Rozdział 21

Uff, jak mnie ten rozdział wymęczył! Było przy nim mnóstwo poprawek, mam nadzieję, że ostateczna wersja przypadnie Wam do gustu. Dzieje się sporo, więc już nie przynudzam .

~*~

Reina już nawet nie musiała spoglądać na mapę, aby potwierdzić, czy dotarły we właściwe miejsce. Było to niemal tak oczywiste jak wysoko ułożone słońce, które oznaczało południe. Gdy tylko wyłoniły się zza pagórka, ich oczom ukazała się sztucznie rozkopana, piaszczysta dolina, kilka niewielkich budynków, a na samym końcu, tam gdzie zaczynała się ściana skalna, dostrzegły owalny, ciemny otwór.

Kurwa.

— Czy to jest... — mruknęła Minori, mrużąc oczy. — Kopalnia?

Reina nie przepadała za takimi miejscówkami, chociaż przez lata widziała już naprawdę wiele. Nie mogła jednak niczego dać po sobie poznać, więc dziarsko zakasała rękawy i pierwsza ruszyła wzdłuż zbocza. Im bliżej podchodziły, tym więcej dostrzegały elementów. Gdzieniegdzie walały się stare kilofy, ze środka kopalni wystawały wąskie tory, a przed wejściem leżały trzy, mocno zardzewiałe wagoniki. 

Reina zaczerpnęła potężny haust świeżego powietrza. Instynktownie czuła, że w środku czekało na nie coś niebezpiecznego i budzącego grozę. Wcale nie chodziło o tę nieprzeniknioną, wyzierającą z głębi ciemność, bo z tym Reina od dawna była za pan brat. Problem stanowiła wolno sącząca się i jeszcze nieobudzona shizen. Jej niemal przeźroczyste, fluktuujące nici płynęły im między nogami. Minori też na pewno je wyczuwała, bo jeszcze zanim weszły, pobudziła energię.

— Sporo ich — szepnęła, jakby się bała, że zostanie usłyszała. — Powinnyśmy poczekać na zewnątrz, czy...?

Kyōko chciała, aby zbadały tę placówkę, ale nie podejmowały prób leczenia opętańców. Cóż, wypadało jednak wejść, żeby cokolwiek oszacować. Przed kopalnią mogły sobie tylko liczyć porozrzucane narzędzia, zaglądać do kilku opuszczonych budynków czy spoglądać w niebo. Musiały zobaczyć, co działo się w kopalni, bo już przed wejściem Reina odkryła coś ciekawego. Do środka umykał  podwieszony pod sklepieniem kabel elektryczny, a to by oznaczało, że ktoś tu się nieźle urządził.

Druidka kiwnęła brodą na najbliższy budynek z szarego kamienia. Drzwi były zaryglowane, ale towarzyszki podeszły tylko do okna. Minori wspięła się na palcach, Reina przyłożyła dłoń do czoła i mrużąc oczy, przysunęła się do szyby. Była brudna od pyłu, ale nie na tyle, żeby kompletnie zakryć wnętrze. Na środku pomieszczenia stał generator.

— To nie wygląda za dobrze — jęknęła Minori, stawiając krok w tył. Popatrzyła na wejście do kopalni spod zmrużonych oczu. — Musimy zachować ostrożność.

To akurat było oczywiste. Udało im się w Kraju Kłów, ale wtedy poszło jakoś za łatwo. Reina wątpiła, by tym razem też im się tak poszczęściło. Uznała jednak, że najwyższa pora wziąć się w garść. Tak długo jak się dało, nie pobudzała shizen, aby nie wywołać żadnego wilka z lasu, a w tym przypadku opętańca z kopani, ale przecież nie mogły iść w kompletnych ciemnościach. Przymknęła powieki, odruchowo zacisnęła zęby i rozruszała energię. Ciepło buchnęło jej w żyłach, jakby stęsknione walki, a oczy rozbłysły jadowicie zielonym blaskiem.

Minori chyba też widziała w ciemności, bo bez trudu omijała wszystkie przeszkody w postaci wybrzuszonych szyn, przewróconych wagoników czy stert kamieni. Reina kątem oka spoglądała w bok – na ścianach wisiały od dawna nieużywane uchwyty na lampy naftowe, a nad nimi wciąż ciągnął się ten cholerny kabel. Warto było iść za nim, na pewno prowadził do jakiejś większej groty czy ważnego miejsca – może komory przerobionej na gabinet? Reina odruchowo przyłożyła lewą dłoń do skalnej ściany; była zimna i szorstka, ale pokryta czymś... czymś suchym? Druidka bez trudu odgadła, czym był ten dziwny, czarny osad o konsystencji startej kredy.

Węgiel.

Nic dziwnego, że na placówkę opętańców wybrano akurat to miejsce – kopalnia od dawna była nieaktywna, bo odkąd świat nawiedził rozwój technologiczny, nikt już nie wydobywał węgla. Znacznie bardziej opłacało się sięgać po ropę.

— Czujesz to? — Minori niespodziewanie stanęła w połowie kroku, a na jej twarzy malowało się przemożne zagubienie. — Energia... urosła.

Reina odruchowo zamrugała nieco wyrwana z rozmyślań. Sama też się zatrzymała i przymknąwszy powieki, wyciszyła zmysły. Dotykała ją bardzo delikatna, pulsacyjna energia, która jednak była spójna i nie szalała jak ta od opętańców. Poza nimi w jaskini był ewidentnie ktoś jeszcze. Czyżby sam Chaos? Czy to możliwe, że miały aż takiego pecha?

Jeśli naprawdę trafiły na niego, to może Minori powinna się zmienić? W formie lisa będzie o wiele zwinniejsza i mimo wszystko silniejsza. W razie odniesionych ran szybciej się zregeneruje, a jej genjutsu być może przyda się do walki.  Ale co, jeśli nieznajomy osobnik jakimś cudem jeszcze ich nie wyczuł i nagły skok energii błyskawicznie go zaalarmuje? Reina nie czuła się najlepiej podczas wymyślania planów, od tego przecież mieli Kyōko! Powinny przeć do przodu czy się wycofać? A może...

— To co robimy? — odezwała się Minori.

Kurwa, nie wiem.

Reina dalej stała jak sparaliżowana, wgapiając się w pytające spojrzenie młodszej. Nie mogła jej zawieść!

Co robimy, Ha-chan? — Zobaczyła w niej siebie. — Co teraz robimy?

Potrząsała za ramię brata, a on bez słowa spoglądał przed siebie. Im dłużej milczał, tym ją zalewały silniejsze dreszcze, a pod powiekami zbierały się palące łzy. Nie mogła czekać.

Ucieknij ze mną.

Ale on zastygł w bezruchu. Z zaciśniętymi ustami i zmarszczonym czołem przypominał posąg. Mijały sekundy, twarz Hashiramy się nie wygładzała, a jego oczy pociemniały. Reina bardzo powoli zjechała palcami wzdłuż rękawa jego szaty. Zrozumiała, że nie zamierzał uciec z nią.

— Reina... — usłyszała swoje imię — co robimy...?

Zamrugała.

Nie jestem moim pieprzonym bratem!

Westchnęła i jakoś odruchowo kiwnęła głową. Rzuciła:

— Już za późno, na pewno o nas wie.

— Kyōko mówiła, żeby...

— Nie mamy wyjścia — weszła jej w słowo. — Poradzimy sobie z tym zasrańcem.

— Reina! Ja jestem nieśmiertelna, ale ty...

— A ja jestem stara! Zaufaj mojej sile. — Puściła jej oczko. — Poza tym jeśli jesteś taka nieśmiertelna, to zawsze możesz być moją tarczą!

Na ułamek sekundy oczy Minori rozbłysły turkusowym blaskiem, jakby te słowa znaczyły dla niej coś więcej. Reina nie miała jednak czasu na dalsze rozmowy. Ruszyły do przodu.

Uciekała już tak długo. Nigdzie nie mogła, a może nawet nie umiała zostać na stałe, ciągle podróżowała. Nie wzięła udziału w wojnie z Kaguyą, bo Hebichi jej tak nakazał, ale co, jeśli to była tylko wymówka? Jeśli Reina w rzeczywistości nie chciała walczyć za innych? Świat nie należał do niej, a ona nie należała do świata, kręciła się po nim niczym pasożyt, zresztą jak wszyscy pozostali. Co się zmieniło...?

„Jesteś cholerną Senju i wciąż możesz uratować ten świat".

Kurwa, Minori i jej teksty...

Reina syknęła pod nosem, bardzo nie chcąc odtwarzać w głowie w kółko i w kółko tych samych słów, ale one zdawały się uderzać ze zdwojoną siłą. Co by sobie o niej pomyślał ojciec albo chociaż Ha-chan? Czy Itama byłby dumny, że tak dziarsko parła naprzód? Czy Kawarama zechciałby znów chwycić ją za rękę? A Tobi-chan... Pragnęła, by oparł głowę na jej ramieniu i zasnął bez trwogi w sercu.

Zawiodła ich. Nie mogła więc zawieść ani Minori, ani Kyōko, ani Naruto, ani reszty świata.

Dlatego gdy dotarły do rozwidlenia, wyciszyła umysł i pozwoliła energii wpełznąć na kompletne wyżyny samoświadomości. Reina, kierowana instynktem myśliwego, jeszcze mocniej zdeformowała ciało, by nabrało zwierzęcych kształtów, po czym odbiła w prawo. Jej kilkucentymetrowe szpony muskały ścianę, pozostawiając po sobie nieprzyjemny pisk, wydłużone i spiczasto zakończone uszy odbierały teraz o wiele więcej nawet najcichszych dźwięków. Reina nie miała już wątpliwości, nieustannie parła w kierunku, z którego sączyła się wymieszana, nierównomierna i zupełnie dzika shizen oraz ta kompletnie kontrastująca – spokojna, okiełznana, miarowa.

W końcu dotarły do końca korytarza, a dalej ciągnęła się już tylko stosunkowo długa grota. Ku ich zdziwieniu, była w kilku punktach rozświetlona przez stojące na trzech nogach lampy elektryczne. Owalne sklepienie mieściło się z pięć metrów nad ich głowami, po bokach wciąż znajdowały się drewniane rusztowania, a z groty odchodziło mnóstwo pomniejszych przejść czy nieoświetlonych, okratowanych jam, słychać też było głuche pomruki. To jednak na samym końcu przy ścianie stał niewielki, drewniany stolik, a przy nim skierowana do nich przodem postać.

Reina odruchowo zasłoniła ciałem Minori, po czym zmrużyła powieki, żeby wyostrzyć wzrok. Czy to mógł być jakiś opętaniec? A może pracownik kopalni odpowiedzialny za doglądanie więźniów? Poprzednim razem opiekunem okazał się sam pan feudalny, nie zdziwiłaby się więc, gdyby i teraz spotkały kogoś niespodziewanego. Pewnym było jednak, że nieznajomy też je widział.

— Kto to? To Chaos? — szepnęła Minori, wychylając głowę.

Reina użyła jeszcze odrobinę energii. Już prawie, prawie... Mocniej ściągnęła brwi.

Zobaczyła drobną osobę ubraną w gładką, ciemną szatę. Postać ta miała kruczoczarne, długie włosy, bladą cerę i...

— O kurwa...

— No, no? I co? — Minori chwyciła ją za łokieć.

Pamięć Reina miała akurat wyśmienitą i gdyby nie to, że używała shizen, pomyślałaby, że szwankują jej oczy. Nawet i za sto lat poznałaby tę filigranową buźkę, smutne, błyszczące jak perły oczy i drobną figurę.

— To porwana siostra pana feudalnego... Yotsuyu.

Minori aż zadrżała.

— Jest ranna czy coś? Może trzeba jej pomóc?

Reina uśmiechnęła się krzywo. Jeśli tak wyglądały porwane osoby, to chyba nie należało się na zapas martwić. Porwane osoby nie otaczała zimna, śmiercionośna shizen, a już z pewnością nie stawały się pieprzonymi pomagierkami, które ewidentnie pilnowały placówki opętańców. Czy pan feudalny je okłamał? A może to on został oszukany...?

— Ona nie jest zakładnikiem — syknęła Reina przez ściśnięte gardło. — To jego sojuszniczka.

Minori już nie odpowiedziała. Nie musiała. Wszystko stało się wyjątkowo klarowne – obie zrozumiały, że to nie z Chaosem przyjdzie im się mierzyć. Dobrze. Teraz sytuacja przybrała nieoczekiwany, lepszy obrót, bo miejsca doglądała Yotsuyu, która ewidentnie nie trafiła tu przypadkiem. Powinny działać. Nawet z takiej odległości było widać, że tamta przybrała pozycję obronną.

— Hmm... — mruknęła Minori, marszcząc czoło. — Stała się druidką jak ty, prawda?

Reina tylko kiwnęła głową. Do tej pory uważała właśnie siebie za ostatnią przedstawicielkę, bo przecież Kyōko „umarła" na wojnie. Senju nawet w najśmielszych założeniach nie zgadłaby, że ktoś zechce tworzyć nowych druidów. Kim był ten pieprzony Chaos? Bo jeśli tak jak ona i Yotsuyu kontrolował swoją shizen, to...

— Pokonamy ją.

Tak? Nie? Chyba...? Od tego całego myślenia Reinę już rozbolał łeb. Dlatego właśnie nienawidziła planowania!

Jebać to.

— Oczywiście, że tak — warknęła, wyszczerzając się nonszalancko. — Zajebiemy ją jak burą sukę.

— Poczekaj, może lepiej jej nie zabijać.

Powinny oddzielić tę jej śliczną główkę od ciała tylko dlatego, że pomagała Chaosowi, a on przecież sprowadził cierpienie na wielu ludzi! Cóż, znając jednak życie, to nie spodobałoby się Kyōko; zaczęłaby marudzić, bla, bla, bla, i zrobiłaby się afera.

                — Kurde, no dobra. Weźmiemy ją żywcem. — Reina ochoczo zacisnęła dłonie w pięści, chociaż szpony bardzo jej w tym przeszkadzały. — Spróbujesz użyć iluzji? To nie opętaniec, więc powinno zadziałać. Wyjdę pierwsza i trochę ją zajmę, a ty się zmienisz. No a potem to już z górki...

                Minori bez słowa kiwnęła głową, więc Reina, nie czekając na jakąkolwiek dalszą reakcję, cmoknęła młodszą w policzek i z szerokim uśmiechem wyskoczyła z korytarza prosto do oświetlonej części groty.

                Yotsuyu wolno przesunęła się o kilka kroków w przód. W jej ruchach kryło się wiele gracji, za to spojrzenie i twarz pozostały bez wyrazu. Zupełnie tak, jakby wroga druidka nie przejęła się towarzystwem lub uznała je za znikome zagrożenie.

                — Podobno zostałaś porwana — prychnęła Reina, ostentacyjnie chowając dłonie w przednich kieszeniach spodni. — Przybyłam ci na ratunek. — Przekręciła na bok głowę, nie dostrzegłszy żadnej reakcji. — Co, nie cieszysz się? Twój braciszek strasznie się stęsknił.

                Yotsuyu tylko zmrużyła oczy; wyglądała jak dziki kot, który analizuje, czy uda mu się skutecznie zapolować. Jej milczenie robiło się strasznie wkurzające.

                — Pójdziesz po dobroci czy...?

                Reina nawet nie zdążyła dokończyć, chyba była w połowie wydechu, gdy Yotsuyu na nią zaszarżowała. Wymieniły ciosy – właściwie to ona uderzała, a Reina z ledwością zasłoniła twarz.

                Co się w ogóle stało?!

                Z ramion Yotsuyu wyrosły ostrza przypominające płetwy rekina. Ostrza te skutecznie zanurzyły się w skórze, a jedno nawet musnęło kość. Senju uskoczyła w ostatniej możliwej chwili. Niewiele brakowało, a straciłaby lewą rękę... Przyłożyła do rany zdrową dłoń i pobudziła shizen.

                Niezła jest.

                Dalej mierzyły się na spojrzenia – Yotsuyu pochyliła plecy, by przybrać pozycję do ataku, Reinę bolało jak diabli, ale tylko wykrzywiła usta, splunęła. Sama też ułożyła ciało i naprężyła mięśnie. Przy drugim ataku poszło trochę lepiej – uchyliła się przed śmiercionośnym ostrzem, które śmignęło jej tuż nad głową, ale przez to upadła do tyłu. W porę udało jej się uskoczyć przed kolejnym ciosem, a wtedy pochwyciła w dłoń trochę piasku. 

                Zamach, rzut.

                Yotsuyu syknęła, odruchowo pocierając oczy. Wtedy też zarobiła silnego kopniaka prosto w żołądek, od którego aż odleciała na kilka metrów i wylądowała na plecach. Reina skoczyła zaraz za nią – chciała zmiażdżyć jej udo, trafiła jednak w ziemię, a impet uderzenia na chwilę wytrącił ją z równowagi.

                Poczuła siarczyste ukłucie w łydce. Pociemniało jej przed oczami, a karmazynowa krew znów trysnęła na piach. Yotsuyu wyrwała z niej ostrze zamaszystym ruchem, sprawiając, że rozerwała sporą część mięśni. Reinie z bólu mimowolnie ugięło się kolano i na nie upadła, a gdy zobaczyła wystające spod materiału mięso, zaklęła pod nosem. Kątem oka zerknęła na swoją poszatkowaną rękę.

                Czemu tak wolno się goi?!

                Coś było nie tak.

                Wzięła kilka głębszych wdechów. Czyżby nie doceniła przeciwniczki? Jak na księżniczkę była bardzo dobrze wytrenowana, dodatkowo niemal perfekcyjnie dozowała shizen i kontrolowała jej przepływ. Na pewno pomagały utrzymane na wodzy emocje. Gdyby tylko stała po właściwej stronie, mogłaby zostać znakomitym wojownikiem osławionym na cały świat. Yotsuyu jednak z jakiegoś powodu pomagała Chaosowi, a wcześniej wykiwała własnego brata i prawdopodobnie cały kraj.

                Cwana suka.

                Reina jednak nie zamierzała się poddawać. Być może troszkę wyszła z wprawy i porzuciła treningi na rzecz prostych przyjemności dnia codziennego, ale zachowała pamięć mięśniową i siłę zbieraną przez te wszystkie lata. Minori też już kończyła przemianę, bo jej energia prawie się unormowała, więc lada chwila wcielą plan w życie i będzie po wszystkim.

                No to do roboty.

                Yotsuyu nie spuszczała wzroku z blondwłosej kobiety. Od razu domyśliła się, że to ta druidka, o której mówiła Kichijōten. Gdzieś tam w głębi korytarza ukrywała się druga osoba – prawdopodobnie bóstwo. Dysponowało ogromną energią, ale jednak brakowało mu doświadczenia.

Yotsuyu ukradkiem zerknęła na cele po prawej stronie groty. Opętańcy stawali się coraz głośniejsi – uderzali w kraty, ryczeli i chyba nawet zaczęli się ścierać. Niedobrze. Sama nie da rady ich uspokoić, byli zbyt liczni. Zamknięto tu siedemdziesiąt pięć osobników, więc jeśli każdy z nich wpadnie w szał mogą się nawet uwolnić.

                Chociaż z drugiej strony...

                To mógłby być jej plan awaryjny. Jeśli zrobi się naprawdę gorąco, wypuści ich na swoich wrogów i sama spróbuje uciec. Mistrz nie będzie zadowolony, bo przecież już poświęcili placówkę w Kraju Kłów, dlatego to rozwiązanie może być tylko zupełną ostatecznością.

                Jęknęła, poczuwszy przenikliwy impuls w skroni. Dla bezpieczeństwa odsunęła się o kilka kroków, ale wciąż bacznie obserwowała starszą druidkę, która wykorzystała tę chwilową niedogodność i poderwała się z kolan. Do tego wszystkiego impuls stawał się coraz dotkliwszy.

                Skup się, panuj nad emocjami.

                Wolno wypuściła powietrze nosem. Poczuła wokół siebie jakąś obecność. Atakowała ją niewidzialna spirala potężnej shizen – próbowała siłą wedrzeć się do jej umysłu i przejąć kontrolę. Yotsuyu nie mogła na to pozwolić. Mocno naparła na najeźdźcę, wciąż blokując ataki skierowane w jej twarz i brzuch.

Muszę się chronić.

Pobudziła więc własną energię, która w mig utworzyła wokół niej cieniutką, ale bezpieczną tarczę. Wróg został odparty. Młodsza druidka jednak nie dała niczego po sobie poznać; napięła mięśnie ramion, a ostrza zaczynające się od łokcia i kończące nad nadgarstkiem ponownie wyłoniły się z jej ramion. Silnym kopniakiem odsunęła od siebie przeciwniczkę, powalając ją na plecy. Tyle wystarczyło, znów zaszarżowała.

W kompletnym skupieniu popatrzyła w jaskrawozielone oczy drugiej drudiki. Malował się w nich oczywisty obraz zaskoczenia. Wykonała płynny skok, zaraz zamach i cięcie. Ostrze weszło głęboko – znacznie głębiej niż poprzednio, natrafiło na silny opór, grubą kość. Ciepła posoka trysnęła jej na twarz. Yotsuyu nawet nie drgnął kącik ust, a kątem oka zarejestrowała swoje dzieło.

Na ziemi leżał skomlący, przepołowiony zwierz.

Godne podziwu, ale zbyteczne.

— MINORI!!! — rozległ się wrzask wysokiej kobiety.

Oszołomiona, ale chyba nie na tyle, żeby zapomnieć o polu bitwy, uderzyła otwartymi dłońmi w ziemię. Yotsuyu tym razem musiała się wycofać. Z litej, teraz rozłupanej skały wystrzelił żywopłot pnączy. Niektóre odłączyły się od głównego kłębu i zaatakowały, jednak znaczna większość otuliła konające zwierzę, jakby zamykając je w bezpiecznej klatce. Pnącza zdążyły tylko musnąć skórę na łydkach Yotsuyu, bo zaraz opadły na ziemię, tracąc całą energię.

— Potrafisz niwelować shizen — padło z ust jasnowłosej kobiety.

Młodsza nie zamierzała odpowiadać, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Najważniejsze, że wyeliminowała z gry lisie bóstwo, a ta druga odniosła poważne obrażenia; otrzymane rany były nasączone obcą energią. Yotsuyu zmrużyła oczy. Przemieściła się o kilka kroków w stronę cel z opętańcami. Choć pozbyła się już tarczy, to straciła mnóstwo shizen, ale miała teraz przewagę.

Jak zawsze w maksymalnym skupieniu obrzuciła pole bitwy uważnym spojrzeniem. Lis zawodził w tej śmiesznej klatce z pnączy, druga druidka wykrzywiała twarz w grymasie wściekłości i przygotowywała się do ataku, a więźniowie coraz mocniej uderzali w kraty.

Yotsuyu przesuwała się krok po kroku. Była już blisko pierwszej jamy, czuła na karku ciepły oddech opętańca. To wtedy przeciwniczka rzuciła się do ataku. Młodsza wykonała zamach, zaraz precyzyjne pchnięcie. Ostrze jednak nie przebiło skóry na ręku, a zatopiło się w pnączach. Tamta sprytnie otoczyła ramiona grubą warstwą roślinności i nawet jeśli zapora momentalnie została pozbawiona shizen, spełniła swoją rolę.

Yotsuyu zrobiło się ciemno przed oczami i zaczęło piszczeć w uszach. Z nosa trysnęła krew, kiedy odleciała w tył od siarczystego ciosu w twarz. Przeciwniczka nie czekała – posłała całą serię. Na nic się zdało zasłanianie ostrzami, bo Yotsuyu na chwilę utraciła czujność.

Cudem uskoczyła w bok przed kopniakiem, przekoziołkowała i kucnęła przy kolejnej celi. Nie było czasu do stracenia – kończyła jej się energia. Dziewczyna musiała zaryzykować i wcielić w życie plan awaryjny. Wyciągnęła rękę, chwyciła za chłodny pręt i nie czekała na kolejne zbliżenie z przeciwniczką.

Teraz!

Szarpnęła, metal się wygiął, jakby pod wpływem wysokiej temperatury. Po chwili wszystkie kraty zaczęły się kurczyć, zginąć, w końcu opadać na ziemię. Wystarczyło pojedyncze ryknięcie, a z jamy wyskoczyła piątka opętańców. Ruszyli przed siebie, wymachując ramionami – potrzebowali zaledwie kilku sekund, aby namierzyć przeciwnika i zaatakować go. Ślinili się, charczeli i kłapali zębiskami niczym dzikie bestie.

To mi kupi trochę cza...

Cięcie, i kolejne, i jeszcze jedno.

Wystarczyło kilka mrugnięć. Wszyscy padli martwi na ziemię.

Niemożliwe... To...

Starsza druidka już była przy niej. Wbiła jej szpony w ramię, a Yotsuyu odruchowo pisnęła z bólu. Jak to się stało, że tak zmniejszyły odległość?! Machnęła ręką, ostrze otarło się o policzek kobiety i skutecznie odsunęło ją o kilka kroków. Tyle wystarczyło. Dziewczyna zerwała się do biegu – już bez pardonu gnała wzdłuż cel i pojedynczym dotykiem pozbywała się z nich krat. Musiała jedynie przedostać się na drugą stronę groty, bo tam byli uwięzieni ci silniejsi, którzy posiadali specjalne umiejętności. Z ich pomocą na pewno...

— NIE CHCĘ UMIE...

Opętaniec nawet nie dokończył, jego głowa z łoskotem upadła na ziemię, a na twarzy zastygł przerażający grymas i rozwarte usta.

Bogowie...!

Yotsuyu się potknęła, z trudem odzyskała równowagę, odbijając się ręką od podłoża. Ostrzem wystającym z prawego ramienia odepchnęła od siebie jakąś kobietę, która nie zrozumiała, kogo powinna atakować. Młodsza druidka dyszała coraz głośniej i szybciej; chyba pominęła jakąś celę, ale już jej to nie obchodziło. Z całej siły odbiła się od skalnej ściany i uskoczyła nad pnączami, które próbowały pochwycić ją za nogę. Pędziła do więźniów po drugiej stronie groty. Tamta wciąż była zajęta walką i zabijaniem opętańców – wszystko wskazywało na to, że nie zdąży ich pokonać. Choć ginęli po jednym ciosie, to otoczyli ją z każdej strony i nawet ona nie przebije się w kilka sekund.

A dokładnie tyle potrzebowała Yotsuyu.

Już prawie! Już wyciągnęła rękę w kierunku pierwszej celi.

Jeszcze troszkę, kilka centymetrów i...

Mam...!

Zaraz, co?

Czemu znów była w zamku? Ojciec trzymał w rękach plany oblężnicze, które tak starannie przygotowywała przez ostatnie tygodnie. Patrzył na nie przez kilka sekund, a potem uniósł głowę. Jego przeciągłe, chłodne spojrzenie robiło się coraz cięższe. Już nie mogła go wytrzymać! Chciała się odezwać i gdy otwierała usta, on podarł wszystkie kartki na pół.

— Kobiety nie zajmują się takimi rzeczami — mruknął. — Lepiej wróć do haftowania.

Ale ona nie chciała haftować! Urodziła się, by dzielić i rządzić! Powinna zostać następcą ojca, bo Harunobu był zbyt dziecinny, lubił delikatne, damskie zajęcia i nie interesowała go polityka. Czemu rodzice nie potrafili tego dostrzec?!

Liczne łzy zalały jej policzki, gdy do zamku przyniesiono ich chłodne, sztywne ciała. Już nigdy nie zobaczą, jak dobrze sobie radziła...

— Czemu musieliście tak szybko umrzeć?! — krzyczała jeszcze przed ceremonią pogrzebową.

Podczas zaprzysiężenia Harunobu stała u jego boku, bo tak zrobiłby każda oddana siostra. Ale on się do tego nie nadawał... Nie rozumiał tej ostrej, wojennej gry. Marzył o pokoju, ale prawdziwy pokój nigdy nie nadejdzie. Liczyła się tylko strategia – jeśli była wystarczająco dobra, ginęło znacznie mniej ludzi. Yotsuyu to rozumiała, próbowała mu nawet przemówić do rozsądku, ale on był taki ślepy!

— Od teraz ja się tym zajmę, o nic się nie martw, kochana siostro — odpowiadał.

Uważał ją za słabą i wymagającą ochrony! Kiedy wojna zaglądała im przez okna, krew była przelewana każdego dnia, a rodziny traciły ojców, mężów i synów, Yotsuyu tkwiła zamknięta w złotej klatce. Całymi dniami wpatrywała się w ukryte za pagórkami pola; oczami wyobraźni śledziła ruch kół maszyn bitewnych napędzanych chakrą, które sama kiedyś zaprojektowała, a nocami snuła marzenia o przywdzianiu zbroi i dowodzeniu oddziałem.

Kobieta się do tego nie nadaje — usłyszała obcy, nieco zachrypły głos.

                — To nieprawda! Ja się nadaję! — wrzasnęła.

                — Rób to, co umiesz najlepiej. Pij herbatkę, wybieraj kandydata na męża i plotkuj...

                — NIE! — Kucnąwszy, uderzała pięściami o marmurową posadzkę. — NIGDY!

                W jej głowie rozległ się obrzydliwy śmiech przypominający odgłos wydawany przez hienę. Na koniec ujrzała dwa rzędy śnieżnobiałych kłów ułożone w szyderczy uśmiech. Nad nimi jarzyły się turkusowe ślepia.

                Yotsyuyu żałośnie stęknęła. Nastała dla niej chłodna samotnia wypełniona jedynie ciemnością.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top