Rozdział 1

Biegłem ile sił w nogach, przedzierając się między gęsto rosnącymi drzewami. Las był na tyle obszerny, że miałem wielką nadzieję, iż uda mi się w nim zgubić moich ,,oprawców". Nogi powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, nie trudno się dziwić skoro muszę dobiec z jednego końca lasu, na drugi.
Skręt w lewo. Krzaki blokujące drogę. Wrzaski odbiegające z każdej strony. Cienie, które przemykały obok mnie. Palący ból w klatce piersiowej. Moje palce zacisnęły się jeszcze mocniej na kawałku materiału, który tak uporczywie ściskałem w dłoni... gałęzie drzew, o które ocierało się moje ciało podczas bezskutecznej ucieczki, raniło je przez co miałem masę zadrapań i otarć.

- TAM JEST!! - usłyszałem kolejny krzyk, tym razem bliżej...
* Czekaj!Gdzie jej jestem!? TO W DRUGĄ STRONĘ!!!! * pomyślałem i z przerażeniem stwierdziłem, że muszę się zawrócić, zatrzymałem się i spojrzałem za siebie, widziałem hełmy z niebieskimi oznaczeniami... nie zgubię ich.
Niewiele myśląc wdrapałem się pośpiesznie na najbliższe drzewo i ukryłem się w jego konarach. Moje serce zaczęło walić jak oszalałem, gdy widziałem jak osoby z przeciwnej drużyny przebiegają obok drzewa i biegną dalej. Straciłem panowanie nad własnym ciałem. Moje ręce zaczęły lekko drżeć, a nogi nie były w stanie unieść mojego ciała z powrotem do pozycji stojącej... Wciągnąłem głęboko powietrze i mając całkowicie gdzieś wszystkie możliwe konsekwęcje, podniosłem się ostrożnie, opierając się plecami o pień drzewa by nie stracić równowagi. Świat zawirował, a ja gwałtownie złapałem się za gałąź by nie upaść na ziemię... jednak ów gałaź postanowił, że dokopie mi jeszcze bardziej i złamała się. Straciłem równowagę i runąłem z impetem w dół. Gdy moje plecy uderzyły o trawę, poczułem ból rozchodzący się po moim całym ciele. Z moich ust wydobył się cichy jęk gdy bezskutecznie próbowałem choćby usiąść. Wciągnąłem głęboko powietrze i zebrałem się w sobie by wstać. Chwiejnym korkiem zacząłem iść w stronę sztandaru mojej drużyny. Mimo, że moja głowa pękała na milion części, to brnąłem dalej nie przejmując się obolałym ciałem. Moje nogi były jak z waty... co jakiś czas wpadłem na pnie drzew, by chodź trochę utrzymać równowagę .
Po około 10 minutach ,,marszu" usłyszałem jakichś szelest niedaleko mnie... zamarłem na dosłownie pół sekundy, po czym rzuciłem się pędem do przodu *Błagam bym zdążył!* pomyślałem zrozpaczony i wpadłem na polanę... za duży hełm zasłaniał mi częściowo pole widzenia, więc nie byłem w stanie dostrzec czy ktoś z niebieskich nie czaił się gdzieś w gęstwinie
Nasz sztandar stał. Postąpiłem krok do przodu, a świat z nów zawirował... nie wiedząc czemu obraz zamazał się, zamrugałem kilku krotnie i okazało się, że teraz wszystko jest położone do góry nogami. Spojrzałem tam gdzie znajdowały się moje nogi... w okół prawej kostki miałem owinięty dość gruba metalowa żyłka, która bardzo boleśnie zaczęła wbijać się w moją (teraz) nagą skórę na kostce.

- Hadesie... - warknąłem i mało myśląc szarpnąłem uwięzioną kończyną. Poczułem jeszcze większy ból, który przeszył moją nogę. Spróbowałem się uwolnić jeszcze kilka razy, ale moje starania sprawiały, że pułapka coraz mocniej opinała moją kończynę.
Zamknąłem oczy i zacząłem głęboko oddychać by chodź trochę się uspokoić *Nie panikuj... musisz być SPOKOJNY* zacząłem na siebie wrzeszczeć w myślach co jeszcze bardziej mnie zirytowało i sprawiło, iż straciłem nadzieję. Znajdą mnie zapewne osobniki z przeciwnej drużyny, zabiorą swój sztandar, wyśmieją i pójdą po flagę czerwonych... po moją flagę !

*** ***

:D i jak? mniej dramatyczniej niż ostatnio?

Przepraszam za błędy ! :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top