooooooo będą seksy! Eeeee... Muszę przestać myśleć. Muszę. Przestać.
- Eeee... Ginger? Mogę z tobą chwilę porozmawiać? Na osobności?- Zapytała Szatan z miną w stylu "wiem co robię". Nie sądzę, żeby to skończyło się dobrze. No ale co ja tam wiem.
***********
No i po długich i burzliwych obradach, zupełnie jak w polskim sejmie, skończyliśmy wpieprzając budyń(Budyń jest spoko. Kochajmy budyń) i oglądając brazylijskie telenowele. Nie wiem czemu ale ta forma spędzania z nimi czasu sprawia mi większą przyjemność niż siedzenie najebany w trzy dupy gapiąc się w ścianę i urządzając striptiz. Hmmm... Serio. Ciekawe kurwa dlaczego.
W końcu do pokoju weszła Szatan ale już bez Gingera.
- Co zrobiłaś Kennemu babo!?
- Spokojnie kozo. Jest w łazience. Chce z tobą porozmawiać. Dobrze radzę, nie spieprz tego.
- Zabiję cię.
- Możesz próbować, ale jestem szybsza. Z resztą ty tyle wychlałeś, że prawdopodobnie masz kondycję na minusie.
************
Dziesięć minut później Pogo jeszcze bladszy na twarzy prawie wybiegł z łazienki przy akompaniamencie żałosnych szlochów Gingera. Nie wiem co tam się odjebało, ale jeżeli nasz kochany dupek znany z tego, że jest dupkiem zranił uczucia albo fizyczność Ging'ego to pożałuje.
- Wychodzę. Muszę coś przemyśleć. Nie idźcie za mną.- Powiedział po czym wyszedł nawet nie zamykając dzwi.
- Słyszałeś o czymś takim jak zamykanie tych cholernych drzwi?!- Krzyknął Zim wstając i z wkurwem na twarzy zatrzaskując biedną, molestowaną przez ludzkość część wyposażenia domu. Co.Tu.Się.Stało. Twiggy natychmiast podniósł swoje seksi ciałko (CZEMU JA DO CHOlERY UMIEM MYŚLEĆ?!)
i pobiegł do łazienki. Niestety Ginger zdążył się już w niej zamknąć. Cholera.
- Gingy wyjdź proszę. Coś nie tak? Pogo coś ci zrobił?- Pytał Jeordie delikatnie pukając w drzwi.
- J-ja m-mu p-po-powiedzia-ałem...
B-bo Sz-szatan po-powiedziała, ż-że po-powinienem.... i-i on uciekł! I-i te-teraz mnie nie-nienawidzi... Nie powinienem mu mówić! Teraz on uważa że jestem obrzydliwy! I ma racje! Ojciec też ma rację! Nie zasługuję na powietrze którym oddycham! P-przepraszam ale już nie mogę!
- Nawet nie waż się robić sobie coś złego!
- Otwieraj bo zaraz rozpieprzę te drzwi łomem!- Robię się trochę nerwowy kiedy ktoś z ludzi których uważam za przyjaciół postanawia si skrzywdzić, ok?
- Marilyn, nie pomagasz.- Powiedział cicho Zim Zum
- W dupie to mam!
- S-skąd masz łom?
- Nie mam. Jeszcze. Ale mogę użyć łysej czaszki Pogo. Wyjdzie na to samo.
- N-niech on tu nie przychodzi... Będzie zły... On mnie nienawidzi...
- Manson idź znajdź mi tą łysą pizdę- Szepnęła Szatan. Mamy problem. Oj mamy problem.
________________________________________________________________________________
1. Pisałam to na komputerze więc przepraszam za błędy i takie tam inne.
2. Jak myślicie, o co chodzi Gingy'emu?
3. Miałam napisać jeszcze jedną skurwiałą scenę ale stwierdziłam że, 1330 słów Wam wystarczy.
Miłego dnia/nocy/życia
Antychryst
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top