Rozdział 15

„Naruto" — usłyszała Nashi.

Na bogów, no przecież! Jak mogła go nie poznać? Swego czasu pojawiał się w umyśle Kyōko często i gęsto, zresztą wielokrotnie patrzyła na niego oczami siostry. Teraz jednak wyglądał trochę inaczej – zmienił kolor włosów, oczu chyba też, miał pociągłą, dojrzałą twarz i znacznie urósł. Był teraz wzrostu Reiny, a może nawet wyższy! Zbliżał się do ich stolika z dumnie wyprostowanymi plecami, a mina nie zdradzała kompletnie niczego. Kyōko za to zamarła i zbladła, przypominała dawną siebie, kiedy to niczego jeszcze nie była pewna i szukała swojej drogi w życiu. Cała trójka sztywno siedziała na krzesłach, nawet Reina milczała, może analizowała sytuację.

— Kyōko...? — odezwał się Naruto, gdy w końcu stanął tuż przed nimi i Nashi założyłaby się o przekonanie, że wokół siostry rozbłysła elektryzująca shizen. — To naprawdę ty?

Kobiety milczały; dwie z nich czekały na reakcję przywódczyni stada. Ta jednak sprawiała wrażenie przemienionej w głaz. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, Nashi aż dostała gęsiej skórki na rękach.

— Kyō...

— Wyjdźmy.

Siostra poderwała się do pionu i z absolutnie kamienną twarzą okrążyła stolik. Nie zaszczyciwszy nikogo ani jednym spojrzeniem, bez słowa ruszyła do drzwi. Naruto potulnie wyszedł tuż za nią. Nashi na chwilę zapomniała o tych dziwnych wydarzeniach, które zadziały się pomiędzy nią a Reiną. Obie teraz wymieniały porozumiewawcze spojrzenia i chyba zgodnie uznały, że dadzą tamtej dwójce czas na rozmowę.

Nosiło go od pierwszej sekundy. Gdyby nie ci wszyscy goście, momentalnie przyjąłby formę Kuramy i zaczął latać po nieboskłonie. Użył całej swojej siły woli, żeby nie wybuchnąć; chciał krzyczeć, płakać, może też się śmiać albo to wszystko naraz.

Kurwa! To chyba sen!

Jednym susem znalazł się przy Kyōko i bez pardonu objął ją za plecami. Była ciepła, a jej włosy pachniały fiołkami. Wtulił się najdłużej jak tylko mógł i na ile mu wypadało, ignorując gości, którzy wchodzili do restauracji. Nie przejmował się tym, że nie odwzajemniła uścisku, a wręcz zesztywniała. Chwilowo obchodziło to tylko to, że stała przed nim miłość jego życia, która jakimś cudem powstała z martwych! Odsunął się, żeby lepiej ją obejrzeć. Znów miała obydwa oczy, w których czaiły się niebezpieczne, morskie iskierki. Mleczna skóra i gładkie, zaróżowione usta wyglądały znacznie lepiej niż w jego snach. Urosły jej też włosy no i nabrała pięknych, kobiecych kształtów. Westchnął, nie mogąc oderwać od niej wzroku.

— Przejdźmy się — rzuciła i ruszyła wzdłuż budynku restauracyjnego. Zaprowadziła go do ogrodu wewnętrznego położonego w części hotelowej.

Kiedy szli, miał trochę czasu, żeby ochłonąć i zauważyć pewne rzeczy. Kyōko sprawiała wrażenie oziębłej, dostojnej, ale też niedostępnej. Odruchowo zacisnął szczękę, nie chcąc wierzyć we własne obserwacje. Zaczęły trząść mu się ręce, mimo że – wydawałoby się – sztukę panowania nad emocjami miał w małym palcu. Przy Kyōko jednak, jak za dawnych lat, kompletnie tracił rozum. Jednym, przeciągłym spojrzeniem potrafiła rozpalić go do czerwoności i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy!

— Powiesz mi, jak to w ogóle możliwe? — Pokręcił głową do swoich myśli i odruchowo chwycił ją za ramię, żeby sprawdzić, czy to aby nie sen.

Odwróciła wzrok; spojrzała gdzieś w kierunku niewielkiego strumyka przecinającego ogród.

— To bardzo długa... — zaczęła.

— ...historia? — Ściągnął brwi. Nie zapomniał tekstów, dzięki którym niegdyś próbowała wymigiwać się od mówienia prawdy.

Tylko na chwilę popatrzyła mu w oczy i zaraz znów uciekła. Nie był ślepy – ewidentnie nie czuła się przy nim komfortowo. Tylko dlaczego?! Tęsknił za nią dziesięć długich lat i jedynie w najśmielszych marzeniach wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie. Potem budził się każdego dnia i szedł do pracy, wracała do niego smutna rzeczywistość, w której został sam.

— Chyba zasługuję na szczerość? — dodał już znacznie ostrzej.

Coś się zmieniło. Kyōko się zmieniła. Gdy on jak idiota kochał ją przez ten cały czas i tylko dzięki pracy jakoś to wszystko ciągnął, ona co...? Ukrywała się? Czemu?

Przeciągle westchnęła i w końcu zaczęła mówić. Ani razu na niego nie spojrzała.

Naruto usłyszał historię tak nieprawdopodobną, że mogłaby wydarzyć się jedynie na dużym ekranie, a jednak uwierzył w każde słowo. Już przed laty uwierzył w Mizuchiego, potem w Minori i sprawę jej morderstwa, a teraz w przemianę w... bóstwo. Kyōko powiedziała mu też o powodach, przez które zdecydowała się pozostać w ukryciu na Tōjiyamie.

— Jesteś teraz Hokage, na pewno rozumiesz — szepnęła, głos jej się trochę załamał.

Rozumiał to, naprawdę. Ze strategicznego punku widzenia Kyōko była jak czerwona płachta, a inne kraje jak rozjuszone byki. Jeden, mały przeciek informacji i świat nawiedziłaby kolejna, krwawa wojna, ale tym razem jej wynik byłby od początku przesądzony. Naruto słuchał tego wszystkiego i analizował fakty ze zmarszczonym czołem. Kyōko postąpiła słusznie, że nie wróciła do Konohy, znało ją zbyt wiele osób, dla których cudowne ożywienie oznaczałoby coś niezrozumiałego, może nawet przerażającego. To zupełnie inna sytuacja niż Edo Tensei.

Ale... Ale dlaczego nie powiedziała, że żyje tylko jemu? Czy nie zasługiwał na prawdę? Nie wytrzymał, warknął:

— Kurwa, przecież dla ciebie bym to wszystko rzucił i zamieszkał w Kraju Lodu!

Wolno pokręciła głową.

— Całe życie marzyłeś o byciu hokage! Jak mogłaby ci to odebrać?! — W końcu się do niego odwróciła, jej oczy lśniły od łez. — Znienawidziłabym się za to!

— Nie...!

— Dziesięć lat temu każdy z nas podjął decyzję — przerwała mu stanowczym tonem. — A oto ich konsekwencje.

— Nawet jeśli oznaczają, że mamy cierpieć?!

Zamarła z uchylonymi wargami. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, bo lekko jej zadrżały, ostatecznie pokręciła głową i spojrzała gdzieś na ziemię.

— Takie jest życie, Naruto. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko.

Nie godził się na to. No kurwa nie! Nie teraz, gdy po tylu latach w końcu ją odzyskał. Może i zachowywała się w ten oziębły sposób, próbowała go odtrącić, ale dzięki wyczulonym zmysłom słyszał, jak szybko biło jej serce, widział błysk w oczach i rumieńce. Miałby uwierzyć w bajeczkę o trzymaniu się z daleka od ludzi i zajmowaniu jedynie sprawą szalejącej shizen? Dobre sobie. Spotkali się w dużym onsenie, który o tej porze roku pękał w szwach. Towarzyszyły jej dwie kobiety, do tego mieszkała z Sorą.

Ano właśnie... Naruto nabrał ogromnej ochoty, żeby go jednak znaleźć i strzelić mu w pysk.

Czysto po przyjacielsku.

W mig zrozumiał jednak, że dawny przyjaciel nie stanowił żadnego zagrożenia i niepotrzebnie martwił się o jego powiązania z shizen. O wiele groźniejszy był ten cały Chaos, który sterował placówką opętańców! Och, jak dobrze, że wymienili te wszystkie informacje. Po tym, co Naruto usłyszał od swoich Suzume, nie był pewien, czy w Kraju Kłów znajdzie cokolwiek wiarygodnego, ale spotkanie Kyōko i pozyskanie nowych danych przeszły jego najśmielsze oczekiwania. Takie rewelacje mogły odwrócić bieg historii! Aż sapnął przytłoczony ciężarem odkrytych faktów. Czuł, że za szalejącą shizen kryło się coś większego, ale nieznany osobnik, który znał prawdziwe imię Kyōko sprawił, że Naruto zakłuło w żołądku.

— A ten cały Chaos... Nikogo z nim nie powiązałaś? — zapytał i aż musiał usiąść na drewnianym tarasie.

— Przez moment — przygryzła dolną wargę i jakoś impulsywnie miał ochotę ją pocałować na rozładowanie emocji — wydawało mi się, że znam jego głos. Ale im dłużej nad tym myślałam, tym to wrażenie szybciej umykało.

Chaos. Chaos. Chaos.

Kim jesteś, sukinsynu?

— To na razie nieważne. Reszta jeszcze nie wie, że mnie i jego coś łączy, więc zostaw to dla siebie — mruknęła i też usiadła. — Powinnam porozmawiać z Mizuchim.

— W Kraju Górskich Potów? — spytał i obserwował, jak z niedowierzaniem pokiwała głową. — Skąd wiem? Szpiedzy donieśli o podejrzanym typie mieszkającym w jaskini, z którego sączy się mroczna aura.

Wybuchła krótkim, ale szczerym śmiechem.

— To zdecydowanie on!

Na chwilę wymienili się spojrzeniami, a jemu zrobiło się ciepło w podbrzuszu.

— Chciałbym się do was przyłączyć — rzucił już całkiem poważnie. — Dysponuję pokaźną siatką szpiegów, na pewno się przydadzą.

Nie odrywał od niej wzroku i zanotował, że westchnęła – trochę jakby z ulgą. Zanim odpowiedziała, zaczesała kilka kosmyków za ucho.

— To dobry pomysł. Może w ten sposób szybciej dorwiemy Chaosa.

Kiwnął głową. Początkowo przemilczał jedną rzecz, ale skoro grali w otwarte karty, chciał, żeby się o wszystkim dowiedziała. Odchrząknął, czym zwrócił na siebie uwagę.

— Jest coś jeszcze. To dla mnie trochę personalna sprawa. — Teraz to on wbił spojrzenie w kwiaty lotosu pływające po powierzchni wody. — Kiba zginął z rąk opętańca. — Usłyszał, jak Kyōko wciągnęła powietrze przez nos, więc szybko dodał: — Chcę to naprawić. Dla niego.

— Biedny Kiba... Wyrazy współczucia. Nikt nie powinien tak zginąć. Ani jedna osoba.

Odwrócił się do niej, bo jej ton się zmienił. Zacisnęła palce na brzegu tarasu i ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą. Naruto też tam zerknął i w mig dostrzegł dwie zbliżające się sylwetki – te same kobiety, z którymi siedziała w restauracji. Szły dość szybko i nie rozmawiały, wypatrując ich. To ta wyższa ochoczo pomachała ręką i podbiegła.

— Składam uszanowanie, zacny bohaterze wojenny! — Wykonała dziwny wymach ramieniem i teatralnie pochyliła plecy. Na jej ustach czaił się zadziorny uśmiech.

— Reina, proszę cię...

— O co ci chodzi? Przecież oddałam mu szacunek!

Kyōko pokręciła głową, ale po chwili też się uśmiechnęła i wskazała ręką na wysoką towarzyszkę.

— To Reina Bez-Nazwiska, jest ostatnią druidką i na życzenie przywódcy Panteonu pomaga mi przy sprawie opętańców.

— Miło mi poznać, jestem Uzumaki Na... — Ledwie zdążył wyciągnąć do niej dłoń, a Reina zaczęła gadać.

— No wiesz, trochę się nie postarałaś. Zdecydowanie zabrakło informacji o tym parszywym wężu Hebichim...

— A to moja siostra Minori.

Naruto uniósł do niej na zachętę brwi, bo stała nieco z tyłu, jakby się wstydziła, żeby podejść bliżej. Wow, tyle o niej słyszał! Ba, nawet spotkał w więzieniu jej podstawionego mordercę, a potem wspierał Kyōko, gdy poznała prawdę. Teraz Minori stała przed nim w całej okazałości i już nie była jedynie wspomnieniem na ustach starszej Yūhei.

— Hej — szepnęła, uśmiechając się blado.

— Sporo o tobie słyszałem — powiedział, odruchowo drapiąc się po potylicy. Nie umknęło mu, że siostry wymieniły spojrzenia.

— I ja o tobie też — zaśmiała się.

— No dobrze, sprawy techniczne mamy omówione. Naruto rusza z nami do...

— Czekaj, czekaj, czekaj. — Reina uniosła przed siebie otwartą dłoń. —Jak zwykle niczego z nami nie ustalasz. Po pierwsze – dokąd ty znów chcesz iść, a po drugie – pytałaś nas o zdanie?

Miał ochotę parsknąć śmiechem na widok zaciśniętych warg Kyōko i poruszającej się dolnej szczeki. Ewidentnie się denerwowała.

— Okej... — westchnęła przeciągle po dłuższej chwili ciszy. — Chcę znaleźć mojego boskiego mentora i go trochę przycisnąć. Jestem pewna, że coś wie. A co do niego — wskazała kciukiem na Naruto — ktoś ma obiekcje?

— Nie wyglądasz mi na takiego, co się lubi zabawić. — Druidka trochę się przysunęła i patrzyła na niego z jednym okiem zamkniętym. — Znów to ja będę rozkręcać towarzystwo?

— Za szybko mnie skreślasz. — Puścił jej oczko, na co pokiwała z uznaniem głową.

— Więc nie mam obiekcji!

Minori milczała, tylko wzruszyła ramionami.

Serce Naruto płonęło z ekscytacji, a napędzał go ciepły i przyjemny oddech Kuramy, który najwyraźniej też się cieszył na tę przygodę. Uzumaki trochę miał wrażenie, jakby dostali drugą szansę i znów mogli wyruszyć razem na misję. Skład się nieco zmienił, ale Naruto to zupełnie nie przeszkadzało. Już dawno nie rozpierało go takie szczęście.

Znów wykorzystał Kichi na tyle, na ile mógł. Gdyby był choć odrobinę bardziej zachłanny, wydoiłby z niej całą shizen, ale to by zagrażało jego planom no i bogini mogłaby w końcu połączyć fakty. Chaos odbębnił swój „obowiązek" jako kochanek, po czym prędko wyruszył z Yotsuyu do Kraju Piasku leżącego po drugiej stronie oceanu i przylegającego od południa do Kraju Wiatru. To właśnie tam mieściła się jedna z pierwszych placówek opętańców. Wybrał akurat to miejsce, żeby w sytuacji, gdy będzie zmuszony do działania, uruchomić armię i wysłać ją prosto na stolicę Kraju Wiatru, czyli Sunę. Niech Kazekage pobawi się z oszalałymi ludźmi będącymi w znacznej części jego rodakami.

Nadszedł ten czas.

Częste teleportacje znacznie wyniszczały organizm i nawet shizen zaczynała mieć problemy z jego regeneracją.

Jeszcze troszkę i już nic mnie nie ograniczy.

Placówka opętańców mieściła się w starej, opuszczonej fabryce mrożonek, położonej z dala od wszelkiej cywilizacji. Niegdyś ten region był gęsto zaludniony i dawał zatrudnienie oraz zakwaterowanie wielu rodzinom. Po niszczycielskim tsunami sprzed piętnastu lat wszystko uległo zmianie; ci, co przeżyli, wyprowadzili się w głąb kraju, ale nawet po takim czasie w mieście portowym walały się stare, naznaczone zębem czasu meble, wózki czy zabawki. Nikt jednak nie zapuszczał się na prowizoryczny cmentarz powstały tuż po pierwszej fali. Potem miasto widmo i stara fabryka okazały się idealnym miejscem na placówkę Orochimaru, która funkcjonowała przez pięć lat. Po ostatniej wojnie nawet on to wszystko porzucił, więc żal było przepuścić taką okazję.

Chaos kiwnął głową do protegowanej, by mogła zaczynać. Skupili się tylko na celach z wybrańcami, których przydatność właśnie dobiegła końca. Gdy Yotsuyu położyła dłonie na metalowych prętach, w celach zapanowało piekło. Opętańcy wydzierali się, jakby już zaczęto obdzierać ich ze skóry; ich uporczywe ryki niosły się echem po całym obiekcie.

— ZAMKNĄĆ MORDY! — krzyknął Chaos na cały głos.

Wszyscy momentalnie ucichli, a przynajmniej na tyle, żeby go nie denerwować. Gdzieś w oddali przebijał szloch.

Yotsuyu, całkowicie skupiona na zadaniu, rozpoczęła proces wchłaniania prętów. Chaos czasem nie dowierzał, że jedna, z pozoru niewinna dziewczyna, okazała się kluczem do sukcesu. Posiadała umiejętności, które przekraczały jego najśmielsze założenia – mogła wytwarzać z ciała specjalny rodzaj metalu, który całkowicie blokował shizen, więc na opętańców sprawdził się wręcz doskonale. Nie mógł jednak równać się z mocami samego bóstwa, bo Kyōko chyba bez problemu poradziła sobie z otworzeniem wszystkich cel. Prawdopodobnie nawet nie poczuła różnicy.

Gdy Yotsuyu skończyła z pierwszą celą, podszedł i bez słowa pochwycił jasnowłosego mężczyznę. Tak mocno ścisnął go za skronie, że tamten zakwiczał jak zarzynana świnia i zaczął wymachiwać rękoma. Ośmielił się nawet użyć swojej umiejętności w postaci rozgrzanej pary i buchnąć nią w twarz Chaosa, ale Yotsuyu – błyskawiczna i precyzyjna – machnęła ostrzem cienkim niczym żyletka i rozcięła żyły na nadgarstkach opętańca. Tylko jęknął z bólu, a Chaos wrócił do wysysania jego shizen.

Gdy skończył, odrzucił na bok bezużyteczne już ciało. Czuł się znacznie lepiej po wyssaniu; rozpierała go energia, miał wrażenie, że mógłby teleportować się po całym świecie i nie straciłby na tym ani grama mocy.

Z ekscytacji zadarł głowę i teatralnie rozłożył ręce na boki. Chciał tańczyć i śpiewać. Zostało mu jeszcze przynajmniej piętnastu silniejszych osobników czekających na pozbawienie shizen, więc czym prędzej nakazał Yotsuyu wracać do roboty.

Kiedy skończyli, w fabryce ostało się przynajmniej osiemdziesiąt osobników, ale nie nadawali się do spożycia. Chaos nie chciał marnować czasu podopiecznej; pogładził ją czule po policzku, a jej śliczna, porcelanowa twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji. Uśmiechnął się i rzucił:

— Ruszaj do placówki w Kraju Górskich Potoków i zacznij przygotowania — polecił. — Tylko ostrożnie, na razie jej nie uruchamiaj.

Resztę opętańców zamierzał wypuścić na świat „ręcznie", po prostu wyrywając kraty i niech w końcu zaprowadzą trochę chaosu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top