Rozdział trzeci

Wybaczcie obsuwę <3

_______________________________

On wie. Wie, kim jest mój ojciec i co zrobił. I nigdy mi nie uwierzy, że ta wpadka z grafikami przydarzyła mi się przypadkiem i świadczy wyłącznie o mojej niekompetencji.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi – kłamię.

William Wolfe uśmiecha się drwiąco.

– Och, naprawdę? – pyta i już wiem, że go nie przekonam. – Ethan Harris, lat pięćdziesiąt pięć. Odsiaduje wyrok za fałszerstwa w Allenwood. Ile mu jeszcze zostało, pięć lat? A to nie pierwsza taka sytuacja, prawda? Wcześniej trafiał do więzienia dwukrotnie, raz za kradzież i raz za fałszerstwo. To pani ojciec, czyż nie tak?

Czuję, jak serce zaczyna mi galopować. Słyszę szum własnej krwi w uszach i nie wiem, czy będę w stanie normalnie odpowiedzieć.

– Tak, to mój ojciec – udaje mi się wydusić. – Nie mam nic wspólnego z jego wyrokami. Za to mam nieposzlakowaną opinię jako rzeczoznawca dzieł sztuki...

– Już niedługo, prawda? – przerywa mi bezceremonialnie. – Tylko tak długo, aż na jaw nie wyjdzie pani przeszłość i pani przekręt z narzeczonym.

On chce mnie szantażować, przelatuje mi przez głowę. Nie wiem, czego oczekuje w zamian, ale tak to właśnie wygląda. Skoro Kieran zapadł się pod ziemię, to pewnie oznacza, że próbował go znaleźć i nie zdołał, nie może więc odzyskać swoich pieniędzy. Więc co, oczekuje, że ja je zwrócę? Da mi wtedy spokój?

Mam dziwne przeczucie, że nie. Tacy ludzie jak William Wolfe nie odpuszczają tym, którzy ich oszukali, tylko dlatego, że oddadzą pieniądze. Nawet gdybym miała pod ręką te pieprzone pięć milionów dolarów.

– Proszę zjeść, zanim wystygnie – dodaje po chwili lekko, wskazując głową na mój talerz. – Potem możemy przejść do tego, co pani może zrobić dla mnie.

Co mogę zrobić dla niego?!

To chyba jakiś żart. Bardzo niesmaczny, bardzo długi i bardzo nieśmieszny żart. To nie może się dziać naprawdę... Jakiego trzeba mieć pecha, żeby falsyfikat od narzeczonego oszusta kupił akurat jakiś gangster, który może mnie porwać i szantażować?!

Z trudem chwytam widelec, bo jestem tak roztrzęsiona, że mam problem z zaciśnięciem palców. Zaczynam grzebać w makaronie, ale kompletnie straciłam apetyt. Chwytam za wino i popijam duży łyk, chociaż wiem, że na pusty żołądek to naprawdę kiepski pomysł. Mam to gdzieś.

Jeśli alkohol nie pomoże mi w tej sytuacji, to już nie wiem co.

– Nie miałam z tym nic wspólnego – próbuję raz jeszcze. – Znajdę Kierana i...

– Nie znajdzie pani. – William Wolfe wyciera usta serwetką i kładzie ją na stoliku, po czym spogląda na mnie spokojnie. – Skoro moi ludzie go nie znaleźli, to pani tym bardziej się nie uda. Proszę pogodzić się z faktem, że pani narzeczony zniknął, i zastanowić, co może pani zrobić, żeby prawda o pani udziale w tej sprawie nie wyszła na jaw.

Ze złością rzucam widelec na talerz. Co JA mogę zrobić?!

– Chce pan, żebym to ja oddała te pięć milionów dolarów, tak? – pytam, starając się zachować spokój, chociaż wewnątrz mnie szaleje burza.

Wolfe uśmiecha się drwiąco.

– A ma pani takie pieniądze?

Wydaję z siebie oburzone żachnięcie.

– Oczywiście, że nie! Za pomoc Kieranowi dostałam tylko swoją standardową prowizję...

– Więc nie chcę od pani pieniędzy, skoro i tak nie będzie pani w stanie spłacić narzeczonego.

Nawet nie mam siły wściekać się na niego, że znowu wchodzi mi w słowo. Milknę i przez chwilę po prostu przyglądam mu się bez słowa, podczas gdy on spokojnie wraca do posiłku. Przyglądam mu się zachłannie, gdy je. Jest coś hipnotyzującego w przyglądaniu mu się przy tej czynności – sposób, w jaki to robi, z precyzją, niespiesznie, elegancko. Mam mętlik w głowie. Kim jest ten człowiek?

Na pewno nie zwykłym gangsterem. Ci kojarzą mi się zupełnie inaczej, choć głównie z telewizji. A może po prostu mam błędne wyobrażenie na ten temat?

– Więc czego pan oczekuje? – pytam w końcu, nie mogąc dłużej znieść ciszy między nami.

Upijam kolejny łyk wina, czemu on przygląda się uważnie. To jasnoszare spojrzenie wydaje się prześwietlać mnie na wylot.

– Jest pani odpowiedzialna za to, że straciłem pięć milionów dolarów – odpowiada, odsuwając od siebie talerz z resztką jedzenia. – Nie zależy mi na pieniądzach. To dla mnie drobne. Nie mam jednak w zwyczaju pozwalać tak po prostu odejść ludziom, którzy mnie oszukali.

Czuję, że robi mi się gorąco. Mam ochotę zdjąć żakiet, ale to nie wydaje mi się w tej chwili odpowiednim ruchem.

– Więc co pan zamierza? Chce mnie pan zabić?

Przez jego usta znowu przelatuje ten drwiący uśmiech.

– Myślę, że bardziej przyda mi się pani żywa.

Krew odpływa mi z twarzy. Normalnie jestem blada, więc wolę nie myśleć, że w tej chwili pewnie robię się biała jak ściana.

– Do czego? Nie pozwolę się sprzedać do żadnego burdelu.

William Wolfe śmieje się chrapliwie. To dziwny dźwięk, który posyła dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Jego niski, zachrypnięty głos jest seksowny – co stwierdzam bardzo niechętnie – ale śmiech jest jeszcze bardziej atrakcyjny.

– Do burdelu? – powtarza z rozbawieniem. – Nie sądzę, żeby jakiś burdel zechciał zapłacić za panią pięć milionów dolarów. Może i jest pani ładna, ale nie aż tak.

Może jestem ładna?! Ale nie aż tak?! Co za bezczelny facet!

Piorunuję go oburzonym spojrzeniem, z którego nic sobie nie robi. Nie potrafię stwierdzić, czy jest bardziej rozbawiony, czy wkurwiony. Gdy tu przyszłam, wydawał się wściekły... Ale teraz jakby się trochę rozluźniał. Ciekawe, czy mam z tym coś wspólnego?

– Więc co innego miał pan na myśli? – pytam cierpko.

William Wolfe obrzuca mnie leniwym, uważnym spojrzeniem.

– Myślę, że ma pani jeszcze jakieś atuty poza seksownym ciałem – stwierdza bez emocji w głosie, jakby to „seksowne ciało" w ogóle nie robiło mu różnicy. – Na przykład pani umiejętności. Zamierzam z nich korzystać w przyszłości.

To nie jest pytanie, prośba ani propozycja. On po prostu oświadcza, co mam robić. To pieprzony rozkaz.

Nie reaguję dobrze na rozkazy.

– A skąd pomysł, że się na to zgodzę? – prycham.

Jasne spojrzenie Wolfe'a twardnieje. Chyba nie powinnam była tego mówić.

– Ależ nie obchodzi mnie, czy się pani zgodzi – odpowiada z pobłażaniem. – To tak czy inaczej się stanie, jeśli nie chce pani, by cały Nowy Jork dowiedział się, że sprzedaje pani falsyfikaty jak pani ojciec, który trafił za to do więzienia.

Tak. To jest właśnie szantaż.

Bardzo ładnie mu wychodzi, co zapewne oznacza, że ma w tym spore doświadczenie. Nie sprawia to jednak, że jestem mniej wściekła czy przerażona. Przez lata uczyłam się panować nad swoimi emocjami, ale teraz i tak mam ochotę rzucić się przez stół i wydłubać mu oczy.

Prawda jest jednak taka, że zapewne bym nie zdołała. Jego ochroniarze odstrzeliliby mnie, zanim udałoby mi się chociaż spróbować, albo on sam by mnie powstrzymał. Może nie jestem taka całkiem bezbronna, jak o mnie myśli, ale z tymi facetami nie mam szans.

Co mam robić, do diabła?!

– W jaki dokładnie sposób zamierza pan „korzystać" z moich umiejętności? – pytam po chwili milczenia z przekąsem.

William Wolfe pochyla się do przodu i opiera łokciami o stolik. Mimo jego rozmiarów wcale nie jest niezgrabny, wręcz przeciwnie – ruchy ma płynne jak pantera. Cały budzi skojarzenia z jakimś wyjątkowo niebezpiecznym drapieżnikiem.

– Wyjaśnijmy sobie jedno – mówi złowróżbnie opanowanym tonem głosu. – Nie prowadzę w tej chwili z panią negocjacji. Ja tylko tłumaczę, co się wydarzy, jeśli nie chce pani, by pani długo budowana reputacja legła w gruzach w ciągu pięciu sekund. Jeden z moich ludzi zapisuje właśnie w pani telefonie mój numer. Kiedy zadzwonię, ma być pani gotowa, żeby zrobić to, co pani rozkażę.

Chryste. To chyba jakiś koszmar. To nie może się dziać naprawdę, nie? Jestem w jakiejś ukrytej kamerze. To na pewno to. Michael lubi takie głupie żarty, to na pewno on...

Nie. We wszystko mogłabym uwierzyć, ale na pewno nie w to, że ktoś taki jak William Wolfe zgodziłby się brać udział w takiej farsie. To nie jest żaden aktor ani wynajęty prankster. To jakiś naprawdę niebezpieczny człowiek. Może nie mam pojęcia, czym dokładnie się zajmuje, ale tyle podpowiada mi intuicja. A przywykłam, by jej słuchać.

– To znaczy dokładnie co? – drążę, kiedy mężczyzna milknie, by napić się wina.

Odstawia kieliszek na stolik z lekkim stuknięciem.

– Co tylko będę chciał – mówi ku mojemu rosnącemu przerażeniu. – Od teraz należysz do mnie, Bronte.

Pierwszy raz zwraca się do mnie po imieniu i to tak dziwnie intymnie brzmi, że aż tracę na chwilę oddech. Mam wrażenie, że za chwilę udławię się własnym sercem. W co ja najlepszego wdepnęłam?!

– Nie należę do nikogo – protestuję odruchowo, chociaż moja intuicja mówi mi, żeby się zamknąć i go dodatkowo nie wkurzać.

Wolfe jednak jedynie uśmiecha się pobłażliwie.

– Wystarczy mi pięć sekund, by wiadomość o twoim małym przekręcie dotarła do wszystkich domów aukcyjnych i galerii, z którymi współpracujesz – odpowiada spokojnie. – Jak myślisz, jak szybko stracisz wszystkie źródła utrzymania, szczególnie gdy wyjdzie na jaw, kim jest twój ojciec? Zastanów się dobrze, czy chcesz robić sobie ze mnie wroga, Bronte. Nie polecam także wizyty na policji. Dowiem się, jeśli choćby pomyślisz o poskarżeniu im się. Jesteś moją własnością, dopóki nie powiem, że już dość.

Znowu milknie i zaczyna pić wino, a ja nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Język mi się plącze i jestem tak przerażona, że mam ochotę natychmiast uciekać z miasta. Ze stanu. Ukryć się gdzieś, gdzie ten facet mnie nie znajdzie.

Ale... Zostawiłabym w ten sposób za sobą całe swoje życie. Przyjaciół, pracę, którą uwielbiam, mieszkanie. Wszystko, co czyni moją egzystencję znośną. Dokąd miałabym uciekać? Co ze sobą zrobić? I jak sprawić, żeby ludzie tego człowieka mnie nie znaleźli? Nie jestem uciekinierką, jestem tylko rzeczoznawcą dzieł sztuki, na litość boską. Nie potrafię zacierać za sobą śladów, zmieniać tożsamości i wyglądu, żyć w strachu, że za chwilę moi wrogowie mnie znajdą, jak zapewne teraz żyje Kieran.

Nie umiem oszukiwać i kłamać. Jestem w tym beznadziejna, za bardzo się przy tym denerwuję. Ale te słowa Williama Wolfe'a brzmią zbyt przerażająco, żebym mogła się tak po prostu zgodzić!

– Co to znaczy? – wyduszam z siebie w końcu.

Wolfe obdarza nie jeszcze jednym pięknym, niespiesznym uśmiechem.

– Że zrobisz wszystko, czego będę chciał – wyjaśnia chętnie. – Rzeczoznawca dzieł sztuki, zwłaszcza taki jak ty, bardzo mi się przyda. Nie masz od tej pory własnego zdania, o ile ci na to nie pozwolę. Należysz do mnie.

– Jak długo?

– To zależy od tego, ile będą warte twoje usługi. – W głosie Wolfe'a nie ma ani cienia aluzji seksualnej, wyczuwam to wyraźnie. Jemu chodzi o coś innego. – Ale lepiej mnie nie rozczaruj, Bronte. Robię się bardzo zły, gdy ludzie mnie rozczarowują.

Przekaz między wierszami: bądź grzeczna i posłuszna, a może przeżyjesz.

– A co z Kieranem? – pytam właściwie wbrew sobie.

Wolfe prycha lekceważąco.

– Och, pan Lewis prędzej czy później się znajdzie – zapewnia mnie lekko. – Ale to już nie twoje zmartwienie. Twoim zmartwieniem jest sprawienie, żebym był zadowolony.

Boże, to naprawdę źle brzmi. Trzymam go za słowo, że chodzi o jakieś sprawy związane z moją pracą, bo jeśli on spróbuje mnie zgwałcić, to...

To właściwie nie wiem, co zrobię. Na pewno nie poddam się bez walki.

– Teraz możesz już iść, jeśli nie chcesz skończyć kolacji. – Wolfe wzrusza ramionami. – Zadzwonię do ciebie, gdy będę cię potrzebował. Lepiej, żebyś była wtedy gotowa. Moi ludzie odwiozą cię do domu.

Czuję się, jakbym była pijana, kiedy wstaję od stolika i daję się wyprowadzić z restauracji. Gdzieś po drodze dostaję z powrotem moją torebkę i nawet nie dziwi mnie, że zbiry doskonale wiedzą, dokąd mnie odwieźć. Czuję się osaczona i jest mi niedobrze.

Chryste, w co ja się wpakowałam?

***

Dopiero kiedy docieram do mojego mieszkania, odważam się zadzwonić do Kylie.

– Chryste, Bronte! – krzyczy, kiedy odbiera telefon. – Myślałam, że coś ci się stało! Zdążyłam zadzwonić na policję!

– Co powiedzieli?

Zamykam starannie wszystkie zamki, po czym na wszelki wypadek sprawdzam jeszcze drzwi. Opieram się o nie ciężko czołem; jestem kompletnie wyzuta z sił i ledwie trzymam się na nogach, dlatego szybko odpycham się i dążę w głąb mieszkania, gdzie, nie zdejmując nawet szpilek, siadam na kanapie i podkulam pod siebie nogi. Wiem, że zachowuję się dziwnie – jestem otępiała, zamiast panikować. To chyba rodzaj reakcji na stres.

– Że mogłam nie zrozumieć sytuacji – prycha. – Bronte, o co w tym wszystkim chodzi?! Martwiłam się tak bardzo, że odwołałam randkę z Sereną, bo myślałam, że będę cię jutro szukać!

Och, więc za to też będę odpowiedzialna.

– Nic mi nie jest – staram się ją przekonać. – Możesz wyjść z Sereną, poważnie. Wszystko w porządku.

– Czego chcieli ci faceci?!

Waham się. Nie mogę powiedzieć jej prawdy; nie zamierzam przyznawać się do pośrednictwa w sprzedaży falsyfikatów nikomu, nawet własnej asystentce. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej dla mojej reputacji. Trzymam kciuki, żeby dwóch pozostałych kupców niczego nie zauważyło, ale poza tym i trzymaniem gęby na kłódkę niewiele mogę zrobić.

– Mam nowego klienta – odpowiadam w końcu, chociaż te słowa sprawiają, że czuję się pokonana.

Dopiero w tej chwili uderza mnie myśl, że William Wolfe wygrał. Chociaż nie próbowałam zbyt mocno przy nim protestować, było to zrozumiałe ze względu na okoliczności. Skoro jednak godzę się z rolą, jaką mi wyznaczył, także sama przed sobą i przed własną asystentką, to chyba znak, że stoję na przegranej pozycji. Będę tańczyć, jak ten facet mi zagra.

Należysz do mnie.

Drżę, kiedy przypominam sobie jego słowa i niski, lekko zachrypnięty głos. Ten facet widzi we mnie przedmiot, który może wykorzystać do własnych celów, tak jak każdy inny, za który zapłacił. Robi mi się niedobrze, gdy to sobie uświadamiam.

– Nowego klienta?! – powtarza Kylie z niedowierzaniem. – Którego ludzie grożą ci bronią palną?!

Krzywię się. To rzeczywiście nie wygląda dobrze.

– Są nieco... nerwowi – odpowiadam, wkurzona, że to ja muszę ich tłumaczyć. Wcale nie mam na to ochoty. – I to było pewne małe nieporozumienie, które już sobie wyjaśniliśmy. Wszystko w porządku.

Nic nie jest w porządku. Jakiś typ porwał mnie i oznajmił, że należę do niego, póki mu się nie znudzę, nie mam pojęcia, co będę dla niego robiła, a ja twierdzę, że wszystko w porządku?! Powinnam błagać o pomoc!

Tylko że nie potrafię wyjaśnić, czym szantażuje mnie ten człowiek. Nie mogę o niczym powiedzieć nawet Kylie, dlatego muszę postarać się wiarygodnie kłamać.

– Bronte, powiedz mi prawdę. – W głosie mojej asystentki słyszę zmartwienie. Czuję łzy w oczach na myśl, że Kylie naprawdę się o mnie troszczy. – Potrzebujesz jakiejś pomocy? Jeśli nie możesz powiedzieć...

– Nie – ucinam stanowczo. – Naprawdę wszystko w porządku. Ale bardzo ci dziękuję. Tobie nic się nie stało?

– Oczywiście, że nie, po prostu wciągnęli mnie z powrotem do biura – odpowiada z oburzeniem. – Bronte... Powiedziałabyś mi, gdyby działo się coś złego, prawda?

Myślę o gangsterze, który oświadczył, że jestem jego własnością; o narzeczonym, który wrobił mnie w przekręt na piętnaście milionów dolarów i zwiał, gdzie pieprz rośnie, zostawiając mnie z samymi problemami; o obowiązkach, które mnie czekają, a o których nie mam bladego pojęcia.

Czy to, czego zechce ode mnie William Wolfe, będzie w ogóle legalne?

Czy od takiego człowieka da się jakoś uwolnić?

To wszystko mnie przeraża. Miałam dobre życie. Pracę, którą lubię i w której jestem niezła, przyjaciół, na których mogę polegać, dom, w którym czuję się bezpiecznie. A teraz przez tego jednego człowieka mam wrażenie, że przestałam tu pasować. Że wszystko jest nie tak.

Pewnie po prostu wszystko to nagle przestało mieć znaczenie – bo moje priorytety się zmieniły.

– Oczywiście, że tak – potwierdzam lekko. – Na pewno bym ci powiedziała.

Proszę bardzo.

Nigdy wcześniej nie sądziłam, że kłamstwa przyjdą mi tak łatwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top