Rozdział pięćdziesiąty pierwszy

 - Rozumiesz? Będzie wojna, a oni mnie nie słuchają! - wydarłam się zdenerwowana. Trochę poleciałam ze zwierzeniami... - Nie mogę tego tak zostawić. Wiem, co z tego wyjdzie i nie chcę do tego dopuścić!

- Ale Aida, wiesz, że nie możesz... - próbował mnie jakoś uspokoić, ale kobieta w ciąży, to istna bomba.

- No i co z tego?! Ostatnim razem nie zmieniłam praktycznie nic i zginęło wielu ludzi! - krzyknęłam, a on otulił mnie ramionami, co trochę ukoiło moje nerwy.

- A czy w tej też tak będzie? - spojrzał na mnie wymownie.

- No, nie... ale to i tak będzie boleć mnie w serce! Steve był przyjacielem Hawarda, a aktualnie Tonego, ale jest Bucky i o niego wszystko idzie! Kiedy go wzięli i zrobili z niego Zimowego Żołnierza, to zaprogramowali go, dosłownie! Parę słów i robił wszystko... Stark mu tego nie wybaczy. Nie tak szybko...

- Najwyraźniej tak musi być, nie możesz ogarniać życia wszystkich dookoła! - Zachichotał. A ja wpadłam na pomysł... - Teraz myśl o dzieciach i Lokim. Zajmij się nimi, bo to właśnie twoje życie. Tony da sobie radę. Jedyne, co możesz zrobić...

- To mogę załagodzić sytuację! - pisnęłam podekscytowana.

- Co?!

- Peter Parker! - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Nie. Nie, nie, nie, nie! - zaprzeczył, okrążając kanapę. - Może i raz ratowałem z nim świat, ale to... było, jakie było! Nie bądź pochopna w swych decyzjach, ostrzegam cię.

- Ale się uparłeś na biednego Petera... - mruknęłam z przekąsem. - Tym razem zajmie się nim Stark. A dokładniej, będzie pośrednikiem. Tony nie będzie mnie słuchał, ale znam parę sztuczek, które mu pomogą po wojnie. Masz jakieś pudełko? Szkatułkę?

- Yyy... No, mam. Poczekaj chwilę... Proszę. - Dał mi ciemnobrązową szkatułę wielkości pięści. Skupiłam się, zamknęłam oczy i do środka przekazałam pewne wspomnienia.

- Okej... To lecę do Petera!

- A nie możesz tego sama podrzucić? - Spojrzał na mnie zrezygnowany.

- Nie wejdę do wierzy co najmniej do końca wojny, bo nie wytrzymam z tą dwójką. Peter się nada. Dzięki, Stephen, za wszystko! - Przytuliłam przyjaciela.

- Strasznie mącisz, ale nie ma za co. - Odwzajemnił uścisk i pognałam do młodego. Teleportowałam się pod sam jego dom, bo po co się męczyć. Zapukałam grzecznie do drzwi i otworzyła mi je miło i ładnie wyglądająca kobieta o brązowych oczach.

- Witam. - Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.

- Dobry wieczór – odpowiedziała miły tonem.

- Zastałam może Petera?

- Tak, a w jakiej sprawie pani do niego przychodzi?

- Jestem Aida Stark i mam dla niego pewną prośbę. Niedługo mój ojciec wszystko pani wytłumaczy, ale przed tym muszę mu coś powiedzieć.

- Zapraszam, jest na górze, moja droga.

- Dziękuję. - Weszłam na górę i zapukałam do odpowiedniego pokoju.

- Ciociu, nie jestem głodny! - krzyknął chłopak, lekko zdyszany. Hm... Ci Spider-Mani.

- Widzisz, a ja wręcz przeciwnie! - Zaśmiałam się, zastając Petera w stroju bohatera, ale bez maski. - Witaj, Peter.

- A! - Przestraszył się, ale po chwili zdębiał. - Pani...

- ... Dziewięciu Światów, była Mścicielka, itd. Aida Stark miło mi, Peterze Parkerze. - Wyciągnęłam do niego dłoń, którą nieświadomie uścisnął.

- Ale?!...

- Spokojnie, wiedziałam to przed twoim wypadkiem z pająkiem. - parsknęłam. - Mam do ciebie prośbę. Przekaż to - podałam mu małe pudełko - mojemu ojcu po wojnie, dobrze?

- Jakiej wojnie, co to jest? - Biedaczek, kompletnie nic nie rozumiał.

- Tajemnica, a o wojnie dowiesz wkrótce. Ale pamiętaj, koniecznie po wojnie.

- Dobrze, pani Stark. To największy zaszczyt pomóc królowej Asgardu! - powiedział to z taką powagą, że nie mogłam nie zachichotać.

Pożegnałam się i ruszyłam do domu. Heimdall szybko mnie przetransportował do Asgardu. Przywitałam się z nim i nie czekając długo na Gorgo, pojechałam do pałacu. Konia zaprowadzono do stajni, a ja po odniesieniu rzeczy ruszyłam do ogrodu, by się już całkowicie uspokoić. Przechadzałam się spokojnie, czując ulgę. Tu mogłam w końcu odpocząć. Zatrzymałam się przy źródełku i patrzyłam sobie na nie, dopóki nie oplotły moją talię czyjeś silne ramiona. Uśmiechnęłam się do siebie i pocałowałam czule męża na powitanie. Odwzajemnił to z wielką ochotą.

- Ładnie tak się nie witać z mężem?- spytał, podnosząc brew.

- Królowej wszystko wolno! - Uśmiechnęłam się niewinnie.

- Oj, królowi chyba należą się przeprosiny – zacmokał.

- Może... Królowa przeprosi, jak go spotka. - Zaśmiałam się.

- Teraz to poleciałaś! - prychnął i zabrał mnie do środka.

Zasiedliśmy razem do kolacji i zaczęłam opowiadać, co było słychać na Ziemi. Miałam w zwyczaju, opowiadając coś, bardzo gestykulować, co zawsze śmieszyło Lokiego. Śmiał się, a ja jeszcze bardzie gestykulowałam, by się przestał śmiać i zrozumiał powagę sytuacji. Jednak jak powiedziałam, że prawie zginęłam, to w końcu się opanował. Nie mógł uwierzyć, że mimo tego, że wiedziałam, co się stanie, to i tak tam poszłam. No i zaczęła się kłótnia stulecia o moje i dzieci bezpieczeństwo. Skończyło się na tym, że spaliśmy w oddzielnych komnatach. Czasami nie wyrabiam po prostu z tym jeleniem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top