Rozdział I



Smugi światła przedzierały się przez gałęzie drzew, które nas otaczały. Momentami blask potrafił oślepić, dzień się dopiero zaczął, a słońce już mocno ogrzewało nasze twarze. Drzewa były ulgą przy obecnej temperaturze, dzięki temu nie przeszkadzały już nam robaki potrafiące okrążyć nas z każdej możliwej strony. Śmiało mogę powiedzieć, że współczuję wszystkim, którzy w tamtym momencie nie wzięli ze sobą niczego owadobójczego.

Uważnie przyglądałam się przewodnikowi - wysoki blondyn o nieziemskim uśmiechu, który musiał kosztować majątek. Zdecydowanie typ faceta, który nie może odpędzić się od kobiet. Długie bujne włosy z jednej strony zaczesywane za ucho, zastanawiałam się, czy to efekt niekończących się podróży i zaniedbania, czy faktycznie ma hipisowski styl. Każda z przybyłych tu kobiet go obserwowała, jedne robiły to nieśmiało, zalotnie, tajemniczo obserwowały go tylko kątem oka i chichotały na każdy nudny żart opowiedziany przez niego, a inne stanowczo wdawały się w rozmowę z nim. Przypuszczam, że jest typem faceta, który swoje towarzyszki zmienia niczym bokserki, każdego ranka wybiera nowe, o ile podróżnika można porównać do czyściocha zmieniającego ubrania codziennie. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego te wszystkie kobiety są nim tak zafascynowane, a po chwili sama zauważyłam, że wbijam w niego swój wzrok. Aczkolwiek to była inna forma obserwacji. Ja robiłam to po to, żeby określić jakim jest człowiekiem, co go charakteryzuje. Nigdy nie mogłam się powstrzymać od takiej analizy przy poznawaniu nowych ludzi. Nadmierne przemyślenia są cechą ludzi nadwrażliwych jak to opisywała w swojej książce ,,Jak mniej myśleć'' Christel Petitcollin, myślę, że nie byłaby ze mnie zadowolona w tym momencie. Ale jestem na tym szlaku, żeby wyzbyć się dawnej siebie. Jestem tu, żeby pokonać pewną barierę, która towarzyszyła mi przez tyle lat i mam prawo popełniać błędy.

Nigdy nie myślałam, że trafię w takie miejsce. Od zawsze kochałam podróże, ale nigdy nie próbowałam zrobić z siebie kaskaderki, która będzie pokonywała setki kilometrów po stromym szczycie. To nawet nie była zwykła góra, to była dolina śmierci, a ja z własnej woli zdecydowałam dotrwać do końca. Pacific Trail Crest to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi. Zginęły tu tysiące zawodowców. Jedni stracili równowagę podczas wspinaczki, drugich zawiodła ilość prowiantu, kolejni zakończyli swoją wyprawę niefortunnym upadkiem w głąb doliny, a jeszcze innych po prostu pożarły dzikie zwierzęta. Czy mogłam wpaść na coś bardziej samobójczego? Czułam się jak uczestnik teleturnieju otumaniony przez produkcje, narzucającą mu wszystkie głupoty, które ma robić żeby zgarnąć pokaźną kwotę. To było dokładnie to samo. Jedyne co różniło mnie od zapalonych uczestników show to to, że ja gdybym nie wybrała tego wyzwania, już zawsze pogrążyłabym się w depresji. Dramatyczne wspomnienia nie dałyby mi momentu, żeby złapać oddech i być może i tak by mnie nie było już na tym świecie, zatem co tracę?

- Tu zatrzymamy się na krótką przerwę. - Usłyszałam donośny głos przed sobą. Blondyn wskazał zacienione miejsce przed nami i usiadł na jednym ze ściętych pni

- Jak możecie zauważyć jesteśmy jeszcze nisko, co pozwala ludziom obcinać drzewa, ale za kilkanaście godzin nie będziecie wiedzieć na co usiąść, żeby nie pokaleczyć sobie tyłka. - zaśmiał się, a blondynka stojąca obok mnie zachichotała.

-Siadajcie, to dobry moment, żeby coś przekąsić i zacieśnić więzi między towarzystwem. - rozejrzał się na boki i wskazał wzrokiem na inne pnie i kamienie porozstawiane blisko niego. Najprawdopodobniej ktoś już wcześniej przygotował to miejsce do postoju.

Zaczęłam rozglądać się po pozostałych uczestnikach
Było nas jedenastu razem z przewodnikiem. Pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Każdy podobny, lecz inny na swój sposób. Wszyscy usiedliśmy na przygotowanych miejscach, niektórzy wyjęli kanapki, inni zaczęli rozmowę, a ja analizowałam. Po mojej prawej stronie siedziało dwóch mężczyzn, obydwoje napompowani mięśniami w niewyobrażalny sposób. Obydwoje ścięci na łyso. Moja mama zawsze nazywała takich mężczyzn „karkami''. Za każdym razem będąc na zakupach spotykałyśmy chociaż jednego faceta, który wyglądał jak przerośnięte bydle. Właśnie wtedy mama mówiła:

- Jenn, odsuń się. Niech ten „kark'' przejdzie bo jeszcze ci coś zrobi.

Niewyobrażalnie stereotypowa kobieta. Pewnie to by wyjaśniało dlaczego nigdy nie zrobiłam sobie tatuażu, chociaż zawsze o tym marzyłam. Przecież „wszyscy ludzie z tatuażami to kryminaliści''. Ci panowie siedzący blisko mnie wyglądali na właśnie takich gladiatorów. Myślę, że byliby idealnymi towarzyszami dla kogoś z grupy kto chciałby poczuć się bezpiecznie w tej dzikiej naturze. Zaraz za „karkami'' siedział starszy pan. Wyglądał na typowego intelektualistę, zupełnie nie pasował do otoczenia. Był wyraźnie najstarszy z nas wszystkich, nie miał muskularnej postawy, ubrany był w kwiecistą koszulę, a w ręce zamiast kanapki trzymał coś w rodzaju notesu. Widziałam, że w środku było coś przyklejone, najprawdopodobniej jakieś przesuszone liście. Człowiek znający się na roślinności na pewno poradzi sobie w momencie, gdy zabraknie jedzenia, ale czy będzie w stanie wspiąć się na samą górę? Zaraz obok mężczyzny z notesem siedziała grupka dziewczyn. Minęły dopiero trzy godziny, a one już zdążyły się ze sobą zapoznać. Wszystkie trzy obserwowały naszego przewodnika i najprawdopodobniej dyskutowały na jego temat. Po środku siedziała ciemnoskóra o bujnych lokach, a obok niej dwie blondynki, wszystkie piękne. Nie wyglądały na kobiety fascynujące się takimi wyprawami. Kolczyki, długie paznokcie i markowe, sportowe t-shirty, to wszystko co musiałam o nich wiedzieć. Ciemnoskóra wyglądała na najmądrzejszą i najbardziej zawziętą, ale nie wiem, na czym jej bardziej zależało - na zdobyciu pieniędzy, czy serca jakże przystojnego blondyna, który właśnie zatapiał zęby w swojej kanapce z masłem orzechowym. Po mojej lewej stronie, z dala od grupy siedziała ostatnia przedstawicielka płci pięknej. Rudowłosa i blada kobieta, czytała jakąś książkę. Od początku była tak samo odizolowana od grupy jak ja, wyglądała na typową samotniczkę. Zaraz przed nią siedzieli dwaj mężczyźni w zbliżonym do mnie wieku. Rozmawiali o polowaniu i broni. Jeden z nich przypominał mi mojego wujka policjanta, który o broni wiedział dosłownie wszystko. Często jak byłam mała zabierał mnie na polowania. On i mój dziadek pili piwo i tropili zwierzynę, a ja słuchałam ich historii siorpając małe łyki coca-coli.

- Słuchajcie chyba pora się bliżej poznać.- Oznajmił blondyn przełykając ostatni kęs kanapki.

- Ustawmy się wszyscy w okręgu.- Wskazał palcem miejsce, gdzie mamy stanąć.

- Chciałbym, żeby każdy z was przedstawił się, abyśmy mogli poznać wasze imiona, a następnie opowiedział, co lubi robić i co was skłoniło do przyjazdu tutaj.

- Może ja zacznę jako pierwszy. Mam na imię Liam. Mam trzydzieści lat pochodzę z San Diego. Jak widać, kocham podróże i taki jest mój zawód. Na swoim koncie mam wiele sukcesów jeśli chodzi o takie właśnie ekstremalne szlaki dlatego jestem tu, żeby wam pomóc. Teraz wasza kolej. - Wskazał palcem rudowłosą kobietę. - Zacznijmy od Ciebie.










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top