Rozdział 11. Koszula w nieśmiałki

Kiedy Syriusz podszedł do swoich rodziców i brata, zauważył, że jego matka przypatruje się Elise, mrużąc oczy.

— Kim jest ta dziewczyna, z którą się żegnałeś, synu? — zapytała, przenosząc wzrok na Syriusza.

Brunet dyskretnie przewrócił oczami.

— Ja też się cieszę, że cię widzę, mamo — odparł, ignorując zadane mu pytanie. Pani Black widocznie nie zamierzała odpuścić.

— To córka Mayersów, zgadza się?

— Tak, to Elise Mayers — odparł Syriusz z irytacją. — I co w związku z tym?

— A to, że jej matka to szlama — odpowiedziała pani Black, krzywiąc się. — To nie jest towarzystwo dla ciebie, rozumiesz, Syriuszu?

Chłopak tylko zacisnął ukryte w kieszeniach płaszcza dłonie w pięści. Po chwili Blackowie deportowali się do swojego domu.

Elise i Andrew zostali przywitani na peronie przez swojego ojca, Philipa Mayersa. Z kieszeni płaszcza mężczyzny wyglądał nieśmiałek, podobnie jak w przypadku jego córki.

— Dobrze minął wam pierwszy semestr? — zainteresował się, zanim deportowali się do swojego domu.

— Jasne, tato — Andrew pokiwał głową. — Najtrudniejsze dopiero przede mną.

— Owutemy to ważny egzamin, synu — pan Mayers pokiwał głową. — A jak u ciebie, Ellie? — zwrócił się do córki, pamiętając, jak dwa lata temu on i jego żona martwili się, że będzie samotna.

— Wszystko jest dobrze — odparła, kompletnie pomijając kwestię wróżby Delilah. Jesień już minęła, więc postanowiła na razie się tym nie przejmować i mieć nadzieję, że nigdy się to nie sprawdzi. No i nie chciała dawać rodzicom powodów do obaw.

Po przybyciu do domu dwójka rodzeństwa została od razu wyściskana przez panią Mayers oraz poczęstowana ciepłym kakao. W czasie gdy kobieta przeprowadzała z nimi wywiad dotyczący ocen, o framugę drzwi kuchennych oparła się starsza córka Philipa i Carole, czyli Samantha. Wyglądem o wiele bardziej przypominała matkę niż pozostała dwójka rodzeństwa - tak jak Carole miała brązowe włosy i niebieskie oczy, a także podobne rysy twarzy. Różniły je zainteresowania - Samantha uwielbiała szyć, natomiast w kręgu zainteresowań jej matki leżała raczej muzyka.

— Fajnie, że wróciliście — powiedziała z uśmiechem. Oczy jej błyszczały, jakby przed chwilą wpadła na jakiś genialny pomysł, którym zamierzała się z kimś podzielić.

Jak się okazało, to Elise dostąpiła zaszczytu poznania jej planu.

Kiedy tylko blondynka opróżniła swój kubek kakao, siostra poinformowała ją, że idą na "siostrzane pogaduchy". W międzyczasie Samantha szyła coś na maszynie do szycia. Jak się okazało, była to koszula dla Elise, którą tworzyła z granatowego materiału.

— A jak się poznałaś z tym Christianem? — zainteresowała się Elise. Jeszcze nie miała okazji dowiedzieć się czegoś więcej o chłopaku siostry.

— Generalnie to w pracy — odparła, przerywając, by wybrać odpowiedni kolor nici. — Pilnie potrzebował skrócić spodnie, ale okoliczne zakłady krawieckie mogły mu zaoferować skrócenie na późniejszy termin... O, ten zielony będzie pasował — powiedziała, podnosząc zwój nici w jasnozielonym kolorze.

Elise pokiwała głową.

— Tak, chyba będzie pasował. A co dalej?

— Akurat ja wyrobiłam się z moimi zamówieniami, więc mogłam też skrócić spodnie Christianowi — odparła i zaczęła nawlekać nitkę na igłę. — Był mi tak wdzięczny, że aż zaprosił mnie na kawę, chociaż ja tylko wykonywałam swoją pracę. Ale jakoś nie narzekam — dodała, uśmiechając się szeroko.

Elise uśmiechnęła się. Samantha była szczęśliwa w swoim związku, a widok szczęśliwej siostry tylko potęgował radość Elise. No i jak jakaś szalona przepowiednia miałaby czelność to psuć?

Tyle że przepowiednie miały gdzieś maniery i mogły bezceremonialnie wywrócić wszystko do góry nogami.

— Ale hola, hola, siostrzyczko, nie rozmawiajmy tylko o mnie — Samantha ze śmiechem pogroziła siostrze palcem, po czym wbiła igłę w tkaninę. — Jak tam u twojego chłopaka?

— Powiem ci, jak tylko będę go miała — odparowała Elise ze śmiechem — albo sam ci to powie.

— Pewnie, osobiście go o to zapytam — odrzekła Samantha, wyszywając coś na materiale, jednak blondynka nie miała pojęcia, co to takiego. — Ale poważnie, naprawdę nie podoba ci się żaden chłopak?

Wzrok Elise powędrował do sufitu, kiedy zastanawiała się nad odpowiedzią. Jak na razie nie spotkała jeszcze nikogo, kogo lubiłaby jakoś bardziej.

Samantha na chwilę przestała wyszywać, by utkwić wzrok w swojej siostrze, która widocznie zastanawiała się, jak wybrnąć z tego pytania.

— Może pewnego dnia ktoś taki się znajdzie — Elise wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że Samantha odpuści sobie dalsze pytania.

Szatynka uśmiechnęła się do niej.

— Życzę ci tego, Ellie.

Elise odwzajemniła uśmiech, po czym spojrzała na kształt, który wyszywała Samantha. Wyglądał dosyć znajomo...

— Zaraz, zaraz — powiedziała Krukonka, po czym przeniosła wzrok z koszuli na Maxa śpiącego na kołdrze i z powrotem. — To nieśmiałek!

— Czekałam, aż zauważysz — roześmiała się Samantha. — Podoba ci się? Starałam się, żeby jak najbardziej przypominał nieśmiałka, ale to trochę trudne...

— Jest wspaniały — zapewniła ją Elise. — I wygląda jak prawdziwy.

— Cóż, musi mieć kilku przyjaciół, nie uważasz? — zaśmiała się jej siostra, po czym sięgnęła po więcej zielonej nici, by wyszyć jeszcze więcej nieśmiałków.

Koniec końców na koszuli Elise było pełno nieśmiałków, a całe ubranie było już prawie gotowe.

— Poczekaj, bo przywiozłam ci prezent świąteczny — powiedziała Elise, po czym wygrzebała z jeszcze nierozpakowanego kufra zestaw ozdobnych nici, guzików i innych drobiazgów i  zaniosła go siostrze.

— Och, dziękuję, Ellie — uśmiechnęła się Samantha. — Twoja koszula też niedługo będzie gotowa.

Blondynka odpowiedziała jej uśmiechem.

Pod wieczór Elise towarzyszyła swojemu tacie przy pracy. Choć były święta, to przecież zwietrzęta nie mogły czekać i potrzebowały opieki. Pan Mayers zajmował się rannymi zwierzętami i wypuszczał je na wolność. Wszystko to mieściło się w starej szopie, która była powiększona od środka i zabezpieczona przed mugolami. Po wejściu do środka były widoczne jedynie narzędzia do pracy w ogrodzie, worki z ziemią i nasiona, jednak po wypowiedzeniu odpowiedniego zaklęcia ujawniały się drzwi do ukrytego pomieszczenia, w którym Philip Mayers zajmował się swoimi pacjentami.

Elise karmiła demimoza pojedynczymi roślinkami, natomiast jej tata wlewał wodę do poidła małego hipogryfa. Zwierzę zostało przez niego znalezione w lesie. Dodatkowo było zranione, a panu Mayersowi nie mieściło się w głowie, jak można tak traktować zwierzęta. O ile oczywiście winę ponosili czarodzieje.

— Na pewno wszystko w porządku w Hogwarcie? — zapytał pan Mayers. — Wydajesz się być jakaś przygaszona, Ellie.

Elise uśmiechnęła się do taty, chcąc przekonać go, że wszystko jest w porządku i nic jej nie martwi. A już na pewno nie jakieś wróżby.

— Chyba byłam trochę zmęczona — odpowiedziała, starając się brzmieć jak najpewniej. — Wiesz, tato, przed końcem semestru całkiem sporo zadają...

— Wiem, Elise, ale myślałem, że jesteś taka przygaszona przez tą Keirę — odpowiedział, patrząc badawczo na córkę.

— Keira nie odzywa się od dwóch lat — Elise wzruszyła ramionami. — Nie mam się czym przejmować, mam dobrych przyjaciół...

— To nas cieszy — powiedział z uśmiechem, mając na myśli siebie i panią Mayers. — A skoro jesteśmy w temacie, ten chłopak, z którym żegnałaś się na peronie, to tylko przyjaciel czy...

Blondynka spojrzała na tatę z niedowierzaniem.

— Tato, ty i Sam chyba się na mnie uwzięliście dzisiaj.

Pan Mayers roześmiał się pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top