Rozdział 6

„Chaos jest niczym drabina. Wielu próbuje się po niej wspinać, jednak ponoszą porażkę i na zawsze porzucają dalsze próby. Upadek ich łamie. Niektórzy zaś otrzymują taką szansę, ale zamiast tego kurczowo trzymają się królestwa, bogów albo miłości. To tylko złudzenie. Jedynie drabina i wspinanie są prawdziwe".

Petyr Baelish

Gra o Tron

                Zbiegła ze schodów, głośno przy tym tupiąc i choć w lokalu wciąż panowała wrzawa, a nikt z klientów nie zwrócił uwagi na kolejną osobę schodzącą na parter, to jednak Nashi wlepiała w Reinę przeciągłe spojrzenie. Momentalnie zaschło jej w gardle na widok groźnego wzroku, ale potulnie wyszła za nią na zewnątrz.

                Lało jak z cebra i choć pogoda była kiepska, ludzie przyzwyczajeni do ciągłego oberwania chmury przechadzali się w płaszczach przeciwdeszczowych. Najpopularniejsza ulica w mieście tętniła życiem i zdawać się mogło, że zaganiacze wołali jeszcze głośniej, aby przyciągnąć do siebie poszukiwaczy wrażeń. Krople uderzały w dachówki nad wejściami do lokali i wywoływały nieprzyjemne dudnienie.

                — Prowadź — mruknęła Reina, ale odwróciła głowę i patrzyła na tworzące się kałuże, jakby nie chciała patrzeć lisicy w oczy.

                Cholercia, no jasne, że nie chciała po tym, na czym ją przyłapano! Ha, powinna się teraz tłumaczyć ze swojego zachowania, bo kto to widział robić takie... Takie... No takie rzeczy bez miłości. Przecież dopiero poznała tego mężczyznę! Dla Nashi takie zachowania były niewyobrażalne. Odruchowo pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie niezrozumiałe myśli.

— A plan? Nie powinnyśmy najpierw...?

Dopiero teraz Reina popatrzyła jej prosto w oczy, gniewnie marszcząc czoło.

— To tylko opętaniec. Szkoda na to tracić czas.

Nashi gorąco nie zgadzała się z tym stwierdzeniem, bo kilka lat w towarzystwie siostry nauczyły ją, że trzeba mieć plan na każdą okazję. Mimo to już się nie odezwała. Wystąpiła krok w przód i lekko przymknąwszy powieki, pobudziła shizen. Oddaliła od siebie wszelkie dźwięki; nie słyszała już natarczywego kapania, krzyków i donośnych rozmów, dzieci z impetem wbiegających w wodę i nawet Reiny, która tupała piętą.

                Nashi szybko złapała poprzedni trop – brunatna nitka shizen wyłaniała się z jednej z bocznych uliczek prawdopodobnie stanowiących przejście do gorszej dzielnicy. Kitsune kiwnęła nań głową i ruszyła. Pomyślała, że może, gdyby wszystko potoczyło się inaczej, zostałaby niezłą tropicielką.

                Biegła pierwsza, ale coraz mniej jej się to podobało. Zwalniała z każdym pokonanym krokiem, na co Reina szturchała ją w ramię. Kitsune, począwszy od palców u rąk, zaczęła odczuwać dziwne zdrętwienie. Oblewał ją pot, a w żołądku pojawiał się skurcz za każdym razem, gdy prawie zderzyły się z jakimś pijaczkiem. Slumsy stolicy Kraju Deszczu cechowały brud, łapczywie zezujące typy spod ciemnej gwiazdy, wilgoć i ta cholernie niekomfortowa ciasnota. Wszystko było na sobie upchane! Prawie zahaczyły głowami o wiszące na sznurku ubrania, a właścicielka prania zdążyła ostrzegawczo warknąć pod nosem.

                Co za okropność!

                Cholera, właśnie dlatego Nashi nienawidziła przebywać wśród ludzi lub co gorsza – poruszać się po ich miastach. Nie musiała tego robić już od wielu lat, ale teraz... Szlag by to wszystko.

                Wieżowce w końcu zamieniły się w obskurne kamienice, a te zastąpiły baraki. Przed tymi marnymi imitacjami domów siedzieli skuleni żebracy, ich brudne dzieci bawiły się w błocie, a kobiety z tłustymi włosami i szczerbatymi zębami tylko wlepiały w przybyszki spojrzenia pozbawione blasku. Już nawet nie wyciągały kościstych rąk po jałmużnę. Nashi patrzyła na tych ludzi i krzywiła się, nie rozumiejąc, jak mogli tak żyć. Ona nigdy by do tego nie dopuściła, a jeśli jakimś cudem los wpędziłby ją na ścieżkę biedoty, odebrałaby sobie życie...

                Przełknęła ciepłą gulę wciąż popychana od tyłu.

                To już raz się stało i podziękuję za powtórkę.

                Nie powinna myśleć o takich głupotach, a za tę sytuację mogła winić tylko siebie! Gdyby zignorowała nietypowe drgania shizen, gdyby nie ruszyła tropem Reiny i gdyby do niej nie dołączyła, wciąż byłaby wolna.

                Wolna i znudzona.

                Przewróciła oczami i momentalnie stanęła jak wryta. Kilka metrów przed nimi, pod barakiem zbudowanym z drewnianych palet, siedział człowiek. Kolana miał podsunięte pod brodę, a twarz skierowaną ku ziemi i widać było, że się trząsł.

                — To on — rzuciła, kiwnąwszy brodą. Już nie musiała się upewniać – wypływający z niego, brunatny strumień shizen był wystarczająco silny.

                Poczuła też, jak tuż obok niej buchnęła zielona energia Reiny. Potem wszystko działo się tak szybko, że kitsune nie zdążyła nawet drgnąć. Druidka momentalnie przeszła do działania, chyba nie chciała czekać, aż mężczyzna wykona pierwszy krok. Jak podczas ich pierwszego spotkania jej paznokcie znacznie się wydłużyły i przybrały szponiasty kształt. Zaszarżowała na nieznajomego, nic sobie nie robiąc z ciekawskich spojrzeń gapiów. Doskoczyła do niego w ułamku sekundy i odkleiwszy jego twarz od kolan, chwyciła go za szyję. Nashi z otwartymi ustami podziwiała, jak Reina uniosła opętańca ponad swoją głowę, a uśmiech na ustach odsłonił śnieżnobiałe kły.

Reina z impetem cisnęła mężczyzną o ziemię. Zarył plecami, a chrzęst łamanych żeber podrażnił czujne, boskie uszy. Opętaniec głucho jęknął, krew zaczęła ściekać mu wzdłuż brody. Czy to była przesada? Nashi za bardzo się tym nie przejmowała, ale skoro już musiała znaleźć się w takich okolicznościach, to wolała, żeby szaleniec nie stanowił dla nich zagrożenia. No i Reina chciała go dopaść.

                — Chaos to drabina...

                Przesłyszałam się?

                Chociaż przeważały inne hałasy  – deszcz walił o plastikowe dachy, jakiś kundel nieustannie ujadał, a ludzie, którzy raczyli się podnieść z ziemi, coś krzyczeli – to Nashi była pewna, że usłyszała każde słowo. Opętaniec nagle chwycił Reinę za rękę. Po tym, co mu zaserwowała, nie powinien móc się ruszać, ale jakimś cudem wykrzywił ryj w szaleńczym uśmiechu i uniósł plecy. Krew, która wypływała mu z licznych skaleczeń, wystrzeliła w powietrze, po czym zaczęła tańczyć nad nim i Reiną. Długie, bordowe pasma uformowały się w pojedynczą spiralę kręcącą się w powietrzu z coraz większą siłą. Nashi tylko głucho westchnęła, a potem zrozumiała, że leci.

                Wszystko trwało zaledwie sekundę, ale ciśnięta przez falę uderzeniową z głuchym brzdękiem uderzyła plecami w jeden z baraków. Poczuła zapach krwi, swojej krwi. Jęknęła z bólu, spoglądając na liczne rozcięcia na skórze. To było zupełnie tak, jakby w ułamku sekundy pocięło ją tysiące mikroskopijnych brzytw. Krew spływała jej do oczu, Nashi spróbowała jednak unieść się na rękach i rozejrzeć dookoła. Choć paliło ją całe ciało, zaschło w gardle i ciemniał jej widok przed twarzą, to dojrzała sylwetkę Reiny. Druidka chyba też została odepchnięta za pomocą tej dziwacznej, krwistej spirali, ale nie oberwała aż tak mocno. Stała już na nogach, a nawet biegła w kierunku Nashi.

                — Wszystko w porządku? Żyjesz?

Nie traciła czasu na ckliwe sceny. Odgrodziła lisicę i opętańca własnym ciałem, a zaraz przyłożyła rozpostarte dłonie do ziemi, a gdy ta się zatrzęsła, kilka centymetrów przed nimi wyrosła ściana pnączy i grubej, nieprzeniknionej roślinności. To miało na jakiś czas zapewnić schronienie.

                Nashi oddychała spazmatycznie, z trudem łapiąc powietrze, a w głowie huczało jej tylko jedno – że nie może wpaść w panikę. Pierś opadała i podnosiła się zdecydowanie zbyt szybko, co z pewnością nie umknęło uwadze Reiny. Kobieta chwyciła lisicę za ramiona.

                — Uspokój się! Słyszysz? Musimy się teraz skupić na walce.

                Nashi zamrugała i odruchowo pokiwała głową. Druidka miała całkowitą rację – to nie był najlepszy czas, żeby wariować. Na jej ciele też widniały liczne rany, ale wkrótce wyleczy się za pomocą shizen. Kitsune była nieśmiertelnym bóstwem, więc również nie powinna przejmować się takimi głupotami jak cielesność. A jednak chwytały ją za gardło lodowate macki przerażenia.

                Już spokojniej nabrała do płuc duży haust powietrza i pociągnęła nosem. Aż zadrżała, słysząc wrzask opętańca, a w następstwie jego szaleńczy śmiech.

                — To żelazo — mruknęła kitsune.

                — Co?

                — Walczy za pomocą żelaza w jego krwi — wyjaśniła i obie zerwały się na równe nogi, bo coś uderzyło w ich roślinną zaporę.

                — No dobra. Zrobimy tak. — Reina położyła sobie ręce na biodrach. — Odwrócę jego uwagę; zaatakuję z prawej, a ty od tyłu...

                — Nie.

                Druidka w kompletnym oniemieniu wysoko uniosła brwi.

                — Użyję iluzji.

                — Co ty bredzisz? To może nie zadziałać, on oszalał!

                Nashi nie odpuszczała i przełknąwszy ślinę, popatrzyła na Reinę najbardziej pewnym siebie spojrzeniem, na jakie ją było stać. Ostatecznie tamta wywróciła oczami i machnęła ręką, aby dać sygnał do działania. Wyskoczyły zza zasłony – pierwsza pobiegła Reina i rozchlapując wodę dookoła siebie, gnała w zmienionej postaci. Szponami długimi na kilka centymetrów próbowała rozcinać krwisty bicz, ale ten za każdym razem wracał do swojej pierwotnej postaci. Opętaniec stał na samym końcu spirali i za bardzo się nie ruszał. Oczywistym było, że nie potrafił walczyć, a robiły to za niego jego shizen i jej niesamowite właściwości. Spirala cięła powietrze, próbując trafić w Reinę, ta jednak sprawnie unikała każdego ataku. Była już bardzo blisko celu, gdy Nashi ruszyła w przód.

                Jeszcze w biegu pobudziła energię i począwszy od rąk, zaczęła się zmieniać. Jej kształty się rozmazywały, ciało przybrało inny układ i opadło wszystkimi kończynami na ziemię. W postaci lisa mogła szybciej pokonywać odległość dzielącą ją od opętańca, a skoro już znalazła się tak blisko...

                Wbiła w niego czujne spojrzenie, a puszysty ogon poruszał się na boki, wygrywając cichutką melodię dzwonka. Siłą wdarła się do jego umysłu i aż westchnęła z zaskoczenia. Do tej pory nie próbowała grzebać w pamięci opętańców, ale sposób, w jaki się do niego dostała... Poszło zdecydowanie zbyt łatwo, nie natknęła się na ani jedną zaporę! Z Reiną miała niemałe problemy, bo potężny umysł druida odparł pierwszy atak, po kilkunastu seriach osłabł, ale jednak zaciekle walczył. W opętańcu starała się odszukać jakieś przykre wydarzenia, żeby użyć ich do genjutsu. Stanęła już zaledwie kilka metrów przed nim, podczas gdy Reina wymieniała ciosy z latającą w powietrzu krwisto-żelazną bronią.

                Nashi usilnie marszczyła czoło, próbując znaleźć cokolwiek. Ku jej rozpaczy zdała sobie sprawę, że dostrzegała tylko zimną, czarną otchłań bez dna. Pustka była tak głęboka i zatykająca, że lisica – przytłoczona skowytem beznadziejnej rozpaczy – odruchowo zaskomlała. Serce i umysł tego mężczyzny pogrążone w kompletnym chaosie zamknęły się na wspomnienia i bodźce, a pusta skorupa, jaką się stał...

                — NASHI, UWAŻAJ! — usłyszała tylko donośny głos Reiny i dziwny świst.

                Świat zawirował jej przed oczami i została brutalnie wyrwana z bezdennej ciemności. Przez chwilę nie zdawała sobie sprawy, czy niebo było nad czy pod nią. Krew szumiała jej w uszach – pulsowała z taką zaciekłością, jakby chciała rozsadzić bębenki i trysnąć na ziemię. Ból. Cios. Śmierć. Nashi już to kiedyś czuła, ale wtedy kruche, ludzkie ciało nie mogło wygrać z mocą samego bóstwa. Tym razem atak musiał przyjść od tyłu. Zbyt skupiona na odszukiwaniu bolesnych wspomnień opętańca zapomniała, aby ochraniać plecy. Tylko jęknęła i padła brzuchem na brudną, rozpulchnioną ziemię. Momentalnie zalała ją paraliżująca fala, a dochodziła od strony nóg.

                Nóg, które powinny twardo stąpać, lecz leżały odcięte tuż obok i powoli zamieniały się w błyszczący pył, a ona cała z powrotem w człowieka. Nahsi załkała; odwróciła głowę w kierunku walczących i już nie chciała spoglądać na swoje upokorzenie. Bolało ją tak bardzo, że nie czuła niczego innego – wody z kałuży, która wlewała jej się do gardła przy każdym spazmatycznym wdechu, pomniejszych ran i wyciekających z nich strużek krwi, błota mieszającego się ze łzami i śmierdzącej wilgoci. Reina nieustannie krzyczała. Jej głos był jedynym, który przebijał się do udręczonego umysłu Nashi. Lisica odruchowo wyciągnęła w jej stronę rękę, a przez palce dostrzegła, jak druidka w końcu dopadła opętańca. Usiadła na nim okrakiem, by na ułamek sekundy zastygnąć bez ruchu. Jej szpony zawisły tuż nad jego klatką piersiową.

                Nashi mogłaby pomyśleć, że to był tylko wytwór wyobraźni, gdyby nie intensywny zapach opętańca i jego brunatnej agonii. Wydał z siebie ostatni akt rozpaczy, chociaż na końcu westchnął głęboko, całymi płucami. Zupełnie tak, jakby odczuwał ulgę, że to już koniec. Ten finalny przebłysk dawnej świadomości mężczyzny sprawił, że Nashi zadrżała, a niewidzialna siła ścisnęła ją za krtań. Potem lisica już bez trudu usłyszała każdy najcichszy dźwięk, bo te z otoczenia ustały. Dotarł do niej skrzyp rozrywanej skóry, zaraz gruchot kości, chlupnęła krew i na koniec zapiszczało kitsune w uszach. Spod przymrużonych powiek patrzyła na Reinę, która w swojej szponiastej dłoni trzymała serce opętańca. Ten szybko przestał się ruszać; zastygł z wyrazem przerażenia na twarzy, a jego spiralna krew wraz z deszczem opadła na ziemię i szybko wymieszała się z kałużami.

                Nie tak to miało się skończyć...

                Nashi przymknęła powieki, wsłuchując się w głuche kroki. Pociągnąwszy nosem, poczuła tylko zatęchłe błoto, chociaż wiedziała, kto się do niej zbliżał. Duże, ciepłe dłonie Reiny chwyciły ją w pasie i za kark, by unieść jej ciało.

                — Nashi...!

                — Ty kretynko — warknęła w odpowiedzi, momentalnie otwierając oczy. Aż się cała zagotowała. — A mówiłam, że musimy mieć plan! — Zagięła dłonie w pięści, ból zaczął ją nakręcać. — Jesteś taka głupia, nierozważna! Zupełnie nie myślisz! — krzyczała.

                Uderzała pięściami w ramiona i klatkę piersiową Reiny; przez kilka sekund szarpały się w brunatno szkarłatnej, nieco mętnej kałuży, a deszcz coraz mocniej uderzał w ich rozpalone do czerwoności policzki. Nashi w końcu wycelowała w twarz druidki – zadała jej kilka silniejszych ciosów, nic sobie nie robiąc z chrzęstu w nosie i wypływającej z niego gęstej krwi. Dopiero po tym Reina chwyciła lisicę za nadgarstki, po czym przycisnęła ją do ziemi i unieruchomiła. Nashi rzucała się na boki, jakby to ją właśnie opętało, ale nie mogła równać się z siłą fizyczną Reiny.

                — Potem możesz się na mnie powkurzać, ale teraz musimy uciekać.— Zawisła twarzą tuż nad lisicą, ale zaraz ostentacyjnie rozejrzała się na boki. — Będą nas szukać.

                Nashi cicho westchnęła. Z niechęcią musiała przyznać towarzyszce rację – zamordowały kogoś ze slumsów, ale jednak to był człowiek i istniało duże prawdopodobieństwo, że służby zaczną szukać sprawców. Dodatkowo widziano ich twarze, co tylko ułatwiłoby śledztwo. Powinny jak najszybciej uciekać z miasta, a nawet z Kraju Deszczu. Już znacznie spokojniejsza wyplątała się z uścisku Reiny i dźwignęła plecy do siadu.

                — Spadajmy stąd.

                Wyszli z baru chwiejnym krokiem, podpierając się o siebie i głośno z czegoś śmiejąc. Naruto się odbiło i pozwolił, by soczyste ryknięcie wypełzło z jego trzewi. Sora poklepał go po plecach.

                — No tośmy se nieźle zabalowali! — rzucił. Trochę zniosło go na prawą stronę, ale w porę złapał równowagę. Znów parsknął gromkim śmiechem.

                — Na pewno nie chcesz spać u mnie? To żaden prob...

                Sora machnął lekceważąco ręką, przerywając:

                — Daj spokój, jutro masz robotę. Przekimam się w jakimś motelu.

                — Jak uważasz, jakby co, to wiesz, gdzie mnie szukać. — Naruto kiwnął mu brodą na odchodne i ruszyli w przeciwnych kierunkach.

                Po raz ostatni odwrócił się na plecy dawnego przyjaciela, a gdy ten wciąż szedł, jakby jednak miał się przewrócić, Hokage przyspieszył i momentalnie odbił w boczną uliczkę, gdzie stał kontener na odpady z pobliskich knajp. Nim Naruto zdążył chociażby zamrugać, z dachu zeskoczyli dwaj zamaskowani członkowie ANBU i kurtuazyjnie się skłonili.

                — Śledźcie go. Chcę znać każdy szczegół — rzucił całkowicie normalnym i zdecydowanie trzeźwym głosem. — Sprawdzicie każdą osobę, z którą porozmawia lub chociażby wymieni przelotne spojrzenie. W jego pokoju ma być podsłuch, a kiedy opuści Konohę, ruszycie za nim. — Popatrzył na mężczyznę w masce kota, a zaraz na tego w masce wilka. — A jak wdepnie w gówno, to odkryjecie, z jakiego stworzenia wyszło. Macie mnie informować o najmniejszej drobnostce.

                — Tak jest! — odpowiedzieli zgodnie i rozpłynęli się w powietrzu.

                Naruto wychylił głowę zza rogu i wciąż mógł dostrzec oddalającego się Sorę. Krążyło mu po głowie wiele myśli, ale chciał je na razie odsunąć i posortować. Kurama postanowił się wtrącić:

Gdy powiedziałeś o przypadkach z całego świata, jego energia skakała jak szalona. Chłop panikował.

                Uzumaki ozdobił twarz szelmowskim uśmiechem. Sora nadal był głupiutkim dzieciakiem, który najwyraźniej zapomniał, że dzielili tę samą chakrę i tak łatwo było go przejrzeć. Wciąż w gorącej wodzie kąpany...

                Następnego dnia Naruto wstał skoro świt i już przed szóstą był w biurze. Shikamaru zjawił się równie punktualnie i z papierowym kubkiem wypełnionym kawą czujnie taksował przyjaciela. Po minie Hokage z pewnością domyślił się, że ten coś odkrył.

                — Mam pewien trop — rzucił Naruto i wstał, żeby podejść do okna. Wpatrywał się w jakiś punkt na zewnątrz.

                Shikamaru stanął u jego prawicy, jak zwykle cierpliwie czekając na kontynuację wątku.

                — Za oszalałymi stoi coś większego, a Sora zdradził się, że być może ma dostęp do ważnych informacji. Nie mogę tego odpuścić.

                — Oczywiście! — Shikamaru wyszczerzył się jak dzieciak, który otrzymał upragniony prezent. — Gdzie on teraz jest?

                — Śpi zalany w trupa — parsknął Naruto mało przychylnym śmiechem. — Chyba za często mu polewałem. — I wzruszył od niechcenia ramionami.

                Po raz kolejny odwrócił się do szyby i przyłożywszy do niej palce, zadrżał.

                Kiba, powstrzymam to dla ciebie.

                Recepcjonistka stojąca za ladą otaksowała je długim, podejrzliwym spojrzeniem. W końcu kto by jej się dziwił? Do motelu, który słynął z raczej kiepskiej renomy, weszły dwie, kompletnie przemoczone i brudne kobiety. Właściwie to jedna weszła, bo drugą niosła na plecach. Gdyby tylko recepcjonistka wiedziała, że nieznajoma o śnieżnobiałych włosach nie miała nóg, może jakoś by zareagowała. Kiedy jednak otrzymała podwójną zapłatę za dwuosobowy pokoik na poddaszu, udała, że nagle oślepła. Tylko przekazała miedziany klucz, a potem uszczknęła z sakiewki sporą część łapówki.

                W pokoju, którego standardy były tak niskie, że nikt o zdrowych zmysłach by go nie wynajął, a już na pewno nie za taką cenę, Reina położyła Nashi na łóżku i podeszła do okna, aby je otworzyć i wpuścić trochę świeżego powietrza. Wszechobecny kurz sprawiał trudności przy oddychaniu, a gdy druidka podniosła koc i wytrzepała go, drażniące pyłki zaczęły unosić się po całym pomieszczeniu. Powtarzała sobie, że spała w gorszych miejscach jak chociażby w tej szopie na narzędzia, ale to nie o nią chodziło. Zawiesiła wzrok na milczącej, zamyślonej i wpatrzonej w otwarte okno Nashi, której nogi odrosły już nieco za kolana. Westchnęła, żeby zwrócić na siebie uwagę, lecz to nie zadziałało, więc po prostu rzuciła:

                — Idę się umyć.

                Odpowiedziała jej cisza. W niewielkim pomieszczeniu imitującym łazienkę też nie było kolorowo. Mimo to Reina ze znużeniem wyciągnęła z brodzika trzy wyjątkowo pulchniutkie karaluchy i cisnęła nimi gdzieś w róg. Potem spojrzała na kratkę odpływową i akurat na ten widok żółć podeszła jej do gardła.

                Na bogów...

                Z odpływu wystawały skołtunione, zgniłe, czarne kłaki i ich nie zamierzała dotykać. Stanęła najdalej jak się dało i choć ze słuchawki prysznicowej trysnęła zimna woda, to nie przeszkadzało jej to. Cały czas wpatrywała się w zapchany otwór, z powodu którego ciągle podnosił się poziom wody w brodziku. Obrzydliwość. Reina jeszcze nigdy nie umyła się tak szybko i poślizgnęła się, wyskoczywszy na kafelki. Ubrana tylko w bieliznę, bo reszta była brudna od błota i krwi, wyszła z łazienki. Ku jej zaskoczeniu Nashi nie siedziała na łóżku, do tego nie było jej nigdzie w pokoju. Reina pociągnęła nosem i poczuła znajomą woń świeżo ściętej trawy, prowadzącą od strony otwartego okna.

                Nashi siedziała na zewnątrz na dachu. Jej policzki muskało mleczne światło księżyca, a oczy aż skrzyły się wpatrzone w panoramę pod nimi. Reina powoli wspięła się na parapet i poszła w ślady towarzyszki. Sama też przez kilka sekund bez słowa podziwiała skąpane w mroku nocy miasto; dachówki należące do biedniejszej dzielnicy, przemykające pomiędzy domami cienie, w końcu rzekę odbijającą w swojej tafli księżyc. Po drugiej stronie wody widniały potężne drapacze chmur ozdobione migającymi, kolorowymi reklamami. Skrajne było życie w tym mieście, a one zdążyły już zasmakować obydwu stron. 

                — Przez chwilę bałam się, że umrę.

                Reina zadrżała i przeniosła wzrok na wciąż nieruchomą Nashi. Gdyby nie to, że już poznała jej głos, pomyślałaby, że wiatr przyniósł czyjeś słowa.

                — Wiem, że to głupie, bo jestem nieśmiertelna, ale już kiedyś to czułam... I wtedy naprawdę umarłam.

                W końcu kitsune się do niej odwróciła, a błyszczące, turkusowe oczy skrywały głęboki strach, może nawet traumę. Co takiego miała na myśli? Jak mogła umrzeć i teraz być tu, fizycznie obok Reiny, rozmawiać, myśleć, czuć...? Może mówiła o jakimś metaforycznym rytuale przejścia, który musiała odbyć, aby stać się bóstwem? Druidka uznała, że nadszedł właściwy moment na rozwiązanie pewnych niejasności. Zapytała:

                — Ile ty właściwie masz lat?

                Minęło kilka nieprzyjemnie długich sekund, zanim któraś znów się odezwała. Reina bardzo dokładnie skanowała ruchy lisiej bogini – jej gesty, spojrzenie, każde drgnięcie. W końcu ta odpowiedziała:

                — Coś koło dwóch tysięcy. Już nawet nie liczę. — Machnęła lekceważąco ręką, szybko odwracając głowę, jakby chciała uciec przed przesłuchaniem.

                Reina zmarszczyła czoło. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Nashi chyba dodała na końcu jedno zero. Momentami zachowywała się tak dziecinnie, że na pewno nie pochodziła z czasów, gdy po świecie jeszcze biegały wolne ogoniaste demony. Używała współczesnego slangu, a stare bóstwa nie umiały podążać za duchem czasów. Hebichi na przykład pozostał przebiegłym, wrednym dziadem, układającym sobie ludzi wedle życzenia. Reina poznała jeszcze kilku innych i każdy bez wyjątku nosił w sobie głębokie wysublimowanie i arystokratyczny wdzięk. Nashi taka nie była i druidka odkryła, że nawet ją to cieszyło. Postanowiła na razie nie drążyć tematu, bo pozostało coś jeszcze do wyjaśnienia.

                — Miałaś rację. Powinnam wymyślić plan, a zamiast tego cię zignorowałam — mruknęła Reina, wymuszając na rozmówczyni przeciągłe spojrzenie. — Spieprzyłam i przepraszam.

                Myślała, że te słowa przyjdą jej ciężej, a może nawet, że w ogóle ich nie wypowie. Reina i przepraszanie? To się ze sobą nie łączyło, a jednak tym razem poszło łatwo. Odetchnęła z ulgą, zwłaszcza że na twarzy Nashi nie pokazał się żaden gniewny grymas. Blade wargi miała teraz spuchnięte, zresztą podobnie jak oczy. Może płakała, wykorzystując kilka minut samotności? Reina musiała stoczyć w swoim wnętrzu istny bój, żeby nie objąć lisicy ramieniem i przyciągnąć ją do siebie. Zamiast tego powoli uniosła dłoń. Knykciami musnęła lekko zaróżowiony policzek dziewczyny i jakoś nie mogła oderwać wzroku od drżących warg.

                Szybko jednak zrozumiała, że tym razem nie pójdzie tak łatwo. Nashi pogardliwie odepchnęła jej dłoń, a z turkusowych oczu znikł rozgrzewający serce błysk. Przeciągłe westchnięcie pełne dezaprobaty było jak policzek wymierzony w Reinę. Trochę bolał, ale znosiła  życiu gorsze odtrącenia. Na razie nie zamierzała naciskać i zmieniła temat:

                — Mimo kilku niepowodzeń — kiwnęła brodą na odrastające nogi lisicy — całkiem nieźle nam poszło. Jesteśmy zgranym duetem.

                Nie umknął jej przelotny, nieco speszony uśmiech Nashi. Reina, jako czujna obserwatorka, jeszcze podczas ukrywania się przed opętańcem za zaporą z gęstych roślin zrozumiała, że kitsune nie umiała walczyć lub z jakichś przyczyn unikała pojedynków na bliski dystans. Czyżby nikt jej tego nie nauczył? A może wyrzekła się takiego stylu i działała jedynie za pomocą iluzji? Doprawdy, dziwaczne z niej było bóstwo.

                Dziwaczne i zajebiście fascynujące.

                — Co dalej? Jaki masz plan? — Nashi w końcu zabrała głos, chociaż wpatrywała się przed siebie i nawet rzucała małymi kamyczkami w dach.

                — Szczerze? Nie wiem. Może jeszcze trochę powłóczę się po świecie i w końcu gdzieś zostanę na stałe. Nie mam żadnego planu.

                Druidka opadła plecami na dachówki i choć była w samej bieliźnie, to nie przeszkadzał jej przenikliwy chłód. Może nawet potrzebowała takiego ostudzenia? W środku niej miotał się mały chochlik, który pragnął tego, czego nie mógł mieć. Pozwoliła sobie na kilka chwil namysłu. Kiedyś miała plan, a było nim służenie Hebichiemu tak długo i dokładnie, aż w końcu uzna ją za wystarczająco godną i podzieli się boską cząstką. Z czasem straciła nadzieję i odcięła się od dawnego mentora. Przeklinała go! Na ułamek sekundy pomyślała o Nashi, ale lisica nie była jej absolutnie nic winna, zresztą Reina nie chciała mieć u niej tak dużego długu. Zasługiwała na to, aby zostać przemienioną z rąk boskiego mentora, a potem żyć długo i szczęśliwie.

                Jebać to.

                Syknęła pod nosem, zwracając na siebie uwagę towarzyszki.

                — Wyjedźmy do jakiegoś ciepłego kraju! Chcę zobaczyć kontynenty leżące za oceanem! Nie wierzę, że świat jest tak mały — rzuciła i bez pytania chwyciła Nashi za ręce. Były zimne.

                Ścisnęło ją w środku na widok miny kitsune i chyba nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Mimo to nie mogła już nic dodać, bo gardło zapiekło ją, jakby bluźniła na samego przywódcę Paneonu. Otworzyła usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Lisica momentalnie wyszarpnęła ręce i w panice rozejrzała się dookoła. Kogo, do kurwy nędzy, spodziewała się o tej porze i w takim miejscu?! Chyba nie żandarmerii...

                — Zbliżają się — jęknęła. Cała pobladła.

                — Co? Kto taki?

                — Dwa bóstwa. — Rzuciła. Skoczyła na równe nogi, którym brakowało już tylko palców, i pognała w stronę końca dachu. Zatrzymała się tuż przed krawędzią, by spojrzeć przez ramię na Reinę. — Odnajdę cię. — I zeskoczyła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top