Rozdział 22
Mizuchi stał oparty plecami o ścianę jaskini tuż obok wejścia. Ręce miał splecione na piersi i obserwował ich spod przymrużonych oczu. Nie ruszył się ani o milimetr, kiedy zaczęli zbierać rzeczy z polany, ani nawet wtedy, gdy w końcu przyleciał Rasuto. W jego chłodnych oczach kryło się opanowanie, ale również niewypowiedziana tęsknota. Kyōko wiedziała, że jeszcze się zobaczą, w końcu obydwoje byli bóstwami i czekało na nich życie wieczne.
Wraz z Naruto usiadła na plecach podopiecznego i po raz ostatni zerknęła na Smoka. Wymienili spojrzenia, a chwilę później Rasuto uderzył atramentowymi skrzydłami o ziemię i podniósł się do lotu. W zaledwie kilka sekund osiągnął wysokość pozwalającą im na jak najszybsze dotarcie do Suny; nieco ponad chmurami nie było wiatru, ale powietrze zrobiło się chłodniejsze, dzięki czemu słońce aż tak nie dawało się we znaki.
Naruto w milczeniu siedział za nią, być może zachwycał się widokiem nieskończonego błękitu i puszystych chmur w ten cudowny, letni dzień. Odruchowo pogładziła Rasuto po piórach na karku i westchnęła. Ostatnio spędzali znacznie mniej czasu z uwagi na jej misję, ale ta drobna rozłąka nie powinna na nich wpłynąć. Rasuto był wyjątkowo wyrozumiały, do tego zajmował się swoim stadem i z pewnością nie miał czasu na podobne dywagacje. Kyōko natomiast mimowolnie zatęskniła za wydarzeniami sprzed dekady, kiedy to orzeł był jeszcze podlotkiem, a ona, Neji, Tenten i Lee trafili na Tōjiyamę.
Wtedy jeszcze nie spodziewali się zagrożenia, z jakim przyjdzie im się mierzyć. Pain, wojna, Kaguya... A teraz Chaos.
Czy naprawdę świat nigdy nie zazna pokoju? Tylko o tym marzyła. Dla tego celu się poświęciła. Musiała zrobić wszystko, aby jej przemiana w bóstwo nie poszła na marne. Po to teraz żyła.
— Czyli tym razem Sunagakure? — zagaił niespodziewanie Rasuto.
— Ano. Wezwał nas, to znaczy wezwał Naruto, sam Kazekage. Myślę, że chodzi o opętańców.
— To bardzo możliwe. Na Północy też nie jest dobrze...
Zmarszczyła czoło. Czyżby pod jej nieobecność stało się coś złego?
— W całym Kraju Lodu doszło do kilkunastu ataków — kontynuował. — Moi zwiadowcy donieśli też o przypadkach z sąsiednich krain.
Nastała kilkusekundowa cisza, bo Kyōko musiała przyswoić nowe informacje i kilka razy odetchnąć. Najwyraźniej Chaos nie próżnował – zdążył objąć swoimi destrukcyjnymi mackami również jej ukochaną, bezpieczną Północ.
— Nawet w Shirakawie... — Głos Rasuto na sekundę się załamał. — Pojawił się opętaniec. Nie zdążył nikogo zabić, ale...
Co? Malutką wioskę u podnóża Tōjiyamy nawiedził opętaniec? Ciężko w to było uwierzyć, bo tam nie pojawiał się nikt nowy, to Kyōko była ostatnią przyjezdną, a została na stałe.
— Ale? — powtórzyła, nie doczekawszy się dalszych słów Rasuto.
— Ale to było dziecko.
Na bogów... Coś takiego nigdy nie powinno mieć miejsca! Nawet nie chciała wyobrażać sobie oszalałego od shizen dziecka, a co dopiero zobaczyć je na własne oczy! Tylko potwór byłby zdolny do podobnych czynów.
— Podzielimy się z kage wszystkimi informacjami — rzucił Naruto.
Zerknęła na niego przez ramię; miał splecione ręce i zmarszczone czoło. Chyba nawet jemu ciężko było słuchać o dziecięcym opętaniu.
— Tak... — Kiwnęła głową. — Zanim się spotkaliśmy, miałam nadzieję, że uda się to jeszcze zatuszować. Ale teraz... — Ze ściągniętymi brwiami wpatrywała się w głowę Rasuto. — Powinni wiedzieć.
Gdy dolecieli do stolicy Kraju Wiatru, nastał już późny wieczór. Orzeł podrzucił ich blisko wschodniej bramy, a ukryci pomiędzy wydmami pozostali niezauważeni dla wszystkich ciekawskich spojrzeń.
— Musisz teraz polecieć do Reiny i Minori — poleciła, zanim skierowali się w kierunku monumentalnych murów z piaskowca. — Są w Kraju Górskich Potoków, prawie przy granicy z Krajem Warzyw.
Odważył się na nieprzychylne spojrzenie obrażonego dziecka. Czasem się zapominał i pozwalał sobie na taką niesubordynację. Doskonale wiedział, że miała do niego słabość.
— Martwię się o nie. Poznałeś ich energię, nie będziesz miał problemu z odszukaniem tropu.
Ostatecznie nie zaoponował, nawet kiwnął głową. Bez słowa pożegnał się też z Naruto i odleciał.
— Czasem wydaje mi się, że to jeszcze pisklę... — rzuciła, uśmiechając się do swoich myśli. Ruszyli przez piasek, a ona dodała: — Ale potem obserwuję, jak radzi sobie ze stadem i wiem, że chroni mnie tak samo jak ja jego.
— Jest dla ciebie trochę jak syn. To zrozumiałe.
Na chwilę wymienili spojrzenia. Naruto miał rację, chociaż nigdy nie myślała o relacji z Rasuto w ten sposób. Uzumaki liznął nieco rodzicielstwa, więc doskonale ją rozumiał. Poniosło ją i bez pomyślunku wypaplała:
— Gdybym kiedykolwiek miała ludzkiego syna, nazwałabym go Nagato. Za to córkę Minori. — I głupkowato się do niego wyszczerzyła.
Nawet w ciemnościach zalewających pustynię dostrzegła błysk jego śnieżnobiałych zębów.
— Mnie też się podobają.
Znów zakłuło ją w podbrzuszu, jakby zalęgły się tam jakieś owady. Możliwe, że motyle. Czy to jakaś podprogowa sugestia? Kyōko bardzo pragnęła założyć z nim rodzinę, ale to przecież było niemożliwe. Już dawno odkryła, że jako bóstwo, nawet w ludzkim ciele, stała się bezpłodna.
Kiedy już pokonali osypujące się wydmy i dotarli pod bramę, machnął na nich jeden ze strażników, a gdy wraz z nim przeszli na drugą stronę, wręczył im cienkie, czarne chusty. Owinęli nimi głowy oraz twarze, aby wystawały tylko oczy. Mimo później pory, miasto wciąż tętniło życiem. Kyōko była tu ostatni raz kilka lat temu, tropiąc opętańca, który zdążył zabić trzy osoby. Gdy policyjni ninja badali sprawę tych morderstw, odpowiedzialny za to człowiek miał już wymazaną pamięć i został przeniesiony w inne miejsce.
Nic się od tamtej pory nie zmieniło; wciąż dominowała niska zabudowa z owalnymi sklepieniami i wąskimi oknami, kamienne deptaki, a ludzie nadal ubierali się w przewiewne chusty chroniące przed wiatrem i piaskiem. Kyōko z Naruto zostali zaprowadzeni prosto do budynku administracyjnego. Z nikim nie rozmawiali, nikt ich też nie zaczepiał. Skryci za ciemnym materiałem wyglądali jak zwykli mieszkańcy.
Dopiero w sali konferencyjnej, w której mieli poczekać na resztę kage, Kyōko poczuła silny skurcz w żołądku. Nigdy nie występowała przed ważnymi osobistościami, jej ostatnie kontakty z Kazekage opierały się na zakazie zbliżania, nie była więc pewna, czy aby właśnie nie łamała tego prawa. Liczyła więc na to, że już dawno o niej zapomniał.
Na pewno mnie nie rozpozna.
Żeby się jakoś odstresować, zaczęła oglądać pomieszczenie. Przypomniała sobie, że już tu przecież była, do tego wraz z Naruto, Kakashim i Sakurą, gdy gromadzili informacje o porwaniu małoletniego przywódcy wioski. Kiedy to było? Jakieś jedenaście lat temu... Wysoko na ścianie wciąż wisiały portrety wszystkich kazekage, a na środku stał okrągły stół z dziesięcioma krzesłami. Naruto już wygodnie się rozsiadł, a ona niespokojnie krążyła dookoła. Na wszelki wypadek wciąż miała zasłoniętą twarz.
— Czy ja na pewno powinnam tu być? W końcu to tajne spotkanie kage...
Leniwie odwrócił do niej głowę, na jego twarzy malowało się zmęczenie.
— Ty wiesz najwięcej. Bez ciebie będziemy jak błądzące w ciemności dzieci.
Słuszny argument. Westchnęła.
Mimo wszystko chciała stąd wyjść i zaszyć się gdzieś w pustym gabinecie. Odwykła od przebywania wśród ludzi, małe grono nie robiło jej różnicy, ale występowanie przed samymi kage? Nigdy nie była dobrym mówcą, jak właściwie powinna zacząć? A jeśli ich źle powita lub w jakiś sposób obrazi? Zupełnie nie wiedziała, co robić!
Naruto musiał wyczuć jej stres i domyślić się przyczyny, bo niespodziewanie chwycił ją za zwisającą rękę. Pogładził kciukiem po wierzchu dłoni.
— Spokojnie, jesteśmy tu razem. Zresztą... — Mocniej zacisnął palce, nieco przyciągnął ją do siebie. — W całej tej sprawie tkwimy razem.
Nie miała serca mu odpowiedzieć, że tkwiła w tym sama, bo to właśnie ona była za to odpowiedzialna. To ona w jakiś sposób przekazała shizen Chaosowi, co doprowadziło do eskalacji. Kiedy i jak do tego doszło? Była taka nierozważna! Gdyby tylko za młodu lepiej się kontrolowała...
Podskoczyła i wyrwała rękę z uścisku, gdy usłyszała na korytarzu kroki należące do kilku osób. Serce na chwilę stanęło, skostniałe palce drgnęły, a szczęka mocno się zacisnęła. Kyōko stanęła za plecami Naruto, poprawiła chustę zasłaniająca twarz i czujnie wpatrywała się w napływające do środka osoby. Pierwszym był siwowłosy mężczyzna w okularach, dalej wysoki i ciemnoskóry, po nich weszła ścięta na krótko kobieta, a na samym końcu Gaara. Cała czwórka obrzuciła ją zaskoczonym, nieco nieufnym spojrzeniem. Nawet nie drgnęła, gdy Naruto poderwał się do pionu i z każdym wymienił stanowczy uścisk dłoni.
— Kto to? — zapytał Gaara, jeszcze zanim usiedli, jakby woleli pozostać na nogach w razie zagrożenia.
— Moja zaufana przyjaciółka — odparł spokojnym tonem Naruto. Kontrolował wszystkie swoje ruchy i wolno, wręcz teatralnie, odkręcił dłoń, aby na nią wskazać. — Ma ważne informacje, które mogą pomóc.
Kazekage kiwnął głową i usiadł pierwszy, dopiero potem reszta poszła w jego ślady. Tylko Kyōko nadal stała, nie zmieniając miejsca zza pleców Naruto. Przypatrywała się każdemu z osobna, zresztą kage też niespokojnie zezowali w jej stronę. Trudno im się było dziwić, w końcu nie pokazała im swojej twarzy, ani się nawet jeszcze nie odezwała.
— Na pewno zastanawiacie się, czemu was tu sprowadziłem. — Gaara rozłożył ramiona na boki. — Sprawa jest bardzo poważna. Chodzi o zupełnie nową, obcą energię, którą niedawno odkryliśmy. Doszło do ataku na terenie Kraju Wiatru...
Kobieta-kage głośno wciągnęła powietrze nosem, ciemnoskóry z białym wąsem mruknął coś pod nosem, a okularnik przyłożył palce do brody. Kyōko ledwo zauważalnie drgnęła na dźwięk tych rewelacji. Atak? Jaki atak? Czy naprawdę miał coś wspólnego z opętańcami?
— To nie jest chakra... Trudno opisać tę energię, ma dużo wspólnego z technikami żywiołów, ale jest bardziej dzika. Nie umieliśmy nad nią zapanować, nawet doszło do wybuchu w laboratorium.
Cholera, no przecież to musiało chodzić o shizen! Czyżby naukowcy z rozkazu Gaary próbowali ją okiełznąć?! Oczywiście, że im się nie udało! Na co w ogóle liczyli?
— Nigdy czegoś takiego nie widziałem! Zostaliśmy zaatakowani przez stado... jakichś potworów. Przypominali zmutowanych ludzi, ale zachowywali się jak wygłodniałe bestie.
Im dłużej słuchała, tym bardziej robiło jej się słabo. Zmutowani opętańcy? Co tu, do cholery, się wydarzyło?!
— Kilku pojmaliśmy żywcem i próbowaliśmy zbadać. Nie skończyło się to za dobrze, zginęli podczas badań.
Zginęli, czy zostali zamęczeni...? Na bogów, aż nogi ugięły jej się w kolanach i pociemniało przed oczami. Jak wiele żyć tym razem zostało poświęconych? Ilu niewinnych umarło?
— Ilu ich było? — wypaliła, zaciskając ukryte pod chustą pięści.
Wszyscy znów na nią popatrzyli.
— Naliczyliśmy osiemdziesiąt osobników — odpowiedział Gaara zupełnie spokojnie, nie przejmując się jej niespodziewanym pytaniem. Położył na blacie złączone dłonie. — Zanim namierzyły ich satelity, zdążyli zabić nomadów, którzy przebywali pięćdziesiąci kilometrów od stolicy. — Dopiero teraz drgnęły mu wargi i brwi. — Ten widok... To było coś strasznego.
Chaos zasługiwał na śmierć. Kyōko nie chciała pałać do niego nienawiścią, ale jak miała pozostać neutralna po tym wszystkim, co usłyszała?! Przez jego chore, niezrozumiałe fantazje wciąż ginęli niewinni ludzie. On nie patrzył, czy to były dzieci, żony, ojcowie, bracia... Zupełnie go to nie obchodziło!
Pieprzony potwór.
Syknęła. Pierwszy raz od bardzo dawna targał nią tak silny gniew! Odrodził się i buchał jej w żołądku niczym wygłodniała bestia gotowa do polowania. Paliło ją całe ciało i naprawdę miała ochotę coś zniszczyć! Prawie tak jak wtedy, gdy za dzieciaka wtargnęła do gabinetu ojca, by zmasakrować meble.
— Za tym wszystkim stoi jeden człowiek — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie mogła nikomu spojrzeć w oczy, więc wbiła rozwścieczony wzrok w stół. — Nazywa się Chaos, jeszcze nie mam pojęcia, kim jest, ale obiecuję, że go dopadnę.
Zaraz padły niewygodne pytania i na wszystkie musiała odpowiedzieć. Zaczęła więc od początku – od momentu, w którym poświęciła życie, aby Naruto mógł dokończyć dzieła.
— Więc to ty... — wydukał tym razem bardzo zaskoczony Kazekage, który niestety jednak ją pamiętał.
Tylko kiwnęła głową, po czym zdjęła chustę. Już nie było sensu się ukrywać. Dalej opowiedziała o bóstwach na Panteonie, energii shizen, druidach, a na samym końcu o Chaosie i jego opętańcach. Z trwogą w kołatającym sercu przyznała, że to przez nią dysponował taką mocą. Nie powiedziała tylko o Minori, a Naruto ani razu jej nie przeszkodził – niczego nie dopowiadał, nie wcinał się, milczał. Kage słuchali z rozdziawionymi ustami i chyba z trudem przyszło im przyswojenie nowej wiedzy.
— Kurwa, co to ma być za szajs?! — warknęła kobieta Tsuchikage. — Chcesz nam powiedzieć, że dzielicie tę samą energię i mamy ci teraz ot tak zaufać?!
— Muszę przyznać jej rację. — Najstarszy, ciemnoskóry mężczyzna skubnął palcami swojego wąsa. — Nie masz żadnych dowodów na potwierdzenie tych słów. Skąd mogę wiedzieć, czy nie działasz razem z tym całym Chaosem...
— Albo — okularnik popatrzył na rozmówców — może to ona nim jest.
— Nie wiem, co mam o tym myśleć... — Gaara wyprostował plecy i wolno przeniósł wzrok na Naruto. W jego chłodnych oczach pojawił się jakiś nieprzyjemny błysk. — Bóstwa? Druidzi? To brzmi dość... bajkowo. Chyba nie sądziłaś, że w to uwierzymy? Prędzej skłaniałbym się ku założeniu, że może stoisz za wysłaniem hordy na moją Sunagakure.
Kyōko obnażyła zęby i przysunęła się bliżej stołu. Syknęła:
— Jak śmiesz?! Ty, który bez zawahania zamordowałeś te wszystkie osoby!
— Owszem. Bo byli zagrożeniem dla reszty krajan. Może, gdybyś zdecydowała się trochę pomyśleć i...
Znów się w niej zagotowało. Aż zechciała mu przywalić! Gaara okazał się parszywym niedowiarkiem, do tego dupkiem i zaślepionym pychą głupcem!
— I wydaje ci się, że w ten sposób cokolwiek zyskałeś? — przerwała mu. — Chaos to prawdziwe zagrożenie, nie ja! Ciągle nas wyprzedza, planuje, porywa ludzi... Jestem bóstwem, a nie mogę go dopaść!
— Takie z ciebie bóstwo jak i poetka...
Zamarła z rozdziawionymi ustami. Czy on... Czy on właśnie... Czy zrobił jej przytyk do tych niefortunnych listów miłosnych?
Bogowie, zabijcie mnie!
Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
— Zamilcz, Gaara.
I faktycznie zamilkł, a wraz z nim pozostali kage. Lodowy ton Naruto ciął niczym najostrzejsza brzytwa. To był ton, z którym nie wchodziło się w polemikę. Kyōko aż dostała ciarek, a mimo to z uznaniem popatrzyła na przyjaciela.
— Nie chcę słyszeć żadnych oskarżeń w jej stronę. Gdyby nie Kyōko — wymienił z każdym przy stole stanowcze spojrzenie — skończylibyście jako nawóz dla drzewa Kaguyi.
Ach! Dawno nikt jej tak nie zaimponował. Miała ochotę go mocno wyściskać i ucałować. Reszcie to się ewidentnie nie spodobało, bo Tsuchikage wykrzywiła usta, jakby zjadła cytrynę, wąsacz zmrużył oczy, a na twarzy okularnika pojawił się smutny grymas. Gaara, z zaciśniętymi wargami, patrzył na Naruto, jakby się zastanawiał, czy przywalić mu w twarz. Ostatecznie jednak westchnął i pokręcił głową.
— W takim razie ustalmy, co z tym wszystkim zrobimy.
Reina bezwładnie klapnęła na tyłek i zaczęła głośno dyszeć, a pot ociekał jej z czoła. Chwilę wcześniej ciasno otoczyła nieprzytomną Yotsuyu pnączami na wypadek, gdyby się przedwcześnie obudziła. Na razie pozostawała uśpiona, ale na jak długo...? Minori pogrzebała jej trochę w głowie, to musiało wystarczyć na jakiś czas. Sama zresztą też była piekielnie wyczerpana, nogi wciąż jej odrastały (sięgały teraz kolan), więc czołgając się, dotarła do towarzyszki. Sapnęła.
— Co teraz? Genjutsu nie potrwa za długo.
Reina przetarła twarz dłonią i głośno westchnęła. Zanim się odezwała, zaczerpnęła kilka głębszych wdechów.
— Trzeba z niej wydoić shizen.
Minori zamarła. Jak niby miały to zrobić bez Kyōko? Zresztą poza Yotsuyu w jaskini wciąż byli żywi opętańcy, którym należało pomóc. Ilu tak właściwie umarło w trakcie walki? Dookoła leżały ich krwawiące ciała i poodrywane kończyny. Kilka głów zostało nawet oddzielonych od karku i naprawdę ciężko się na to patrzyło. Minori momentalnie zaschło w pysku, odwróciła głowę od tego strasznego widoku i skupiła się już tylko na chwilowo obezwładnionej przeciwniczce.
— Nie mam pojęcia, ja-jak... — wydukała. Nieco podciągnęła się na przednich łapach. — Ty to zrób!
— Ja nie pozbawię innego druida shizen. To przewyższa moje możliwości.
— Reina, błagam cię! — pisnęła. — Nie dam rady, ja nie umiem, Kyōko potrafi... Proszę...
Reina zacisnęła usta, a jej wzrok sugerował, że nie tolerowała odmowy. Ze ściągniętymi w poważnym grymasie brwiami zaczęła niebezpiecznie przypominać Tsunade.
— Ona dała radę to ty też! — huknęła, niespodziewanie zrywając się z ziemi. Doskoczyła do słaniającej się na przednich łapach Minori i położyła jej dłonie na ramionach. — Jesteś Yūhei czy nie?!
— Nazwisko nie ma tu nic...
— Ma, ma! Weź się w garść i pokaż, z jaką dumą je nosisz. Za moich czasów Yūhei było wspaniałym, potężnym klanem!
Cholercia, Minori chyba nigdy nie czuła się prawdziwą Yūhei, długo nie nacieszyła się tym nazwiskiem i nie zasmakowała wpływów, jakimi dysponowali w wiosce. Niby jak miała teraz wczuć się w dawną rolę i po prostu zrobić coś, czego nigdy przedtem nie robiła...? Reina pokrzepiająco zacisnęła palce na jej ramionach.
— Dasz radę, wierzę w ciebie.
Chyba nie było innego wyjścia? Kyōko nadal się nie pojawiła, opętańcy wciąż darli się zza krat, ich znaczna część leżała martwa, a Yotsuyu lada moment miała się obudzić. Wszystko zależało od dwudziestodwuletniej Minori, która przez całe życia tylko uciekała.
Weź się w garść!
Przymknęła powieki, nabierając duży haust powietrza do płuc. W tym czasie Reina odjęła ręce od jej ciała, a Minori starała się wyciszyć umysł, żeby już nie słyszeć krzyków i zawodzenia. Oczami wyobraźni pokierowała swoją energią o śnieżnobiałym kolorze, aby wpuścić jej nurt prosto do wnętrza nieprzytomnej dziewczyny. Cieniutkie nitki sunęły wydłuż kanalików chakry i szybko odnalazły te obce, krwistoczerwone. Rozpoczęła się batalia, w której shizen Yotsuyu próbowała pokonać najeźdźcę. Minori mocniej naparła energią na poszatkowany umysł. Uderzyły w nią najróżniejsze wspomnienia; zobaczyła salę tronową, przed którą klęczało rodzeństwo feudalne, rozrzucone wokół kartki, potem śmierć, mnóstwo śmierci, ogień, pożogę... Od tego wszystkiego zabulgotało jej w żołądku, ale przecież nie mogła przerwać! Nici ścierały się niczym dwaj szermierze i na razie żadna strona nie mogła przechylić szali zwycięstwa. W Minori uderzył zapach krwi, ale również kwiatów, chyba róż, i miodu. Poczuła na policzkach przyjemne promienie słoneczne, usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i...
Na bogów!
Obca sylwetka rozmazywała się niczym jakiś błąd obrazu. Przybierała najróżniejsze i najdziwniejsze kolory, łamała się w pół, tańczyła, jej krawędzie były ostre, a za chwilę łukowate i rozmazane. Czyżby tajemniczą osobą odwiedzającą Yotsuyu w ogrodzie mógł być Chaos? Jeśli tak, to jakimś cudem zamontował w jej umyśle cyngiel bezpieczeństwa. Naprawdę był tak inteligentny, że przewidział podobny scenariusz i w porę zabezpieczył swoją tożsamość? Dalej było jeszcze dziwniej – oprócz Chaosa migotało otoczenie, w którym znajdował się wraz z Yotsuyu. To musiała być ich kryjówka! Wszystko zalewała szarość albo czerń, albo znów szarość. Kształty mebli utraciły trójwymiarowy konstrukt i wyglądały jak płaskie naklejki, a zaraz przemieniły się w kolorowe kwadraciki, jakby zostały ułożone z dziecięcych kloców. Głosy też były rozmyte, dobiegały z próżni i nie dało się niczego zrozumieć.
Do Minori dotarło, że jej genjutsu zostało pokonane przez inne, być może silniejsze, i już niczego więcej się nie dowie. Ostatnim zrywem świadomości ścisnęła czerwone nici i mocno za nie szarpnęła. Energia Yotsuyu zaczęła odpuszczać i bardzo powoli sunąć w kierunku nowego źródła. Minori dyszała coraz głośniej, ale jakoś odruchowo docisnęła łapy do klatki piersiowej nieprzytomnej dziewczyny i warknęła.
Jeszcze... troszkę...
Pod powiekami widziała psychodeliczne, śmiejące się z niej cienie, które wyginały ciała na boki, a te zaraz zaczęły się rozszerzać i wydłużać. Cienie zalewały ją rozpaczą, tłukły po głowie zdeformowanymi łapami, kaszlały, wypluwając plwociny własnego jestestwa.
„Nie jesteś tak dobra jak twoja siostra!" — chichotały. — „Jesteś tą gorszą Yūhei".
Może i tak! A może wcale nie była gorsza tylko po prostu inna!
„Dobrze, żeś zdechła jak kundel! Zrób to znowu".
Zadrżała, gdy poczuła na plecach ciepłe dłonie Reiny. Spróbowała wyrównać oddech.
„Do niczego się nie nadajesz, lepiej odpuść, póki możesz".
Nie! Nigdy! Już nigdy nie będzie uciekać jak pies z podkulonym ogonem. Zobaczyła przed sobą świetlaną przyszłość z Reiną u boku i ta namiastka szczęścia zbudowała w niej poczucie, że Minori zasługiwała na więcej.
— Słyszycie?! — krzyknęła, mocniej ciągnąc za nici shizen. — Nie złamiecie mnie!
Piskliwy skowyt zagłuszył dalsze słowa czy myśli, a Minori naparła z całej siły po raz ostatni. Jej energia wyszarpała z Yotsuyu całą shizen. Ciało młodej księżniczki na kilka sekund aż wygięło się w łuk, a z jej ust uleciało głuche westchnięcie. Zaraz bezwładnie opadła na ziemię.
— Udało się... — szepnęła Minori. Sama też padła pyskiem na piach.
Reina poczochrała jej sierść na czubku głowy.
— No kurwa, wiedziałam, że dasz radę! Jesteś najlepsza!
Na pysku lisicy wykwitły blady uśmiech, bo na więcej nie miała siły. Krążyła w niej nowa energia, którą lisica jeszcze musiała wcielić do swojego głównego obiegu. Tyle przy tym wysiłku!
— To kiedy zabieramy się za resztę?
Aż zadrżała, usłyszawszy to pytanie.
Resztę?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top