Rozdział czwarty

Kolejny tydzień mija mi na nerwowym oczekiwaniu na wiadomość od Williama Wolfe'a, która nie nadchodzi.

Gdzieś głęboko we mnie kiełkuje nadzieja, że może o mnie zapomniał, ale mój racjonalny umysł nie pozwala mi na takie mrzonki. Każe mi się za to lepiej przygotować do naszego kolejnego spotkania, dlatego właśnie googluję Williama Wolfe'a.

Zaskakuje mnie to, czego się dowiaduję.

O Williamie Wolfie niewiele wiadomo. Utrzymuje się z gry na giełdzie i na tym zbił majątek, hobbystycznie kolekcjonuje też sztukę. Jakoś nie wierzę, żeby wyłącznie dzięki temu mógł powiedzieć, że pięć milionów dolarów to dla niego drobne, brakuje mi jednak możliwości, by to zweryfikować. Mam oczywiście swoje podejrzenia: przypuszczam, że gra na giełdzie służy praniu brudnych pieniędzy...

Ciekawe tylko, skąd pozyskiwanych?

Próbuję też na własną rękę dowiedzieć się czegoś o Kieranie, internet milczy jednak na jego temat. Wygląda na to, że Wolfe miał rację i mój narzeczony – a może raczej były narzeczony? – rozpłynął się w powietrzu. Mam ochotę zatrudnić prywatnego detektywa, ale skoro nie znalazł go ktoś taki jak William Wolfe, to czy mnie mogłoby się udać? Poza tym nie mam znajomości w tej branży i nie wiem, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Wiem jednak, kto może wiedzieć.

Kiedy w kolejny piątek standardowo spotykam się ze Stellą na lunchu, na palcu nie mam już pierścionka od Kierana. Kupił mi go dwa miesiące temu, gdy się oświadczył, teraz jednak nie wydaje mi się już dowodem uczucia, a raczej drwiną. Nie zamierzam nosić biżuterii od faceta, który mnie oszukał i wpędził w kłopoty.

Gdy o tym myślę, boli mnie serce, ale bardziej jestem wkurzona. Przywykłam do rozczarowań serwowanych mi przez mężczyzn – nieraz przeżywałam to w przeszłości. Gdyby Kieran po prostu się ulotnił, pewnie szybko bym się z tego podniosła, bo jestem już wytrenowana. Jednak ten numer, który mi wyciął, sprawia, że prędko o nim nie zapomnę. A jeśli kiedyś uda mi się go znowu spotkać, Kieran też to popamięta.

Widzimy się w jednej z kameralnych knajpek na Manhattanie, w połowie drogi między moim biurem a jej pracą. Stella jak zawsze wygląda świetnie, ubrana w klasyczny, dopasowany biały kostium i czarną jedwabną koszulę, z jasnymi włosami opadającymi jej na ramiona w łagodnych falach. Czasami zazdroszczę jej tej niewymuszonej elegancji.

– Jak tam przygotowania do urlopu? – zagaduję ją, kiedy kelner przynosi nam nasze sałatki.

Stella ze śmiechem kręci głową.

– Daj spokój – odpowiada. – Mam tyle pracy, że siedzę w biurze do nocy, żeby wszystko nadrobić i przygotować na moją nieobecność. Przypomnij mi, żebym w przyszłości nie brała urlopów. Nie opłaca się, skoro wcześniej muszę pracować na dwa etaty.

Chichoczę, ale w gruncie rzeczy mi jej szkoda. Stella się przepracowuje i to nie jest zdrowe.

– A co na to twój lekarz?

– Standardowo. Że powinnam zwolnić. – Przewraca oczami. – Prorokuję, że dostanę pierwszego zawału w ciągu najbliższych pięciu lat. Jakim cudem, skoro regularnie chodzę na badania, słucham dietetyka i przestrzegam harmonogramu ćwiczeń? Moje ciało to moja świątynia.

– Tylko czasami katujesz ją bezsennością – wypominam jej.

– Lepiej powiedz, co tam u ciebie – zmienia pospiesznie temat. – Nie wyglądasz najlepiej.

To prawdopodobnie dlatego, że nie sypiam najlepiej, nerwowo wyczekując telefonu od Williama Wolfe'a. Myślałam nawet o wykasowaniu jego numeru z komórki, ale w końcu się na to nie odważyłam. To nic nie da – on i tak zadzwoni. Wtedy przynajmniej będę o tym wiedzieć i mieć jakieś dwie sekundy na przygotowanie się, niż gdybym miała go niezapisanego w pamięci telefonu.

W związku z tym jestem nieco zbyt blada i mam nieco za mocno podkrążone oczy. Tuszuję to makijażem, ale Stella nie jest głupia i od razu to dostrzega. Czasami nie znoszę tej jej spostrzegawczości.

– To ma coś wspólnego z Kieranem? – dodaje, kiedy nie odpowiadam. – Odzywał się?

Marszczę brwi.

– Skąd wiesz, że to ma coś wspólnego z Kieranem?

– Bo nie nosisz pierścionka od niego. – Wskazuje na moją dłoń, a ja w myślach wyzywam się od idiotek. – Rozmawialiście? Zerwaliście ze sobą?

Zastanawiam się, ile powiedzieć Stelli. Myślałam nad tym już wcześniej, bo jeśli chcę zdobyć namiar na zaufanego prywatnego detektywa, to właśnie od niej. Wiem, że mogę polegać na mojej przyjaciółce – gdybym powiedziała jej, że zamordowałam Kierana, zapytałaby, czy potrzebuję pomocy w ukryciu zwłok. Niekoniecznie jednak chcę przyznawać się do własnych porażek.

A już z pewnością nie chcę się przyznawać do znajomości z Williamem Wolfe'em, póki nie dowiem się, czego konkretnie on ode mnie chce.

– Nie rozmawiałam z nim. – Milknę na chwilę, przyglądając się swojej dłoni, która bez pierścionka zaręczynowego wygląda jakoś pusto. – Kieran zapadł się pod ziemię, a wcześniej narobił mi kłopotów. Muszę go znaleźć i zastanawiałam się, czy nie poleciłabyś mi dobrego prywatnego detektywa.

Słyszę zaskoczone sapnięcie Stelli i dopiero wtedy podnoszę na nią wzrok. Wpatruje się we mnie z niedowierzaniem.

– Finansowych? – pyta. – Mówisz o kłopotach. Ukradł ci pieniądze?

Gdyby to było takie proste.

– Nie. – Chcę przeczesać włosy palcami, ale zatrzymuję się w połowie ruchu, gdy przypominam sobie, że rano związałam je w schludny koczek. – Chodzi o coś... innego.

– O Basquiata.

Stelli naprawdę nie potrzeba wiele, żeby połączyć kropki. Kiedy nie odpowiadam, traktuje to jako potwierdzenie.

– Mówiłam ci, żebyś mu nie ufała, Bronte. – Przyjaciółka ścisza nieco głos, z impetem nadziewając na widelec kawałek sałaty. – Masz tak złe doświadczenia z facetami i tak dużo rozsądku, a mimo to dajesz się oszukiwać jak pierwsza lepsza. Trzeba było oddać je drugiemu ekspertowi do niezależnej opinii, skoro byłaś związana z ich właścicielem. O ile dobrze pamiętasz, sama ci to sugerowałam.

Pamiętam. Ale wypominanie mi moich błędów w niczym nie pomaga.

– Czy możemy na chwilę zapomnieć o tym, że byłaś ode mnie w tej sprawie mądrzejsza, i zająć się kontrolą szkód? – proszę uprzejmie. – Masz znajomości wśród prywatnych detektywów. Chciałabym zatrudnić jednego z nich, żeby dowiedział się, gdzie ukrywa się Kieran.

Stella kręci głową.

– Oczywiście dam ci numer, ale to nie będzie proste, a skoro nie będzie proste, to nie będzie też tanie – odpiera, na co wzruszam ramionami. Wydam każde pieniądze, by wyjść z tej sytuacji z twarzą, chociaż naprawdę nie wiem, czy to coś da. Nawet jeśli załatwię sprawę grafik Basquiata, ciągle pozostaje kwestia mojej przeszłości, o której William Wolfe wie zdecydowanie za dużo. – Czy któryś z klientów się zorientował?

Milczę. Nie potrafię jej powiedzieć o zobowiązaniu, które wymógł na mnie Wolfe. Stella pochyla się w moją stronę.

– Bronte, to nie są żarty. Na szali leżą twoja reputacja i przyszłość. Ktoś się zorientował?

– Nie – wyduszam z siebie w końcu. – Przynajmniej jeszcze nie. Dlatego na razie chcę... znaleźć Kierana. Potem będę się martwić resztą.

Nienawidzę się za to, że ją okłamuję. Nie robię tego ze względu na siebie, tylko na nią. Wolfe to niebezpieczny człowiek – wystarczyło mi jedno z nim spotkanie, by się w tym zorientować. Nie chcę, żeby Stella przeze mnie też wpadła w tarapaty. Muszę trzymać ją od tego z daleka, a gdybym powiedziała jej prawdę, na pewno by się na to nie zgodziła.

Nie wplączę Stelli w tę sprawę. Znając ją, chciałaby pomóc, a to mogłoby się źle skończyć.

– Okej, dam ci namiar do zaufanego prywatnego detektywa. – Stella sięga do torebki i wyjmuje stamtąd notes i długopis. Zapisuje coś na jeden z kartek, po czym wyrywa ją i mi podsuwa. – Powiedz, że jesteś ode mnie. Wtedy cię przyjmie.

Spoglądam na kartkę; znajduje się na niej numer telefonu. Chowam ją do portfela, równocześnie dziękując przyjaciółce. Stella wyciąga rękę przez stolik i zamyka dłoń na mojej.

– Na pewno wszystko się wyjaśni – mówi uspokajająco. – Nie przejmuj się. Jestem po twojej stronie i pomogę ci, jak tylko będę mogła. Dałaś się wyrolować i musimy to jakoś rozwiązać, ale to na pewno jest możliwe.

Schylam głowę, żeby nie widziała, że w oczach pojawiają mi się łzy. Tego nie da się rozwiązać. W żaden sposób nie cofnę tego, kim jest mój ojciec, a gdyby ta wiadomość obiegła moich klientów, spowodowałaby niemałe zamieszanie. Widocznie nie tylko ja potrafię wynająć prywatnego detektywa – William Wolfe musi mieć swoich ludzi, którzy wyciągają mu takie brudy na innych.

Staram się odsunąć od siebie ponure myśli i chociaż trochę się rozchmurzyć. Zmieniam temat, próbując wypytać Stellę o imprezę u Michaela, która ma się odbyć w przyszły weekend, ale w tej właśnie chwili dzwoni mój telefon. Zamieram, gdy tylko zerkam na opis na wyświetlaczu.

Pan Wolfe.

Tak właśnie wpisali mu mnie jego ludzie. Krew uderza mi do głowy, gdy widzę te dwa słowa. Stella chyba coś zauważa, bo zaczyna znowu pytać, czy wszystko w porządku, ale zbywam ją potrząśnięciem głowy i zastanawiam się, co robić. Odebrać? Nie odebrać?

Waham się tak długo, że telefon w końcu przestaje dzwonić. Oddycham z ulgą, ale nic nie poradzę na to, że równocześnie czuję też niepokój. Mam wrażenie, że nie wyjdę dobrze na ignorowaniu telefonów od Williama Wolfe'a. On raczej nie lubi być ignorowany.

A „nie lubi" jest tutaj sporym eufemizmem.

– Co się dzieje, Bronte? – pyta niespokojnie Stella, która musiałaby być ślepa, by nie zauważyć mojego dziwnego zachowania. – O czymś jeszcze mi nie mówisz?

Spoglądam na nią, uśmiechając się na tyle naturalnie, na ile daję radę.

– Nie, poza tym wszystko w porządku – zapewniam ją. – Przepraszam. To po prostu jeden z klientów... Przypomniałam sobie, że miałam coś dla niego zrobić. Będziesz bardzo zła, jeśli skończymy wcześniej? Musiałabym skoczyć na chwilę do biura przed kolejnym spotkaniem.

Nienawidzę jej okłamywać. Mam wrażenie, że ona się nie nabierze; uszy mnie palą i jestem przekonana, że są już czerwone. Stella patrzy na mnie przez chwilę sceptycznie, w końcu jednak kiwa głową.

Może uwierzyła, a może nie chce drążyć, widząc, że nie mam ochoty o tym mówić. Tak czy inaczej stawiam na swoim. Proszę kelnera o rachunek i już kilka minut później zbieramy się do wyjścia.

Knajpka, w której się umówiłyśmy, mieści się na MacDougal Street, w Greenwich Village. To wąska, jednokierunkowa, klimatyczna ulica z kilkupiętrowymi, ceglanymi kamienicami i odrobiną zieleni w postaci wysokich drzew. Nie czuć tutaj tak bardzo wielkomiejskiego klimatu jak choćby w okolicach mojego biura. Dobrze się czuję w tym miejscu, kiedy jednak przed Stellą wychodzę na zewnątrz, zamieram, a serce podchodzi mi do gardła.

Przyjaciółka od razu zauważa, że nie idę za nią, i odwraca się, spoglądając na mnie pytająco. Widzę to kątem oka, bo wzrok mam utkwiony głównie w stojącym przy chodniku samochodzie z przyciemnionymi szybami.

Wiem, co się stanie, jeszcze zanim się to dzieje. Tylne drzwi samochodu otwierają się i ze środka wysiada wysoki drab w garniturze – jeden z tych, których miałam już okazję spotkać. Ten sam, który rozciął mi wargę i stał się przyczyną niewielkiego siniaka na twarzy, którego na szczęście byłam w stanie zakryć makijażem, żeby nikt się nie zorientował.

Nic nie mówi, tylko zapina marynarkę i spogląda na mnie wyczekująco. Mogłabym uciekać, ale po co? Skoro znaleźli mnie tutaj, w dodatku w tak krótkim czasie – od telefonu od Wolfe'a minęło raptem kilkanaście minut! – to znajdą mnie wszędzie. Następnym razem mogą nie być tak uprzejmi.

– Bronte, czy ty mnie w ogóle słyszysz? – Do moich uszu wdziera się w końcu podniesiony głos Stelli. – Co się z tobą dzieje?

Nie wiem, czy potrafię dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, ale dla jej dobra powinnam.

– Nic, naprawdę – zapewniam ją pospiesznie. – Po prostu... zapomniałam o spotkaniu.

Wskazuję głową samochód, na co Stella robi zaskoczoną minę.

– Umówiłaś się z klientem pod knajpą?

– Nie z nim. – Myślę intensywnie, jak to wyjaśnić, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. – Obiecał podstawić dla mnie samochód. Zależy mu na czasie i chciał, żebym dojechała jak najszybciej.

Stella patrzy na mnie podejrzliwie i nie jestem w stanie powiedzieć, czy to łyka, ale w końcu kiwa głową.

– No dobrze, to leć – mówi w końcu. – Daj znać, jak będziesz ubrana na imprezę do Michaela i Elliotta. Chciałabym, żebyśmy się zgrały kolorystycznie.

Przytakuję z roztargnieniem, całuję ją pospiesznie i żegnam się, kątem oka widząc, że ochroniarz przy samochodzie zaczyna się niecierpliwić. Ostentacyjnie patrzy na zegarek, gdy do niego podchodzę.

– Zapraszam, panno Dixon – mamrocze, jakby uważał, że dla mnie nie musi się silić na cywilizowany ton.

Wskazuje mi tylne siedzenie, więc po chwili wahania wsiadam do środka. W moje nozdrza uderza znajomy zapach skóry, gdy opieram się o tył kanapy. Jestem tu sama; tak jak poprzednim razem, oba przednie fotele zajęte są przez ludzi Wolfe'a.

Ten z siedzenia pasażera odwraca się do mnie i podaje mi podświetloną komórkę.

– Proszę – rzuca, nawet nie starając się na uprzejmy ton.

Widzę, że na telefonie trwa połączenie, i nawet nie muszę się zastanawiać, z kim będę rozmawiać. Drugi z ochroniarzy wsiada za kierownicę i rusza spod knajpy w tym samym momencie, w którym ja mamroczę do komórki niepewne „halo".

– Sugeruję, żebyś następnym razem odebrała ode mnie telefon, Bronte.

Chłodny, spokojny ton Williama Wolfe'a zaskakująco mocno wyprowadza mnie z równowagi. Nie jestem w stanie nie odpowiedzieć uszczypliwą uwagą.

– Do toalety też mam go ze sobą zabierać?

– Też – przytakuje poważnie.

Chryste, nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

– Miewam spotkania biznesowe, panie Wolfe – cedzę przez zęby. – Nie mogę w ich trakcie tak po prostu odbierać telefonów.

– Od dzisiaj możesz, a nawet musisz – brzmi cierpka odpowiedź.

Oszaleję przez tego człowieka. Jeszcze nawet nic nie kazał mi zrobić, nie wydał żadnych poleceń, a ja już mam ochotę przegryźć sobie tętnicę.

– W jakimś konkretnym celu czy tak tylko, żeby posłuchać, jaką ma pan nade mną władzę? – pytam, chociaż doskonale wiem, że nie powinnam drażnić lwa.

Mam jednak wrażenie, że bardzo trudno go wyprowadzić z równowagi. Może po prostu Wolfe nie uznaje mnie za godnego przeciwnika i dlatego wszystkie moje riposty traktuje z pobłażaniem i lekceważeniem. To tylko jeszcze bardziej mnie wkurza, ale równocześnie przypomina, że nie mam przy nim nic do gadania.

To takie frustrujące.

– Po to masz zapisany mój numer w telefonie, żebyś odbierała, kiedy do ciebie dzwonię – odpowiada, ignorując moją uwagę. – Jeśli myślisz, że unikniesz rozmów ze mną, to grubo się mylisz, Bronte. Będzie to skutkować dokładnie tymi samymi konsekwencjami co ignorowanie moich poleceń. Czy to jest jasne?

Wiem, że muszę odpowiedzieć, chociaż to słowo z trudem przechodzi mi przez gardło.

– Tak.

– Świetnie – syczy. – Naprawdę nie chcesz zmuszać mnie do zostawienia tego, czym obecnie się zajmuję, żeby osobiście się do ciebie pofatygować. Jeśli to kiedyś się stanie, konsekwencje będą znacznie poważniejsze niż tylko utrata twojej reputacji. Rozumiesz to, Bronte?

Udławię się w końcu tym słowem.

– Tak – powtarzam, spoglądając przez okno.

Wygląda na to, że jedziemy z powrotem w kierunku mojego biura. Przynajmniej mam nadzieję, że to właśnie tam zamierzają wysadzić mnie ludzie Wolfe'a.

– Doskonale – kwituje z zadowoleniem. – Skoro już sobie to wyjaśniliśmy, możemy teraz przejść do konkretów. Mam dla ciebie pierwszą okazję, żeby się wykazać. Pokażesz mi, na ile potrafisz słuchać poleceń i być posłuszna.

Drżę z oburzenia, ale nie odpowiadam. Jeśli ten facet chce zrobić ze mnie swojego tresowanego pieska podobnego do innych jego ludzi, to bardzo się zawiedzie. Mnie nie da się wytresować.

Z trudem udaje mi się nawet trzymać język za zębami.

– Zgłosi się do ciebie nowy klient z prośbą o wycenę obrazu – kontynuuje tymczasem Wolfe, nie czekając na moją odpowiedź. – Będzie chciał umówić się z tobą w twoim biurze. Zgodzisz się. Nie przyniesie obrazu, tylko zdjęcie, więc powiesz, że musisz zobaczyć oryginał. Zaproponujesz mu okazyjną stawkę. Ten człowiek szuka rzeczoznawcy, musisz być konkurencyjna, żeby wybrał właśnie ciebie.

– Nie ocenię obrazu po zdjęciu – odpowiadam z niezadowoleniem.

W słuchawce słyszę rozbawione prychnięcie.

– O to właśnie chodzi. Klient musi zyskać do ciebie zaufanie. Nie zaprosi cię od razu do miejsca, w którym trzyma obraz. Zadzwonisz do mnie po spotkaniu i zrelacjonujesz jego przebieg. Najlepiej, jeśli nagrasz waszą rozmowę. Chcę wiedzieć wszystko, co powie ci ten człowiek. Czy to jasne?

Waham się. To wcale mi się nie podoba. Brzmi prosto... za prosto. Nie zapłaciłabym za taką usługę pięciu milionów dolarów.

– Po co? – wyrywa się ze mnie.

– To już nie jest twoja sprawa – ucina dalszą dyskusję Wolfe. – Twoim zadaniem jest jedynie zdobycie zaufania klienta i przekazanie mi informacji na jego temat. Nic więcej nie musi cię interesować.

Jeszcze bardziej mi się to nie podoba, ale nie komentuję tego. I tak nie jestem w stanie odmówić. W ten sposób mogę sobie przynajmniej wmawiać, że to nic takiego. Będę jedynie wykonywać swoją pracę.

Prawda?

– Skąd ten klient o mnie wie? – drążę jednak.

– Powiedzmy, że od wspólnego przyjaciela. – Wolfe jest bardzo oględny. Uparcie nie wchodzi w szczegóły, co z każdą chwilą irytuje mnie coraz bardziej. Nie lubię działać na ślepo, gdy tak naprawdę nie wiem, o co chodzi. To sprawia, że czuję się bardzo niepewnie. – Umów go na wizytę jak najszybciej. Zadzwoń do mnie, kiedy tylko będziecie po pierwszym spotkaniu.

Rozłącza się bez słowa, wyrywając tym ze mnie oburzone sapnięcie. Odsuwam komórkę od ucha i przez sekundę przyglądam się jej z niedowierzaniem.

Jeszcze nikt nigdy w ten sposób nie zakończył ze mną rozmowy. Jestem dobrze wychowaną kobietą zadającą się z równie dobrze wychowanymi ludźmi. Tych pokroju Williama Wolfe'a nie uważam za odpowiednie dla siebie towarzystwo.

A jednak to właśnie ktoś taki jak on mnie kontroluje. O ironio losu.

– Proszę oddać komórkę – słyszę z przedniego siedzenia; w moją stronę wyciąga się ręka jednego z ochroniarzy, więc posłusznie przekazuję aparat.

Chwilę później zatrzymujemy się pod budynkiem, w którym mieści się moje biuro, a jeden z ochroniarzy otwiera mi drzwi – bo oczywiście są zamknięte i znowu nie dałabym rady wysiąść sama. Staję na chodniku i przyglądam się, jak samochód z ludźmi Williama Wolfe'a odjeżdża.

Nie mieści mi się to w głowie. Dałam się wplątać w coś niebezpiecznego i zamiast się od tego separować, wchodzę w to coraz głębiej. Nawet nie wiem, po co Wolfe'owi informacje na temat jakiegoś prywatnego kolekcjonera! Jak mogę dla niego pracować, skoro brakuje mi nawet informacji, po co zbiera te dane?

Czy mam jednak inne wyjście?

Gdyby tylko ta praca i to życie nie znaczyły dla mnie tak wiele, przyznałabym się do wszystkiego. Wytrąciłabym Wolfe'owi z ręki jego atuty. Nie mam jednak na to wystarczająco odwagi.

Poza tym boję się, że w zemście mógłby pozbawić mnie jeszcze czegoś. Na przykład życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top