Rozdział 8
mam grypę... i wiecie co? Nie czuje mózgu xD
*** ***
- Nie mogłem nic zrobić! - wrzasnął zrozpaczony, a łzy leciały ciurkiem po jego opalonych policzkach. Słyszałem wrzaski z dosłownie każdej strony, moja głowa pękała, a oddech był nie równy. Nie miałem pojęcia co się ze mną działo, a informacje, które przed chwilą otrzymałem w ogóle do mnie nie docierały.
- ZABIŁEŚ GO!!! - krzyknęła Annabeth i spróbowała uderzyć biednego Aleksego z liścia w twarz, ale jakiś dzieciak od Apolla ją powstrzymał... nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ja stałem tak i próbowałem pojąć w jaki sposób Percy i Jason ominęli Aleksego i poszli się ,,bawić" z potworami... wiedziałem, że był to pomysł syna pana mórz, a Grace zgodził się by nie wyjść na tchórza. Jackson był w stanie krytycznym jak to łagodnie ujął Solace, jednak ja wiedziałem swoje... *nie zabieraj mi go* pomyślałem załamany. Mimo, że już go nie kocham to i tak nie jestem gotów by go stracić... nie chcę go teraz tracić...
Nagle drzwi wejściowe do lecznicy się otworzyły, a z budynku wyszedł Solace... mina chłopaka była zaskakująco poważna. Lekko spięty spojrzałem z ukosa na blondyna i odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści. Annabeth wyrwała swój nadgarstek z uścisku dzieciaka Apollina i spojrzała na Will'a po czym nie odzywając się ani słowem , odepchnęła blondyna na bok i wparowała do środka budynku.
- ...co... co z nim? - zapytał Al
- ... stan... jest stabilny - odparł lekko zachrypniętym głosem i zwrócił wzrok na mnie, a na jego bladej opalonej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Westchnąłem i nie wiedząc czemu podszedłem do wyższego chłopaka, po czym odruchowo poprawiłem te jego niesforne złote kosmyki, które nie apetycznie zasłaniały te błękitne jak bezchmurne niebo oczy...
- Idź spać Solace... jesteś padnięty – mruknąłem ze spokojem wpatrując się w zaskoczoną twarz Will'a, który najwidoczniej nie spodziewał się po mnie czegoś takiego. Cóż, ja też się nie spodziewałem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top