Rozdział 5
*** ***
Siedziałem przy stole Hades'a (tak, Will po tym całym zajściu postanowił, że nie będzie już wystawiał na próbne mojej cierpliwości i wypuścił mnie z lecznicy...) ze spuszczoną głową i w milczeniu dźgałem jedzenie widelcem. W pawilonie było w chuj dużo herosów (cóż, mamy początek wakacji), przez co w ,,jadalni " było gwarno. Wszyscy dyskutowali o tym co robili gdy nie było ich na obozie. Westchnąłem i odsunąłem od siebie talerz pełen nienaruszonego jedzenie, po czym oparłem się o blat. Ta cała szamotanina spowodowana początkiem wakacji (a także obozu) zaczynała doprowadzać mnie do szału, wcześniej było lepiej... kiedy w każdym domu zostało około połowa dzieciaków, nikt nie wchodził sobie w drogę.
- Mogę się dosiąść? - mruknął ktoś obok mnie. Niechętnie spojrzałem w bok, uśmiechnięta morda i jasno brązowe włosy... cały Aleksy.
Lekko skinąłem głową, dając mu tym samym znak by usiadł. Syn Apolla z takim zadowoleniem na twarzy usiadł przy mnie, za blisko... stykaliśmy się ramionami.
- Chodź do naszego stołu - mruknął szturchając moje ramię.
- nie lubię tłoku, poza tym tu jest moje miejsce - wymamrotałem skonfundowany bliskością przyjaciela, bo chyba tak mogę go nazwać... przyjacielem... osoba , która się o ciebie troszczy z własnej nie przymusowej woli.
- Neeks ! - krzyknął mi do ucha. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, a przez zaskoczenie spowodowane tym wrzaskiem odskoczyłem, siedząc... prawie spadłem z ławy, ale ten błękitnooki debil mnie złapał i przyciągnął do siebie, tak że moja głowa opierała się o jego ramię. Starszy chłopak zaczął się cicho śmiać. Czułem jak kilkanaście osób patrzy się na scenę rozgrywającą się przy stole domu Hades'a.
- Odpłynąłeś - zaśmiał się i puścił mnie ( pozwalając mi się odsunąć )
- Nie lubię tłoku... przecież wiesz - wymamrotałem siadając okrakiem na ławce (tak że siedzieliśmy skierowani do siebie twarzami) Chłopak westchnął i przeczesał dłonią swoje jasno brązowe włosy.
- Zostaję z tobą... - mruknął brunet, a na jego ustach z nów wykwitł przyjacielski uśmiech. Kącik moich usług równie lekko się uniosły. Fajnie mieć jakiegoś przyjaciela.
Aleksy ,,zmusił" mnie do jedzenia i rozmowy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym... tak jak zwykle.
Lermonter chichotał jak jakaś mała dziewczynka, a ja próbowałem być dupkiem i nie uśmiechać się w publicznym miejscu
- O czym tak gadacie? - zaśmiał się ciepły głos, który sprawił, że moje policzki lekko się zaczerwieniły... Chłopak z wielkim uśmiechem wcisnął się wiedzy mnie, a bruneta obejmując nas przy okazji ramionami
- Obgadujemy ciebie. Will - zaśmiał się Al i szturchnął brata. Moje policzki zaczęły mnie jeszcze bardziej piec, a głowa prawie bezwładnie opadł w dół tak, że włosy zasłaniały moją iście krwistą twarz. Aleksy widząc mają reakcje zaczął zagadywać Solece'go by ten nie zwracał na mnie uwagi... jak to dobrze mieć przyjaciela, który wie, że bujasz się w jego bracie i postanawia Cię jeszcze ratować przed pośmiewiskiem. Obozowicze powoli zaczęli opuszczać pawilon, ale najwidoczniej Will'owi to nie przeszkadzało bo dalej mnie obejmował. Zacisnąłem palce na materiale spodni i zacisnąłem z całej siły powieki...
- Możesz łaskawie mnie puścić i iść? - zapytałem zachrypniętym głosem... błąd... i po co ja się odzywałem? Synowie Apolla przestali rozmawiać i spojrzeli na mnie.
- Nie? Jako twój lekarz muszę dbać o twoje wyżywienie i samopoczucie - odparł ciepło
- właśnie niszczysz moje samopoczucie - wymamrotałem i zebrałem jego ramię ze swojej talii .
- Nico chodźmy razem na trening - wtrącił się nagle Aleksy, chyba zauważył, że zaraz się pozabijam z jego bratem, wiec postanowił ratować sytuacje. Przez chwilę wpatrywałem się z żądzą mordu w blondyna. Po chwili odwróciłem wzrok od Willa i spojrzałem na Lermontov'a, a no moją twarz z nów wstąpił ten poker face
- Niech ci będzie - burknąłem niczym napuszone dziecko
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top