Rozdział 5

Xaria

Przyglądałam się mężczyźnie siedzącemu przede mną, jakby pochodził z innej planety. Najpierw potrąciłam go samochodem, później przetrzymywałam w swojej piwnicy, torturowałam razem z moim doradcą, a ten, gdy tylko mógł mi cokolwiek przekazać, nazwał mnie „suką". Czy on naprawę chciał zginąć? 

Podobało mi się, gdy faceci potrafili się mi przeciwstawić, ale jego zachowanie zaczynało mnie  doprowadzać do szaleństwa. Powinien się mnie bać i kulić pod moim spojrzeniem jak bezdomny szczeniak, a nie się ze mną kłócić. Już sama nie widziałam czy bardziej byłam nim zaintrygowana czy zirytowana. Podziwiałam jego odwagę czy współczułam mu głupoty? Oto najważniejsze pytanie tego poranka. 

- Nie prowokuj mnie, bo zrobię coś, czego bardzo pożałujesz. - założyłam nogę na nogę. - A teraz odpowiadaj na moje pytania. Właściwie to odpisuj. Jak masz na imię?

- Matias. - napisał od razu.

Charakter jego pisma być tragiczny i ledwo mogłam cokolwiek odczytać, ale to pewnie dlatego, że przez kilkanaście godzin siedział w niewygodnej pozycji, z rękoma związanymi za plecami.

- Co robiłeś w lesie?

- Uciekałem.

- To wiem. - wywróciłam oczami. - Zdążyłam to zauważyć, gdy wpadałeś prosto pod mój samochód. Masz szczęście, że nic mi nie wgniotłeś, bo już by cię nie było na tym świecie. - tym razem to ona wywrócił oczami, ale zrobił to w tak uroczy sposób, że postanowiłam mu to darować.

- Przed kim uciekałeś?

Przyglądał mi się przez chwilę, jakby się zastanawiał, co powinien mi odpisać. Coraz bardziej podobało mi się to, że wytrzymywał moje spojrzenie i nie spuszczał wzroku, bo dzięki temu mogłam dłużej przygadać jego pochmurnym oczom. Miałam wrażenie, że czaiło się w nich mnóstwo emocji, których próbował przy mnie nie ukazywać. Strach, ciekawość, ból. Mogłam to z niego wyczytać jak z otwartej księgi. 

Cholernie przystojnej otwartej księgi.

- Domyślam się, że przed tobą.

- Czyli byłeś w magazynie?

- Byłem. - przekręcił kartkę, bo zapisał już całą stronę i znów zaczął coś notować.

Wykorzystałam moment, gdy był zajęty udzielaniem mi odpowiedzi na pytanie i po raz kolejny dzisiejszego dnia zmierzyłam go uważnym spojrzeniem. Jego szara koszulka cała była we krwi, zresztą tak samo jak spodnie i przesiąknięty ręcznik. Widać było po nim, że jest wykończony, ale dzielnie siedział prosto. Nie wyglądał mi na jednego z członków mafii i może nie znałam wszystkich ludzi mojego ojca, ale wydawało mi się, że gdybym choć raz go zauważyła, to na pewno bym go zapamiętała. Miał w sobie coś, co przyciągało do niego wzrok. 

- Prowadziłem księgowość dla kilku Amerykanów. Przywozili do magazynu towar, a ja musiałem wszystko podliczać i przygotowywać do odjazdu, gdy znalazł się kupiec.

- Wiedziałeś czym handlują? - zmarszczyłam brwi.

- Tak. Dobrze płacili, a ja potrzebowałem pieniędzy. - skrzywił się, gdy znów unosił ręce, aby pokazać mi zapisaną kartkę.

Widocznie po spotkaniu z Ikarem nadal go bardzo bolało, ale postanowiłam go w żaden sposób nie żałować. Ten chłopak z własnej woli pracował dla moich największych wrogów, więc automatycznie stanął do walki z moim oddziałem, a dla przeciwników nie miałam żadnej litości. Gdy tylko dowiem się wszystkiego, co wie o Isaacu, zabiję go i skupię się na pogrążeniu mojego brata i pozbyciu się amerykanów z naszego terenu. Zostały mi do osiągnięcia dwa cele, które w tym momencie wydawały mi się być aż nadto realne.    

- W ilu magazynach pracowałeś?

- Trzech. - odpisał po chwili zastanowienia. - Rozrzucone są po całym mieście.

- Mają jeszcze jakieś inne? - skrzyżowałam ramiona na piersiach, bo w pomieszczeniu zrobiło się dziwnie zimno, a ja nie miałam na sobie stanika, przez co moje sutki stwardniały, a jego wzrok zbyt często uciekał w okolice moich cycków.

Wiedziałam, że podobałam się mężczyznom i często wykorzystywałam to na swoją korzyść, ale w tym momencie musiałam się skupić na pracy, a nie na tym, że z chęcią usiadłabym na jego kolanach i nadziała na jego twardego... Cholera! Pokręciłam głową, odrzucając od siebie te myśli. Dlaczego miałam na niego ochotę? To mój wróg, którego za chwilę zabiję, więc z jakiego powodu wyobrażałam sobie takie rzeczy? 

Żadnego seksu z jeńcami, Xario!

- Nie wiem. Znam tylko te trzy.

- Wiesz gdzie one się znajdują?

- Adres jednego znam na pewno, bo jeździłem tam sam, drugi znasz i ty, a trzeci jest nowy i jeździłem tam zawsze z którymś z chłopaków. - pokazał mi znów zapisaną kartkę.

- Ile dla nich pracowałeś?

- Trzy lata.

Trzy lata. 

Trzy magazyny. 

Mój teren. 

Te małe skurwysyny tyle czasu spędziły handlując wśród ludzi moich i mojego ojca, a nikt nawet o tym nie wiedział. Albo po prostu nie chciał wiedzieć. Jakoś nie mogłam uwierzyć, że Cesar nie miał informatora, który by mu o wszystkim doniósł. Na pewno już od jakiegoś czasu znał prawdę, tylko bał się zareagować, żeby nie wywołać wojny z Isaacem, która zdziesiątkowałaby naszych ludzi. Królestwo Amerykanów było praktycznie dwa razy większe od naszego i bez problemu mogliby w nas uderzyć i nawet jeśliby nas nie wykończyli, to przynajmniej zyskaliby jeszcze większą przewagę, a my spadlibyśmy na trzecie miejsce. Na razie w hierarchii byliśmy drudzy, ale w najbliższych latach miałam zamiar wprowadzić nas na sam szczyt. Isaac już niedługo straci swoją koronę. 

- Co zamierzasz ze mną zrobić? - z zamyślenia wyrwał mnie szelest kartki, którą mężczyzna zaczął machać, aby zwróciła na niego uwagę.

- Nie jesteś mi potrzebny. Mam zamiar cię zabić. - podniosłam się jak gdyby nigdy nic ze swojego miejsca i wzięłam z szafki pistolet, który zostawił tu zapewne Ikar. - Nie martw się, pójdzie bezboleśnie. Pomogłeś mi.

- Zaraz. - uniósł kartkę, a po chwili znów ułożył ją na kolanach i zaczął szybko pisać, jakby każda sekunda odbierała mu życie, co akurat było prawdą, bo kończyła mi się cierpliwość.

- Rusz się, bo nie mam czasu. Muszę pozbawić głów kilku Amerykanów.

- Mogę ci się jeszcze przydać.

- Niby do czego?

- Beze mnie nie znajdziesz tych dwóch magazynów.

- Więc napisz mi ich adres na kartce. - wzruszyłam ramionami, wymierzając pistoletem prosto w jego głowę, a on uniósł brew, jakbym powiedziała najgłupszą rzecz na świecie. 

Ech, szkoda będzie jego przystojnej twarzy, ale zawsze celowałam właśnie tam i tym razem nie zamierzałam robić wyjątku. W swoim życiu zabiłam już kilku przystojnych facetów i jakoś żadnego z nich nie żałowałam, więc cichy Matias nie będzie pierwszym.

- Nie. Podam ci go dopiero, gdy obiecasz, że mnie nie zabijesz.

- Chcesz negocjować? - prychnęłam ze śmiechem. - Odważnie z twojej strony, ale znajdę te magazyny z twoją pomocą, albo bez niej. Jeżeli chcesz mnie przekonać do zmiany decyzji, to musisz postawić coś cenniejszego.

- Czego chcesz? - patrzył na mnie uważnie, doskonale świadomy tego, że w każdej chwili mogę pociągnąć za spust, a jemu kończył się czas.

- Nie wiem. To ty musisz mi coś zaoferować. Może wiesz coś, co pomoże mi pokonać Amerykanów i pozbyć się ich z mojego terenu. Może znasz Isaaca Harrisa? - spytałam, choć doskonale znałam odpowiedź na swoje pytanie.

Był tylko szarym pracownikiem, którego nigdy nie dopuściliby do bossa całej organizacji. O pracy amerykańskiej mafii dowiadywał się zapewne przez plotki, ale nigdy nie miał do czynienia z prawdziwą akcją. Po prostu nie miał nic, co mógłby mi zaoferować, a szkoda, bo pociągnięcie za spust sprawiało mi nie lada trudność. Z jakiegoś powodu mnie sobą zainteresował, a to nie zdarzało się zbyt często, więc z chęcią patrzyłabym na rozwinięcie tej sytuacji. Mogłoby być ciekawie. 

- Nie znam go.

- Więc żegnaj. - uniosłam znów pistolet na wysokość jego głowy i wywróciłam oczami, gdy znów zaczął coś pisać. - Zaczynasz mnie wkurzać. Nie przekonasz mnie do zmiany decyzji, więc się nie produkuj. Marnujesz tylko nasz czas. Jak wierzysz w Boga to się pomódl czy coś. 

- Nie znam Isaaca Harrisa, ale znam Eliasa. To jego prawa ręka. Kontaktowałem się z nim w sprawie większych dostaw. 

Tymi trzema zdaniami sprawił, że powoli opuściłam dłoń, w której trzymałam pistolet i przechyliłam głowę, przyglądając się jego przestraszonej twarzy. Jeżeli mężczyzna naprawdę znał Eliasa, to jednak mógł mi się trochę przydać. Z pomocą głównego doradcy mogłabym się bez problemu dostać do bossa amerykańskiego oddziału, bo spędzali ze sobą mnóstwo czasu i byli w stałym kontakcie. Byłabym krok przed Nicolasem, o ile oczywiście Matiasowi udałoby się przekonać Eliasa do spotkania, a jeżeli namówiłabym Isaaca do podpisania sojuszu, to pozycje bossa miałabym w kieszeni. 

Podeszłam blisko mężczyzny i zabrałam mu z dłoni notes i długopis. Patrzył na mnie z wyraźnym strachem wymalowanym na twarzy, ale nie próbował się w żaden sposób bronić, gdy znów zaczynałam związywać jego nadgarstki, tym razem z przodu. Zrobiłam to mocniej, niż powinnam, przez co z jego gardła wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, który z jakiegoś powodu odbił się w dole mojego brzucha. 

Jeżeli go w najbliższym czasie nie zerżnę, to będzie cud.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam schodami na górę, zostawiając go w piwnicy samego, bez żadnych odpowiedzi. Nie miałam zamiaru mu nic tłumaczyć, dopóki na spokojnie nie omówię wszystkiego z Ikarem. Jeżeli chodziło o podpisanie sojuszu z Ameryką, nie mogłam popełnić żadnego błędu, bo nawet najmniejsza pomyłka mogła mnie zepchnąć z drogi po władzę. Niszcząc magazyny już i tak stąpałam po cienkim lodzie, ale Isaac doskonale wiedział, że takim zachowaniem złamał nasze najważniejsze zasady, więc miałam prawo walczyć o swoje. On zrobiłby na moim miejscu to samo i nigdy nie wpuściłby do siebie naszych ludzi. Chcąc się dogadać z Isaacem będę musiała sporo poświęcić, ale będzie warto. A jeżeli nie przekonają go moje argumenty, to uderzę w jego cholerną córkę. To przecież właśnie ona będzie musiała za kilka lat stawić mi czoła, a on nie będzie mógł jej chronić wiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top