Rozdział 29

Xaria

Kilka następnych dni było naprawdę ciężkich. Nicolas i mój ojciec publicznie ogłosili, że to mój brat, a nie ja, zostanie bossem hiszpańskiej organizacji, przez co wszyscy ludzie, z którymi przez ostatnie miesiące współpracowałam, zerwali umowy. Nikt nie traktował mnie poważnie, bo z dnia na dzień straciłam pozycję, którą wszyscy mi obiecywali. Z księżniczki mafii stałam się... Nikim.

Naprawdę dobijało mnie to, że mój brat pławił się w blasku, który tak naprawdę należał się mnie, a ja nic nie mogłam zrobić, miałam dosłownie związane ręce. Bez ludzi, bez pieniędzy, bez sojuszy... Jak miałam stać się „kimś"?

- Znów myślisz o swoim bracie? - Matias przekręcił ekran tabletu w moją stronę, więc oderwałam wzrok od maty, na której właśnie trenowaliśmy.

Brunet leżał wyciągnięty jak długi na skórzanej powierzchni, a z jego nosa płynęła strużka krwi po tym jak zbyt mocno uderzyłam go pięścią. Jego umiejętności w walce nadal były dość ograniczone, ale nie zamierzałam dawać mu taryfy ulgowej, bo przez to niczego by się nie nauczył. Tym oto sposobem, w ciągu ostatnich dni chodził ciągle z rozwalonym nosem, przeciętą wargą, albo siniakiem pod okiem. W naszym przypadku przemoc domowa nabrała zupełnie innego znaczenia, ale chyba mu to nie przeszkadzało, bo wieczorami wynagradzałam mu to w łóżku jak najlepiej potrafiłam, a akurat na tym polu Matias spisywał się znakomicie.

- Nie. Teraz właśnie myślę o twoim kutasie. - wyszczerzyłam się, a on wywrócił oczami ze śmiechem.

- Sypialnia? - w zabawny sposób poruszył brwiami.

- Kusząca propozycja, ale chyba mieliśmy walczyć.

- Muszę poprosić o pomoc Ikara, bo on przynajmniej nie łamie mi za każdym razem nosa.

- Ojej, tylko raz mi się zdarzyło. Nie moja wina, że masz refleks szachisty. - skrzywiłam się z udawanym niesmakiem.

Brunet wyciągnął w moim kierunku rękę, a gdy ją chwyciłam, zamiast wstać, pociągnął mnie na matę obok siebie. Wylądowałam na jego ciepłym, lekko spoconym ciele i oparłam głowę na jego nagiej klatce piersiowej. Nigdy nie byłam zwolenniczką przytulanek, ale z Matiasem wszystko było inne. Czasami nie mogłam utrzymać rąk z daleka od niego. Właściwie to, nigdy nie mogłam utrzymać rąk z daleka od niego.

- Wymyśliłaś już, co dalej robimy z twoim ojcem i bratem?

- Najpierw muszę wymyślić jak odbudować moje relacje z dostawcami i pozyskać nowych kupców. Biznes musi się kręcić, a w ostatnich dniach nie sprzedaliśmy dosłownie niczego. Broń poleży w magazynie przez jakiś czas, ale co z narkotykami? Wolałabym się ich pozbyć jak najszybciej, a handlowanie małymi ilościami nie wchodzi na naszym terenie w grę, bo to się nie opłaca. - zaczęłam zataczać delikatne kółeczka na jego torsie, wywołując tym gęsią skórę na jego skórze. - Najpierw odbuduję swój oddział, a później wytoczę większe działa.

- Bez pomocy będzie nam naprawdę ciężko.

- Wiem. - uśmiechnęłam się smutno, gdy w czuły sposób pocałował moje czoło.

- Coś wymyślę.

- Jesteś najinteligentniejszym mężczyzną jakiego znam, ale obawiam się, że nawet ty nic nie poradzisz. Pewnie niedługo będę musiała przyznać, że nie jestem tak świetna jak mi się wydawało.

Naprawdę tego nienawidziłam, ale coraz częściej nawiedzały mnie myśli o poddaniu się i ucieczce z podkulonym ogonem. Jednego dnia wstawałam gotowa do walki z całym światem, a innego miałam ochotę schować się pod kołdrę i zapomnieć o wszystkim, z czym musiałam się mierzyć.

- I mówi to kobieta, która była torturowana przez Rosjan? Która całe życie musiała walczyć z mężczyznami i udowadniać swoją wartość? Która torturowała i zabiła mężczyznę, bo zrobił krzywdę jej jeńcowi?

Odczytałam słowa zapisane na ekranie jego nowego tableta i od razu się spięłam. Odsunęłam się od jego ciepłej klatki piersiowej i usiadłam na macie, gotowa do ucieczki, jeżeli tylko bym musiała mierzyć się z kolejną przeciwnością losu. Przez ostatnie wydarzenia całkiem zapomniałam o tym, co zrobiłam z dawnym opiekunem Matiasa i nawet mu się do tego nie przyznałam. Obawiałam się, że może uznać mnie za skończoną wariatkę, albo potwora, bo przecież on w swoim życiu celowo nie skrzywdził nawet muchy.

- Kto ci powiedział?

- Nicolas.

Przełknęłam ślinę, mocno zaciskając dłonie na swoich udach. Ostatnie czego chciałam to utrata Matiasa, ale przecież skoro znał prawdę i nadal tutaj ze mną był, to chyba rzeczywistość mu nie przeszkadzała.

- Jesteś zły? Pytam, bo nie wiem czy się z tobą kłócić i przejść do ataku argumentami czy może jednak...

- Nie jestem zły.

- To dobrze, bo gdyby było trzeba, zrobiłabym to jeszcze raz.

- To było dość radykalne, ale wiem, że zrobiłaś to w dobrej wierze. Zrobiłaś to dla mnie i dlatego ci dziękuję. Wolałbym się dowiedzieć o tym od ciebie, ale dobre i to. - wyciągnął do mnie rękę i czule pogładził mój policzek.

- Dopóki jestem blisko, nikt nie będzie cię krzywdził, Matiasie.

- Dopóki jesteś blisko, może krzywdzić mnie cały świat.

~~*~~

Mój telefon zaczął głośno dzwonić, a ustawiona melodia boleśnie uświadomiła mi, że próbował się ze mną skontaktować ktoś, kogo numeru nie mam wpisanego do książki. Matias jęknął w charakterystyczny dla siebie sposób, jednak nie byłam pewna czy był to jęk zadowolenia, bo właśnie ssałam jego pulsującego kutasa czy może jednak rozpaczy, że oderwę się od niego i będę chciała oderwać. Mocniej wepchnęłam do gardła jego twardego penisa i ścisnęłam go ręką u podstawy, aż zadrżał, a z jego gardła wydobyła się kolejna porcja pomruków. Telefon nie przestawał dzwonić, więc przyspieszyłam swoje ruchy, chcąc jak najszybciej doprowadzić go do orgazmu i móc opieprzyć osobę, która tak bezczelnie przerywała mi jedno z moich ulubionych w ostatnich dniach zajęć.

Porcja ciepłej spermy zalała moje usta, więc zlizałam wszystko dokładnie i przetarłam opuchnięte wargi wierzchem dłoni.

- Miałam zamiar cię teraz ujeżdżać, ale wygląda na to, że nadszedł czas na opierdolenie kogoś za przeszkadzanie. - wyszczerzyłam się i podniosłam z łóżka, kierując się jak mnie Pan Bóg stworzył w stronę szafki, na której spoczywał mój telefon.

Matias nadal ciężko oddychał, dochodząc do siebie po orgazmie i nic nie mogłam poradzić na to, że ciężko mi było oderwać od niego wzrok, gdy był w tym stanie. Nie pomagała także świadomość, że to ja go do tego doprowadziłam.

Telefon zaczął dzwonić po raz trzeci, więc przesunęłam palcem po dotykowym ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Halo? - warknęłam, gotowa na zmieszanie z błotem intruza.

- Isaac Harris. - usłyszałam po drugiej stronie niski, męski głos, od którego przeszły mi ciarki po plecach.

Między nami zaległa długa, niezręczna cisza. On milczał, bo czekał na moją reakcję, a ja milczałam, bo nie wiedziałam jak powinnam zareagować. Buzował we mnie gniew i sama myśl, że boss amerykańskiego oddziału dzwonił do mnie, aby mnie poniżać, wywoływała u mnie białą gorączkę.

- Dzwonisz, żeby się chełpić?

- Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na „ty". - jego głos miał brzmieć groźnie, jednak ani trochę się go nie przestraszyłam. Nie miałam zamiaru bać się również jego.

- Nie mam zamiaru szanować tchórza, który boi się kobiety.

- Dlaczego miałbym się ciebie bać? - tym razem się zaśmiał, a ja z trudem powstrzymałam się, żeby nie rzucić telefonem o ścianę, bo dałabym mu tym satysfakcję, że wytrącił mnie z równowagi. - Tak pewnie zapowiadałaś, że zostaniesz bossem, a doszły mnie słuchy, że twój brat przygotowuje się do zaprzysiężenia. Byłem pewien, że próżność kiedyś cię zgubi, ale stało się to szybciej, niż sądziłem.

Musiałam wziąć kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić, niestety niewiele one dały i dopiero silne ramię Matiasa, które owinęło się wokół mojej talii sprawiło, że wrócił mi zdrowy rozsądek, a chęć rozniesienia Nowego Jorku zeszła na boczny plan. Szarooki był moim hamulcem przed robieniem rzeczy, których mogłam żałować. Oparłam głowę na jego ramieniu i przymknęłam ciężkie powieki, z trudem zmuszając się do kontynuowania rozmowy z bossem.

- To nie jest próżność, drogi Isaacu. To jest wiara we własne umiejętności. Przez ostatnie dni zdążyłam już się pogodzić z myślą, że mój ojciec i brat są żałosnymi gnojami, którzy uważają kobiety za niegodne wysokich stanowisk w naszej działalności. Pozostaje mi tylko wierzyć, że ty jesteś mądrzejszy od nich i uwierzysz w swoją córkę.

Pomiędzy nami zaległa znów cisza, jednak nie była ona już tak nieprzyjemna.

- Pod koniec tygodnia mam zamiar ogłosić, że moim następcą zostanie Desire. - jego głos był pewny, ale gdzieś tam dostrzegłam nutkę czułości.

Gołym okiem było widać, że jego córka była dla niego wszystkim. Potrafił zobaczyć w niej przywódcę, a nie najsłabsze ogniwo, tak jak mój ojciec we mnie.

- Będzie świetnym bossem.

- Nie znasz jej. Nie możesz tego wiedzieć. - westchnął.

- Ja to wiem doskonale i ty to wiesz, bo gdyby było inaczej, nie zdecydowałbyś się na ten krok. Bądź przy niej, wpieraj ją, daj popełniać własne błędy, a zobaczysz, że będzie dla amerykańskiego oddziału czymś wspaniałym. Będzie nawet lepsza od ciebie, staruszku.

Do moich uszu dobiegł jego cichy śmiech.

- Twój ojciec jest idiotą i zamierzam mu o tym powiedzieć przy pierwszej okazji. Nie będzie żadnego sojuszu pomiędzy naszymi oddziałami.

- To już nie jest moja sprawa. Możesz go zaatakować kiedy będziesz chciał.

Moje mięśnie napięły się na samą myśl, że to Isaac Harris, albo jego córka doprowadzą do klęski mojego ojca, a nie ja.

- Moją decyzję w sprawie Desire przypieczętowałaś właśnie ty, Xario Santana. W dniu kiedy stanęłaś w moim hotelu, bez żadnej ochrony, bez większego planu. Przeczytałem twój list, ale z podjęciem działań miałem zamiar czekać do momentu, aż będziesz zaprzysiężona. Sprawy jednak przybrały inny obrót i twój głupi ojciec podjął taką, a nie inną decyzję, więc zawrzyjmy sojusz w tym momencie.

- Jaki sojusz? Nie jestem bossem hiszpańskiej organizacji, więc sojusz ze mną nic ci nie da.

- Nie, nie jesteś. Ale jesteś za to bossem dla swoich ludzi. Ilu ich masz?

- Pięćdziesiąt cztery osoby. - zerknęłam na Matiasa. - Właściwie to pięćdziesiąt pięć.

- To już coś.

- To nic w porównaniu z tym, co ma mój ojciec i brat. - westchnęłam ciężko. - Nic nie mogę ci zaoferować, choć bardzo bym chciała.

- Zróbmy tak. - urwał na moment, jakby szukając odpowiednich słów. - Uderzę w twojego ojca i brata. Zajmę ich na tyle, żebyś miała szansę odbudować swój oddział i pozycję, którą ci odebrali. W tym ci nie pomogę, bo akurat to musisz zrobić sama, aby udowodnić swoją wartość. Zaczynasz z niczym, więc spraw, aby każdy, kto cię zna, oddawał ci pokłon. A gdy już zbudujesz swoje królestwo... Pomożesz mojej Desire.

- Jak mam jej pomóc? - zmarszczyłam brwi, nie bardzo rozumiejąc do czego zmierzał.

- Ona nie jest tak silna jak ty. Potrzebuje kogoś, kto będzie ją wpierał.

- Ma ciebie.

- Nie wiem na jak długo. - westchnął. - Rak. W najlepszym przypadku mam pół roku. W tym czasie musisz zdobyć władzę, Xario.

Jego słowa sprawiły, że przez moje ciało przeszedł niepokój, jednak nie wiedziałam jak powinnam zareagować na to wyznanie. Powiedzenie, że mi przykro byłoby zbyt oczywiste i sztampowe, więc wolałam nie mówić na ten temat nic. Choroba Isaaca Harrisa musiała pozostać czymś odległym i nierealnym, nawet w mojej głowie.

- Skąd pewność, że gdy już ją zdobędę, pomogę twojej córce, a nie uderzę w nią, gdy będzie słaba, nie mając w tobie oparcia?

- Bo jesteś wspaniałą kobietą, która chce udowodnić mężczyznom, że płeć nie ma znaczenia. Zrobicie to razem, ty i moja córka, a ja wam pomogę jak tylko będę mógł. Pół roku. - powiedział pewnie, a ja popatrzyłam na wpatrującego się we mnie Matiasa.

- Pół roku. - powtórzyłam i do moich uszu dobiegł sygnał przerywanego połączenia.

- No to jesteśmy w domu. - Szarooki napisał na ekranie tabletu, a ja cicho zachichotałam.

- Jesteśmy. - wyszczerzyłam się jak głupia i objęłam go za szyję, wpijając się namiętnie w jego usta.

Może jednak nie będzie tak najgorzej.

Może jednak uda mi się pokazać rodzinie, że popełnili okropny błąd, lekceważąc mnie.

- Więc co teraz? - napisał, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie.

- Teraz mam zamiar cię w końcu ujeżdżać.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top