Rozdział 11

Zaznaczam, że czytasz to na własna odpowiedzialność nie będę wyjaśniać co się stało, ani pisać w komentarzach czy to koniec

*** ***

- To, że pokłóciłeś się z moim bratem nie znaczy, że od razu musisz popadać w jeszcze głębszą depresję i próbować się zabić - stwierdził Aleksy opierając się o pień starego drzewa i obserwując jak wyżywam się na potworach.

- NIE PRÓBUJE SIĘ ZABIĆ!! - krzyknąłem wściekły i z całej siły zamachnąłem się moim mieczem ze stygijskiego żelaza na jedną z harpii, która znajdowała się ciut za blisko moich niczym nie osłoniętych pleców. Kłótnia z Will'em miała miejsce dwa dni temu, od tej pory w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Już kolejny raz opuściłem teren obozu z zamiarem zabicia każdego napotkanego potwora, a by pokusić los jeszcze bardziej jak na złość Lermontovi, który chodził mnie ,,pilnować" używałem mocy by ułatwić stworom zlokalizowanie mnie.

- Nie odchodź tak daleko od obozu Di Angelo! - krzyknął nagle Al, gdy ja oddalałem się coraz bardziej od granicy obozu.

- Umiem o siebie zadbać Lermontov! W końcu przeżyłem pobyt w TARTARZE! - odkrzyknąłem, przyzywając kilku umarłych, po czym już lekko zmęczony usiadłem na ziemi. Zmrużyłem oczy słysząc jak syn Apolla woła mnie coraz głośniej, przez co zacząłem się jeszcze bardziej irytować. Przetarłem oczy i wstałem z ziemi, spoglądając na pozostałości po moich niegodnych przeciwnikach i umarłych czekających na dalsze rozkazy.

- NIE CZEKAJ NA MNIE! - krzyknąłem na odchodne i ruszyłem dalej w głąb lasu z zamiarem znalezienia BARDZIEJ ekscytujących i wymagających przeciwników.

***

- Najpotworniejsze istoty żyją w Tartarze - mruknął cicho duch, gdy przedzieraliśmy się między drzewami. Mimo, że słońce chyliło się już ku zachodowi to ja i tak nie miałem zamiaru wracać do obozu, w którym najprawdopodobniej czekali na mnie Jason i Solace...

- Wiem, byłem tam już i szczerze mówiąc nie mam zamiaru z nów tam trafić tylko dlatego, że jakiś głupi duch daje mi chujową wskazówkę - warknąłem poirytowany tym jakże pomocnym pomysłem mojego jakże inteligentnego towarzysza - Wynoś się stąd... nie przyzywałem cię, więc co ty tu na Hadesa robisz? - zapytałem zatrzymując się w miejscy i spoglądając lekko zaciekawionym wzrokiem na ledwo widoczny obraz, rozmytej w powietrzu istoty.

- Król Podziemi martwi się o swego jedynego potomka, który jest jego jedynym synem, więc to chyba normalne, że chcę mieć go na oku by nie zrobił nic głupiego - odparła spokojnie zmora wykrzywiając przy tym usta w przerażającym uśmiechu. Zmarszczyłem czoło przetrawiając, że prawdopodobnie mój ojciec może się o mnie martwić * z nów Olimpowi grozi zagłada? * pomyślałem z ironią. Już miałem coś powiedzieć gdy nagle w moje nozdrza uderzył dość silny zapach krwi. Zwolniłem kroku i idąc jak najostrożniej nasłuchiwałem choćby najcichszego szmeru. Z każdym krokiem zapach krwi i stęchlizny stawał się jeszcze silniejszy, a do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki cichych jęków bólu. Odruchowo ująłem w dłonie miecz i rozejrzałem się dookoła. Po kilku minutach marszu stanąłem przed wejściem do jakiejś groty ukrytej między drzewami... słońce już zaszło, więc trudno mi było dostrzec to co się dzieje na zewnątrz, a próba sprawdzenia co jest w jaskini, bez wchodzenia do środka była bezsensowna. Przełknąłem ślinę i niepewnie wszedłem do grotu, kiedy tylko znalazłem się dobre dwa metry od wyjścia poczułem jak powietrze staje się cięższe i wilgotne. Mój oddech już na początku był nie równy, tętno przyspieszyło ze strachu i adrenaliny, a przez dużą wilgoć moje usta z trudem łapały kolejny oddech.
Nie wiem jak długo błąkałem się po zawiłych korytarzach, przez otaczającą mnie ciemność straciłem całkowicie rachubę czasu. Kolejny zakręt... i...

- Ann... - wyszeptałem zaskoczony obecnością dziewczyny w TAKIM miejscu. Znajdowaliśmy się w dużej grocie, gdzieniegdzie strop był podtrzymywany przez kamienne kolumny, a na środku paliło się małe ognisko, oświetlając lekką łuną niewielką część pomieszczenia. Niewiele myśląc upuściłem miecz i klęknąłem przy nieprzytomnej córce Ateny, a moje oczy szybko zlustrowały jej ciało. Przełknąłem ślinę czując suchość i ucisk w gardle, gdy patrzyłem na dość sporą ranę na brzuchu blondynki. Przyłożyłem dłonie do głębokiego cięcia na jej ciele... czułem jak ubranie Chase lepi się od zaschniętej krwi... Mimo, że zawsze czułem ogromną zazdrość do szarookiej to w tej chwili, gdy czułem jak jej dusza opuszcza świat żywych do moich oczu mimowolnie cisnęły się łzy. Odwróciłem wzrok i przygryzłem dolną wargę. Już miałem zasłonić martwe szare tęczówki Annabeth, gdy nagle usłyszałem okropnie głośny ryk, a po chwili lekkie trzęsienie ziemi. Do moich żył trafiła kolejna dawka adrenaliny, a zakrwawiona dłoń automatycznie powędrowała w stronę leżącego na ziemi miecza. W walce brałem już udział tyle razy, że mimo szoku spowodowanym utratą przyjaciółki moje ciało samo wiedziało co powinno robić. Wstałem powoli z klęczek i przybrałem postawę bojową.

***

- TAM! Szybciej!- krzyknął Jackson i popędził w kierunku kolejnego ryku, ja natomiast przystanąłem i na wszelki wypadek rozejrzałem się dookoła. * Co ten kretyn sobie myślał, że wyszedł z obozu samemu!? I jeszcze nie wrócił, kiedy zachodziło słońce! * pomyślałem rozwścieczony zachowaniem syna Pana Podziemi. Zacisnąłem dłonie w pięści i puściłem się pędem za znikającym synem Posejdona. Błąkaliśmy się po lesie z dobrą godzinę, a każda stracona minuta zmniejszała nasze szanse na znalezienie Nico żywego... na samą myśl o śmierci czarnowłosego czułem bolesne ukłucie w sercu, co dawało mi większą determinacje do znalezienia go, wyściskania, a potem uduszenia własnymi rękoma za zrobienie czegoś tak nieodpowiedzialnego!

***

Zamachnąłem się, ale mimo najszczerszych starań ostrze nie dosięgnęło bestii, gdyż ta zrobiła kolejny unik. Czułem okropny ból w lewej nodze, który nieprzyjemnie rozchodził się po całym ciele. Ledwo zdołałem uniknąć ostrych niczym brzytwy pazurów mantikory, która próbowała dosięgnąć nimi mojej głowy i klatki piersiowej. Rękojeść miecza wyślizgiwała mi się z pomiędzy zaciśniętych palców, więc szybko przerzuciłem go z prawej do lewej. Po kolejnej szarży potwora syknąłem z bólu czując jak jej szpony dosięgnęły mojego prawego ramienia, korzystając z bliskości hybrydy spróbowałem choćby ją zadrasnąć. Niestety mimo najszczerszych starań nie byłem w stanie trafić przeciwnika, a lepkie od krwi mojej i Ann dłonie nie pozwalały na wygodne trzymanie ostrza. Już nawet nie próbowałem walczyć z potworem... zacząłem powoli się wycofywać, a w akcie jeszcze większej desperacji zacząłem modlić się do ojca, ze złudną nadzieją, że może tym razem Pan Podziemi wysłucha moich próśb.

- NICO!! - usłyszałem krzyki odbijające się echem o nierówne kamienne ściany jaskini, kiedy ja ledwo trzymając się na nogach odparowywałem kolejne ataki. Nagle do pieczary wpadły jakieś cienie, nie byłem w stanie dostrzec kim są te osoby, gdyż było zbyt ciemno. Trzymając przed sobą miecz, oparłem się plecami o jeden z filarów bacznie obserwując jak bestia cofa się w mrok.

- O Zeusie! Nic ci nie jest!? - krzyknął przerażony chłopak, który doskoczył do mnie, kładąc mi ręce na ramionach i szarpnął mną przez co upuściłem miecz i straciłem resztki sił. Nogi ugięły się pod ciężarem mojego ciała i gdyby nie ramiona, które silnie objęły mnie w pasie chroniąc tym samym przed bliskim zetknięciem się z ziemią, najprawdopodobniej stracił bym przytomność.

- Nico? - zapytał przerażony blondyn, przyciskając mnie jeszcze mocniej do swojej klatki piersiowej.

- Musimy stąd wyjść... - mruknąłem z trudem stając na ziemi o własnych siłach. Will obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem... moje ciało drżało z zimna i wyczerpania, ale mimo to uparcie zabrałem oplatające mnie ręce starszego chłopaka. Błękitnooki jeszcze tylko zmierzył mnie od stóp do głów lekko krzywiąc się na widok ran, po czym kiwnął twierdząco głową i schylił się podnosząc mój miecz, po czym bez słowa z nów oplótł mnie w pasie.

- Percy idziemy - powiedział stanowczo syn Apollina spoglądając na klęczącego na ziemi Jacksona

- Ona nie żyje... - mruknąłem z dziwnym uciskiem w sercu... * Kocham cię, ale nie obchodzi mnie, że twoja dziewczyna właśnie się wykrwawiła, więc chodź * pomyślałem lekko zgorszony moimi ludzkimi odruchami.

- Co... czemu jej nie pomogłeś!? - wrzasnął wściekły syn Posejdona zrywając się z ziemi i podszedł do mnie, złapał mnie za przód koszulki, wyrywając tym samym z bezpiecznych objęć Solace'a i nim któryś z nas zdążyło zareagować brunet z całej siły uderzył mnie w brzuch●. Poczułem jak mój żołądek skręca się z bólu, a z moich ust wydobył się zduszony krzyk. Upadłem na kolana i odruchowo złapałem się za ranę, z której z nów wesoło zaczęła wyciekać szkarłatna ciecz.

- JACKSON!! - wrzasnął Will stając pomiędzy mną, a żądnym krwi herosem.

- To... to nie ja ją zabiłem - zacząłem chrapliwym głosem powoli wstając z klęczek - Tylko mantikora - dodałem opierając się o ramię blondyna, by jakoś utrzymać równowagę. Jackson i Solace zaczęli się ze sobą kłócić, kompletnie ignorując fakt, że znajdujemy się w dość niebezpiecznej sytuacji i to nie czas na wypominanie sobie wszystkich życiowych błędów. Ja natomiast siedziałem na ziemi czekając aż skończą i próbując nie zasnąć... próbowałem przemówić im do rozsądku, lecz ci ciągle ignorowali moje słowa, a ich rozmowa w krótkim czasie przerodziła się we wrzaski, przez co nawet nie zauważyliśmy naszego przeciwnika.

***

Percy leżał nieprzytomny na kamiennej podłodze, na której gdzieniegdzie można było dostrzec ślady krwi... największa plama szkarłatu znajdowała się w miejscu, w którym klęczałem... moje ubranie i ręce także były nią pokryte, a całej dramaturgii dodaje fakt, że nie była to tylko moja krew. Po mojej twarzy spływały łzy mieszając się z brunatną posoką, gdy bezskutecznie próbowałem pobudzić bicie serca chłopaka leżącego na ziemi... Mimo, że czułem jak jego dusza opuszcza świat żywych to i tak nie przestałem reanimować tego kretyna. Przed oczami dalej miałem obraz skaczącego w moją stronę potwora i wrzasków dwójki herosów. Z przerażeniem zamknąłem oczy szykując się na śmierć... jednak ta nie nadeszła... a zamiast mnie na ziemi leżał skąpany we własnej krwi syn Apolla.

- Oddaj... mi go - wychrypiałem błagalnie przez łzy, kładąc głowę na klatce piersiowej martwego blondyna...

- Ojcze... proszę... to ja powinienem był umrzeć! - krzyknąłem w kiedyś pomarańczową obozową koszulkę, która teraz z resztą jak wszystko dookoła była czerwona... przez moje ciało zaczęły przechodzić dreszcze, a z oczu zaczęło płynąć jeszcze więcej łez. Łkałem jak dziecko wtulony w martwe, zimne ciało prosząc bogów by dali mu jeszcze jedną szansę

- Kończysz piętnaście lat dobrze wiesz, że możesz poprosić o wszystko, a wybierasz coś takiego? - powiedział spokojnie Pan Podziemi kucając przy mnie i kładąc mi dłoń na głowie. Wciągnąłem cicho powietrze i przetarłem twarz wycierając łzy, po czym z powagą w oczach spojrzałem na ojca.

- ... ja... Oddam ci za niego swoją duszę - powiedziałem stanowczo zaciskając palce na lepkim materiale obozowej koszulki Will'a. Hades nic nie odpowiedział, a kąciki jego ust lekko się uniosły. Zamknąłem oczy czując jak ojciec całuje mnie w czoło mówiąc przy tym ,, zaśnij, a ja zajmę się resztą "

● Nico ma trzy głębokie rany na prawym boku, podobnie na lewej nodze i ugryzienie na prawym ramieniu :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top