Chapter 34
- Co o tym wszystkim myślisz?
Kolejny raz znajdujemy się w śnie. Ja i mój tata. Mój tata, który wcale nie jest demonem. Nie boję się go, choć być może powinnam. Gdy stoję teraz, naprzeciwko niego... nie czuję strachu. Nic nie czuję. Lecz, gdy wpatruję się w te szmaragdowe tęczówki... ogrania mnie spokój. I poczucie bezpieczeństwa.
- O czym dokładnie? - Zapytał.
- O tej mojej całej przemianie. - Oznajmiłam.
Szczerze mówiąc, interesowało mnie to, co mi teraz powie. Interesuje mnie jego zdanie. Przecież to mój ojciec.
Prawdziwy ojciec.
- Z tego, co się dowiedziałem z twoich przemyśleń to wydaję mi się, że Archanioł coś ukrywa. Coś bardzo istotnego. Gdy dowiemy się co, wszystko wyda się prostsze. Jedno wiem na pewno. Pod żadnym pozorem nie pij tego płynu, który ci podarował.
- Uwierz mi. Nie mam zamiaru. Nie ufam mu do końca.
- I masz prawo. Nie powiedział ci, kto jest jego panem. Nie powiedział ci, z czego składa się lek...
- Nie powiedział mi, ponieważ nie zna jego składników. - Wtrąciłam się.
- Bronisz go? - Zasznurowałam usta i pokręciłam głową. Z punktu widzenia taty, tak to pewnie wygląda. - Nie pokazał ci skrzydeł, dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Powiedział, że nie będzie chodził po mieście z dwu metrowymi skrzydłami. Tak się wytłumaczył. - Ojciec parsknął śmiechem.
- On coś kręci. Możemy być tego pewni. - Stwierdził. - Muszę już iść, Ano.
- Spotkamy się jeszcze?
- Bardzo bym tego chciał, jednak nie jestem pewien. Z każdym dniem, coraz trudniej mi się do ciebie dostać. Nawet nie wiesz ile razy próbowałem. Dopiero dzisiaj się udało. Obiecuję ci, Annabeth. Będę próbował. - Pocałował mnie jeszcze w policzek, a potem zniknął.
***
- Luke, nasze mamy chcą abyśmy poszli do szkoły! To są chyba jakieś żarty! Za osiem dni odbędzie się wojna, a one chcą byśmy do szkoły chodzili! Jeszcze czego!
Nikomu nie powiedziałam o moim śnie. Uznałam, że tak będzie lepiej, choć głęboko się nad tym zastanawiałam. Dalej się zastanawiam, czy nie powiedzieć o tym mamie. Może chciałaby, abym mu coś przekazała.
Z Luke'iem, można powiedzieć, że zrobiliśmy sobie dzień wolnego. Znajdujemy się teraz, na placu zabaw. A dokładniej siedzimy na huśtawkach.
- A może tak by było lepiej? Nie myślelibyśmy ciągle o tym wszystkim. Choć na chwilę byśmy zapomnieli. - Wyraził swoje zdanie.
- Być może, ale na ile? Pięć godzin nie robi żadnej różnicy, Luke. Rzeczywistość prędzej, czy później i tak do nas dotrze. A w tym przypadku, pięć godzin to bardzo dużo czasu. Nie wiadomo co się może w przeciągu nich stać.
- Masz rację. - Chłopak popatrzył na mnie, swoimi liliowymi tęczówkami. - Mam pomysł. Na te kilka godzin, zapomnijmy o wszystkim. Bądźmy, tylko ty i ja. Co ty na to?
- Zgadzam się. - Odparłam bez wahania. - Naucz mnie grać w koszykówkę.
- A skąd ja ci wytrzasnę piłkę? - Uśmiechnęłam się cwaniacko.
Zamknęłam oczy i podniosłam ręce na wysokość twarzy, tworząc z nich niewidzialną kulę. Głęboko skupiłam się na odgłosach rzeki, płynącej niedaleko nas.
Usłyszałam jak Luke zachłysnął się powietrzem. Po chwili poczułam w dłoniach wodę, która utworzyła się w idealnych rozmiarów piłkę do koszykówki.
Otworzyłam oczy i to co ujrzałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Piłka, nie tylko jest przeźroczystą kulą. Nie. Ona ma, jakby wygrawerowane przedziwne kształty. Nie, nie kształty. Kwiaty.
Lilie.
A najśmieszniejsze jest to, że w środku, jakby nigdy nic pływa sobie mała złota rybka.
- Proszę bardzo. Piłka na zamówienie, a dodatkowo dołączyliśmy jeszcze rybkę za darmo. - Powiedziałam głosem profesjonalnego sprzedawcy.
Luke wybuchnął śmiechem, a ja poszłam w jego ślady. Czy, a tak źle to wyszło?
- Idziemy grać. - Wyciągnął rękę i dzięki swojej, mocy odebrał mi piłkę.
- Ej! - Krzyknęłam, oburzona.
- No co? Idziesz?
- Idę. - Burknęłam pod nosem. - Ale następnym razem, nie zabieraj mi tak piłki, bo naślę na ciebie chmurę deszczową i będzie padać, tylko i wyłącznie na ciebie. W sumie to nie jest taki zły pomysł. - Powiedziałam z zadziornym uśmiechem.
- Annabeth... Nawet nie pró... - Nie dokończył, bo właśnie w tym momencie spadł na niego ulewny deszcz.
Parsknęłam śmiechem i złapałam się za brzuch. Widząc jego minę, nie mogłam przestać się śmiać. Włosy, które zwykle były zaczesane do góry, teraz oklapły, przez co wygląda niezwykle uroczo.
- Nie daruję ci tego. - Powiedział ze śmiechem i podszedł do mnie na odległość kilku centymetrów.
Teraz, na mnie również spadał deszcz, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Teraz liczyła się, tylko ta chwila. Liczyliśmy się, tylko my.
Luke, chwycił mnie za biodra i przyciągnął do siebie. Zaplotłam palce za jego karkiem i wpatrywałam się w roześmiane liliowe tęczówki.
Nasz usta dzieliły milimetry, a kiedy miały się już połączyć, chłopak w ostatniej sekundzie pocałował mnie w noc, na co go zmarszczyłam. Zaśmiał się cicho i zrobił to na co czekałam.
Połączył nasze usta w słodkim pocałunku. Słodkim, przede wszystkim dlatego, że ostanie co jedliśmy przed wyjściem z domu, to czekolada.
A wiadomo, że wszyscy kochają czekoladę.
Wplotłam palce w jego włosy i jeszcze bliżej do siebie przyciągnęłam, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Nasze języki toczyły ze sobą wojnę o dominację, którą niestety wygrał Luke.
Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie, cicho dysząc.
- Przez ciebie, jestem cała mokra. - Jęknęłam oskarżająco.
Odsunęłam się od Luke'a i machnęłam ręką, pozbywając się chmury. Popatrzyłam najpierw na siebie, potem na niego.
Wyglądamy jak zmokłe kury.
***
- Dzieci, co się stało?! - Krzyknęła mama, kiedy tylko weszliśmy do mojego domu.
Nie za bardzo zdążyliśmy wyschnąć.
- Bawiliśmy się. - Rodzicielka jedynie pokręciła głową, mamrocząc coś pod nosem.
- Przyniosę wam ręczniki. - Oznajmiła.
- Dzięki, mamuś! - Krzyknęłam, zanim całkowicie zniknęła za rogiem.
- Widziałeś jej minę? - Odezwałam się do bruneta. Ten jedynie skinął głową i parsknął śmiechem. - Dziękuję, Luke. Za cały dzisiejszy dzień.
- Nie ma za co. - Chłopak pocałował mnie w czoło, na co uśmiechnęłam się pod nosem.
Nagle, dotarł do nas krzyk mamy. Popatrzyliśmy na siebie i pędem ruszyliśmy w stronę, z której dobywał się głos.
Mama jest w spiżarce i patrzy na coś, co znajduje się tuż przed nią, lecz ona nam to zasłania, więc nie możemy dostrzec co to jest.
- Co się stało?
- Mamy gryzonia w spiżarce! - Krzyknęła przerażona, a ja weszłam w głąb pomieszczenia.
W oko rzuciła mi się mała pomarańczowa kuleczka, która cicho pochrapywała, na jednej z półek. Parsknęłam śmiechem, po czym wzięłam liska na ręce. Zwierzątko obudziło się, a jak spostrzegło, że to tylko ja, wtuliło się we mnie bardziej i znów zapadło w sen.
- Co ty wyprawiasz, Annabeth?! Ugryzie cię! - Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Mamuś, zapomniałam ci powiedzieć, że mamy nowego członka rodziny. Poznaj mojego pupilka.
- Przecież to lis! To jest dzikie zwierzę, Ano!
- Znalazłam go kiedyś w lesie. Miał złamaną nóżkę. Uleczyłam go i zaniosłam do domu. Zaopiekowałam się nim i go oswoiłam. Pewnego dnia, musiał uciec, ale nie miałam go jak poszukać, bo ciągle byłaś w domu. No, a teraz go znalazłaś! Kocham cię, mamo! - Krzyknęłam na odchodne.
Położyłam liska na jego posłaniu i wyciągnęłam się na łóżku. Czeka mnie długa rozmowa z mamą. Już to czuję.
+!+
Dzisiaj rozdział, taki bardziej na luzie, ale w kolejnym będzie się dziać o wiele, wiele więcej!
To nie jest koniec mojej weny, ale rozdziały nie będą się już pojawiać codziennie, z powodu powrotu do szkoły. Niestety :(
No więc... Do następnego xxx
Ewoxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top